❁ ᴄʜᴀᴩᴛᴇʀ III ❁
Friday, 31st August 2018.
„Wywierać na kogoś wpływ znaczy to samo, co obdarzać go swoją duszą. Człowiek taki nie posiada już wówczas własnych myśli. Nie pożerają go własne namiętności. Cnoty jego nie należą już do niego. Nawet jego grzechy, jeśli w ogóle grzechy istnieją, są zapożyczone od kogoś innego. Staje się on echem cudzej melodii, aktorem roli nie dla niego napisanej."
~Oscar Wilde
Od samego rana w mojej głowie echem dudnią słowa przeczytane w kalendarzu. W dziwny sposób odnajduje w nich prawdę o sobie, co sprawia, że wcale nie czuję się lepiej. Zaczyna przerażać mnie rzeczywistość, która jest moja niezmienną codziennością. Odkąd pamiętam moje życie toczy się pod dyktando innych. Jako mała dziewczynka w każdej minucie byłam pilnowana przez moją matkę, która skrupulatnie pilnowała, żeby wyrosła ze mnie prawdziwa dama. Nie wychodziłam na podwórko i nie mogłam bawić się z dziećmi. Cały mój wolny czas zajmowała nauka dobrych manier, a jedyną rozrywką była zabawa nieszkodliwymi zabawkami. Urozmaiceniem dla mnie były chwile spędzone z Andreią. Gdy matki nie było w domu, jako nasza gosposia, pozwalała mi posmakować trochę dziecięcego życia - w tajemnicy mogłam spróbować prawdziwej czekolady, czy wyjść na ulicę bawić się z innymi dziećmi.
Niewiele się zmieniło po śmierci mojej mamy dwanaście lat temu. Władze nad moim życiem w tamtym momencie przejął zapracowany ojciec, który postanowił jak najlepiej zadbać o moją edukację i przyszłość. To właśnie z jego inicjatywy jestem obecnie z Sebastianem, choć tego nie mam mu za złe w żadnym stopniu. Od tego momentu każdą chwilę mojego życia zajmowała nauka, a priorytetem było jak najlepsze zdanie egzaminów. W najlepszym okresie młodzieńczego życia nie miałam czasu na spotkania ze znajomymi, czy imprezy, co skończyło się tym, że moją jedyną rozrywką były spotkania z obecnym narzeczonym.
Na tym etapie pojawił się mój pierwszy, prawdziwy bunt. Przeciwstawiłam się ojcu i samodzielnie wybrałam kierunek swoich studiów, co nie spotkało się z aprobatą z jego strony. Pragnął, abym poszła w jego ślady i wybrała się na prawo, co mnie w żadnym stopniu nie kręci. Chciał, abym po studiach pracowała w jego kancelarii i żeby mógł sprawować na mnie absolutną władzę. Wreszcie odważyłam się powiedzieć nie, a on chcąc, czy nie chcąc, był zmuszony to zaakceptować, jeśli nie chciał stracić swojej jedynej córeczki.
Sebastiana poznałam podczas jednej z wizyt w pracy ojca. Całkiem przypadkiem zostaliśmy sobie przedstawieni, ale jestem pewna, że tata przed tym skrupulatnie sprawdził jego przeszłość, pochodzenie i wykształcenie. Nie mógł być przeciętny. Pomimo tego, że znałam wszystkie sztuczki i procedury, dałam się złapać w to wszystko. Urzekł mnie urok osobisty, poczucie humoru i uroczy uśmiech Villalobosa. Pokochałam jego całego.
Myślałam, że to będzie coś, co szybko pozwoli wyrwać mi się z błędnego koła w jakie wpadłam, jak tylko przyszłam na świat. Bardzo szybko przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Brunet jest kolejną marionetką w rękach mojego ojca, a ja nie potrafię być na niego za to zła, ponieważ sama również nią jestem. Zbyt bardzo boję się tego, co mogę stracić, aby odważyć się na sprzeciw.
Zbyt bardzo kocham.
— Halo! Ziemia do Luny!
Z zamyśleń w jakie wpadłam wyrywa mnie czyjś krzyk, a następnie dostrzegam latającą dłoń przez moimi oczami. Energicznie kręcę głową i szybko podnoszę wzrok na osobę stojącą obok.
— Siedzisz tu od jakichś dwudziestu minut i patrzysz na jeden punkt za oknem. Zaczynałam się już martwić! — odzywa się rudowłosa i posyła mi lekki uśmiech, na co lekko się czerwienię.
— Um, przepraszam. Zamyśliłam się trochę — odpowiadam cicho, po czym szybko się prostuje i drżącymi dłońmi prostuję zagniecenia na mojej czarnej spódnicy.
