11

Mika otworzył ciężkie drzwi prowadzące do dawnej sypialni Jeesego Hamiltona. Swój wzrok skierował ku biurku, które stało naprzeciw drzwi tuż pod oknem. Nogi same poniosły go w tym kierunku, jak wiele razy przedtem. Usiadł na obitym czerwoną tapicerką krześle i odchylił się do tyłu zarzucając nogi na blat biurka. Rozejrzał się po opuszczonym pokoju, czując jak ogarnia go znajome uczucie pustki i odrętwienia. Miał niespełna osiem lat kiedy Jesse zniknął z ich życia. Od tamtego czasu bywał tu za każdym razem, gdy coś go dręczyło. To nie tak, że nie miał swojego miejsca w tym okazałym domu. Po prostu tutaj pomimo upływu czasu, nadal czuć było ducha Jessiego i choć mogło to zabrzmieć głupio, Mika czuł się dzięki temu nieco lepiej. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie był biologicznym synem Hamiltona jednak nie dbał o to. Rodzina była czymś więcej niż tylko zwykłymi więzami krwi. To właśnie Jessie go tego nauczył, traktując tak jakby był jego pierworodnym synem. Mika żałował, że nie zdążył mu podziękować za to, że dbał zarówno o niego jak i matkę. Jessie był najlepszym ojcem jakiego Mika mógłby sobie wymarzyć i prawdą było, że okropnie za nim tęsknił. Zamknął na moment oczy próbując przywołać w pamięci obrazy ze swojego dzieciństwa. Choć było ono krótkie, obfitowało w szczęśliwe momenty. Uśmiechnął się do swoich wspomnień i w roztargnieniu za bardzo odchylił do tyłu. To w zupełności wystarczyło by stracił równowagę i runął razem z krzesłem na podłogę. W sypialni rozległ się huk, a z ust Mikaela wyrwało się przekleństwo nie odpowiednie dla jego wieku. Miękki dywan nieco zaasekurował uderzenie, jednak głowa chłopaka i tak w tej chwili pulsowała bólem. Leżąc na podłodze, Mika zaśmiał się w duchu na myśl o zadowolonej minie Jeffa, gdyby go teraz zobaczył. Nie ulegało wątpliwości, że po dzisiejszej kolacji, młodszy brat nie pałał do niego miłością. Na szczęście z doświadczenia wiedział, że było to jedynie chwilowe. Zabawne jak z poziomu podłogi otoczenie mogło wydawać się zupełnie inne, pomyślał, kiedy nagle jego wzrok spoczął na spodzie biurka, przy którym jeszcze niedawno siedział. Złoty kluczyk tkwił przyklejony do spodu mebla, połyskując nieśmiało od padających na niego skąpych promieni światła. Mika zerwał się na nogi ignorując towarzyszący temu ból. Odkleił klucz i ściskając go w dłoni, próbował znaleźć miejsce do którego mógłby pasować. To musiała być zdecydowanie tajna skrytka w biurku, której nie widać na pierwszy rzut oka. To była dość powszechna metoda w wielu domach. Mika obszedł mebel dookoła. Badał dłońmi fakturę mebla, szukając czegoś, co mogłoby przypominać guzik otwierający jakąś ukrytą szufladkę lub maleńkiej dziurki od klucza. Niestety nie znalazł niczego. Mika westchnął spoglądając na mebel w zamyśleniu. A co jeśli odpowiedź była bardziej banalna? Co jeśli Jesse CHCIAŁ, żeby ktoś znalazł zawartość skrytki? Mika podszedł do biurka i otworzył ciężką szufladę. Wewnątrz znajdowało się sporo jakichś notatek i papierów, które najwyraźniej nie były potrzebne stryjowi. Czując się nieco jak złodziej, Mika wyjął wszystkie kartki na blat opróżniając szufladę aż po samo dno. Wtedy dostrzegł małą dziurkę od klucza która znajdowała się po lewej stronie szuflady. Włożył złoty kluczyk i przekręcił a dno szuflady odskoczyło z cichym szczęknięciem. Mika drżącymi z ekscytacji dłońmi uniósł wieko i wyjął znajdujący się w środku stary dziennik. Z jego wnętrza, na podłogę wypadła stara pożółkła kartka. Liścik zapisany odręcznym pismem Jessiego. Mika pochylił się ku niemu i wziął do reki świstek pergaminu przebiegając wzrokiem po jego treści. Zamarł gdy dotarło do niego co właśnie trzymał w swoich dłoniach. To nie był zwykły dziennik Jessego. To było coś więcej. To był powód dla którego lata temu Hamilton zniknął.

------------------------------------------

Jessie zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu i ponownie pochylił się nad sporządzaną przez siebie notatką. Nie miał pewności kto jako pierwszy odkryje dziennik Hamiltonów. Mógł tylko mieć nadzieję, że ktokolwiek to będzie, spożytkuje zawartą w nim wiedzę w odpowiedni sposób. On jedynie mógł zadbać o to, by dziennik został przekazany następnym pokoleniom. Przyłożył pióro do papieru i zaczął pisać:

Jeśli czytasz tę wiadomość, to znaczy, że mnie z pewnością już nie ma. W tej chwili jesteś w posiadaniu czegoś, co nazwałbym rodowym dziedzictwem Hamiltonów. Dziennik ten był przekazywany w naszej rodzinie z ojca na syna przez setki lat, opisując najważniejsze wydarzenia z danego okresu. Jego zawartość może zmienić wszystko, co dotąd było wiadomo na temat otaczającego nas świata. Zajmowałem się badaniem pewnych etapów na kartach historii, które wydawały się co jakiś czas powtarzać. Zestawiłem to ze starymi podaniami i mitami, dochodząc do ciekawych i zarazem niebezpieczny wniosków, na które świat nie jest jeszcze gotowy. Pewnym jest, że nieubłaganie zbliża się po raz kolejny era chaosu, której może zapobiec jedynie nasza rodzina. Mam nadzieję, że jesteś osobą, która znajdzie w sobie siłę by doprowadzić do końca to co rozpocząłem. Istnienie dziennika powinno jednak pozostać w tajemnicy. Wiadomość o jego istnieniu nie powinna wyjść poza mury tego domu."

