III

18 ABY, Zewnętrzne Rubieże

Na Sokole Milenium odezwał się dźwięk, którego Han nie słyszał od dłuższego czasu. Nacisnął przycisk, a nad pulpitem wyświetlił się hologram. Brat jego żony stał z kapturem naciągniętym na głowę i smutnym wyrazem twarzy, mrugając na lekko przestarzałym sprzęcie w niebieskim promieniu światła. Postać na hologramie ściągnęła kaptur. Luke postarzał się, bliżej mu było do czterdziestki niż trzydziestki, a włosy ścinał krócej niż piętnaście lat wcześniej. Najbardziej przypominał dawnego siebie z tego zatroskanego wyrazu twarzy, który Han oglądał tak często, gdy razem stawali do walki. Przywitał się z nim, z tym samym entuzjazmem, z którym go utożsamiano. Nie umiał nie uśmiechnąć się szeroko, na widok starego przyjaciela. Skywalker nie odwzajemnił uśmiechu, stał chwilę w ciszy, nie wiedząc, jak miał zacząć rozmowę. Nie opuszczało go wrażenie, że w jakiś sposób zawiódł i swoją siostrę i jej męża.

— Chodzi o Bena, Han. Nie jest z nim dobrze, musisz do niego przylecieć — odezwał się wreszcie.

— Luke... Dobrze wiesz, że on nie chce mnie widzieć — odpowiedział, spuszczając lekko głowę.

— Luke? — zapytała Rey, przerywając naprawę małego blastera, który dostała lata wcześniej od Hana — Luke Skywalker, Mistrz Jedi? — piszczała z entuzjazmem.

— Nie teraz, dzieciaku — powiedział, zakładając jej hełm, jakby to miało mu pomóc zapomnieć o jej obecności. Palcem wskazał na hologram — Co się dokładnie stało?

Mistrz Skywalker opisał mu całą sytuację, która obudziła w Hanie stare, okropne uczucie, towarzyszące mu, gdy Ben był niemowlęciem. Pamiętał dni płaczu, gdy jego synek nie mógł spać, ale to nie wykańczało go tak bardzo jak następne dni ciszy, gdy wreszcie zasnął. Zamilkł, wpatrując się w hologram Luke'a, nagrywany przez Artoo gdzieś na Yavin Cztery. Ukrył głowę w dłoniach. Za każdym razem, gdy próbował odwiedzić Bana, ten kazał mu odejść, więc zrezygnował z kolejnych prób. Dlaczego jego obecność teraz miałaby coś zmienić? Mimo wszystko nie potrafił powstrzymać się od tego, by chociaż nie spróbować mu pomóc. Spojrzał na dziewczynkę, która latała u jego boku od dwóch lat, a teraz grzecznie czekała, aż wyjaśni jej, całą sytuację.

— Mała zmiana planów. Musimy kogoś odwiedzić — powiedział tylko.

— Chodzi o twojego syna? Spotkam go? I Mistrza Skywalkera? — Fakt, że będzie zmuszona przerwać poszukiwania rodziców nagle nie przeszkadzał jej aż tak bardzo. Cieszyła się, że spotka osoby, o których słyszała tyle historii. Zobaczy prawdziwych Jedi, co do których istnienia wciąż nie była w stu procentach przekonana.

— Na to wychodzi — mruknął i zmienił kurs Sokoła na nową Świątyni Jedi.

18 ABY, Yavin 4

Han nie przejmował się przywitaniem z kimkolwiek. Od razu odnalazł Luke'a i kazał się zaprowadzić do syna, a Rey miała albo pozostać na statku, albo nie oddalać się na krok od niego lub Chewiego. Nie mogła przepuścić okazji, by spotkać prawdziwych Jedi, więc wyskoczyła ze statku, już w pierwszej sekundzie zapominając o swojej obietnicy. Chewbacca nie pozwalał zbytnio oddalać się dziewczynce. Przejął rolę opiekuna, gdy jego przyjaciel miał na głowie nieco ważniejsze sprawy. Luke odwołał ćwiczenia tego dnia, siedział, czuwając przy swoim siostrzeńcu przez cały czas, dopóki nie pojawił się ojciec chłopca. Zaprowadził Solo do jego śpiącego syna, ale nie przeszedł z nim przez próg drzwi. Chciał dać mu odrobinę prywatności, ale równocześnie nie chciał go zostawić z tym samego. Han przykucnął nad łóżkiem, złapał Bena za dłoń i przyłożył ją sobie do czoła. Nie spotkał się z żadną reakcją, twarz chłopca pozostawała niewzruszona, jakby nie dręczyły go najgorsze z koszmarów.