— Lepiej się ogarnij, wypij jakąś kawę, bo zaraz zaczynamy. Ja muszę jeszcze iść do sali, dlatego spotkamy się na auli. Ambar już tam powinna być — mówi z lekkim uśmiechem i nie dając mi szansy na odpowiedź, szybko opuszcza pokój nauczycielski, w którym zostaje sama.
Czyli najprawdopodobniej wszyscy już muszą być na sali. Ukradkiem spoglądam na zegarek i dostrzegam, że zostało mi jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia roku. Postanawiam skorzystać z rady koleżanki, więc prędko zrywam się z krzesła i podchodzę do aneksu kuchennego, który znajduje się w rogu pomieszczenia. Z szafki wyjmuje randomowy kubek, który wstawiam do ekspresu i przygotowuje moją ulubioną karmelową latte.
Dłońmi opieram się o krótki blat, zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Zaczyna mnie dopadać lekki stres przed tym wszystkim. Lekko przygryzam wargę i próbuję uspokoić moje kołaczące serce.
Z ponownego zawieszenia wyrywa mnie dźwięk świadczący o tym, że moja kawa jest już gotowa. Sięgam kubek i stawiam go na blacie tuż koło cukierniczki, na której zawieszam swój wzrok. Myśli z siłą uderzają w mój umysł, a ja waham się, czy aby na pewno sięgnąć po łyżeczkę. Ponownie przygryzam wargę i niewiele myśląc wsypuje do cieczy trochę cukru. Dopiero teraz orientuję się, że przez cały ten czas wstrzymywałam swój oddech. Głośno wypuszczam powietrze i odwracam się na pięcie, o mało co, nie wpadając na osobę stojącą tuż za mną.
Wystraszona, lekko podskakuje w miejscu, a z moich ust wydobywa się cichy pisk. Teatralnie łapę się za serce, które chce wyskoczyć z mojej klatki piersiowej.
— O matko, przepraszam — mówię cicho i wreszcie postanawiam spojrzeć na sprawcę całego zdarzenia.
Zawieszam swój wzrok na twarzy mężczyzny i dosłownie odbiera mi mowę. Stoi przede mną wysoki szatyn, którego włosy są lekko powykręcane, a jednak wciąż idealnie ułożone. Patrzy na mnie przenikliwie swoimi ciemnymi tęczówkami, a ja czuję jak zaczynam się kurczyć w środku, zapiera mi dech, a na moje policzki wkradają się rumieńce.
— Dziękuję za kawę. — Chłopak ignoruje moją wypowiedź i chwyta w swoje dłonie kubek trzymany przeze mnie, a ja zaskoczona zastygam w bezruchu. Jego kamienna twarz, nie wyraża żadnych uczuć.
— To moja kawa... — dukam nieśmiało i speszona spuszczam swój wzrok na buty.
— W moim kubki, czyli już jest moja — odpowiada mi pewnie, a ja czuję na sobie jego stanowczy wzrok.
— Ale tak nie można! — Czuję, jak negatywne, skrywane, emocje biorą nade mną górę.
Czuję się oburzona jego bezczelnym zachowaniem. Niepewnie podnoszę swój wzrok i krzyżuje go z jego spojrzeniem. Chłopak nic nie robi sobie z moich słów, a jedynie uśmiecha się kpiąco pod nosem.
— Słodzisz? — pyta zirytowany i przykłada brzeg kubka do swoich spierzchniętych warg.
Niepewnie kiwam głową i niezrozumiale obserwuje jego poczynania. Szatyn wzrokiem przelatuje całe moje ciało i zdumiony unosi brwi.
— Oddaj mi, proszę, moją kawę — mówię stanowczym głosem, czując nagły przypływ adrenaliny i wystawiam w jego kierunku, moją wypielęgnowaną, dłoń.
— Proszę bardzo — rzuca i prędko podchodzi do szafki, z której wyjmuje inny, znacznie mniejszy, kubek.
Patrzę na niego z otwartą buzią, nie do końca wiedząc do czego zmierza. Chłopak stawia naczynie na blacie i tuż nad nim przechyla kubek trzymany w dłoni. Cała jego zawartość w zawrotnym tempie ląduje na całej długości blatu, a tylko jej niewielka część wpada do szklanki. Obserwuje to wszystko, nie mogąc uwierzyć w to co ten facet zrobił. Nie jestem w stanie się ruszyć i tylko obserwuję go szeroko otwartymi oczami.
— Proszę, o to twoja kawa — mówi kpiąco, po czym posyła mi krzywy uśmiech, puszcza oczko i z kubkiem w dłoni, opuszcza pomieszczenie.