Jesse odłożył pióro mając nadzieję, że osoba która odnajdzie dziennik, nie będzie zbyt młoda. Liczył, że następnym posiadaczem okaże się Giffith, który choć nie tak skory do przygód, miał jednak silne poczucie obowiązku wobec własnej rodziny. Wiedział, że o swojego bata nie musiał się martwić, Sytuacja miała się zdecydowanie gorzej, jeśli chodziło o dzieci. Amber przebywała już u babci Gerdy i jeśli wszytko pójdzie zgodnie z planem, jeszcze tego wieczora Jeff do niej dołączy. Jednak jeśli chodziło o Mikaela... czuł strach. Martwił się o tego cudownego chłopca, który przychodząc na świat zmienił całe jego życie. Mika niestety po śmierci Matki bardzo szybko dorósł. Był nad wyraz inteligentny i pomimo swojego młodego wieku, rozumiał o wiele więcej niż nie jeden dorosły. Z tego powodu Mika nie chciał opuszczać rodzinnego domu. Nie bał się niebezpieczeństwa, jakby uważał, że i tak żyje już na kredyt. Jeśli więc to właśnie on odnajdzie dziennik, Jesse był pewny, że chłopiec zrobi wszystko, by doprowadzić do końca jego misję. Nawet za cenę własnego życia.

--------------------------------------------

Amber leżała w swoim łóżku, z otępieniem spoglądając na biały sufit tuż nad jej głową. Kolacja nie zupełnie przebiegła tak jakby sobie tego życzyła i teraz na samą myśl o tym, że za dwie godziny będzie zmuszona zejść z rodziną na śniadanie, czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Co prawda stryj zapewnił ją, że może spokojnie ćwiczyć na strychu i nie powinna przejmować się wybuchem Jeffa, jednak mimo wszystko odczuwała niepokój. Mika był tego samego zdania co stryj, jednak jego sugestia na temat wspólnych ćwiczeń z Jeffreyem, napawała ją przerażeniem. Nie byli w stanie wytrzymać ze sobą choćby minuty. Jeff czuł do niej czystą nienawiść i nawet nie raczył powiedzieć dlaczego. Może Mikael liczył, że w ten sposób jakimś cudem bliźniaki znajdą ze sobą wspólny język. Amber jednak nie była aż takim optymistą. Z głośnym westchnieniem sięgnęła ręką po jedną z leżących na stoliku nocnym książek. Po kolacji zajrzała do biblioteki i zabrała stamtąd kilka pozycji znajdujących się na jej liście. Pomyślała, że jeżeli zacznie czytać, to być może uda jej się choć na chwilę zapomnieć o kłótni z bratem. Pieszczotliwie przeciągnęła dłonią po skórzanej brązowej okładce książki, dotykając wgłębień w fakturze wyżłobionych liter, składających się na tytuł lektury. Amber kochała czytać i aż wrzała z podekscytowania, że może właśnie trzyma w dłoniach jakiś wiekowy egzemplarz. Ostrożnie otwarła książkę na spisie treści i przeczytała jej zawartość. Lektura głownie dotyczyła początków magii. Pierwszy rozdział dotyczył pojawienia się pierwszych ludzi obdarzonych magią żywiołów. Z determinacja wypisaną na twarzy zagłębiła się w lekturze.

"U podstaw magii stała Matka Natura, która była uosobieniem czystej energii i utrzymywała równowagę we wszechświecie. Bez niej na planecie zapanowałby chaos zakończony wielką apokalipsą. Gaja; bo tak brzmiało imię Matki Natury; nigdy w mniejszym bądź większym stopniu nie ingerowała w życie śmiertelników. Odpowiadała jedynie za harmonię na świecie. Jednak wiele setek lat temu, śmiertelnicy po raz pierwszy zachwiali równowagą na świecie. Ludzie zaczęli parać się Alchemią, tworząc magiczne artefakty, które ładowano magią żywiołów. Ludzie zaczęli wykorzystywać zdobytą moc nierzadko do złych celów. Gaja zaczęła słabnąć, a świat po raz pierwszy ogarnął chaos. Pojawili się jednak ludzie którzy postanowili walczyć w obronie Gai. Otrzymali oni wsparcie Matki Natury, która dała im możliwość pobierania energii z otoczenia. Pierwsi Druidzi (tak włśnie zostali nazwani) zwyciężyli. Gaja w nagrodę za pomoc obiecała, że magiczne zdolności jakie posiedli będą dziedziczyć następne pokolenia. Podarowała im również ducha opiekuńczego który strzegł rodzinę. Druidzi byli tak dumni z podarowanych im przywilejów, że zaczęli tworzyć drewniane tablice z widniejącymi na nich duchami opiekuńczymi. Wieszali je nad drzwiami swoich domostw, by inni mogli zobaczyć, że ta rodzina zawsze była wierna Matce Naturze. Z czasem drewniane tablice zamieniono na herby i tak powstały dzisiejsze rodziny szlacheckie "

- Hmm... ciekawe - mruknęła Amber zamykając książkę. Wzmianka o duchu opiekuńczym sprawiła, że zaczęła się zastanawiać nad prawdziwością tej legendy.

