Rozdział 7
Byliśmy w drodze od pół godziny. Radio oczywiście grało od samego początku. Głowy kiwały nam się na wszystkie strony. Gdybyśmy byli w mieście to wszyscy oglądaliby się za nami na co kategorycznie nie mogliśmy pozwolić. Na szczęście dookoła była tylko wolna przestrzeń. W końcu wyrwaliśmy się z miejskiej dżungli i zmierzaliśmy do cichego miejsca na wsi.
-Już to widzę - rozmarzała się Leslie. - Słoneczko, cisza, spokój, a my, dziewczyny opalające się i leżące plackiem na kocach.
-A potem przychodzą przystojni chłopcy... - kontynuowała Shell.
-... I polewają was wodą! - zawołali Louis, Mid i Gino.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Odchrząknęłam.
-Shelly, przystopuj trochę z tymi chłopcami - skarciłam ją. Nie lubiłam zganiać rodzeństwa bo wychodziłam na sztywną jędze, ale Mona mnie prosiła. - Jedziesz na wieś a nie na kalifornijską plażę.
-A ciebie co ugryzło? - spytał Mid.
-Dorosłość - zachichotała Risa.
Spojrzałam w lusterko. Zajadała się pizzą a reszta się śmiała. Oprócz Louisa.
-Bardzo śmieszne, Risa - burknęłam. - Żebyś się tylko czasem nie zadławiła.
-Co z tobą? - nie rozumiał Gino. - Przecież to tylko żarty.
-Wyjątkowo kiepskie - stwierdziłam.
Rodzeństwo spojrzało po sobie ze zdziwieniem. Westchnęłam ciężko zaciskając mocniej ręce na kierownicy.
-Słuchajcie, przystopuj trochę - uspokoił ich Louis.
Położył mi rękę na ramieniu dodając szeptem :
-Wiem, o czym wczoraj rozmawiałaś z rodzicami.
Rozszerzyłam oczy. Dodało mi to po części otuchy. Czy podsłuchiwał, czy nie, dobrze, że nie jestem z tym sama. Wiadomość, że mama była demonem wyrwała na mnie tak ogromny szok, że dzisiaj, gdy na nią patrzyłam, czułam jednocześnie strach i współczucie. Ale wiedziałam, że nie tylko to było powodem mojego zachowania. Ledwie skończyłam 18 lat, a już zaczęto wymagać ode mnie dojrzałości na najwyższym stopniu. Pierwszy raz w życiu prowadziłam samochód na tak długi dystans i musiałam pilnować by Shell zbytnio nie randkowała. Do tego bałam się, że przez dostanie dorosłości od życia ujawni się jakaś uśpiona wada. Na przykład zrzędliwość. W skrócie: bałam się swej dorosłości. Jeszcze ze dwa, trzy lata i zacznął się pytać kiedy zamierzam wyjść za mąż. A ja tego nie chcę. Chcę pozostać wolna. Z moich rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Nie mojego tylko Louisa.
-Pięć dolców, że to wujek Leo - założył się z Gino Mid.
-To na pewno wujek Leo - odparł. - Nie ma sensu się zakładać.
Loui popatrzył na ekran.
-Mogłeś się założyć - powiedział. - To mama.
Odebrał przełączać ja tryb głośnomówiący. Wyciszyłam radio.
-Cześć, mamo - zaczął.
-Jak tam podróż? - spytała. - Angel nie spowodowała jeszcze żadnej kraksy?
Zaśmiałam się. Jak to miło, że ciocia wierzyła w moje umiejętności kierowcy *sarkazm *.
-Nie, ale chyba zamierza - wyrwała Risa wystawiając głowę z małego otworu ścianki odgradzającej nas od reszty.
-A co się dzieje? - dociekała Karai.
-Romansuje z Louisem! - krzyknęła do słuchawki.
-Siedź cicho! - zawołała wpychając ją znowu na tył. - Ciociu, nie słuchaj jej. Zjadła za dużo pizzy i bredzi od rzeczy.
Karai zaśmiała się.
-Risa, jak nie przestaniesz się objadać to zadzwonię do cioci Renet i będziesz miała przechlapane-zagroziłam.
-Dobrze, nie będę wam przeszkadzać - odezwała się ciotka.
-Pa, mamo - pożegnał ją Louis.
-Pa, synu.
Wyłączył telefon chowając z powrotem za pas. Zanim włączyłam radio wszyscy usłyszeliśmy dziwne pomruki. Odwróciliśmy się (ja patrzyłam w lusterko) myśląc, że to brzuch Risy bulgocze od nadmiaru jedzenia, jednak to nie była ona.
-Kurcze, chyba będzie padać - oznajmił Middletron.
Westchnęłam ciężko. Co mnie jeszcze dzisiaj spotka? Włączyłam znowu radio. Po raz drugi leciała piosenka Walks like Rihanna.
Zdecydowanie bardziej woleliśmy muzykę z młodości naszych rodziców. Dzisiaj pop był już praktycznie na wymarciu. Na okrągło tylko heavy metal albo ostry rock. Z naszej paczki jedynie Mid preferował tą muzykę. Woleliśmy tańczyć do czegoś co miało rytm niż trząść głowami i drzew wniebogłosy *. Pomruki przeradzały się w mocne uderzenia piorunów i nawet odbiornik nie był w stanie ich zagłuszyć. Stacja zaczęła przerywać a nie zarzaliśmy słuchać szumów, więc wyłączyłam radio. W sekundę zaczął kapać deszcz. Nie trzeba było zbyt długo czekać na potężną ulewę.
-No świetnie - fuknęłam.
Włączyłam wycieraczki. Wtedy w oczy rzucił mi się biały obiekt.
-Hej, to dom mamy! - zawołałam.
Byliśmy na ostatniej prostej. Dodałam gazu i nagle śliskie błoto zarzuciło nas na lewo. Krzyczeliśmy głośno, a ja starałam się opanować sytuację. Odbiłam w drugą stronę, ale to było jeszcze gorsze. Samochód zakręcił nami jak w karuzeli. Potem nie wiem co już było. Uderzyłam głową o kierownicę i straciłam przytomność.
..............
*jak uraziłam jakiegoś fana tej muzyki to przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top