Z trudem próbuję ogarnąć to, co właśnie się tu stało i przychodzi mi to z ogromnym trudem. Co za okropny, arogancki i niewychowany dupek. Mam ochotę tupnąć nogą i głośno krzyknąć w geście irytacji. Jednak jedyne co robię to mocno zagryzam wargę, a do moich oczu napływają łzy bezsilności. To wszystko zaczyna się dużo gorzej niż się tego spodziewałam. Będzie ciężko.
Wiedząc, że nie mam dużo czasu, szybko ścieram jedną łzę, która opuściła moje oczy, po czym sprzątam po chłopaku i szybko udaje się w stronę auli, nie chcąc zrobić złego wrażenia pierwszego dnia.
×
— Jak ja zawsze nie lubię tych wszystkich apeli — rzuca zrezygnowana Jim, gdy tylko, po części oficjalnej, wszyscy nauczyciele mają udać się do swoich klas.
Ja, jako jedna z nielicznych, mogę udać się już do domu, ponieważ nie mam żadnej klasy pod swoją opieką. Rudowłosa jest wychowawcą klasy drugiej, dlatego musi się jeszcze udać na piętro, gdzie spotka się ze swoją klasą. Ambar już dawno zniknęła z naszego zasięgu wzroku, zaszywając się ze swoimi szkrabami w klasie.
— Ja też, a to dopiero początek — odpowiadam jej cicho, a swój wzrok utkwiony mam w podłodze.
Pomimo tego, że to wszystko nie trwało wcale tak długo, czuję się naprawdę wykończona i jedyne, czego pragnę to wrócić do domu i pójść spać.
— Poczekasz na mnie przed szkołą? Chciałabym ci, razem z Am, coś zaproponować — pyta mnie rudowłosa, gdy tylko znajdujemy się przy schodach prowadzących na piętro.
Spoglądam na nią niezrozumiale, lecz kiwam na znak zgody głową i posyłam jej lekki uśmiech.
— Super! — krzyczy uradowana, po czym szybko mnie przytula i wbiega na górę, pokonując, co drugi schodek.
Odprowadzam ją wzrokiem i dopiero jak znika z mojego pola widzenia, ruszam do wyjścia, a na moich ustach wciąż gości delikatny uśmiech.
Zamyślona nawet nie zauważam, że coś stoi na mojej drodze i z impetem wpadam na osobę stojącą przede mną. Najpewniej moja pupa spotkała by się z twardą powierzchnią podłogi, gdyby nie dłonie, nieudolnie próbujące mnie złapać. W ostatniej chwili udaje się komuś chwycić moje ramię i uratować mnie przed upadkiem. Na moją twarz automatycznie wkrada się kolor kolor czerwony.
— Przepraszam bardzo! — mówię spanikowana i speszona, gdy tylko udaje mi się stanąć w pozycji pionowej.
Wyrywam rękę z uścisku i w odruchu poprawiam moje włosy, które mogły ulec lekkiemu zniszczeniu.
— To ja powinienem przeprosić. Stanąłem tak na środku, jak wpuszczałem dzieci do sali. Kompletnie tego nie przemyślałem — odpowiada mi, głębokim i przyjemnym głosem, mężczyzna, a ja wreszcie postanawiam unieść swój wzrok.
Stoi przede mną chłopak, którego widziałam w pokoju nauczycielskim, lecz nie jestem w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Patrzy na mnie przenikliwie, co sprawia, że posyłam mu nieśmiały uśmiech.
— Jeszcze nie mieliśmy okazji poznać się osobiście, lecz ja trochę o tobie już słyszałem — mówi lekko rozbawiony, po czym puszcza mi oczko, co powoduje moje jeszcze większe rumieńce. — Gaston Perida i zdaje mi się, że od dzisiaj jesteśmy sąsiadami.
Wybucha cichym śmiechem, a ja patrzę na niego niezrozumiale. Posyłam mu pytające spojrzenie, nie mogąc zrozumieć o co mu chodzi. Choć nie ukrywam, że jego melodyjny śmiech, pozwala mi się względnie rozluźnić.
— Mamy sale obok siebie — odpowiada mi na moje nieme pytanie i palcem wskazuje na drzwi prowadzące do mojej sali.
— Oh, no tak. — Posyłam mu nieśmiały uśmiech i wyciągam w jego kierunku rękę, a blondyn niemal natychmiast ją ściska. — Luna Valente.
— Mam nadzieję, że będzie nam się miło współpracować. — Ponownie puszcza mi oczko i szeroko się uśmiecha. — A teraz muszę cię przeprosić, ale czas się zapoznać z nowymi potworkami, zanim do końca zdemolują mi salę — mówi pospiesznie i nieznacznie się krzywi, gdy do naszych uszu dociera dociera głośny łomot dochodzący zza drzwi sali muzycznej.