- Salomon to też duch opiekuńczy. Czy to oznacza, że nasza rodzina otrzymała kota? -zastanowiła się na głos. Jeśli miała być szczera, to nie zauważyła by nad wejściem do domu wisiał jakiś herb. Może teraz druidzi odeszli już od tej praktyki. Zresztą nie byłby to pierwszy raz, kiedy ludzie zmieniają swoje tradycje. Nagle usłyszała jakiś jazgot w ogrodzie. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Na ścieżce prowadzącej między kwiatowymi rabatami, spokojnie siedział sobie rudy lis z czarna pręgą na pysku. Nagle zastrzygł uszami i przyjął pozycję gotową do ataku. Z pomiędzy rabat wyskoczył na niego inny, nieco mniejszy lisek wydając z siebie ciche warknięcie. Choć na pierwszy rzut oka wyglądało to jak bójka, po dłuższej obserwacji Amber stwierdziła, że to tylko zabawa. Taka sama jaką można zaobserwować u małych kociąt. Zdumiona i podekscytowana takim niespotykanym dla siebie widokiem, szybko zarzuciła na siebie ubranie i wybiegła do ogrodu. Chciała zobaczyć bawiące się lisy z bliska, a nawet jeśli któryś postanowiłby się do niej zbliżyć, zawsze mogła umknąć z powrotem przez drzwi tarasowe. Gdy tylko pojawiła się na zewnątrz, zwierzęta natychmiast przerwały swoja zabawę. Ten mniejszy nie krył swojego niezadowolenia. Warknął ukazując swoje białe kły i zniknął między krzakami hortensji bukietowej. Natomiast drugi, zastrzygł uszami i przekręcił rudy łepek, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Miał duże jasnobrązowe oczy, których kształt wydawał się dziwnie znajomy. Jego uszy i do połowy także łapy, były czarne jak smoła, natomiast w poprzek rudego pyszczka, mniej więcej w połowie, przebiegała ciemna pręga. Zwierzak puki co zachowywał się przyjaźnie. Amber zachęcona tym faktem, ostrożnie podeszła bliżej. Postąpiła parę kroków na przód i gdy już miała lisa na wyciągnięcie ręki, usłyszała głośni świsty i znikąd pojawiły się kłęby pary. Odskoczyła przestraszona, nie mając pojęcia co się właśnie wydarzyło. Mgła zaczęła się rozrzedzać i zza ściany dymu mogła dostrzec wyłaniającą się postać. To był Mika. Stał z rękami włożonymi w kieszenie spodni i uśmiechał się szeroko. Amber oniemiała. Czuła się zdezorientowana tą dziwną sytuacją.

- Gdzie lis? - spytała gdy wreszcie odzyskała zdolność mowy.

Ledwo skończyła mówić a dym owionął Mikaela, by ponownie przed jej oczami mógł pojawić się rudy lis. Amber niemal zadławiła się wciąganym haustem powietrza.

- Mika... ? spytała niepewnie.

- We własnej osobie - odparł lis puszczając jej oczko.

Amber poczuła pulsowanie w skroni a przed jej oczami zaczęły przeskakiwać czarne plamki. Oblała ją nagła fala gorąca, by w następnej sekundzie poczuć jak zaczyna upadać. A potem była już tylko ciemność.

====================================================

Amber otworzyła oczy i niepewnie rozejrzała się wokół, próbując ustalić gdzie dokładnie się znajduje. Wnioskując po kolorze pościeli i zasłon, musiała to być jej sypialnia. Tuż obok niej na łóżku siedział Mikael, na którego twarzy malowało się szczere poczucie winy.

- Jak się czujesz? - zapytał zatroskany.

- Co robisz o tej porze w moim pokoju!? - zawołała Amber co wywołało uśmiech na twarzy brata

-Co pamiętasz jako ostatnie - spytał siostrę.

- Chyba zasnęłam nad książką... - zaczęła niepewnie - Miałam bardzo dziwny sen w którym wyszłam do ogrodu, żeby popatrzeć na lisy, ale potem okazało się że jeden z nich to ty. Wyobrażasz to sobie? Rozumiem, że Salomon może mówić ale żeby człowiek był zwierzęciem? Głupie nie? - zaśmiała się niezbyt przekonywująco.

- To nie był sen prawda? - spytała po chwili, krzywiąc się z niezadowolenia. Michael potwierdził jej przypuszczenia krótkim skinieniem głowy. Amber westchnęła i opadła z powrotem na poduszki - Czyli każdy tutaj to potrafi tak? - spytała

- Nie, nie każdy. Tylko Ci którzy posiadają swój herb, przedstawiający ważne dla rodziny zwierzę - wyjaśnił Mikael – Czytałaś coś już na ten temat? - zapytał jakby pragnął upewnić się, że siostra wie o czym mówi.

- Czytałam i tym bardziej nie rozumiem jak to jest możliwe. Gaja podarowała wam ducha opiekuńczego. Symbol który stał się herbem szlacheckim. Chyba mi nie chcesz powiedzieć, że biedacy tego nie potrafią bo brak im kawałka żelastwa z futrzakiem – sarknęła.

- Amber! - zaczął ostro Mika - może dla Ciebie to kawałek jak to nazwałaś żelastwa, ale tutaj to ŻELASTWO ma ZNACZENIE. Tutaj to ważny element naszej historii. Kilkaset lat temu Matka Natura wynagrodziła tych którzy w jakiś sposób jej się przysłużyli powierzając im ducha opiekuńczego, co już za pewne wiesz. Jednak najwyraźniej umknęło ci, że Duchy reprezentowały cechujące bohatera przymioty, jak na przykład Sowa oznaczała mądrość. Posiadanie ducha opiekuńczego dawało możliwość całej rodzinie noszącej konkretne nazwisko, na przybranie postaci swojego ducha i rozumienie mowy stworzeń z jego gatunku. Druidzi dumni z tego, że dostąpili tak wielkiego zaszczytu, zaczęli zakładać na drzwiach swoich domostw wyrzeźbione w drewnie płaskorzeźby w kształcie ich duchów opiekuńczych. Osoby te były szanowane przez pozostałych i służyły za wzór do naśladowania. Tak pojawił się zalążek naszej dzisiejszej szlachty. Naszym Duchem opiekuńczym jest lis który symbolizuje spryt i przebiegłość.

- o... - zdołała wykrztusić. Rzeczywiście nie posiadała pełnych informacji i wyciągnęła błędne wnioski. Powinna częściej uważać na to co mówiła. Nie zmieniało to jednak faktu, że wątpiła by taka przemiana była możliwa w jej wykonaniu. Wyglądało na to, że Mika bezbłędnie odczytał jej myśli, bo kiedy otworzył usta, perfekcyjnie odpowiedział na pytanie którego nawet nie zdążyła zadać.

- Należysz do naszej rodziny Amber, więc z pewnością potrafisz się przemienić – zapewnił -To proste. Tu nie potrzeba nawet żadnego zaklęcia. Po prostu poczuj się jak lis, to wszystko - Przekonywał siostrę, jakby to była najprostsza sztuczka magiczna na świecie.

- Ale ja nie mam pojęcia jak się czuje lis, bo nigdy nim nie byłam – przypomniała mu z irytacją w głosie

- Każdy kiedyś zaczynał – odparł puszczając do niej oczko - Poćwiczysz i sama do tego dojdziesz – dodał z szerokim uśmiechem.