Rey skręciła w stronę błyskających mieczy świetlnych, których właściciele nie mieli zamiaru odłożyć, dopóki, ich zdaniem, nie zasłużą sobie na odpoczynek, choć Mistrz Skywalker im na niego zezwolił. Hennix, po tym, gdy jego partner stracił przytomność, zaczął walczyć z Voe. Luke pamiętał, by nie zostawić swojej broni, ale nikt nie zwrócił uwagi na jeden miecz, leżący od kilku godzin wśród wysokiej trawy. Rey dostrzegła kawałek metalu i podbiegła, by go podnieść. Chewie by skupiony na oglądaniu walk i nie zdążył zareagować, nim dziewczynka uciekła mu spod łapy. Błękitne ostrze w ręku ożyło, odbijając się w jej szeroko otwartych oczach. Machnęła bronią kilka razy, a ta bzyczała, przecinając powietrze. Miecz był lekki i elegancki, nie miała najmniejszego problemu z jego utrzymaniem, wydawał się stworzony do jej drobnej rączki.

Ponownie spojrzała w stronę uczniów Skywalkera. Widziała, z jaką gracją się poruszali, jak zgodnie unikali ciosów, żeby zaraz samemu móc zadać następny. Tym razem postanowiła nie machać bronią bez celu, przyglądała się młodym rycerzom i próbowała naśladować ich ruchy. Miała wrażenie, że każdy jej ruch był zbyt ciężki i zbyt wolny, w porównaniu do tego, jak poruszali się pozostali. Starała się to korygować, a z każdym ruchem szło jej to coraz lepiej. Wreszcie Voe przerwała trening, widząc blask miecza zbyt daleko od pozostałych, co odwróciło jej uwagę, a następny cios kolegi, niemalże pozbawił ją dłoni. Kazała mu poczekać i podeszła bliżej, przyglądając się małej dziewczynce, na tyle nieświadomej niebezpieczeństwa, że odważyła się wziąć miecz należący do Bena. Uśmiechnęła się, widząc u niej te same błędy, które ona popełniała, w czasie jej pierwszych ćwiczeń. Postanowiła podejść do Rey, a gdy była oddalona o zaledwie metr, dziewczynka niemalże wypuściła miecz z ręki, czerwieniąc się ze wstydu, wiedząc, że została przyłapana na gorącym uczynku. Wyciągnęła broń w stronę Voe, a niebieski promień zgasł.

— Przepraszam — powiedziała młodsza z dziewczyn. Młoda Jedi schyliła się trochę, by móc spojrzeć jej w oczy i zacisnęła swoją dłoń na jej drobnej piąstce, by pewniej chwyciła za miecz.

— Popełniasz kilka błędów. Musisz mocniej zgiąć kolana, bo przewrócisz się na prostych nogach — tłumaczyła, a następne kilka chwil spędziła, ucząc małą poprawnej postawy.

— Hej, a co ze mną?! — krzyknął Hennix, czekając, aż jego partnerka wróci do walki.

— Dołącz do Taia, nawet we dwójkę nie dacie mu rady! — odkrzyknęła mu i wróciła do uczenia Rey.

Quarrenianiń wzruszył ramionami i zrobił, co mu powiedziano. Voe wyprostowała się, a zielony miecz rozbłysnął w jej dłoni. Mała Rey nieco się przestraszyła, ale nie dała tego po sobie poznać, obrała pozycję, jaką jej wcześniej pokazano i uniosła swoją broń. Zielone i niebieskie promienie ruszyły do walki. Młodsza Jedi traktowała dziewczynkę nieco łagodniej, zdając sobie sprawę, że mała po raz pierwszy trzymała w dłoniach miecz świetlny. Z każdą chwilą zapominała o tym coraz bardziej, gdy zwinne, choć wciąż dość niezgrabne ruchy dziewczynki stawały się bardziej natarczywe i trudniejsze do uniknięcia. Wreszcie zapomniała o tym całkowicie, walcząc z Rey jak z jednym z samych uczniów Skywalkera. Wreszcie uderzyła zdecydowanie za mocno, a mała, niewyszkolona w walce dziewczynka nie zdołała odepchnąć ciosu i upadła z krzykiem na ziemię, czując, jak jej zmęczone rączki przeszył ból. Przez chwilę oddychała ciężko, nie podnosząc się z ziemi.

