W blasku dnia III

Ze stanowiska obserwacyjnego na jednej z wież strażniczych Sanara miała perfekcyjny widok na księżniczkę. Mogła bez żadnych skrupułów podziwiać, jak w zwiewnej granatowej sukni następczyni tronu wiruje podczas tańca, oraz syczeć gniewnie, gdy mężczyźni zbyt długo trzymali ją w ramionach. Wcale się im nie dziwiła; gdyby to od niej zależało, również nie odstępowałaby Drisnairy nawet na krok. Co z resztą i tak robiła już od najmłodszych lat.

Zacisnęła mocnej dłoń na rękojeści miecza, a palcami drugiej przeczesała krótkie, kasztanowe włosy, tak ciemne, że przy słabym świetle wydawały się kruczoczarne. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej miłość nigdy nie zostanie w pełni odwzajemniona. Nie mogła jednak przestać kochać księżniczki. To uczucie kwitło w strażniczce zbyt długo, by odważyła się je tak po prostu wykreślić i odesłać w niepamięć.

Gdy miała czternaście lat, ojciec, dowódca gwardii króla Enghryna, zabrał ją ze sobą na służbę. Dopiero co ukończyła szkolenie na strażniczkę, dowodząc tym samym, że była godna służyć rodzinie królewskiej. Wtedy właśnie po raz pierwszy dane jej było spotkać księżniczkę. Patrzyła w cudownie błękitne oczy znacznie młodszej dziewczynki, błagając w duchu, by okazała się godna oddychać tym samym powietrzem, co Drisnaira. Nie żałując ani czasu, ani sił, zrobiła absolutnie wszystko, by otrzymać upragnione stanowisko osobistej strażniczki królewskiej córki, jedynie po to, by móc podziwiać ją każdego dnia.

Już od pierwszej chwili Sanara wiedziała, że wpadła po uszy. Niewinne, platoniczne uczucie okazało się jednak doskonałym fundamentem dla szczerej przyjaźni, a młodej kobiecie nie zależało na niczym więcej.

Tak przynajmniej myślała jeszcze do niedawna.

– Ej, San, nie musisz przecież ciągle patrzeć – zawołał Grinam, jak na gust strażniczki stanowczo zbyt pijany. – Nic się przecież nie stanie, jeśli na chwilę odwrócisz wzrok, prawda?

Chciała odwarknąć, że nie zamierza sprawdzać tej teorii w praktyce, ale w porę ugryzła się w język. Nie powinna być wredna dla gwardzisty, w końcu próbował tylko poprawić jej humor. To, że Drisnaira miała zostać żoną jakiegoś zniewieściałego książątka z Gharanu, nie stanowiło jeszcze wystarczającego pretekstu, aby Sanara mogła wypowiedzieć całemu światu wojnę. Tym bardziej, że wszyscy doskonale wiedzieli, iż konflikt pomiędzy dwoma zwaśnionymi królestwami skończy się kiedyś właśnie w ten sposób.

Westchnęła. Tak, to z pewnością właściwa kolej rzeczy. Tego przecież pragnęła cała Redra. Nawet w najśmielszych modlitwach Sanara nie błagała o nic innego. Czy Drisnairę mogło spotkać coś cudowniejszego, niż zakończenie zaślubinami i małżeństwem ciągnącej się od wielu pokoleń wojny?

A jednak Sanara nie potrafiła stłumić irytującego ukłucia zazdrości. Czy zdoła zachować stanowisko u boku księżniczki? Dwanaście lat służby minęło stanowczo zbyt szybko. Nie chciała jednoznacznie odcinać się od przeszłości, ale jeśli Drisnaira wyraźnie sobie tego zażyczy, strażniczka nie będzie miała wyboru. A przecież mogło to tego dojść. Gdy tylko małżeństwo zostanie zawarte, jej pani oficjalnie pożegna dzieciństwo i osobista strażniczka przestanie być potrzebna. U boku Drisnairy powinien znaleźć się dowódca gwardii, a córka cudzoziemki miała małe szanse, by nim zostać.

Sanara westchnęła. Jeśli straci prawo do przebywania w blasku władczyni, zapewne cały wolny czas poświęci na służbę. Byłoby więc lepiej, gdyby nie robiła sobie wrogów wśród innych strażników.

Posłała Grinamowi nieśmiały, przepraszający uśmiech.

– Chętnie osuszę jakiś wolny kufel, ale tylko pod warunkiem, że zastąpisz mnie na posterunku.

– Przecież właśnie po to tu jestem! – ryknął radośnie mężczyzna, klepiąc Sanarę z całej siły w ramię. Postanowiła nie komentować jego nieoczekiwanej jowialności.

Tak, między innymi dlatego na każdym z trzydziestu ośmiu punktów obserwacyjnych dookoła pałacu wartę pełniło przynajmniej dwóch strażników. Dzięki temu mogli po swojemu wznieść toast za długie i płodne życie przyszłej królowej. Sanara również powinna świętować to szczęście, które spadło na jej małą Drisnairę, zwłaszcza, że na rozkaz księżniczki każdemu strażnikowi i służącemu przysługiwał tego wieczora pełen kufel najprzedniejszego ciemnego piwa prosto z zamkowej piwnicy.

Zresztą – co mogło pójść nie tak? Doprawdy, trzeba było do reszty oszaleć, aby sabotować zaręczyny, mające zapobiec wszelkim przyszłym wojnom pomiędzy Redrą a Gharanem. Sanara zaśmiała się głośno do tej niedorzecznej myśli, po czym bez chwili zwłoki zsunęła się po drabinie kilka kondygnacji niżej i gwiżdżąc pod nosem melodię wygrywaną w balowej sali, ruszyła do pałacowej kuchni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top