- Nie byłabym tego taka pewna – burknęła, na co Mika głośno się roześmiał. Poczochrał opiekuńczo siostrę po głowie i wyszedł. Amber znowu wbiła wzrok w sufit, pogrążając się w zamyśleniu. Musiała uważać bo jeszcze trochę i wejdzie jej to w nawyk. Zdawała sobie sprawę, że poukładanie sobie wszystkiego, zajmie sporo czasu a tego ostatniego nie posiadała zbyt wiele. Jeśli naprawdę ma zamiar przetrwać musi wreszcie wziąć się do roboty. Z nowymi pokładami energii wyskoczyła z łóżka. Ubrała swoje stare jeansy i zbiegła na dół, by poprosić Martę o pomoc. Tego dnia czekało ją sporo pracy.

Doprowadzenie całego strychu do stanu, w jakim Amber mogłaby choć po cześć z niego skorzystać, zajęło jej i Marcie ponad dwa dni. Nie obeszło się również bez pomocy ogrodnika, który był tak miły, że przygotował wysokie regały ze starych desek zalegających w szopie na tyłach domu. Marta nie kryjąc zadowolenia ułożyła na półkach kartony pełne rupieci, delektując się nowym porządkiem. Każde pudło zostało opisane co sprawiało, że w przyszłości znalezienie czegokolwiek, już nie graniczyło z cudem. Jeszcze tego samego dnia Amber zaniosła na strych wszystkie potrzebne książki, a także gruby koc i stos puchatych poduszek. Przy oknie urządziła sobie wygodne legowisko na którym miała zamiar czytać. Reszta pustej przestrzeni, miała posłużyć za salę do ćwiczeń praktycznych. Tego wieczora nie zeszła nawet na kolację, zajęta pochłanianiem kolejnych stronic opasłych tomiszczy. Marta nie byłaby sobą, gdyby z troski nie przyniosła jej tacy z jedzeniem. Amber podziękowała i ponownie zagłębiła się w lekturze. Gdyby nie przyjście Salomona zapewne spędziłaby tam nawet całą noc. Następnego dnia przyszła Nita pragną poćwiczyć umiejętności praktyczne. Nowa przyjaciółka zaprowadzona na strych, wydała z siebie okrzyk zachwytu na widok idealnego porządku panującego w pomieszczeniu. Od razu pobiegła przejrzeć się w starym ogromnym lustrze i odruchowo przygładziła lekko rozczochrane po konnej jeździe włosy.

- Mam nadzieję, że czytasz już jakąś z książek które ci poleciłam? - spytała.

- Tak, ale póki co, przeczytałam tylko historię magii i liznęłam podstawy teorii - odparła smętnie.

- I tak jestem pod sporym wrażeniem – pochwaliła Nita – mnie przeczytanie Historii magii zajęło jakieś pół roku – zachichotała – No dobrze. W takim razie zaczniemy od samiuteńkiego początku. Najlepiej będzie zacząć na zewnątrz. Im bliżej będziesz natury, tym szybciej pojmiesz o co chodzi - dodała i zaciągnęła Amber do ogrodu. Choć Hamilton wiedziała, że Mika w tej chwili przebywa w bibliotece i tak nie mogła powstrzyma się od rozejrzenia po okolicy, w poszukiwaniu rudej kity. Nita kazała stanąć jej w tym samym miejscu w którym widziała przemianę brata i zamknąć oczy, co też posłusznie uczyniła.

- Naszą energię pobieramy z przyrody która nas otacza – Zaczęła - W zależności od naszych indywidualnych predyspozycji, jesteśmy w stanie pobierać jej więcej lub mniej. Spróbuj skoncentrować się na tym co czujesz. Pobierasz energię całym swoim ciałem...

- Co się stanie gdy wezmę jej za dużo? – zapytała spoglądając na przyjaciółkę jednym okiem.

- Po prostu spłoniesz – odparła Nita wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.

- CO TAKIEGO!? DLACZEGO!? - Wykrzyknęła Amber otwierając szeroko przerażone oczy – Zresztą Jak możesz mówić to tak spokojnie? - dodała już bardziej opanowanym głosem.

-Widzę, że jednak naprawdę tylko liznęłaś te podstawy – zachichotała – No dobrze. W takim razie zaraz ci wszystko wytłumaczę. Jak zapewne wiesz każdy z nas ma inny organizm. Oznacza to, że jesteśmy w różnym stopniu narażeni na działanie efektów ubocznych pobierania energii z otoczenia. Nasze ciało jest w stanie wchłonąć jedynie samą esencję magii i musi przekonwertować ją do stanu użyteczności. W trakcie tego procesu, nasz organizm zaczyna się stopniowo nagrzewać. Każda nadwyżka pobranej esencji, zacznie rozgrzewać twoje ciało coraz bardziej i jeśli nie przestaniesz, w końcu spłoniesz. Oczywiście od wytrzymałości twojego organizmu będzie zależeć, jak wiele esencji naraz będziesz mogła pozyskać. Nie martw się Amber. Do spalenia dochodzi bardzo rzadko – pocieszyła.

- Ja chyba będę pierwszą, która spłonie gdy tylko zacznie ćwiczyć – mruknęła Amber z krzywym uśmiechem.

- Nic takiego nie będzie miało miejsca, jeśli tylko należycie się skupisz – odparła pogodnie Nita – Skoncentruj się na samym odczuwaniu. Dopiero zaczynasz, więc odnalezienie esencji będzie dla ciebie najtrudniejsze.

Amber westchnęła i ponownie zamknęła oczy rozkładając ręce na boki. Znowu poczuła się niesamowicie głupio.

- Skąd będę wiedziała, że to właśnie to? - zapytała nie otwierając oczu.

- Esencja znajduje się we wszystkim co żywe, w powietrzu, wodzie... jest po prostu wszędzie. Najprościej wyobrazić ją sobie jako mikro pyłki unoszące się wraz z wiatrem, które osiadają na naszej skórze. Zwykle ich nie zauważamy, jednak kiedy są potrzebne, zaczynamy je czuć. Każdy z nas odczuwa je inaczej. Niektórzy opisują je jako łaskotanie, inni szczypanie... musisz wyłapać coś co nie jest dla ciebie naturalne – Wyjaśniła spokojnie Nita.

