01.10.
Przez bardzo, bardzo długi czas pisanie pamiętnika wydawało mi się głupstwem - zajęciem tylko dla rozkapryszonych dziewczynek, biegających codziennie na zakupy i opisujących w swoich notesikach z różowymi puchatymi okładkami, jakich to przygód nie przeżyły ze swoimi "psiapsiółami" na zakupach w galerii handlowej i jak to nie wzdychają do klasowych przystojniaków. Wyobrażałam sobie, jak takie dziewczyny kończą opisywać dany dzień (choć każdy jest taki sam), a potem chowają kluczyk w swojej półeczce i strzegą go pilnie jak oka w głowie. Później ich jakaś rywalka ten kluczyk odnajduje i zaczynają się kłopoty. Jak w serialu.
To jednak nie jest istotne, ponieważ całkiem niedawno zmieniłam zdanie co do tego rodzaju zapisków. Któregoś dnia tchnęło mnie, abym założyła ten pamiętnik - i oto jestem, piszę!
Zastanawiałam się, od jakiego momentu mogę zacząć opisywać moje przygody. Teraz jednak wybrałam. Historia, jaką zamieszczę na tych kartkach, początek ma pod koniec roku szkolnego, za czasów, kiedy chodziłam do siódmej klasy i całkiem niedawno skończyłam trzynaście lat. A więc, nie będę już przedłużać.
Lekcja wuefu. To tam sprawy zaczęły się komplikować.
Skończyliśmy właśnie rozgrzewkę. Nasz trener wyszedł, więc czekaliśmy na niego - dwanaście dziewcząt i jedenastu chłopaków miało całą salę gimnastyczną do dyspozycji.
Ja, jak to ja, stałam z boku, kiedy mój koledzy odbijali piłkę na środku sali. Byłam całkowicie pochłonięta kłótnią z Nate'em Williamsem.
Kim był Nate Williams? Och, nie bardzo wiem, czy dam radę go opisać - tak bardzo go nienawidzę. A jednak mogę spróbować.
Więc Nate Williams był przewodniczącym naszej klasy - został wybrany przez głosowanie. Jak to się stało, że wszyscy go tak lubili? Nie mam pojęcia. Po pierwsze, chłopak miał już piętnaście lat - ponieważ raz nie zdał do szóstej i raz do ósmej klasy. Mimo to chodził między wszystkimi dumny jak paw, jakby niedawno go na Harvard przyjęli. Wiecie, typowy szkolny tyran - znęcał się nad młodszymi i otaczał się chłopcami ze swojej klasy, którzy zawsze go słuchali i mu się podlizywali. Był wysoki; miał niemal metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a poza tym - niebieskie oczy, mniej więcej tak ciepłe jak zamarznięty lód oraz przygolone po bokach czekoladowe włosy. Na jego twarzy zawsze gościł kpiący uśmiech.
Nawet nie umiem policzyć, ile razy chciałam wymierzyć mu kopniaka w twarz, najlepiej z półobrotu. Musiałam jednak trzymać emocje na wodzy, co było niemałym wyzwaniem. Ale zawsze brzmiały mi w uszach słowa mamy.
"Pamiętaj, Diano. Jesteś półboginią. Herosi nie powinni krzywdzić śmiertelników".
Ach, jak nie mogłam się doczekać wyjazdu do Obozu Herosów! Mama obiecała mi, że niedługo to nastąpi, ale nie podała mi dokładnej daty. Czekałam więc z niecierpliwością.
Możecie sądzić, że mama nie powinna była opowiadać mi o takich rzeczach. Powszechnie znanym faktem jest przecież, że, jeśli heros wie o swoim boskim pochodzeniu, potwory łatwiej mogą go wyczuć.
A jednak... Moja mama to zrobiła. Nie myślcie, że była jakąś okropną sadystką. Ona po prostu we mnie wierzyła. W końcu to po niej (no i trochę po ojcu) odziedziczyłam tę brawurę. Cassandra Granger wiedziała, że, jako młodsze dziecko, nie przyciągnę zbyt wielu potworów. A później, mniej więcej po dwunastym, trzynastym roku życia i tak będę miała się z nimi zmierzyć.
A więc zdawałam już sobie sprawę, że wkrótce coś może mnie zaatakować. Całkowicie znienacka.
Ale wróćmy do akcji. Kłóciłam się z Nate'em. Próbowałam spojrzeć mu w twarz, co przychodziło z lekką trudnością - zważywszy na naszą różnicę wzrostu. To znaczy, ja nie byłam szczególnie niska - raczej średniego wzrostu. Pomyślmy... mogłam mieć trochę ponad metr sześćdziesiąt. To on był ode mnie starszy. I wysoki.
A to naprawdę mnie irytowało, biorąc pod uwagę, jak bardzo go nienawidziłam.
- Gdybyś się zamknęła, Granger - mówił Nate - i zachowywała jak należy...
- Zachowuję się tak, jak uważam że należy! - wrzasnęłam. - Coś ci się nie podoba?
Uśmiechnął się pod nosem..
- Gramy dziś w koszykówkę. Chcesz, żebym się zniżał do twojego poziomu podczas gry? Bo od zginania nóg bolą mnie kolana.
