Miniaturka - Bajka o pewnym chłopcu


Tytuł: Bajka o pewnym chłopcu

Główni bohaterowie: pewien chłopiec

Opis: Historia pewnego chłopca, któremu przypadło patrzeć, jak Czarny Pan wygrywa w Ostatecznej Bitwie i żyć w świecie, w którym on rządzi. Pragnie opowiedzieć o swoim życiu, które nigdy nie było tym, czego chciał.

Ostrzeżenie: alternatywny koniec wojny, wspomnienie o brutalnych scenach.


*


Opowiem wam historię, która nie powinna się zdarzyć. To nie jest bajka ze szczęśliwym zakończeniem. Gdy w grę wchodzi ludzkie życie, rzadko istnieje coś takiego, jak powiedzenie „i żyli długo i szczęśliwe". Może w idealnym świecie, gdzie ludzie nie umierają, a źli czarodzieje nie dochodzą do władzy.

Nigdy nie chciałem stać się Śmierciożercą. Nie interesowała mnie walka o lepsze jutro z armią ludzi, którzy stoją obok mnie z twarzami ukrytymi za maskami. Nie cieszyłem się na myśl o śmierci szlam i mieszańców. Nie miałem aspiracji, by ludzie drżeli ze strachu na sam mój widok, bo przez większość czasu w szkole byłem niewidzialny. Podobało mi się to, że mogę żyć swoim życiem bez słyszenia swojego imienia i nazwiska na korytarzach z ust plotkujących nastolatków.

Ale teraz, mając osiemnaście lat, chcę opowiedzieć wam moją historię.

Urodziłem się na samym początku lat osiemdziesiątych w Szpitalu Świętego Munga. Moja matka była arystokratką, ale podobno na sali porodowej darła się niesamowicie. Mój ojciec natomiast przyszedł mnie zobaczyć dopiero, gdy lekarz przefiukał do niego i powiedział, że poród odbył się bez żadnych komplikacji, bo głowie rodu nie przystawało czekać na szpitalnym korytarzu i słuchać krzyków rodzącej żony.

Moje imię nie jest niczym niezwykłym. Ot, kolejny ze swojego rodu, w którym nie ma żadnej pięknej tradycji nazywania dzieci po gwiazdach czy kwiatach. Zwykłe imię, dla zwykłego czarodzieja.

Moja pierwsza dziecięca magia, którą wykorzystałem na drugiej osobie (była to niania, której całej sercem nienawidziłem), stała się, gdy miałem trzy lata. Kobiecie, która się mną opiekowała, wyrosły zielone uszy ciągnące się aż do ziemi. Zrezygnowała jeszcze tego samego dnia. Pamiętam, że nikt się z tego nie śmiał. Ojciec wręcz na mnie krzyczał.

Swoich prawdziwych przyjaciół poznałem na piątych urodzinach Dracona Malfoy'a. Byli tam wszyscy, którzy się liczyli w czarodziejskim świecie, a my – małe brzdące ubrane w niewygodne i zbyt elegancie stroje, dostaliśmy kilka guwernantek żeby nas kontrolowały i pokój zabaw do dyspozycji. Dorośli i ich dorosłe sprawy byli kilka pięter niżej, w sali balowej Malfoy Manor. Potem cała nasza grupa zaczęła się spotykać na urodzinach każdego po kolei i co roku. Piękny czas, gdy ma się trzynaście lat i dostęp do rodzinnego barku z alkoholami z całego świata.

Hogwart był dla mnie czymś niezwykłym. Miejscem, gdzie wiedziałem, że pójdę od kiedy tylko zdołałem to pojąć na swój dziecinny sposób. Byłem tylko kolejnym wyczytanym dzieckiem z listy przed słynnym Harrym Potterem i jego przydziałem do Gryffindoru. Trafiłem do Slytherinu i usiadłem koło Blaise'a Zabiniego, a moja blada skóra z jego ciemną dawała ciekawy kontrast. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja do tej pory zastanawiam się, jakim cudem, skoro kolor naszej skóry był pierwszą, ale nie ostatnią, rzeczą, która tak bardzo nas różniła.

Ślizgałem się na korytarzach szkolnych, dla nauczycieli, którzy chyba czasami zapominali, że jestem w klasie, byłem tylko jednym z uczniów domu Salazara Slytherina. W dormitorium byłem tym współlokatorem, który dba o porządek, a jednocześnie zawsze zostawia zaparowaną łazienkę z samego rana. Przyjaciele wiedzieli, że za pewną opłatą czy przysługę mogą ode mnie spisać zadanie domowe, a granie ze mną w szachy było stratą czasu.

Nie chciałem sławy. Nie pragnąłem jej nigdy i nigdy jej nie zapragnę. Ale czasami zastanawiam się, jakby mogło potoczyć się moje życie gdybym kłócił się bardziej, sprzeciwiał się częściej i mówił to, co należało, w danej chwili.

Znak otrzymałem w dniu swoich siedemnastych urodzin. Czarny Pan kazał mi zabić szlamę, torturować mugola i przysiąc na swój żywot, że będę mu służył do końca życia. Zrobiłem to. Rzuciłem Avadę na chłopaka młodszego ode mnie, który był ledwo przytomny po serii tortur. Rzuciłem kolejne z Niewybaczalnych na kobietę, która zdarła sobie gardło podczas kolejnego Crucio ode mnie. Nie trzęsły mi się ręce, kiedy to robiłem. Przysięgałem również Czarnemu Panu swoją wieczną służbę, mając w głowie to, jak Draco wyglądał w ciągu szóstego roku i jak Pansy była nieprzytomna przez dwa dni po tym jak Mroczny Znak został wypalony na jej skórze. Byłem tylko kolejnym Ślizgonem, którego rodzice dawno temu wstąpili do szeregów Śmierciożerców i musiałem przejąć schedę po nich.

Miałem nadzieję, że Ostateczna Bitwa zakończy wszystko. Koniec z zabijaniem, torturowaniem, zakopywaniem trupów i rzucaniem zaklęć usuwających krew z podłogi. Miałem nadzieję, że gdy to się w końcu skończy, będę mógł spojrzeć na siebie w lustrze i powiedzieć, że dałem radę, przeżyłem i w końcu będę mógł wyjechać. Usunąć się w cień i zacząć żyć tak, jak chcę.

Jednak życie rzadko ma szczęśliwe zakończenie. To, co wydawało się końcem, tak naprawdę stało się początkiem. Czarny Pan miał zginąć z rąk Harry'ego Pottera. Nie na odwrót. Złoty Chłopiec miał przeżyć i zrobić wszystko, by ten upadły czarodziejski świat stanął znowu na nogi. Tak się jednak nie stało.

Harry Potter nie żyje.

A ja stałem ramię w ramię ze Śmierciożercami i byłem tylko pionkiem w armii Czarnego Pana, który świętował zwycięstwo.

Potem zaczął się prawdziwy horror, gdy nadzieja czarodziejskiego świata umarła w bitwie, a zło świętowało swoją wygraną.

Mam osiemnaście lat i patrzę na to, jak ten świat został zniszczony.

– Chodź Teodor, pomożesz mi zakopać ciała.

– Już idę, tato.

Nazywam się Teodor Nott, jestem Śmierciożercą i żyję w świecie, gdzie rządzi Czarny Pan. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top