̶X̶̶X̶̶X̶̶I̶̶I̶̶I̶
Mimo wszelkich protestów i zniechęcań, udałam się na naradę. W końcu jak mogłam to olać? Sprawa, w której zwołana narada bezpośrednio dotyczyła mnie. Wszystko sprowadzało się do łowców, a co za tym idzie do mnie więc nie mogłam tego po prostu olać i udawać, że nic się nie stało. Nie po tym wszystkim, co zrobiłam.
Weszłam na salę, czując na sobie spojrzenia innych. To właśnie był minus bycia córka poprzedniego Alfy i siostrą obecnego. Wszyscy cię kojarzyli. Dodatkowo byłam aktualnie tematem rozmów numer jeden. Co sprawiało, że nikt nawet specjalnie nie ukrywał się z faktem, że o mnie dyskutuje. Rozmawiali między sobą wymieniając porozumiewa ze spojrzenia i zerkając co jakiś czas w moją stronę. Jednak ja nie zareagowałam. Zamiast tego wbiłam się w kąt sali, chyba licząc na to, że w magiczny sposób uczyni mnie to niewidzialną.
- Zebraliśmy się dzisiaj by omówić temat łowców. - Zaczął alfa, który chyba nawet mnie nie zauważył. Lub stwierdził, że zabija mnie trochę później. - Jak wiecie łowcy, stają się odważni. Porywają naszych, obracając ich przeciwko nam. Przekraczają granice i podchodzą coraz bliżej naszego miasta. Dlatego musimy podjąć decyzję, co zrobimy teraz. - Wyjaśnił, prostując się dumnie. Mój brat urodził się przywódcą. Miał w sobie coś takiego, przez co wilki chciały go słuchać. Dokładnie tak jak nasz ojciec.
- Powinniśmy walczyć. - Rzuciła jedna z delt. Wilkołaki z natury były bojowe, więc nikogo ta propozycja zaskoczyć nie powinna. I raczej nie zaskoczyła. Zwłaszcza wilkołaków, które ta propozycja natychmiast rozbudziła.
- Walka nie jest rozwiązaniem. Nie wszystko nią załatwimy. - Zauważył mój brat. Kiedy on mówił nikt inny, nie ważył się nawet odezwać. - Łowcy są aktualnie silni. Powinniśmy zaczekać i dobrze zaplanować atak.
- To wszystko przez twoją siostrę. - Warknął ktoś w tłumie, na co część mu przytaknęła.
- Musimy ją wygnać za zbrodnie przeciwko wilkołakom. - Zaproponował inny głos. Wszyscy byli bardzo chętni, by go posłuchać.
- Lepiej zabić strzałą z łuku tak jak ona zabijała nas. - Dodał, jeszcze ktoś inny dodatkowo podburzając tłum. No to jestem w dupie.
Odeszłam od ściany i ruszyłam w stronę Alfy. Przedzierałam się przez tłum, mierząc się z morderczymi spojrzeniami. Nikt mnie tutaj nie chciał. A ja to czułam. Zresztą nie trzeba było być geniuszem, by to wyczuć. Zwłaszcza że nikt jakoś specjalnie się z tym nie krył.
- Musisz mnie wygnać. - Oświadczyłam, stając przed swoim bratem. - To twój obowiązek jako Alfy. Musisz wymierzyć sprawiedliwość.
- Moim obowiązkiem jako Alfy jest chronić moje wilki. A jako głowy rodziny chronić moich bliskich. - Zauważył ostrym głosem niemal przechodzącym w głos Alfy.
- Uratowałeś mnie. Zrobiłeś wystarczająco. - Zapewniłam, uśmiechając się niewyraźnie. - Teraz bądź bardzo dobrym alfą i skaż mnie na wygnanie.
- Nie. - Warknął i ominął mnie stając naprzeciw watahy. - Naprawdę chcecie być jak łowcy? Okrutni i dbający tylko o własne tyłki. Tak bardzo nimi wzgardzącie a zachowujecie się kompletnie, jak oni. - Zauważył ostro, na co wataha niemal się skuliła. - Jako wilki powinniśmy walczyć o siebie do końca. Bo to odróżnia nas od łowców. Poczucie jedności i dbanie o siebie. Nie stawajcie się taki bestami, jakimi nas malują. - Tym razem bardziej poprosił, jak rozkazał. - Mój ojciec mógł rzucić Cameron na pożarcie a sam uciec. Jednak zginął, chroniąc córkę. I gwarantuje wam, że to samo zrobiłby dla każdego z nas. Bo dla niego przede wszystkim liczyły się nasze życia, a nie jego własne. To czyniło go świetnym alfa i prawdziwym wilkołakiem.
