Rozdział 2

Horacy miał na sobie swój typowy strój o jasnym odcieniu. Nie posiadał na sobie żadnej peleryny, a jedną dłoń miał mocno przyklejoną do wystającego z pochwy uchwytu miecza.

Przestraszeni goście tawerny, zwinęli się z urwanym krzykiem wprost do ściany. Zaleźli się pułapce. Zostali zupełnie zaskoczeni. Nie było nikogo, kto mógłby ich ostrzec przed przybyciem gniewnego rycerza.

Nie. Horacy nie był zwyrodnialcem. Jednak brakowało mu planu, a życie jego przyjaciela było niepewne. Właściwie mógł już nie żyć, leżąc gdzieś na bezdrożach. A powodem tego wszystkiego był młody chłopak o imieniu Zack, który na własne życzenie wyrobił sobie opinię pomylonego szaleńca, ponieważ ciężki bagaż doznanych krzywd dostatecznie głęboko i boleśnie wpisał się w jego świadomość.

- Będziecie teraz unikać mojego wzroku? Chyba nie powiecie mi, że zainteresowała was ta tandetna posadzka?

- Jesteśmy zwykłymi ludźmi, panie - odezwał się jeden z mężczyzn, który był o wiele starszy od samego Horace'a, gdyż twarz pokrywały zmarszczki. Wyszedł o krok przed grupę ludzi i zatrzymał się zanim zrobił o jeden krok za dużo.

- W ogóle nie potraficie się zachować. Może wyglądam teraz przerażająco, ale nie zrobię wam krzywdy. Nie mam złych zamiarów. Wobec nikogo z was.

- Więc jesteś tu, żeby... - urwała niespokojnie jedna z dziewcząt, chowając się za dwójką mężczyzn.

Horacy znów rozejrzał się po towarzystwie, bo martwił się, że jego widok wpłynął na nich jakoś bardziej niekorzystnie. Ale martwił się również o Willa, i nie mógł uspokoić się całkowicie. Ale zrozumiał, że jego gniew tylko pogarszał sprawę.

-  No... - przytaknął znudzonym, jakby sennym głosem. - Wiem, że mieszka tu ktoś kogo ludzie nazywają szaleńcem, ale niewiele o nim wiem. Chcę żebyście mi powiedzieli kto to jest, to znaczy ten Zack. Tak miał na imię?

Ludzie wydali z siebie dźwięki zaskoczenia. Wszyscy milczeli, ale wyglądali jakby chcieli coś powiedzieć. Chcieli rozmawiać, a milczeli! Czuł duży niepokój, który został wywołany przez pytanie. Wtedy do odpowiedzi wyrwał się gospodarz, który wiedział o czym mówił Horacy.

- Dobrze, dobrze - odparł ponury. - Można to wydarzenie wyjaśnić chyba tylko w ten sposób, że skutecznie kierował ludźmi. Sprawiał, że ludzie popadali w obłęd, podczas gdy sam był szalony. Wielokrotnie widzieliśmy, co potrafi. Ludzie w wiosce chorowali po spotkaniu tego diabła, jakby pod wpływem klątwy. A jego spojrzenie zawsze budziło w człowieku najgorsze instynkty. Ale potrafił też łudzić. Wtedy sprawiał wrażenie normalnego. To dlatego przez tak długi czas pozostawał nieuchwytny. Wszyscy mieli dość jego obecności. Czy ta odpowiedź jest wystarczająca, panie?

Horacy zastanowił się na chwilę. Przekrzywił głowę, zamknął oczy i w głębokim zamyśleniu zaczął pocierać palcami podbródek.

- I to wyjaśnia to, co działo się z Willem, biorąc pod uwagę to, co pisała mi Alyss - mówił do siebie cicho, nie zdając sobie sprawy z dużego grona słuchaczy, których bardzo ciekawiły wypowiadane na głos myśli. - To znaczy, nie był to jakiś obłęd, ale nie byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że to dopiero początek szaleństwa. Nie byłbym zdziwiony, gdyby tak właśnie było. To nie są jakieś duże wskazówki, ale zawsze coś.

- Zdaje się, że Zack znów zrobił coś paskudnego - podsumował starszy mężczyzna.

- Właśnie porwał kogoś mi bliskiego - odpowiedział ponuro i bardzo powoli, nie otwierając oczu.

- To znaczy, że w końcu się wyniósł! I tak nie był tu miłe widziany. Dobrze, że w końcu stąd poszedł - odpowiedział ktoś z tłumu, najwyraźniej uszczęśliwiony tym, co się stało.

- Tak! - zawtórował mu następny jegomość. - A po takiej akcji już nigdy nie będzie w stanie tu powrócić.

Horacy powoli rozchylił powieki, nie opuszczając dłoni. Wiedział już jacy ludzie potrafią być naprawdę, patrząc na nich.

- Dobrze się czujecie? - zapytał z nutką grozy.

- Trzeba było trzymać się od niego z daleka - wyjaśnił gość, unosząc dłonie. Nie żal mu było jedynego człowieka, skoro bał się nawet myśleć o największym złu świata, które wyniosło się z jego miasta, aby poszukać sobie innego legowiska. Wtedy odezwał się gospodarz, ponownie wracając do rozmowy.

