Śmierć
Ty, mój ukochany. Naiwny. Myślałem, że nie nabierzesz się na to. Jednak byłem w błędzie. Teraz cały mój świat runął. Wiesz, jak to boli? Jak to boli, gdy widzisz martwe ciało swojego ukochanego leżące tuż przed tobą? No właśnie, nie wiesz. A ja wiem...
Dziura w Twojej klatce piersiowej, przez którą przeleciała kula wystrzelona z pistoletu. A kto nacisnął spust? Oboje wiemy, że to był ON.
Całe Twoje ubranie pokryte szkarłatną cieczą. Krew wokół Ciebie, oraz na moich dłoniach, ubraniach i diabli wiedzą, gdzie jeszcze. Zresztą...to nie było ważne. Bo kogo w takiej chwili obchodzi, co się ubrudziło?
Klęczę już od dobrych kilku godzin nad Twoim ciałem. Znajdujemy się w lesie, w najciemniejszych jego zakątkach, więc nie było możliwości, aby ktoś nas znalazł.
Zastanawiam się, czy twoje włosy wyglądają lepiej pokryte szkarłatem, czy w swoim naturalnym kolorze? Chyba to była ta druga odpowiedź, choć nie byłem pewien.
Nad nami zaczęły zbierać się ciemne chmury. Tak, jakby niebo opłakiwało Twoją stratę. Chociaż raczej nie niebo, bo obydwoje wiemy, że nie ma tam dla nas miejsca.
Zapewne teraz z drugiego świata przyglądałeś się moim poczynaniom. Chociaż nic sensownego nie robiłem. Bo przecież klęczenia i rozmyślania nad martwym ciałem nie nazwiemy czymś sensownym, prawda?
Wiesz, nie posądzałem siebie o takie ckliwe myśli. Sądziłem, że nie jestem takim człowiekiem, że takie opłakiwanie nie jest w moim stylu. Chociaż tak naprawdę, to nie było, prawda?
Cóż...mówili, że miłość zmienia ludzi, a my byliśmy najlepszym tego przykładem. No właśnie, byliśmy.
Twoja śmierć była bezsensowna. A doszło do tego przez Twoją naiwność. Sądziłeś, że to mi pomoże. A jeżeli chodziło o mnie, to byłeś w stanie zrobić wszystko. A tym razem zapłaciłeś najwyższą cenę. I wszystko na marne...bo na co mi miliony, gdy nie ma Cię przy mnie?
Wiesz, jak bardzo tęsknię za tym, co było? Za tym, jak w każdej możliwej sytuacji, gdy Cię całowałem zaczynałeś się rumienić? Za wspólnymi spacerami i oglądaniem filmów, gdy siedzieliśmy pod ciepłym kocem i sączyliśmy leniwie kakao co jakiś czas wykonując różne czułe gesty w stosunku do siebie.
Jednak życie płata różne figle. A mogłem przecież stanąć przed Tobą. Wtedy to ja byłbym martwy, a ty żywy. Tylko, czy chciałbym zapełnić Twoją duszę taką ilością cierpienia? Bo wiem, że kochałeś mnie do szaleństwa.
A co, gdybym postanowił do Ciebie dołączyć? Już słyszę Twoje protesty. Nie chciałbyś tego. A ja owszem. Tylko, czy trafię do Ciebie, czy raczej otrzymam psikus i dotrę do nieba?
A nawet, jeżeli będę w piekle, to ile będę czasu musiał Cię szukać?
Chwytam za nóż, który był w kieszeni Twoich jasnych spodni. Wyjmuję go tak, aby Cię nie skaleczyć. Nie chciałem zadawać Ci jeszcze większych ran nawet, gdy wiedziałem, że i tak nic nie poczujesz.
Skierowałem ostrze do swojej klatki i zwinnym ruchem wbiłem. Ból rozchodził się po moim ciele, ale to nic. Jeżeli mogę Cię jeszcze raz zobaczyć, to jestem w stanie zrobić wszystko. Nawet umrzeć...
Upadam na plecy tuż obok Ciebie. Szkarłat naszych krwi miesza się ze sobą. To miejsce, ten las zostanie naszym grobem. Miejscem, gdzie wszystko się zaczęło i również zakończyło.
Zaczynam tracić przytomność, jednak zanim umrę, to łapię Twoją dłoń. Ktokolwiek nas znajdzie nie będzie w stanie nas rozłączyć.
Drugą ręką wyjmuję nóż z klatki i przebijam nasze dłonie, aby jeszcze mocniej je połączyć.
I potem tracę przytomność...
Umieram...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top