Rozdział 29: Cel
Jej czerwone, wpadające w brąz, źrenice do złudzenia przypominały oczy mojego lokaja. Czasami z tego powodu wręcz nie byłem w stanie na nią patrzeć, gdyż natychmiast traciłem nad sobą kontrolę. Czułem się wtedy tak dziwnie. Jakby jedno spojrzenie do czegoś mnie zobowiązywało. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dziewczynka natychmiast wpakowała się do mojego łóżka, zawłaszczając sobie jedną z wielkich poduch. Schowała się pod miękką, pachnącą pierzyną i ani myślała wracać do swojej sypialni. Z rezygnacji i zwyczajnego zmęczenia, pokiwałem jedynie głową, kładąc się na miejsce mojego nocnego spoczynku. Gdy zamknąłem oczy, poczułem nawet lekki komfort spania z kimś. Było mi z tego powodu odrobinę wstyd, ponieważ w moim mniemaniu to ja powinienem zapewniać bezpieczeństwo czemuś, czemu dałem życie, a nie na odwrót. Pomijając to, że powołałem ją na ten świat kompletnie nieświadomie. Miałem drobne obawy przed tym, iż Rachel, z faktu bycia małym dzieckiem, mogła budzić się w nocy, co skutkowałoby także i moim niewyspaniem. Na szczęście tak się nie stało i do rana mogłem spokojnie spać, podczas gdy dziewczynka potraktowała mnie jak pluszowego misia, do którego, przez sen, się tuliła.Obudził mnie dopiero krzyk Elizabeth.
Natychmiast otworzyłem oczy, słysząc, że blondynka musiała być gdzieś blisko. Przestraszyłem się nie na żarty. Moja ręka aż sama wsuwała się pod jedną z poduszek, aby dosięgnąć rewolweru. To była chwila. Odwróciłem się i zerwałem do pozycji półleżącej, mierząc do potencjalnego przeciwnika z broni palnej. Gdy do moich uszu dobiegł drugi krzyk, zrozumiałem, że do mojej sypialni nie wdarł się żaden groźny bandyta, ani nie był to kolejny raz, kiedy groziłem Sebastianowi odstrzeleniem jego durnego łba. Okazało się, że na muszce trzymałem swoją własną żonę.
- Rozum postradałaś?! - warknąłem na ''dobry'' początek dnia. - Jeszcze chwila i bym zrobił ci krzywdę! Musisz naprawdę bardziej uważać i mnie tak nie straszyć! - dodałem, chowając broń pod poduszkę.
Zdawałem sobie sprawę, że wciąż imał się mnie zespół stresu pourazowego. Czasem wręcz nie mogłem z nim walczyć, dlatego straszenie mojej osoby w taki sposób, było czystą głupotą. Gdy w miarę doszedłem do siebie, tuląc przerażoną Rachel do siebie, zielonooka spojrzała na mnie z wyrzutem, aby chwilę później wpaść w niekontrolowaną histerię.
- Jak mogłeś, Ciel?! - krzyknęła na mnie przez łzy. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego miała do mnie pretensje. Sama wtargnęła do mojego pokoju. Nikt jej nie prosił, aby zakłóciła mój sen. - Dlaczego mi to zrobiłeś?!
- Też coś. Dopiero mogłem zrobić - prychnąłem z niezadowoloną miną.
Kiedy zrozumiałem, że moje słowa były nieco niegrzeczne, wstałem z łóżka, przepraszając ją za zbyt przewrażliwioną reakcję. Tłumaczyłem się przy tym swoimi instynktami. Ona jednak nie chciała mnie wysłuchać. Chowała twarz w dłoniach, odwracając się na boki. Unikała tym mojego spojrzenia. Cały delikatny makijaż blondynki spłynął po jej policzkach, tworząc czarne, straszne smugi na buzi dziewczyny.
- Nie chodzi mi o to! Zdradziłeś mnie! - wycedziła przez zęby, pozwalając potokom łez, aby dalej lały się z jej oczu.
Gdy usłyszałem to, co mi zarzuciła, zamarłem. Przeczuwałem, że taki dzień mógł kiedyś nadejść, jednak nie rozumiałem, jakim cudem była w stanie się o tym dowiedzieć. Podejrzewałem blondynkę o spisek z moją pokojówką, aby następnie być wręcz święcie przekonanym, że to Sebastian nie wytrzymał i w końcu wygadał się zielonookiej. Poczułem, że traciłem grunt pod nogami.