- To nie moja sprawa, panie, ale i tak o to zapytam. Kim jest osoba która została porwana? - Głos gospodarza był zdumiewająco spokojny.

Młody rycerz bał się wypowiedzieć to imię na głos, ale wiedział że musi.

- To zwiadowca Will.

Widział jak grupa wieśniaków przetrawia to, co właśnie powiedział, więc postanowił kontynuować. Musiał też zataić informacje o rzekomej śmierci Willa.

- Ogólnie wszystko jest z nim dobrze, ale nie mogę się teraz z nim skontaktować. Tak, nie ma go teraz, ale martwię się, od kiedy usłyszałem o Zacku. Dla mnie to po prostu szok, bo zdarzało się, że zwiadowcy nie było w chacie, ale tajemnicze pojawienie się Zacka wszystko zmieniło. Czy rozumiecie mnie? - zapytał stanowczo.

- Masz rację! - wyrzucił z siebie gospodarz, kiwając głową, gdy skrzyżował ręce na piersi. - Zdaje się, że ktoś w końcu poznał prawdę o Zacku.

Horacy starał się wytrzymać atak gniewu. Po raz pierwszy od wielu lat ciężko mu było nad sobą zapanować, gdy myślał o przyjacielu w niebezpieczeństwie. 

-  O tak. Zack lubił grać w gierki i zadawać ból. Jakiś czas temu ten potwór omal nie zabił naszego zwiadowcy, gdy ten chciał mu pomóc.

Horacy spojrzał na gospodarza z pewnym zaskoczeniem, ale również z pewnym światłem w oczach.

- Zwiadowcy nas chronią, ale ten potwór potrafi zwieść każdego - dokończył gospodarz, bez przeszkód opowiadając o Zacku zwanym szalonym, wiedząc że rycerz zrozumie, iż Zack wykorzystał wszystkich.

- Mogę prosić o kufel czegoś mocniejszego? - zapytał Horacy, wpatrując się łagodnie oblicze gospodarza i dobrze widząc przed oczami zapamiętane spojrzenie Willa. Will... Jego przyjaciel. Najlepszy przyjaciel... Można było się naprawdę pogubić. Rozróżnianie uczuć było naprawdę męczące, bo przepływające uczucia pomiędzy nimi były bardziej złożone i bolesne niż proste uczucie głodu.

Horacy obejrzał się w ślad za zdeterminowanym gospodarzem, który zniknął za drzwiami sąsiedniej komnaty.  Spostrzegł, że mężczyzna błyskawicznie zginął mu z oczu i miał ochotę protestować wbrew temu, co właściwie chwilę temu zakomunikował.

- Jesteś pewny, panie, że chcesz mieć do czynienia z tym szaleńcem? - zapytał niepewnie starszy mężczyzna, gdy jego spojrzenie znów padło na Horace'a.

Młody rycerz położył sobie dłoń na czole. Na nic mu się zda udawana troska przestraszonego dziadka. Dlatego zrobił jeszcze kilka kroków w stronę gości, ale zauważył że kobiety, które były obecne, drżały niespokojnie na jego widok. 
Tymczasem powrócił gospodarz z kuflem i butelką piwa.

- Siadajcie - powiedział łagodnie Horacy, zwracając się do tłumu. - Teraz będziemy pić i więcej rozmawiać o Zacku.

Na twarzach ludzi dojrzał niepewność i zaskoczenie. Po chwili jedna z kobiet odwróciła się do wyjścia i zrobiła krok. Za nią podążyło kilka następnych. A nawet kilku mężczyzn. Tawerna przez chwilę zdawała się pustoszeć. Przestrzeń znów wypełnił dźwięk wielu kroków i szuranie przesuwanych krzeseł. Jednak żadnych głosów. Ludzie milczeli uparcie, wracając do przerwanych posiłków.

Horacy zorientował się, że prócz kilku tęgich mężczyzn, którzy od początku wyglądali na niezadowolenoych jego nagłym przybyciem, zdecydowali się zasiąść z nim przy stole. Teraz ich spojrzenia wędrowały po twarz rycerza.

- Myślałem, że boicie się zwiadowców i uważacie, że parają się czarną magią - powiedział nagle Horacy, zdumiewając nawet samego siebie.

- O nie, panie. Nie nasz zwiadowca. Zły jest Zack. On jest szaleńcem. Postradał zmysły. Ludzie są przerażeni do tego stopnia, że nazwali go zapomnianym przez Boga  - wtrącił po raz kolejny gospodarz. Horacy od początku zauważył, iż nie brakowało mu odwagi.

- Kto wie? Może i po twojego trupa przyjdzie jak będziesz tak paplał?

- A ty, panie? Nie boisz się zwiadowcy? - zapytał niepewnie jeden z mężczyzn.

Młody rycerz trzasnął dłonią w blat stołu.

- A więc sądzisz, że przywiązanie do człowieka, którego zna się od kołyski to grzech? - zapytał Horacy z lekkim rozdrażnieniem.

- Ale to zwiadowca - podsumował niepewnie jegomość.

- Jest tu jeszcze jeden. Stoi przy drzwiach - odezwał się ponury głos za nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top