— Hej, hej. O rany, maleńka przepraszam — odezwała się Voe, przestraszona tym, że mogła naprawdę skrzywdzić drobnego dzieciaka. Jej serce wróciło do normalnego rytmu, dopiero gdy dziewczynka zaczęła się śmiać. Jedi kręcąc głową podała dłoń, by pomóc jej wstać.

— Następnym razem cię pokonam — odpowiedziała Rey, przyjmując pomoc i podniosła się na nogi.

— Jestem pewna, że tak — stwierdziła, a schowane przed minutą zielone ostrze, znowu zabłysło w jej dłoni. Rey odpowiedziała tym samym, a walka zaczęła się na nowo.

Kilkaset metrów dalej, Han Solo, nie wypuszczał z uścisku dłoni syna, wpatrując się w jego śpiącą twarz, jak robił to wiele lat temu, gdy chłopiec był jeszcze niewinny i uroczy. Teraz powoli wyrastał na mężczyznę, a Han nie potrafił przestać przeklinać siebie za to, że nie mógł obserwować, jak jego syn dorastał. Do tej pory wierzył w to, że chociaż Ben go nienawidził, to przynajmniej był bezpieczny, ale widząc go w tym stanie, przestawał wierzyć i w to. Mało kto wiedział o tym, na co było stać tego chłopaka, nawet gdy był małym dzieckiem, ale i tak się go bano. Zdarzało się, że gdy wpadał we wściekłość, sprawiał, że przedmioty latały wokół niego, a szkło trzaskało. Wysłanie go na szkolenie do wujka wydawało się wtedy jedyną opcją. Tyle osób nazywało go wtedy potworem, że Han bał się, że jego syn faktycznie w to uwierzy. Co gorsza, on sam zaczynał w to wierzyć. Teraz żałował, że nie uparł się wtedy, by pozostawić go przy sobie. Był jego ojcem, jego powinnością było pokonać strach, ale nie zdobył się na to. Teraz jego najgorszy koszmar się powtarzał.

Luke siedział w milczeniu w rogu pokoju, medytując i ze wszystkich sił starając się odeprzeć ciemność nawiedzającą umysł siostrzeńca. To była nierówna walka, przed którą najmłodszy z rodu Skywalkerów nie mógł się obronić. Czuł, jak coraz bardziej opuszczały go siły, musiał zrobić sobie przerwę, a widząc, że Han nie najlepiej wyglądał, wyciągnął go z pokoju, mówiąc, że musi z nim porozmawiać. Mężczyzna wypuścił dłoń Bena, potrząsnął głową i uśmiechnął się, chcąc pokazać, że uparcie wierzy, że wszystko będzie dobrze. Wyszli na świeże powietrze, spoglądając z niskiego wzgórza na gęstą trawę i walczących w oddali młodych Jedi. Solo splótł ręce na piersi i oglądał, jak zza chmur wystawało ogromne koło planety Yavin, na której księżycu się znajdowali.

— Nie powiesz mi, że wszystko będzie dobrze? — zapytał Luke.

— Nie muszę. To oczywiste, że wszystko będzie dobrze — odpowiedział, nie do końca będąc pewnym, czy sam w to wierzył. — Ben jest silny, ma to po matce, wstanie, zobaczysz.

— Wierzę ci. Powiesz mi wreszcie, co to za dziecko, z którym przyleciałeś?

— To moja zastępczyni. Myślisz, że tylko ty możesz mieć uczniów?

— Przygarnąłeś ucznia? — zapytał, lekko zdziwiony. — Skąd ona jest?

— Znikąd — odpowiedział Han, opierając dłonie na biodrach i spoglądając na Luke'a.

— Nikt nie może być znikąd.

— Z Jakku.

— Może faktycznie trochę znikąd. — Pytałby dalej, ale rozmowę przerwał im Chewbacca, a rycząc dał im znać, co dzieje się wśród walczących, młodych Jedi.

— Co takiego robi Rey? — zapytał Han, niedowierzając w to, co usłyszał.