Cieszyłem się niezmiernie z tego, że Elizabeth unikała mojego widoku. Nie mogłem się opanować. Byłem wręcz pewny, iż okazywałem to, że się bałem. Później jednak oprzytomniałem. Moja żona nigdy nie grzeszyła inteligencją, a jej złowrogie spojrzenie na Rachel mogło znaczyć tylko jedno. Musiała być zazdrosna o to, że spałem w jednym łóżku z inną dziewczyną. Lizzy na pewno nie brała nawet pod uwagę tego, iż było to małe dziecko.
Ochłonąłem nieco i pozwoliłem emocjom opaść. Nagła pobudka i kłótnia na ''dobry'' początek dnia zdecydowanie zbyt mocno przekładały się na moje logiczne myślenie lub... raczej jego brak. Byłem zaspany, więc jedynie opcja z Rachel przychodziła mi do głowy. Westchnąłem ciężko i głaszcząc przestraszoną dziewczynkę po głowie, usiadłem z nią na łóżku.
- Sama mówiłaś, że dzieci mnie lubią, a teraz robisz problem z faktu, iż zainteresowałem się jednym z bliźniąt? - mruknąłem z niezadowoleniem w głosie, biorąc w użycie jedyną bezpieczną kartę, w tej chorej grze z Elizabeth. Po prostu musiałem udawać głupiego, aby dorównać jej poziomowi. - Nie rozśmieszaj mnie. To nie zdrada.
- Jesteś podły i kłamiesz! Domyślam się już, jak to było! - odpowiedziała zdenerwowana, żywo przy tym gestykulując. - Zdradziłeś mnie! Przyznaj się!
Wykonywała tak zamaszyste ruchy, że miałem pewne obawy, czy czasami ułamki sekund nie dzieliły mojej osoby od bolesnego ciosu. Jej kolejne słowa wywołały u mnie falę duszności. Zrobiło mi się niesłychanie gorąco, gdy zarzuciła mi nie tylko zdradę, ale i kłamstwo. Czułem, że ta rozmowa dałaby radę stać się ostatecznym gwoździem do mojej trumny. Byłem w tak ciężkim szoku, że zdołałem z siebie wydusić jedynie pytanie o to, z kim potencjalnie mógłbym zdradzić swoją żonę. Dostawałem gęsiej skórki na myśl, co mógłbym uzyskać w odpowiedzi.
Okazało się, że gdy spaliśmy, Lizzy w końcu zauważyła to, iż Rachel przypominała mnie do złudzenia. Jedynie kolor tęczówek się nie zgadzał. Mając przed oczami portret Sebastiana, blondynka musiała założyć, że podobnie wyglądała także jego siostra i to właśnie ją posądziła o zaciągnięcie mnie do łóżka. Sytuacja nie malowała się najlepiej, jednak o wiele bardziej wolałem zostać oskarżony o zdradę z wyimaginowaną nieboszczką, niż o przespanie się z własnym kamerdynerem.
- Lizzy, weź coś na uspokojenie. Nie da się z tobą rozmawiać - westchnąłem cicho, próbując jakoś opanować zazdrosną do granic możliwości małżonkę. - Vincent i Rachel są sierotami. Nie są moi, a jedynie ich przygarnęliśmy. Na co zresztą sama się zgodziłaś - dodałem dla dobra sprawy. W głowie miałem już scenariusz, aby wytłumaczyć się później ze wszystkiego małej imienniczce mojej matki.
- Skoro to nie twoje dzieci, wyrzuć je stąd. Sprawiają same problemy! - powiedziała z kwaśną miną, wskazując palcem na Rachel, która była przez to bliska łez.
Czułem, że sytuacja wymykała mi się spod kontroli. Wręcz nie umiałem nad nią zapanować, a coraz to nowsze wypowiedzi Lizzy, wywierały na mnie straszną presję.
- Podła z ciebie dama, mówiłem ci to kiedyś? - odparłem, kupując sobie niejako czas, aby szybko opracować strategię. Musiałem straszliwie uważać na słowa, gdyż blondynka wyglądała na bardziej czujną, niż zwykle. - Biorąc pod uwagę ich wiek, musiałbym cię zdradzić przed lub po ślubie. Parę dni różnicy, których nie mogę się doliczyć - westchnąłem, aby nadać mojej wypowiedzi więcej realizmu, a przy tym odrobinę się uspokoić. Nie mogłem dać po sobie poznać, że byłem bliski zawału serca. - Wtedy byłem z tobą i załatwiałem nasze wesele. Nie byłem ani minuty sam, bo albo towarzyszyłaś mi ty, albo Sebastian. To usprawiedliwiałoby czas przedślubny, a po uroczystości poważnie się pochorowałem. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top