Delikatnie kiwam głową na znak, że zrozumiałam i cicho śmieje się pod nosem, gdy chłopak znika za tymi właśnie drzwiami.
Nie wiem dlaczego, ale mój wzrok po tym automatycznie pada na przeciwległą stronę korytarza, gdzie niedaleko dostrzegam sylwetkę szatyna, którego miałam przyjemność spotkać wcześniej. Z mojej twarzy szybko znika rozbawienie, a spojrzenie staje się surowe. Dupek.
Widzę, jak chłopaka bawi moja zmiana nastroju, co sprawia, że kolejny już raz, rumienię się i spuszczam głowę. Dostrzegam jeszcze, jak na jego wargi wkrada się cwany uśmiech, a później on również znika za drzwiami, na których napisane jest "sala matematyczna".
Oh, i wszystko staje się jasne. Zdziadziały nauczyciel matematyki okazał się jeszcze gorszy niż się spodziewałam, a jego ego na pewno jest większe niż przyrodzenie – czymś musi przecież nadrabiać kompleksy.
Czując nagłą potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza, niemalże biegiem ruszam w stronę wyjścia, a gdy tylko znajduję się przed budynkiem, zatrzymuję się, zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Naprawdę będzie ciężko.
Jak tylko uchylam powieki, przed sobą dostrzegam znajome auto, przez co automatycznie na moje wargi wkrada się szeroki uśmiech. Brunet stojący obok i opierający się o jego maskę również posyła mi promienny uśmiech, przez mój humor staje się znacznie lepszy. Niewiele myśląc szybko ruszam w jego stronę, jednak zatrzymuje mnie czyjś głośny krzyk.
— Luna! — Ktoś krzyczy za mną, a mi udaje się rozpoznać głos uroczej blondynki.
Szybko się odwracam w stronę skąd dochodzi i dostrzegam Jim i Ambar biegnące w koszmarnie wysokich butach, co wygląda koniecznie, a mój uśmiech staje się jeszcze szerszy.
— Miałaś na nas poczekać! — mówi z wyrzutem rudowłosa, gdy tylko znajdują się już przy mnie.
— Przepraszam, zapomniałam — odpowiadam jej skruszona i zawstydzona spuszczam wzrok.
— Nieważne! Mamy tu ważniejsze rzeczy do omówienia! — rzuca uradowana blondynka i energicznie klaszcze w dłonie. — Dzisiaj jest impreza z okazji rozpoczęcia roku, którą organizuje Tamara i oczywiście masz zaproszenie! — kontynuuje, a z każdym słowem, jej uśmiech jest coraz szerszy.
— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł — odpowiadam sceptycznie nastawiona, ponieważ nigdy nie zdarzyło mi się być na czymś takim, przez co automatycznie smutnieje. Nie jestem też pewna, czy Sebastian by się zgodził na coś takiego.
W odruchu odwracam swoją głowę w stronę chłopaka, który nie spuszcza ze mnie swojego wzroku i posyłam mu smutny uśmiech.
— Swojego chłopaka możesz oczywiście wziąć ze sobą! Nie daj się prosić. — Jim widząc to, od razu interweniuje, a ja ponownie odwracam się w ich stronę.
— Dobra, zgadzam się — odpowiadam, po czym niepewnie się uśmiecham, nie do końca będąc pewna tej decyzji.
— Super! Czyli widzimy się o dwudziestej! Adres wyślę ci w wiadomości. — Blondynka niemalże piszczy, po czym razem z rudą, mocno mnie przytulają.
Zaskoczona, nie zdążam nawet odwzajemnić tego gestu, a dziewczyny już się ode mnie oddalają.
— Do zobaczenia! — Machają mi na odchodne, a ja robię to samo, po czym prędko udaje się do stojącego nieopodal auta.
— Kto to był? — pyta mnie Sebastian, gdy tylko chwytam za klamkę czarnego samochodu.
— Myślę, że moje nowe przyjaciółki — szepcze z lekkim uśmiechem na ustach, a nieobecnym wzrokiem odprowadzam kobiety.
❁
Witam Was!
Jak tam mija Wam ten słoneczny weekend?
Ja czuję się wyśmienicie, jakby ktoś pytał, haha.
Jak tam wrażenia po rozdziale?
Udało nam się poznać dużo lepiej poznać Lunę. Co o tym myślicie?
A spotkanie Lutteo? Jak odczucia? Co myślicie o Matteo?
Mam wrażenie, że to było zbyt banalne, haha.
Czekam na opinie!
buziak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top