Nie chciał zostawić syna, obrócił się w stronę drzwi komnaty, w której leżał chłopiec, ale nie wszedł do środka. Wiedział, że Ben nigdzie się stamtąd nie ruszy, a jaki sens miało ciągłe siedzenie nad nim? Zacisnął pięść i ruszył w stronę dziewczynki, którą zobowiązał się pilnować. Luke ruszył za nim, a Chewie został, stróżując pod drzwiami nieprzytomnego chłopca. Mimo tego, że spodziewali się, co ujrzą, nie potrafili ukryć zdziwienia. Mała pilot, która przyleciała z Hanem, walczyła niemalże tak dobrze jak starsi uczniowie Skywalkera. Brakowało jej tylko techniki, ale poza tym, sam Luke nie mógł napatrzeć się na walkę. Podeszli bliżej, a widząc swojego mistrza, Voe, przerwała walkę i ścisnęła ramię dziewczynki, dziękując za dobry trening. Rey oddychała ciężko, a jej trzy koczki były w zupełnym nieładzie. Mimo zmęczenia uśmiechała się szeroko, a błękitny miecz błyszczał w jej dłoni.

— To twoja nowa uczennica, mistrzu? — zapytała Voe.

— Porozmawiamy o tym później, zbierz pozostałych, zjedzcie kolacje — powiedział, a młoda Jedi ukłoniła się i ruszyła, by spełnić prośbę. — Rey, mogę z tobą porozmawiać?

Dziewczynka podeszła do niego ostrożnie. Schowała miecz, którego metalowy uchwyt włożyła za pas. Luke uklęknął, spojrzał małej prosto w oczy i położył jej dłoń na ramieniu. Poczuł, że była w niej moc. Co więcej, czuł, że jest ona w niej tak silna, jak u zaledwie jednego Jedi, jakiego w życiu spotkał. Przypominała tę u jego siostrzeńca. Starał się spojrzeć w przyszłość Rey, ale była zupełnie niewyraźna. Nie potrafił wyczytać, jaki los spotka osobę przed nim. Ktoś taki, jak ona, mógł nieść pomoc jasnej stronie mocy, a dobrze wyszkolona będzie niezastąpionym sojusznikiem. Jeżeli jednak ciemna moc by ją dopadła... Wolał o tym nie myśleć. Widział swojego siostrzeńca jako wybrańca, który ma przywrócić równowagę i wolałby, żeby Rey walczyła wtedy u jego boku niż po przeciwnej stronie.

— Całkiem nieźle sobie z tym radzisz. Pewnego dnia mogłabyś zostać diabelnie dobrym Jedi — odezwał się, starając wymusić uśmiech.

— Naprawdę? — ucieszyła się.

— Nie! — wtrącił się Han. Złapał Luke'a za ramię i podniósł na równe nogi, by rozmawiać z nim twarzą w twarz. — Zabrałeś mi już syna, teraz chcesz zabrać też ją? — wyszeptał. W ciągu dwóch lat wspólnych podróży przywiązał się do tego dzieciaka. Nie nazwałby jej swoją córką, ale łącząca ich relacja nie odbiegała daleko od tego.

— To nie jest przypadek, że tutaj trafiła. Sam przed chwilą zobaczyłeś, co potrafi. Han, jej przyszłość nie jest jasna. Kto wie, co się z nią stanie, jeżeli nie zostanie wyszkolona we władaniu jasną mocą? — Luke mówił równie cicho. Rey próbowała nie podsłuchiwać, ale stała tylko kilka kroków dalej i mówili o niej, nie potrafiła powstrzymać ciekawości.

— Wiem, co się stanie. Zostanie pilotem Sokoła — Han skończył rozmowę i chciał odejść, ale głos dziewczynki go powstrzymał.

— Jeżeli tu zostanę, znajdziesz moich rodziców i powiesz im, gdzie jestem? — powiedziała głosikiem pełnym nadziei.

— Pomyślę o tym, teraz muszę wracać do mojego syna — odpowiedział, nie odwracając się, po czym ruszył dalej.

Ben nie budził się przez następne trzy dni. Rey w tym czasie uczyła się, czego mogła, wciąż nie będąc pewna, czy będzie mogła zostać. Nie chciała odejść, ale nie chciała też zostawić Hana. Od wielu lat, tylko on jeden się nią przejmował, stał się jej wzorem do naśladowania i ciężko ukryć, że był też elementem jej codzienności. Kilka razy ugryzła się w język, nim wymknęłoby się jej słowo "tato". Szmugler w tym czasie prawie nie sypiał. Pozwalał sobie na dwie godziny snu, gdy padał ze zmęczenia, a pusta czerń pochłaniała wszystkie jego myśli. Miał wrażenie, że zawiódł. Zrobiłby wszystko, żeby jego jedyny syn znów otworzył oczy. Gdy to się stanie, zgodzi się go stamtąd zabrać i niech w diabły idą wszystkie argumenty bliźniaków, dlaczego miałby zostać. Potrafił już kontrolować moc, nikogo nie skrzywdzi, więc co jeszcze tam robił? Niezliczony raz w ciągu ostatnich trzech dni pogłaskał syna po włosach. W pomieszczeniu byli sami, Luke i Rey trenowali, a Chewbacca zajmował się swoimi sprawami.