Zawsze podziwiałam to, jak bardzo wataha była posłuszna naszej rodzinie. Teraz kiedy pamiętam wiem, jaki był nasz ojciec. Świetny alfa, przed którym wataha się kłaniała. Nie dlatego, że się go bała. Tylko dlatego, że miała do niego ogromny szacunek jako do przywódcy. Potem kiedy został zamordowany i to mama miała stać się alfą, chyba nikt w nią nie wierzył. A ona stanęła na wysokości zadania i okazała się świetną alfą. Teraz równie dobrym alfą jest mój brat. A przynajmniej jako taki teraz mi się okazał.
- Możemy wycofać się do opuszczonego miasta watahy mamy. - Zasugerowała moja siostra, stając obok nas. - Tam będziemy bezpieczni. Łowcy nie będę nas tam szukać, bo pewnie nawet nie pamiętają o tym mieście.
Zmarszczyłam brwi patrząc pytająco na Camile. Jednak miałam pewne luki w pamięci. Lub może nigdy o tym nie słyszałam. Ciężko w tym momencie było mi to stwierdzić. Wieszałam jednak, że nie mam pojęcia, o co chodzi.
- Mama była jedynym dzieckiem pary alfa. I kiedy poślubiła tatę, dwie watahy się połączyły. Dlatego dawna siedziba tej watahy stoi pusta. - Wyjaśniła, szepcząc mi do ucha. Skinęłam na to głową na znak, że rozumiem.
- Więc odejdziemy. Wiem, że to trudne. Jednak nie mamy dosyć sił, by walczyć. Jeszcze nie teraz. - Oświadczył mój brat, co wcale nie pocieszyło wilkołaków.
- Łowcy są silni. Mają wsparcie rządów i poparcie większości ludzi. - Wypaliłam, stając obok brata. - Więc potrzebujemy czegoś więcej niż woli walki. Potrzebujemy wsparcia innych watah. To zróbmy. Teraz uciekniemy, a potem zbierzemy siły jednocząc watahy. Wtedy będziemy mieć doskok do łowców. Wiem, że nie chcecie czekać i, że pewnie mi nie ufacie. Jednak ja tam byłam. Wiedziałam, jak działają i jak potężnymi środkami dysponują. Atakując ich teraz, skażemy się na rzeź. - Zapewniłam, przyglądając się sforze. Wiedziałam, że nie mają ochoty mnie słuchać. Jednak ja wiedziałam, co mówię.
- Wyruszymy dzisiaj wieczorem. - Dodał mój brat, wycofując się do wyjścia. Od razu ruszyłam za nim tak samo, jak Camila.
Początkowo panowała między nami cieszą. Przerywana jedynie morderczymi spojrzeniami Caden'a. Był widocznie niezadowolony z tego, co zrobiłam. Jednak ja nie zamierzałam siedzieć w kącie i czekać na to, co postanowią. Miałam odwagę zabijać, więc musiałam mieć też odwagę zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów.
- To było głupie. - Mruknął, spoglądając na mnie przez ramię.
- Jednak przyniosło rezultaty. A ponoć nic co działa, nie jest głupie. - Zauważyłam, wzruszając ramionami.
- Zapomniałem już jak wielki dar do wpakowywania się w kłopoty posiadasz. - Rzucił, przewracając oczami. - Zawsze robisz wszystko by zginąć. I w końcu szczęście przestanie Ci dopisywać.
- Jednak jak na razie dopisuje i to po całości. - Podsumowałam, wkładając dłonie do kieszeni spodni. - W końcu odejdziemy i na jakiś czas łowcy dadzą nam spokój. A przynajmniej dopóki nas nie znajdą.
- A kiedy nas już znajdą będziemy gotowi by skopać im tyłki. - Dodała moja siostra, uśmiechając się cwaniacko.
- Jedno muszę przyznać. Brakowało mi waszego niepoprawnego entuzjazmu.
Tak. Mnie też cholernie was brakowało. Chociaż wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top