- Nie bolałyby cię przy zginaniu, gdybyś trochę o siebie zadbał i poćwiczył.
Wkrótce przeszliśmy do nieco mocniejszych obelg, ale nagle nam przerwano. Na salę wszedł trener.
Po dziś dzień pozostaje tajemnicą, jakim cudem ten człowiek został nauczycielem wuefu. Ze swoją marną budową ciała, rozbieganymi niebieskimi oczami i zamyślonym spojrzeniem mógłby przewrócić się przy pierwszym podmuchu wiatru. Lekcje spędzał na ławce, czytając gazety, przeglądając dziennik albo grzebiąc w smartfonie. Nie ma co, to się nazywa profesjonalista.
- Zbiórka! - krzyknął słabo.
Nikt go nie usłyszał. Williams roześmiał się.
"Okej", pomyślałam. "Coś się temu biednemu facetowi należy".
Zwróciłam się do mojej klasy.
- Wołają na zbiórkę, wy głupie plebsy! - krzyknęłam.
Wszyscy westchnęli, odrzucili piłkę i ustawili się w szeregu. Stanęłam między dwójką z nich.
Trener zaczął sprawdzać obecność. Zobaczyłem, że stojący na początku rzędu Nate rzuca mi kpiące spojrzenia. Spiorunowałam go wzrokiem, po czym się zamyśliłam.
W naszej klasie było sporo osób z nazwiskami na A, a więc ja miałam dopiero szesnasty numer. Było jasne, że minie trochę czasu, zanim trener dojdzie do mnie.
Myślałam więc o tym, jak nienawidzę Nate'a. I jak by go tu pokonać w koszykówkę, kiedy wystarczy, że chłopak podniesie rękę i ma nade mną miażdżącą przewagę.
Nagle zobaczyłam na ścianie ogromny cień. W pierwszej chwili pomyślałam, że to odbija się stojący w kącie kozioł. Potem przypomniałam sobie, że kozioł został niedawno wyniesiony, no i nie był tak ogromny. Przyjrzałam się lepiej cieniowi i wytrzeszczyłam oczy. Rzucał go jakoś gigantyczny, rogaty stwór.
Obejrzałam się. Ale nie zobaczyłam niczego wielkiego i rogatego. Potem zorientowałam się, że Nate znowu mi się przygląda. Spojrzałam na niego.
Czyżby miał mnie odwiedzić jakiś potwór? Cóż, z jednej strony, to super. Z drugiej jednak, nie czułam się gotowa. Nie miałam nawet broni. Choć gdyby wykorzystać te kolorowe pachołki z kantorka... Nie. Desperacki pomysł. Mama mówiła, że potrzebny był niebiański spiż.
Którego ja, oczywiście, nie miałam.
A może tego potwora nie było? Może to halucynacje?
W tym momencie Astrid, dziewczyna obok mnie, szturchnęła mnie w ramię. Zorientowałam się, że trener wyczytuje moje nazwisko z dziennika.
- Jestem - burknęłam.
Nate wybuchnął śmiechem.
- Może duchem jej nie ma, co? - tracił ramieniem stojącego obok siebie chłopca, Johna. - Może się w Johnie zadurzyłaś i tak o nim myślisz, hę?
Rozległy się chichoty. Poczułam, że się czerwienię. Porwałam z ławki piłkę i cisnęłam nią prosto w twarz Nate'a.
Chłopak wytrzeszczył oczy. Niektórzy wydali z siebie zduszone okrzyki. Zanim zdążyliśmy się z Williamsem wzajemnie pozabijać, rozdzielił nas trener.
- Hej, spokojnie - pisnął. - Yyy, zmierzycie się w koszykówkę.
Zerknęłam na Nate'a wilkiem. Odpowiedział tym samym. A potem zabraliśmy się za grę.
Czterdzieści pięć minut później siedzieliśmy, zdyszani, pod przeciwnymi ścianami. Mieliśmy za sobą zabójczą grę. Skończyło się na remisie, aż w końcu trener kazał nam odpocząć. W końcu rozbrzmiał dzwonek.
Nate się podniósł i przeczesał włosy.
- Skończymy to na następnej lekcji. Zmiotę cię.
Zacisnęłam pięść i ją uniosłam.
- Zobaczymy, lamusie.
Wykrzywił się w kpiącym uśmiechu i pomaszerował do męskiej przebieralni. Kiedy tylko zamknął drzwi, złość i triumf zniknął z mojej twarzy. Spojrzałam jeszcze raz na ścianę, ale tajemniczy cień zniknął. Rozpuściłam moje czarne włosy i zebrałam je znowu w moją ulubioną, codzienną fryzurę - kucyka z tyłu głowy, na samym jej dole. A potem udałam się z dziewczynami do szatni.
Wówczas nie zdawałam sobie sprawy, że ten jeden nietypowy cień, który zobaczyłam na ścianie, zapoczątkował niesamowitą przygodę w moim życiu.
_____
Hej! Pierwszy rozdział za nami, o ile można go nazwać rozdziałem.
Dla wyjaśnienia: trzynastoletnia Diana opisuje tu wydarzenia, które miały już miejsce, a ona do nich wraca.
Napiszcie, jak mi wyszło, bo piszę to w nocy, no i... Heh xd
A teraz moje tradycyjne pożegnanie: ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top