— Nigdy nie chciałem, żeby tak się stało — pierwszy raz w życiu powiedział te słowa na głos. — Obiecałem ci, że będziesz pilotem. Miałeś rację, odwracając się ode mnie. To moja wina, że znalazłeś się w tej sytuacji. Przepraszam cię za to, że pozwoliłem ci odejść, Ben. Słyszysz? — mówił, licząc na to, że zobaczy jakąkolwiek reakcję. Chociaż, by mieć pewność, że docierają do niego jakieś słowa. — Przepraszam, Ben, przepraszam.

Lekko uniósł syna, przytulając go do piersi, jak wtedy, gdy ten był niemowlęciem i głaskał go po włosach. Wciąż mówił cichym, monotonnym szeptem, jak strasznie żałował tego, co się stało. Jakaś cząstka jego słów musiała dotrzeć do Bena, bo przeważyła szalę i jasna strona w chłopcu rozbłysła nieco mocniej. Otworzył oczy. Z początku nie miał pojęcia, co się działo. Nie pamiętał nic z słów ojca. Gdy tylko jego umysł nieco się rozjaśnił, odepchnął Hana i odsunął się, opierając o ścianę. Szmugler patrzył na syna, który nareszcie obudził się ze śpiączki. Mógł go nienawidzić, wyzywać go teraz od najgorszych, ale najważniejsze, że nic mu nie było. Ben przyglądał mu się spod przymrożonych brwi, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, co się działo.

— Odejdź stąd — rozkazał.

— Ben, porozmawiajmy — starał się zaproponować, ale jego syn nie chciał słuchać. W jego oczach nigdy nie przestanie być zdrajcą, który go zostawił.

— Nie mamy o czym rozmawiać — stwierdził, zrzucił z siebie pościel i ruszył do wyjścia.

— Gdybyśmy jednak mieli — odezwał się ponownie Han, a jego syn zatrzymał się w drzwiach. — Powiedziałby ci, że zawsze będziesz mile widziany jako pilot Sokoła Milenium.

Ben zawahał się. Wykorzystywanie jego marzeń z dzieciństwa jako karty przetargowej? To było nawet poniżej godności Hana Solo. Chłopiec wyszedł bez słowa. Był słaby, nie jadł nic od kilku dni, ale równie długo nie trenował. Jak miał stać się najlepszym, bez ćwiczeń? Skoro słońce było na niebie, to znaczyło, że pozostali już dawno chwycili za miecze, walcząc jeden przeciwko drugiemu. Nie mógł spodziewać się tego, co zastał w miejscu. Szybko go zastąpiono, dając jego broń jakiemuś dziecku, które w jego oczach równie dobrze pokonałby wiatr. Wzrok Luke'a powędrował w stronę siostrzeńca, który wydawał się jeszcze szczuplejszy i bledszy niż zazwyczaj. Przerwał, chciał z nim porozmawiać, ale to nie do niego podszedł chłopiec.

— To należało do mojej matki — powiedział, wskazując na miecz, który trzymałą w dłoniach. Mocą wyrwał go jej z rąk i mimo tego, że ledwo trzymał się na nogach, z całej siły zacisnął dłonie na broni. — A teraz należy do mnie.

— Tylko go pożyczyłam — usprawiedliwiła się i wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Jestem Rey.

Nie przedstawił się, nie musiał, dziewczynka i tak wiedziała, jak się nazywał, ale wypadałoby, żeby uścisnął jej dłoń. Odszedł, nawet na nią nie patrząc i podszedł do swojego mistrza, patrząc na niego z wyrzutem. Po wszystkich historiach, które Rey usłyszała o nim od Hana, spodziewała się, że będzie milszy. Solo przedstawiał syna w jak najlepszych barwach, wzorując go na prawdziwego bohatera i tak dziewczynka go postrzegała, dopóki nie spotkała go osobiście. Był niewiele starszy od niej, wysoki jak na swój wiek, ale wychudzony. Obwiniała za to śpiączkę. Może był niemiły, bo używała jego broni? Nie wiedziała do kogo należała, po prostu podniosła ją z ziemi. Nie chciała, by syn jej mentora się na nią gniewał. Spuściła głowę i wpatrywała się w ziemię.