Amber kiwnęła głową na znak, że rozumie i całą swoją uwagę skoncentrowała na tym co właśnie czuła. Lekki wietrzyk delikatnie rozwiewał jej falujące pasma włosów, przywiewając ze sobą cudowny zapach lasu i ciepłego lata. Promyki słońca ogrzewały jej skórę na policzkach. Uśmiechnęła się poddając się uczuciu delikatności i czuła jak w środku wypełnia ją radość z poczucia wolności. Delikatne uczucie przyjemnego mrowienia pojawiło się na jej skórze, jakby po jej ciele przebiegało stado mrówek. Nagle Amber z niemym przerażeniem wypisanym na twarzy, poczuła jak z jej ciałem zaczyna dziać się coś dziwnego. Zaczęła opadać w dół, jakby się skurczyła. Czuła nieprzyjemny, acz znośny ból w kończynach i uszach. Potem przez jej ciało przebiegła dziwna fala jakby łaskotania, w trakcie której z jej ciała zaczęło wyrastać rude futro. Zaraz... Jakie futro!? Kiedy otworzyła szeroko oczy, zobaczyła tylko mgłę i przez chwilę pomyślała, że straciła wzrok. Jednak gdy dym wreszcie opadł, ujrzała dwa razy wyższą od niej Nitę, która stała z uniesionymi ze zdumienia brwiami, by zaraz potem szeroko się do niej uśmiechnąć.

- Nie do końca o to mi chodziło, ale to już jest jakiś postęp - powiedziała radośnie wzruszając ramionami.

Amber czuła się cokolwiek dziwnie. Miała wrażenie, że żadna jej część ciała nie znajdowała się we właściwym miejscu. Nawet jej pole widzenia uległo zmianie. Wszystko to, na co zwykła spoglądać z góry, nagle stało się o wiele większe niż to zapamiętała. Spojrzała w dół na swoje stopy, a to co ujrzała odebrało jej mowę. Dwie pary pokrytych futrem łap, spoczywało na miękkiej trawie tuż obok pięknego puchatego ogona. Amber wciągnęła głośno powietrze do płuc, żeby się uspokoić. Wiedziała co oznaczał ten widok, jednak nie zmieniało to faktu, że była oszołomiona. Uniosła się na swoich nowych kończynach i chwiejnym krokiem niczym zwierzę po narkozie podeszła do mostku, by spojrzeć na swoje odbicie w wodzie. Nita ruszyła za nią starając trzymać się na tyle blisko, by pomóc przyjaciółce gdyby pojawił się jakiś problem. Amber pochyliła się nad lśniącą taflą wody i spojrzała prosto w oczy młodej lekko zdezorientowanej lisiczki. Szarozielone oczy tak dobrze jej znane, były teraz osadzone na lisiej smukłej mordce. Piękne lśniące futro wyróżniało się dwoma dominującymi kolorami. Zarówno dolna połowa pyska, brzucha jak i ogona była niemal śnieżnobiała, zaś reszta miała jasnorudy odcień z domieszką złota. Pełni obrazu dodawały wyróżniające się koniuszki lisich uszu zabawione czernią. Amber w tej postaci była po prostu piękna. Nagle poczuła przypływ dzikiej obezwładniającej radości, która zawładnęła jej umysłem i ciałem. Jeszcze nigdy nie czuła się taka szczęśliwa. Zawyła z radości i ani chwili myśląc, jak burza wystrzeliła w głąb ogrodu. Ignorując przerażone nawoływania Nity. Przebiegła przez ogród spoglądając na wszystko z zupełnie nowej perspektywy. Wszystko nagle wydawało się takie fascynujące i zabawne. Ujrzała motyla, który fruwał nieopodal nad kwiatami i rzuciła się na niego niczym rozbrykane szczenię, kłapiąc paszczą by go dorwać. Gdy to ją znudziło postanowiła zaczepić żabę odpoczywającą nad strumykiem. Podskakując tuż obok niej, powarkiwała i popiskiwała udając że bawi się w berka. Jak mogła wcześniej nie dostrzegać, że w ogrodzie jest tyle świetnych miejsc do zabawy? Bycie lisem wydawało się cudowne i aż kusiło, by pozostać w tej formie już na zawsze. Znowu rzuciła się do biegu piszcząc na całe gardło. Euforia buzowała w jej żyłach i miała wrażenie,że zaraz ją rozsadzi, gdy nagle tuż przed jej nosem pojawił się inny lis. Amber natychmiast się zatrzymała instynktownie badając zapach nienajmowego. Obcy przyjął postawę gotową do ataku, na co Amer natychmiast się zjeżyła i obnażyła kły. Intruz miał ciemno rude futro, przechodzące niemal w czerwień. Dolna część pyska, pierś i koniuszek ogona miała kremowy kolor, natomiast całe uszy i niemal do połowy także i łapy były czarne niczym węgiel. Tylko zielonoszare oczy wydawały się dziwnie znajome. Lis podniósł dumnie łeb do góry i wypinając do przodu pierś spojrzał kpiąco na lisiczkę.

- Widzę, że wreszcie ci się udało siostrzyczko - rzucił z drwiną w głosie

- Jeff - powiedziała przez zaciśnięte zęby Amber. Nadal trwała w pozycji gotowej do ataku, jednak Jeff wyglądał jakby nic sobie z tego nie robił.

- Tak! To właśnie ja - odparł kłaniając się przed nią z krzywym uśmiechem - gdyby to ode mnie zależało, już dawno bym ci powiedział co zrobić by dokonać przemiany - dodał.

- wiesz, jakoś nie bardzo odniosłam wrażenie żebyś miał ochotę mnie uczyć - odparła złośliwie wypominając jego wybuch oburzenia przy kolacji.

- Akurat dzisiaj naszła mnie dziwna ochota na rozmowę. Dobrze się składa, że się widzimy - rzekł uśmiechając się sarkastycznie.

- Za to ja mam dzisiaj wielką niechęć do rozmowy z tobą – oznajmiła. Znajomość z Jeffem nie zaczęła się zbyt przyjemne i Amber w dalszym ciągu czuła nieopisany żal do brata za podłe traktowanie. Nie miała zamiaru dłużej znosić kierowanych w jej stronę przykrości. Odwróciła się do niego tyłem z zamiarem odejścia, gdy usłyszała:

- Aaa rozumiem, pewnie nasz zacny brat powiedział ci, że jestem dosyć nieprzyjemny? – zapytał.

