ROZDZIAŁ 7
-I jak?- pytam- Ile będziesz musiał nosić gips?
-Od sześciu do ośmiu tygodni- wzdycha i przeciera twarz dłonią- Mam kontrolną wizytę po miesiącu i wtedy dowiem się dokładnie, kiedy mi go ściągną.
Ou.
Brzmi jak coś nieprzyjemnego.
Bardzo.
-Przepraszam- mówię drżącym głosem i spuszczam wzrok na swoje buty- Niepotrzebnie sobie wymyśliłam tą przejażdżkę. To wszystko moja wina.
Moja i ZZ jest gotowa wziąć to na klatę.
-Pszczółko, spójrz na mnie- mówi łagodnie, a gdy podnoszę wzrok, Shane kontynuuje- To nie twoja wina. Wpadłaś na genialny pomysł, Zoey. Tylko mój wypadek nie był genialny, ale to ja się zagapiłem. Ty nie jesteś niczemu winna, zrozum to, pszczółko.
Urocze i przekonujące, ale mimo wszystko będę się martwić.
-Zrozumiałam- mamroczę niewyraźnie.
-Mówię poważnie- zdrową ręką dotyka mojego policzka i delikatnie go gładzi- Nigdy nie obwiniałbym cię za coś na co nie miałaś wpływu i ty też nie powinnaś.
Kiedy jego skóra styka się z moją, przebiega mnie przyjemny dreszcz.
-Łatwo ci mówić.
-Pszczółko...- zaczyna, lecz nie pozwalam mu dokończyć.
-Skończmy ten temat-ucinam może trochę zbyt ostro- Lepiej powiedz mi do kiedy masz zwolnienie z pracy.
-Nie mam zwolnienia, bo mieliśmy jechać do moich rodziców, pamiętasz? Wziąłem urlop.
Och kurczaczki pieczone!
Widać, że moja demencja dostała demencji.
-Oh! Kompletnie o tym zapomniałam.
-Ale pojedziesz ze mną, prawda?- pyta niepewny.
Tak, tak, tak i jeszcze raz...
TAK!!!
-Jak mogłabym odmówić wygrzewania swoich, pięknych czterech liter na brazyljiskich plażach?
To brzmi zbyt dobrze.
Aż nierealnie.
-Tylko ty wiesz co siedzi ci w głowie, ZZ- uśmiecha się kpiąco.
Sugeruje, że jestem psychopatyczna?
-Nie denerwuj mnie- burczę wyraźnie niezadowolona- Zamówiłam taksówkę. Chodźmy.
-Tak jest, pszczółko.
To przezwisko to jego gwóźdź do trumny.
Gwóźdź.
Do.
Trumny.
-Przestań nazywać mnie cholerną pszczółką!- wybucham.
-Jasne, pszczółko.
Pierdolony Brazylijczyk.
-Dupek.
***
-Żyjesz tam?! - krzyczę i przykładam ucho do drzwi.
Wszedł do łazienki ponad pół godziny temu, a od dobrych piętnastu minut go nie słyszę.
A jako największa panikara na świecie założyłam najgorsze scenariusze.
-Wzięcie prysznicu z gipsem nie jest takie proste, Zoey!- słyszę jego głos- Jak chcesz to możesz się dołączyć- dodaje flirciarskim tonem.
Fujka.
Brzmi jak czterdziestoletni pedofil.
-To było obleśne i nieudane- stwierdzam i idę do kuchni.
W odpowiedzi słyszę jego śmiech i sama uśmiecham się pod nosem.
Może jednak nie było tak nieudane?
Może, ale na pewno udane będzie moje śniadanie, które nie do końca jest śniadaniem i właśnie zaczynam je robić.
-A co tak pięknie pachnie i wcale nie jesteś to ty?-pyta mężczyzna, gdy wychodzi z łazienki.
-Po pierwsze: Fuj, a po drugie: spaghetti.
Spaghetti i fuj nie powinny występować w jednym zdaniu, ale jak widać Shane łamie zasady.
-Z pierwszym się zgadzam, a z drugim to, skąd wiedziałaś, że kocham makaron? Obserwujesz mnie?
-Czy to, że wiem jaki kolor majtek nosisz w poniedziałek i kiedy masz przegląd w samochodzie czyni mnie stalkerką?- pytam głupio.
-Powiedz jeszcze, że wiesz kiedy mam dentystę, a wtedy zacznę się bać.
-W poniedziałek o siedemnastej- strzelam tak dla zabawy.
-Skąd wiedziałaś?
Brzmi na zaskoczonego, więc może trafiłam?
Zawsze byłam dobra w zadaniach zamkniętych, więc tu może też się udało.
W końcu i tu i tu strzelałam, więc co za różnica.
-Dobra ze mnie stalkerka- uśmiecham się i nakładam jedzenie na talerze.
-Ale serio pytam, ZZ. Trafiłaś i trochę się boję.
Tak, oczywiście.
Zgadłam i od razu wyrosły mi ogromne szpony i dodatkowe zęby.
-Zluzuj, to tylko żarty. Intuicja mi tak podpowiadała.
-W takim razie wybierz mi liczby na loterie. Jeśli twoje przeczucie się sprawdzi to będziemy bogaci, pszczółko.
Fajnie by było.
-Okropnie bogaci- poprawiam go.
-Masz rację- potwierdza- Będziemy srać na naszym złotym kibelku w prywatnym jachcie i podcierać dupy banktonatmi.
Brzmi jak plan idealny.
Mam nadzieję, że go zrealizujemy.
Ale jak to mówią, marzyć zawsze warto.
-O czym my w ogóle rozmawiamy- śmieję się- Ewidentnie brakuje nam snu. (autorce też)
-Ewidentnie, dlatego jemy i kładziemy się spać.
My?
W duecie?
-Razem?
-Oczywiście, że tak. Ktoś musi mnie przytulić po tym jak złamałem rękę.
Jaki biedny chłopczyk.
Potrzebuję pocieszenia, którego mu nie dam.
Dałabym, ale nie mam czasu.
-Żarty żartami, ale za kilka godzin muszę iść do pracy, więc ty idź spać, a ja idę się ogarnąć.
Nie mam siły się ruszać, ale robota czeka.
Na moje miejsce jest chętne parynaście innych osób, więc nie mogę olać szefa i pracy.
To byłoby jak strzał samobója.
Brak pracy to brak pieniędzy.
Brak pieniędzy to brak jedzenia i mieszkania.
Brak jedzenia i mieszkania to mój koniec.
Tak skończyłaby się moja historia.
-Ja wcale nie żartowałem. Załatwiłem ci- przerywa na moment i robi w powietrzu cudzysłów palcami- „Pracę zdalną“ o ile w ogóle można taką mieć, pracując w knajpie.
Faktycznie!
W takim razie nigdzie się nie wybieram i kładę się spać.
Marzenia się spełniają.
-Totalnie o tym zapomniałam, ale skoro tak mówisz, to jedz szybciej. Muszę sprawdzić czy masz wygodny materac.
Mężczyzna wybucha głośnym śmiechem i spogląda na mnie z czułością.
Czułością, którą darzą się zakochani.
I może znamy się krótko, ale prawdziwe zing przychodzi nieoczekiwanie.
Nie wiemy, kiedy nam się przydarzy.
Nie wiemy, kto będzie naszą bratnią duszą.
Nie wiemy nic, a mimo wszystko pragniemy tego.
Chcemy spotkać zing.
I może teraz, to zing spotkało nas?
Hejka, hejka!
Jak wrażenia po rozdziale?
Jak myślicie co się wydarzy?
Będzie happy end?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top