— Tak szybko znalazłeś za mnie zastępstwo, wuju? — zapytał, a w jego głosie było słychać, jak zraniony się czuł.

— Nie jest tu, by cię zastąpić. Szkoli się, by zostać Jedi, tak jak wy wszyscy — odpowiedział mu Mistrz Skywalker.

— Ona? Nie ma szansy nas dogonić. Będzie cofać cały nasz postęp — skarżył się chłopak.

— W takim razie zostanie moim padawanem — Voe wtrąciła się do dyskusji. Ben wysłał jej mordercze spojrzenie, ale wytrzymała jego wzrok.

— Mistrzu? — młodszy Solo wpatrywał się pytająco w wuja, licząc na to, że ten się z nim zgodzi. Luke milczał, zastanawiając się. — Mistrzu Skywalkerze?

— Voe umie już dość, by wziąć kogoś pod swoje skrzydła. Jestem w stanie się na to zgodzić — powiedział, a dziewczyna spojrzała na Bena triumfalnie.

To była już przesada. Młodszy Solo nigdy za nią nie przepadał. Według niego, Voe była zbyt wyniosła. Przechwalała się swoimi umiejętnościami, choć tak naprawdę wcale nie była tak dobra. Gdyby chciał, pokonałby ją w kilka sekund. Jednak to nie było według zasad Jedi, więc zostawiał ją w spokoju. Fakt, że dostała padawana przed nim doprowadzał go do furii. Odpowiedziałby jej coś, ale Luke go uprzedził, upominając go, że nie może mieć padawana, bo chłopiec jeszcze nie przeszedł testów na rycerza, był zbyt młody, a zdaniem Skywalkera, zbyt emocjonalnie do wszystkiego podchodził i dopóki w jego sercu nie nastanie pokój, nie będzie mógł zostać rycerzem, a co dopiero mistrzem. Odszedł wściekły.

Han Solo zaczął się zbierać do odlotu. Wciąż nie postanowił, co dalej z Rey. Jeżeli naprawdę chciała tam zostać, nie będzie jej powstrzymywać. Widział jak szczęśliwa była wśród innych. Oddałby wszystko, by móc zobaczyć podobny uśmiech u Bena, ale dla niego nie było już zadowalającego wyjścia. Chciał być smutny na własne życzenie. Może pewnego dnia zrozumie, dlaczego wszystko potoczyło się w ten sposób, ale do tej pory nie było nic, co Solo mógłby zrobić, by udobruchać syna. Nikogo nie da się uszczęśliwić na siłę. Rey podbiegła do Sokoła Milenium. Nie miała już na sobie ubrań, w których przyleciała na księżyc Yavin. Wyglądała jak pozostali uczniowie Skywalkera, a za jej pasa wystawał metalowy uchwyt miecza. Tylko włosy pozostały w dawnym stylu, trzy zabawne koczki, zawiązane nieco ciaśniej, niż mu się to kiedykolwiek udało.

— Znajdziesz ich dla mnie? — zapytała, patrząc na niego wielkimi oczami.

— Zrobię co w mojej mocy — odpowiedział i uśmiechnął się do niej. Dziewczynce łzy napłynęły do oczu. Objęła Hana w pasie, cichutko łkając mu w koszulę. Mężczyzna położył jej dłoń na plecach. — Hej, daj spokój, nie ma co płakać.

— Będę tęsknić — powiedziała przez łzy.

— Wiem, dzieciaku. Gdzie ja znajdę drugiego pilota?

Chewbaca stał obok, rycząc z żalem o to, że o nim zapomniano, bo przecież sam był świetnym pilotem. Han jedynie posłał mu radosny uśmiech. Dziewczynka odczepiła się od Solo i pobiegła, by pożegnać się z drugim przyjacielem, a jego miękkie futro łaskotało jej policzek. Gdy wypuściła go z objęć, Wookie objął Hana ramieniem i weszli na pokład Sokoła. Wejście zamknęło się za nimi, statek ruszył, choć jego piloci nie mieli pojęcia, gdzie mają zamiar zmierzać. Rey po raz drugi w życiu oglądała, jak osoby, na których zależało jej najbardziej, odlatują w przestrzeń, ale tym razem nie zostawała sama.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top