- Nie - powiedziała Amber z powrotem odwracając się do brata - Ale nie przejmuj się, to widać na kilometr, bo nie sprawiasz miłego wrażenia na pierwszy rzut oka. Może byś mi powiedział co jest przyczyną twojego złego nastroju? Słyszałam, że byłeś kiedyś nieco inny - dodała wypinając wyzywająco lisią pierś. Jeśli już mieli rozmawiać, to może chociaż pozna powód dla którego jej tak nie nienawidził.

Jeff wyglądał na zbitego z tropu. Jakby zupełnie nie spodziewał się, że ich rozmowa zejdzie na bardziej poważne tory. Amber zobaczyła, że na monet opuścił gardę, więc nie miała zamiaru już się wycofać. Będzie naciskać na niego aż wreszcie wszytko jej wyśpiewa.

- Mika zawsze wyraża się o tobie w samych superlatywach, więc zastanawiam się w czym tkwi problem? - zapytała

Jeffrey zamyślił się na chwilę, bo nie był pewny czy naprawdę chce dzielić się z siostrą swoimi myślami. A co jeśli ona naprawdę jest taka dobra jak wszyscy mówią? Tak bardzo jej nienawidził. Wbił pazury w ziemię, żeby się uspokoić. Przez tyle lat żył tak, jakby nigdy nie miał siostry i wcale tego nie żałował. Była od niego starsza zaledwie o trzy minuty. Wychowywali się razem od niemowlęctwa a jednak nie czuł by była mu w jakimś stopniu potrzebna do życia. Amber niezważająca na gniewny nastrój Jeffa, nadal spokojnie czekała na odpowiedź.

- No cóż... - zaczął powoli - jeśli mam być szczery to nie chcę żebyś mieszkała w tym domu. Nie chcę żebyś W OGÓLE tu była. Nienawidzę Cię - powiedział głosem ociekającym jadem.

- To chyba nic nowego, skoro ciągle mi to okazujesz – skwitowała lekkim tonem - jednak chciałabym znać konkretną przyczynę twojej złości na mnie – rzekła nad wyraz spokojnie

- To bardzo proste. Parę lat temu w naszym regionie wybuchło powstanie skierowane przeciwko arystokratom. Nasz ojciec po raz kolejny został wezwany przez Najwyrzszego by objąć dowodzenie nad jednym z pułków naszej armii. Bardzo źle się tutaj działo. Życia wszystkich, a zwłaszcza dzieci arystokratów w których widziano rosnącą nową armię, były zagrożone. To było proste zadanie. W krótkich odstępach czasu, miał po kolei przerzucić każdego z nas na drugą stronę. Oczywiście ojciec najpierw pomyślał o tym, żeby to ciebie ukryć w bezpiecznym miejscu. Po Twoim bezpiecznym ukryciu u Gerdy, ojciec został wysłany na front i słuch o nim zaginął. Kiedy ty byłaś u babci i cieszyłaś się swoim dzieciństwem, my musieliśmy się ukrywać wraz ze stryjem Griffithem, który miał ledwo ponad dwadzieścia lat i musiał się nami opiekować. Mając zaledwie pięć lat przeszedłem przez piekło, a teraz po latach do domu wraca moja przeszczęśliwa siostrzyczka, której nigdy włos z głowy nie spadł, bo wiodła szczęśliwe życie po drugiej stronie i wszyscy nagle potracili głowy, żeby jej było jak najlepiej - wyrzucił z siebie rozgniewany Jeff

Amber rozumiała co musiał czuć Jeff. Żal, wściekłość, zawód, opuszczenie... Wszystko to tkwiło w nim nieprzerwanie od tylu lat. Jej pojawienie się jedynie sprawiło, że czające się w nim emocje w końcu wybuchły. Jednak obwinianie jej było niesprawiedliwe. Czy miała jakikolwiek wpływ na to co się stało? Zresztą gdyby Griffith nie kazał jej wracać, to z chęcią zostałaby z babcią Gerdą w domu i żyła jak dotychczas. Zarówno za pierwszym jak i za drugim razem, nie mogła sama o sobie decydować. Odpowiedzialność ponosili tutaj dorośli i parszywy los.

- Zauważ, że podobnie jak wy nie miałam żadnego wpływu na to co się dzieje – Zaczęła, a Jeff spoglądał na nią spode łba - Ojciec powiedział, że jedziemy w odwiedziny do babci i nawet słowem nie wspomniał, że tam zostanę. Gdy byliśmy już na miejscu, poprosił żebym została i zapewnił mnie, że wkrótce wróci. Gdybym znała prawdę, to na pewno bym się opierała, ale on postawił mnie przed faktem dokonanym. Powrotem tutaj też nie jestem zachwycona i gdyby to zależało tylko ode mnie, zostałabym z babcią. Niczego nie pamiętam z życia tutaj, wszystko jest dla mnie obce, dom, ogród, Wy! - powiedziała spoglądając wymownie na brata – ten świat mnie przeraża. Za dwa miesiące mam wziąć udział w Rytuale Przejścia, a nawet nie potrafię opanować podstaw – powiedziała z rozpaczą w głosie - Było mi bardzo dobrze u babci i gdyby nie to, że ten cały egzamin jest obowiązkowy, nigdy byś mnie nie zobaczył. Ta sytuacja mnie przerasta, a do tego mój własny brat na każdym kroku pokazuje mi, że jestem intruzem w tym domu.

- Bo faktem jest, że cię tu nie chcę i nie mam zamiaru tego ukrywać– odparł już mniej pewnie Jeff, unikając wzroku siostry.

Pomimo tego, że dobrze o tym wiedziała, usłyszenie tego i tak zabolało. Poczuła jak do oczu zaczynają cisnąć się łzy. Spojrzała na Jeffreya wzrokiem zranionego zwierzęcia i niewiele myśląc pobiegła w stronę domu. Tymczasem Jeff usiadł zwieszając swój rudy łeb. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu, uczuł coś na miarę współczucia. Słowa siostry dały mu do myślenia. Jej punkt widzenia sporo zmieniał. Amber właściwie miała rację, bo cóż mogła zrobić jako mała pięciolatka, przeciw bezwzględnym dorosłym? Zaś on sam nie zachowywał się wcale lepiej. Odkąd usłyszał o jej powrocie, zaczął wyładowywać na innych żale małego pięciolatka, który nigdy nie był w stanie zaakceptować tego co się wydarzyło. Tym czasem ani Mika, ani Griffith, ani nawet Amber nie byli winni. Po rozmowie czuł jakby nagle zniknął ciążący na nim od kilku ostatnich tygodni kamień. Odetchnął głęboko, jakby próbował zaakceptować nową sytuację i wolnym krokiem ruszył do domu.

