VIII

Piątek, 9 lipca 1943r

Każdy dzień był nasączony niecierpliwością, niepokojem, czekaniem na śmierć. Dziadkowie z rodzicami woleli nie rozmawiać o ucieczce; chyba coraz bardziej przekonywali się o tym, że się nie uda. Oczywiście nie odwołali niczego oficjalnie, nadal zbieraliśmy pieniądze i zaczęliśmy już pakować potrzebne rzeczy.

Chcieliśmy po prostu spróbować. Jeśli nie wypali, nie będziemy przynajmniej żałować, że nie zaryzykowaliśmy.

Pewnej nocy rozpętała się burza i piorun trafił w stodołę sąsiadów. Wszyscy mieszkańcy jak jeden mąż zaczęli uciekać z chałup, obojętnie gdzie; w pola, łąki, owinięci jedynie w koce, przemoczeni i śmiertelnie przerażeni. My także do nich należeliśmy.

W pierwszej chwili nikomu nie przyszło do głowy, że pożar mógł spowodować jakiś tam piorun. Ogień za bardzo kojarzył się z Ukraińcami.

Za dnia ludzie we wsi gromadzili się w grupkach i nerwowo przekazywali sobie najnowsze wieści. Słyszałam już o wrzucaniu niemowląt do studni, obcinaniu piersi i genitaliów, przybijaniu do drzwi oraz wyjmowaniu płodów ciężarnym kobietom. Dodam, że słuchałam tego jedynie kilkanaście minut, lecz inni potrafili rozprawiać o tym godzinami. Siedzieli, gadali o tych wszystkich strasznych rzeczach i płakali. Zdarzyło się, że ktoś zwymiotował.

A mogliby po prostu się zamknąć. Krysia, z którą się już niemal zaprzyjaźniłam - a która niemało widziała - uważała tak samo.

- To nie są ludzie, pani Jeziorkowska – usłyszałam od ofiary z innej wsi, kiedy rozmawiała z mamą, podczas gdy kąpałam psa. - Nie zadowala ich samo zabijanie; wydaje mi się, że prześcigają się w tym, kto zabije takiego Lacha z większą pomysłowością.

- Tak, słyszałam już niejedną historię.

- A ja widziałam. - Nagle zaczęła szlochać. - Chwycili mojego męża, a gdy krzyknął: „Niech żyje Polska!", rozerwali mu usta kosą. Rozumie pani? Rozerwali mu usta.

- Anusiu, uspokój się, nie musisz tego...

Wioska pani Anny została napadnięta parę dni temu. Kobieta ledwo uszła z życiem – była cała poparzona, bo upowcy, przywiązawszy ją do drzewa, zaczęli ją podpalać nad ogniskiem. Nikt nie ma pojęcia, jak udało jej się uciec. Od przybycia do Orzeszyna wypowiedziała zaledwie parę zdań. Dopiero teraz przyszła do mamy, której zapewne nigdy wcześniej nie widziała, żeby się wygadać.

- Rozerwali mu usta kosą – powtórzyła. - I krzyknęli po ukraińsku: „Będziesz miał Polskę od morza do morza!".

Zakręciło mi się w głowie. Upuściłam gąbkę i zaczęłam beznamiętnie wpatrywać się w psa.

- Aneczko... - pisnęła mama.

- Niedaleko przebiegał jakiś chłopczyk, może pięcioletni...? W każdym razie poślizgnął się w kałuży czyjejś krwi. Ukrainiec podniósł go, nabił na widły i zaczął machać jak zabawkowym samolotem. Upewnił się, że jego koledzy widzą jego pomysłowy wyczyn i zawołał ze śmiechem: „Dyvys! Polsky orel."

Patrzcie, polski orzeł.

- Hanka, chodź stąd. - Czyjeś ręce chwyciły mnie pod pachy i pomogły się podnieść.

Ach, to mój cichy anioł. Zosia.

- Zosiu, to chyba dla mnie za dużo. Mam za słabą psychikę.

- Jesteś silniejsza ode mnie. No już, chodźmy.

***

Obudziłam się w nocy. Przede wszystkim chciało mi się pić, poza tym musiałam iść na siku. Ale sławojka stała na dworze, a tam mógł czaić się Ukrainiec z siekierą.

Nawet do kuchni po wodę udałam się z lękiem. W życiu nie bałam się ciemności, ale teraz wszystko było inne. Kiedy z ulgą wróciłam do łóżka, za nic nie mogłam zasnąć. Próbowałam banalnego liczenia owiec, ale jak zwykle nie pomogło. Kiedyś Krzysztof podał mi niezły patent na bezsenność, który już kilka razy zadziałał (zapewne dlatego, że mój umysł niezwykle się przy tej czynności nudził). Było to klepanie zdrowasiek.

Tym razem nie pomogło.

