List 2.

Tato,

wracając z pracy wczorajszego wieczoru, spotkałam Bena. Pamiętasz? Grał kiedyś w drużynie footballowej, ale zrezygnował, bo wraz z rodziną przeprowadzali się do Norwegii. Kiedy ostatni raz go widziałam, miałam wrażenie, że patrzę na człowieka, który porzucił wszelkie marzenia i pragnienia. Wbrew plotkom, Ben od zawsze był patriotą, więc mogę sobie wyobrazić co przeżywał. Zostawił swoje dotychczasowe życie i przyjaciół, sport, który tak kochał.

Wczoraj natomiast wyglądał naprawdę dobrze, jak porządny, młody mężczyzna. Miał na sobie ciemne spodnie z nieznanego mi materiału (wyglądał na naprawdę drogi), koszulę w paski i eleganckie buty, które tak bardzo przypominają mi twoje. Oprócz tego, pomarańczowe promienie zachodzącego słońca zaplątały się pomiędzy jego rozwichrzoną, blond czupryną. Nie mogłam oderwać wzorku od tej majestatycznej sylwetki. Ben był miły i kulturalny. Nie wspomniał ani słowa na temat pomarszczonej skóry na policzku, ale za to z troską zapytał, czy jakoś się trzymam. Może pomyślał, że miałam wypadek motocyklowy i jakoś się z niego pozbierałam?

Niestety to, co mi się przydarzyło jest o wiele gorsze niż jakiśtam wypadek drogowy, w którym sama siebie mogłabym zranić.

Miło mi się z nim rozmawiało. Widziałam, że był ciekawy i czasami zamiast utrzymywać kontakt wzrokowy, jego spojrzenie prześlizgiwało się po odsłoniętej skórze. Nie mogłam niestety zakryć się cała. Było lato, dzienne temperatury wynosiły ponad dwadzieścia pięć stopni, w golfie najprawdopodobniej już tysiąc razy straciłabym przytomność z przegrzania. Samantha doradziła mi długą spódnicę zamiast obcisłych spodni oraz bluzkę na krótki rękaw, a ja na ramiona narzuciłam jeszcze pożyczoną od przyjaciółki, zwiewną chustę. Zrobiłam tak wiele, a blizny wciąż były widoczne dla oka potencjalnego przechodnia.

Trochę poprawił mi się humor, gdy porozmawialiśmy, stojąc na brzegu chodnika, pod witryną sklepową.

Wróciwszy do pustego domu, usiadłam na jednym z nierozpakowanych kartonów i wyciągnęłam z szafki obok paletę oraz czerwoną farbę. Namalowałam na białej ścianie człowieczka mojego wzrostu, o patykowatej posturze i z szerokim uśmiechem. Proste linie wychodzące z jego głowy miały robić za włosy, ale wyglądało to na rysunek pięciolatka. Poprowadziłam do jego postaci strzałkę i podpisałam drukowanymi literami 'Ben'.

Ben znajdował się tuż obok Camerona, ciemnowłosej Samanthy i jej rodziców, czyli wszystkich ludzi, którzy dotychczas okazali mi życzliwość.

Nie narysowałam jeszcze siebie. Ani ciebie, tato, razem z mamą. Przepraszam, ale jakoś nie potrafię się do tego zmusić.

Na dzisiaj to wszystko.
Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy.

Aiden.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top