=====================================================================

Tym czasem Amber ze łzami w oczach które rozmazywały jej widok, mknęła prosto do domu nie słysząc wołającej za nią Nity, którą minęła obok fontanny. Wpadła do budynku przez otwarte na tarasie drzwi, prawie przewracając Herberta, który chciał obie panny zawołać na podwieczorek. Nie zatrzymała się nawet wtedy, gdy zbulwersowana Marta zaczęła wykrzykiwać niestosowne kobiecie wyrazy, widząc brudne odciski lisich łap na dywanie, czyszczonym ledwie dwa dni wcześniej. Zaślepiona bólem i żalem dopadła do drzwi swojego pokoju i.... nie mogła ich otworzyć bo była lisem.... Zawyła z wściekłości i bezsilności. Nie wiedziała jak powinna wrócić do ludzkiej formy. Poczuła, że coraz trudniej jej się skoncentrować na problemie. Emocje które czuła, coraz bardziej przesłaniały jej logiczne myślenie. Nagle zastrzygła uszami słysząc czyjeś lekkie kroki, biegnące w górę schodów i instynktownie zjeżyła sierść napinając się w geście obronnym. To był tak naturalny dla lisa odruch, że po chwili dopiero dotarło do niej, co też ona wyprawia. Przecież jest w swoim rodzinnym domu i niby kogo na tych schodach się spodziewała? Niedźwiedzia?? Po chwili na korytarzu pojawiła się zdyszana Nita. W momencie gdy zaczęła do niej podchodzić, z pyska Amber wyrwał się ostrzegawczy warkot, po czym kłapnęła pyskiem ukazując lśniące białe kły. Podkuliła ogon i zniżyła łeb gotowa w każdej chwili zaatakować intruza. Intruza? ale to przecież była Nita. Dlaczego jej zwierzęce ciało reagowało w taki sposób i to bez jej wiedzy?

- Ciii.... spokojnie, to ja, Nita - powiedziała Rigonal powoli podchodząc do niej z wyciągniętą ręką jak do wystraszonego psa.

"Przecież wiem, że to ty" chciała powiedzieć Amber, ale zamiast tego z jej pyska wydobył się kolejny wściekły warkot. Zrozumiała, że w tej chwili była więźniem w swoim ciele. Nawet nie miała pojęcia kiedy utraciła całą kontrolę i nie była w stanie nawet mówić. Zwierzęcy instynkt brał nad nią górę i jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, zaatakuje Nitę. W korytarzu pojawiły się jeszcze dwie osoby. Amber cofając się do tyłu, zjeżyła jeszcze bardziej sierść na grzebiecie i ogonie, który w jednej chwili stał się niesamowicie puchaty. " Pomóżcie mi kimkolwiek jesteście" błagała w myślach stojących przed nią ludzi. W tej chwili nie była w stanie rozpoznać nikogo z nich, choć gdzieś z tyłu głowy miała leciutkie wrażenie, że powinna ich znać. Czuła jakby wraz z utrata kontroli, powoli została spychana w przerażającą nicość. Jakby ta zwierzęca część usilnie starała się jej pozbyć.

=====================================================================

Słysząc wrzaski Marty, Mika wyskoczył na korytarz i zobaczył zdyszaną Nitę biegnącą po schodach, która nawet nie zatrzymała się na jego widok. Niedługo potem nadszedł Jeff z rękami wsuniętymi w kieszenie spodni. Bliźniak żuł w ustach źdźbło trawy i uśmiechnął się beztrosko w kierunku Mikaela, kiedy obaj usłyszeli głośny zwierzęcy warkot dobiegający z piętra. Popatrzeli na siebie z przerażeniem w oczach. Jeff pierwszy oprzytomniał. Wyrzucił na ubrudzony łapami dywan żutą trawę i pomknął na górę, nie czekając aż Marta skończy po raz kolejny złorzeczyć na bezmyślną i nie szanującą cudzej pracy młodzież. Mika ruszył za nim i niemal jednocześnie dotarli na miejsce.

- Amber traci kontrolę - wyszeptała przestraszona Nita, gdy tylko znaleźli się w jej zasięgu.

- Co się stało? - spytał Mikael - przecież nie powinna tak reagować.

- To chyba moja wina - przyznał zakłopotany Jeff, drapiąc się z tyłu głowy - troszeczkę sobie przed chwila rozmawialiśmy....

- Cholera! - zaklął Michael - to miała być rutynowa akcja. Sama miała dojść do tego jak się przemieniać. Wtedy za kolejnym razem jest tylko łatwiej – dodał z naciskiem na ostatnie słowo.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć geniuszu, że nie powiedziałeś jej absolutnie nic na temat tego jak to działa. Mogłeś jej przynajmniej powiedzieć jak odwrócić czar! - zirytował się Jeff marszcząc gniewnie brwi.

- Nie sądziłem, że tuż po przemianie ktoś wyprowadzi ją z równowagi – warknął starszy brat obrzucając go morderczym spojrzeniem.

Lisica zawarczała groźnie szczerząc ostre zęby. Kłapnęła ostrzegawczo i zachrobotała wbijanymi w szorstki dywan pazurami. Przekrzywiła łeb gotowa w razie potrzeby zaatakować nogi napastnika.

- Przestańcie się kłócić - zawołała Nita - zaraz ją stracimy! - dodała przerażonym głosem.

Oczy zwierzęcia coraz częściej pokrywały się mleczną mgłą, która skrywała piękne szarozielony oczy dziewczyny. Jeśli potrwa to jeszcze dłużej, jej tęczówki znikną, zostając na stałe zastąpione przez te należące do prawdziwego lisa.