Chciało mi się siku, poza tym ciągle byłam zdenerwowana całą sytuacją. Kiedy otwierałam oczy, widziałam we wszystkich kątach postacie z siekierami i widłami. Kiedy je zamykałam, pod moimi powiekami odgrywały się wszystkie drastyczne sceny, o których usłyszałam. Moje myśli odbiegały od tego tylko czasem, tylko do jednego człowieka...

Krzysztof. Co zrobiłby Krzysztof?
Zapaliłam świecę i wyciągnęłam spod sterty książek na półce tę najgrubszą. Przetarłam ją z lekkiej warstwy kurzu i otworzyłam na losowej stronie.

Na łożu mym szukałam nocą tego, którego umiłowała moja dusza.
Szukałam go, lecz nie znalazłam.

Od nocy świętojańskiej wypłakałam chyba więcej niż przez ostatnie parę lat. Teraz znowu poczułam tę specyficzną gulę w gardle i wilgoć w oczach. Spojrzałam na okno i gwiazdy za nim.
On gdzieś tam był. Umiłowany mojej duszy, którego przy mnie nie ma i nigdy nie będzie.

Wstanę i będę krążyć po mieście,
po placach i po ulicach,
i szukać będę tego, którego umiłowała moja dusza.
Szukałam go, lecz nie znalazłam.

Minął już ósmy dzień lipca. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, za tydzień będziemy w drodze.

Znaleźli mnie strażnicy, którzy krążą po mieście.
Czy nie widzieliście tego, którego umiłowała dusza moja?

On tu zostanie. Najpewniej do śmierci. Pomysłowej śmierci.

Zaledwie ich minęłam, znalazłam umiłowanego mej duszy,
pochwyciłam go i nie puszczę,
aż go wprowadzę do domu mej matki, do komnaty mej rodzicielki.

Oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mogłam przyjrzeć się śpiącej obok Zośce. Była taka śliczna. Nic dziwnego, że znalazła sobie męża.

Ciekawe, co się z nią stanie. Czy ucieknie z rodziną i Władkiem? Czy przełożą ślub? Czy przeżyją...?

Nie chcąc o tym myśleć, przełożyłam kartkę i czytałam dalej.

O jak piękna jesteś, przyjaciółko moja, jakże piękna!
Oczy twe jak gołębice za twoją zasłoną.
Włosy twe jak stado kóz falujące na górach Gileadu.

Westchnęłam głęboko. Dałabym wszystko, żeby tak o mnie mówił.

Zawładnęłaś, ma siostro, oblubienico, moim sercem
jednym spojrzeniem swych oczu,
jedną ozdobą swojej szyi.
Słodyczą nasączone twoje wargi, oblubienico, jak plaster miodu.
Miód i mleko pod twoim językiem,
a zapach twoich szat jak woń Libanu.
Roztaczasz woń sadu granatowców i drzew migdałowych,
lawsonii i olejków nardu,
imbiru i szafranu,
tataraku i cynamonu,
i wszystkich drzew na Libanie,
a także mirry, aloesu razem z wszystkimi cennymi balsamami.
Tyś źródłem mego ogrodu, zdrojem wód żywych
spływających z Libanu.

Czułam, jak napinają mi się mięśnie, a głowa przechyla do tyłu. Zaczęłam mieć złe myśli.

Sześćdziesiąt jest królowych
i nałożnic osiemdziesiąt,
a dziewcząt bez liczby,
lecz jedyna jest moja gołąbka, moja nieskalana,
jedyna swej matki,
wybrana swej rodzicielki.

Pod powiekami widziałam jego wyraz oczu, gdy mówił o tym, że jestem niczym gołąbka. Niczym łania świtu.

Jakże piękna jesteś, jakże urzekasz
miłości pośród rozkoszy!
Twoja sylwetka podobna do palmy
a piersi twoje do gron winnych
Powiedziałem: wespnę się na palmę,
chwycę grona jej daktyli
i niech będą twoje piersi jak grona winorośli,
a tchnienie twe jak zapach jabłek.
Usta twoje jak wino wyborne,
które spływa mi po podniebieniu,
zwilżając wargi i zęby.

Krzysztof wspomniał mi kiedyś ze śmiechem, że święty Hieronim uważał Pieśń nad pieśniami za księgę, której dziewica w ogóle nie powinna czytać. Poniekąd to rozumiem; na pewno nie powinna czytać tego osoba, której uczucia są zwrócone w kompletnie niewłaściwym kierunku.

Jam miłego mego
i ku mnie zwraca się jego pożądanie.
Chodź, mój miły, powędrujemy w pola,
nocujmy po wioskach!
O świcie pospieszmy do winnic,
zobaczyć, czy już kwitną winorośle,
czy pączki otwarły się,
czy w kwieciu są już granaty:
tam ci dam miłość moją.

Wyobrażałam sobie opisaną scenę, choć wiedziałam doskonale, że nie robię nic dobrego. 

Madragory sieją woń,
nad drzwiami naszymi wszelki owoc wyborny,
świeży i zeszłoroczny
dla ciebie, miły mój, chowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top