---------------------------------------------------

Amber zanurzała się coraz bardziej w gęstniejącym mroku. Nie widziała już niczego, co działo się poza ciałem. Słyszała jedynie czyjąś rozmowę. O ile to w ogóle była rozmowa, bo nie była w stanie zrozumieć słów. Za to bardzo doskonale wiedziała, co powarkuje jej lisia postać. Czuła strach zwierzęcia i desperację, która nim kierowała. Powoli granica między tym co czuła ona, a co czuło zwierze zaczynała się zacierać i Amber nie wiedziała już gdzie kończy się ona a zaczyna to obce istnienie. Spychana na granice świadomości, w zasadzie już nawet nie bardzo miała pojęcie kim, bądź czym jest. Czy powinna walczyć z tym co próbowało ją stłamsić? A może to ona była tutaj intruzem? Niczego już nie była pewna. Unosząc się gdzieś w niebycie, nagle została odnaleziona przez kogoś jeszcze. Jakiś znajomy pisk, a później warkot, dotarł do niej jakby jego właściciel znajdował się gdzieś daleko stąd za grubą zasłoną.

Amber nie pozwól by to Cię pochłonęło"

Zdeterminowany głos który usłyszała, uruchomił resztki logicznego myślenia jakie jeszcze jej pozostały. Jednak czy ta osoba była wrogiem czy przyjacielem?

Musisz walczyć! Przejąć kontrolę nad swoim ciałem"

Głos który wydawał się coraz bardziej znajomy, próbował zmotywować ją do walki. W takim wypadku chyba nie powinien być nikim złym, prawda?

Amber słyszysz mnie? To ja, Jeffrey! Ten nadęty dupek, który myśli tylko o sobie! Nie wolno ci się teraz poddać. Musisz wrócić żeby przyłożyć mi w ten pusty łeb "

Zaraz... nadęty? Jeffrey...? Przyłożyć w łeb? To wszystko wydawało się takie znajome... Takie kuszące... Nagle coś się zmieniło. Przez resztki jej świadomości mignął słaby przebłysk. Coś jak zlepek kilku obrazów, których powinna była się chwycić, by nie zatopić się głębiej w otaczającej ją ciemności. Skupiła się na tym i nagle zrozumiała. Tak to było to. Powinna dać radę się przebić by zobaczyć tego kto do niej mówi. Z wielkim trudem rozwarła lisie ślepia i chwile potrwało zanim obraz nabrał ostrości. Zobaczyła przed oczami rudoczerwonego lisa, który machał przyjaźnie ogonem na powitanie ale tuż za nim stali ludzie. Instynktownie się zjeżyła warcząc ostrzegawczo.

Amber nie bój się. To nasza rodzina"

Tym razem głos pojawił się bezpośrednio w jej głowie i nawet była w stanie zlokalizować przed sobą jego właściciela. Znowu warknęła, jednak z mniejszym przekonaniem. Stojący przed nią lis wyglądał jakby nic sobie nie robił z obecności ludzi w jego otoczeniu. Mało tego. Jeden z nich, podszedł do niego i podrapał pieszczotliwie za uchem. Amber spoglądała na to podejrzliwie przekrzywiając z zaciekawiona swój jasnorudy łepek. Podeszła do drugiego lisa, obwąchując go koło ucha. W jej nozdrza wdarł się znajomy zapach i wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsce. Przecież to był jej brat Jeff. Jednak zamiast słów z jej gardła wydobyły się radosne piski.

Uspokój się i posłuchaj. Musisz przejąć kontrolę nad całym ciałem, a potem obecność którą czujesz wepchnij jak najdalej w głąb siebie. Żeby wrócić po prostu wyobraź sobie siebie w ludzkiej postaci"

Głos brata był spokojny lecz stanowczy. Amber skupiła się na swoim wnętrzu odsuwając na boczny tor swoje zwierzęce JA. Powoli zaczynała zyskiwać kontrolę nad tym co robi, podążając za wskazówkami Jeffa. Znowu rozumiała ludzi i rozpoznawała twarze bliskich osób. Powoli też zaczęła przejmować kontrolę nad własnym ciałem, odzyskują utracone człowieczeństwo. Powrót do ludzkiej formy wymagał dużego skupienia i opanowania. Amber nabrała kilka głębszych wdechów dla wyciszenia umysłu i rozpoczęła całą operację. Miała tak skupiony wyraz mordki, że Jeffowi przypomniała minę Salomona korzystającego z toalety i ledwo powstrzymał się by nie parsknąć śmiechem. Wreszcie buchnął biały dym i Amber mogła stanąć na własnych nogach, a przynajmniej próbowała, bo miękkie jak z waty natychmiast się pod nią ugięły. Gdyby nie szybka reakcja Mikaela, jak nic jej twarz znalazłaby się na poziomie podłogi. Jeff również porzucił formę lisa i otarł pot z czoła, którego tam nie było.

- uff.. było blisko. Przez chwilę myślałem, że już jej tam nie ma - zwrócił się do Mikaela - pamiętaj to była wyjątkowa sytuacja. Jeśli jeszcze raz mnie pogłaszczesz to pogryzę - ostrzegł z oburzoną miną zakładając ręce. Mika tylko przewrócił oczami ciesząc się w duchu, że wszystko dobrze się skończyło. Żałował jedynie, że nie powiedział Amber więcej na temat przemiany. Myślał, że robi dobrze. Przemiana w zwierzaka sprawiała, że zyskiwało się nie tylko zwierzęce umiejętności, ale także i cechy gatunkowe. Zwykle zapanowanie nad zwierzęcą stroną nie było trudne, do póki do głosu nie dochodziły emocje. Wtedy zwierz przejmował nad wszystkim kontrolę i działał instynktownie. Niedoświadczona osoba, która nie potrafiła nad sobą zapanować zaczynała tracić swoje człowieczeństwo. Gdyby w porę nie zareagowali, nie byłoby już dla Amber ratunku. Po prostu jej dusza uległaby rozpadowi, a ona sama przestałaby istnieć zastąpiona przez swoją dziką naturę. Mika zabrał Amber do jej pokoju i posadził w wygodnym fotelu, a Nita poszła po kubek gorącej czekolady. Duża dawka cukru powinna załagodzić objawy osłabienia. Jeff nie chciał grać dłużej siostrze na nerwach, dlatego czym prędzej wycofał się do swojego pokoju.

- Na dzisiaj koniec ćwiczeń - zawyrokował Mika

- Tylko na dzisiaj? po tej przygodzie chętnie odpoczęłabym od magii przez resztę życia - zaśmiała się cicho.

- Wierz mi, że babcia Gerda byłaby prze szczęśliwa gdyby to usłyszała - powiedział Mika na co oboje wybuchnęli śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top