65. Wiatr wielkich zmian
- Doknes! - krzyknęli wszyscy jednocześnie, po czym rzucili się chłopakowi na pomoc. Entity uniósł dłoń, a ich obu odgrodziła od reszty ściana ognia. Demon uśmiechnął się szeroko.
- Jak się czujesz, Mistrzu Lodu? - zapytał ironicznie. - Nie czasem trochę... Przybity?
303 zaczął się śmiać. Hubert, który cały czas był wszystkiego świadomy, otworzył oczy. Czuł okropny ból. Trudno mu było skupić wzrok na Entitym. Rana na klatce piersiowej dalej krwawiła, a razem z krwią z chłopaka wypływało życie. Rozpaczliwie pragnął, żeby to wszystko było tylko snem, tylko jednym, okropnym snem... Ale to był realizm. Doknes przyłożył dłoń do piersi. Ból jeszcze bardziej nasilił się.
- Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowny - stwierdził demon, po czym kopnął przeciwnika w kostkę. - Powiedz mi, przyjacielu... Nie zauważyłeś tego? Twoi przyjaciele nie przedostaną się tu... Ale twój kumpel, Mistrz Ognia, mógłby ci pomóc. Wiesz może, dlaczego go tu nie ma?
- Oni jeszcze mi pomogą - wydusił chłopak. Otarł łzę, która z cierpienia poleciała mu po policzku. - Może po prostu są ranni...
- Pomogą ci? - zaśmiał się Entity. Chwycił Doknesa za włosy, po czym spojrzał mu prosto w oczy. - Szczerze wątpię. Widzisz, zawsze wszystkich ratowałeś, a kiedy potrzebowałeś pomocy, zazwyczaj ją odrzucałeś... Zresztą, kto ci niby może pomóc? Twoja ukochana Sakuri, śmieszna dziewczyna bez własnego Akuri? Dealer, który jest tchórzem? A może MWK, zbyt słaby, by się komukolwiek postawić? Mój głupi syn i jego żałosny kumpel?
- Raz już cię pokonaliśmy - szepnął chłopak. W dłoni demona pojawił się miecz.
- Teraz jednak znam wasze słabe punkty - odparł. - A wy nadal nic o mnie nie wiecie...
Doknes zamilkł. To nie miało większego sensu, przecież i tak zbliżał się jego koniec... Pomyślał o tych wszystkich ludziach, których zostawi. Jego rodzice już nigdy nie zobaczą swojego syna, TeamPrzyjaźń rozpadnie się, podobnie jak ich ekipa, Cyberprzestrzeń straci jednego ze swoich obrońców...
- Jeżeli chcesz, ukrócę twoje cierpienia - powiedział Entity. Hubert nie odpowiedział.
Demon uniósł rękę, po czym zacisnął ją w pięść. Na jego dłoni zabłysnął czarny ogień. Całe światło wokół niego znikało bezpowrotnie, przynajmniej w oczach chłopaka. Zamknął on oczy i opuścił głowę na chodnik.
- Nie będę za tobą tęsknić - zaśmiał się 303. - Żegnaj, Hubercie...
W tym samym czasie przyjaciele próbowali pomóc przerażonym mieszkańcom miasta w ewakuacji. Ishyx i Larisa schroniły się w podziemiach ratusza. Mistrzyni Psychiki cały czas była wstrząśnięta. Doknes umierał, a ona nie mogła nic robić... Przyjaciółka cały czas próbowała ją uspokoić, gdyż wiedziała, że przez stres zakażenie będzie roznosić się po niej szybciej.
- Muszę mu pomóc - mówiła cały czas Larisa, jakby w obłędzie. - Nie dam mu zginąć!
- Jeżeli go uratujesz, sama umrzesz - powtarzała jej Ishyx. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
- Ale ty nie rozumiesz! - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. - Nawet jeżeli przeżyję... Jeśli on stąd odejdzie, nigdy sobie nie wybaczę!
- Ale co zrobisz, by go ochronić?
- Co tylko mogę. Cokolwiek.
Mistrzyni Walki westchnęła ciężko. Była niemal pewna, że jeżeli Larisa pomoże Doknesowi, sama zginie przez Entity'ego... Ale ona chciała to zrobić, aby ten, kogo kochała, przetrwał. Ishyx otarła twarz dłońmi, po czym pomogła przyjaciółce wstać.
- To niebezpieczne - powiedziała. - Jednak jeżeli tak mówi ci serce, zrób to. Powodzenia.
- Dzięki - szepnęła dziewczyna, po czym przytuliła Mistrzynię Walki. Ostatni raz spojrzała na nią, po czym wybiegła na rynek.
Larisa od razu zauważyła, że ściana ognia opadła. Szybko zobaczyła też Entity'ego, stojącego nad leżącym w kałuży krwi Doknesem. W jej oczach pojawiły się łzy. Czy już umarł? Mistrzyni Psychiki dokładnie przypatrzyła się demonowi. Jego pięść płonęła czarnym ogniem, co mogło oznaczać tylko jedno.
Hubert żył. Entity po prostu chciał go dobić.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, po czym popędziła w ich stronę przez rynek. 303 zbliżał swoją rękę do Mistrza Lodu powoli, jakby w zwolnionym tempie. Larisa skoczyła w ich stronę, po czym podłożyła się Entity'emu, osłaniając przyjaciela własnym ciałem. Skumulowana energia uwolniła się, po czym wybuchła.
Przez miasto przeszła potężna fala dźwiękowa. Każdy zniszczony budynek, którego dotykała, powracał do poprzedniego stanu, każdy ranny człowiek zostawał uleczony, każdy Minecraftowy potwór znikał. Ponad Bielskiem pojawiła się tęcza. Zaskoczeni przyjaciele rozejrzeli się, po czym popędzili w stronę rynku.
Doknes podniósł się z ziemi. Rana w jego klatce piersiowej błyskawicznie zagoiła się, a jedynym śladem jej obecności była dziura w białej bluzce chłopaka. Hubert wziął powietrze w płuca, po czym odetchnął głęboko. Był tak blisko śmierci, ale przeżył... W jednej chwili zauważył biegnących w jego stronę przyjaciół. Jako pierwsi dopadli do niego Dealer i MWK, po czym mocno go przytulili.
- Stary, ty żyjesz! - wyjąkał Karol przez łzy szczęścia. Mistrz Lodu zaśmiał się.
- Jasne, że żyję - odparł. - Tylko mnie nie duście, bo zaraz umrę naprawdę!
- Sorki - powiedział Macin, po czym pomógł kumplowi wstać. Chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak w tej chwili przerwał mu czyjś złowieszczy śmiech.
Wszyscy spojrzeli w stronę, z którego dochodził odgłos. Entity leżał na ziemi kilkanaście metrów dalej. Podniósł się, po czym spojrzał na przeciwników.
- Myśleliście, że to koniec? - zapytał ze śmiechem. - Jestem Entity303, i nie skończę się jak wy, żałosne ludziki!
Demon wyciągnął dłoń, nad którą zabłysnął czarny ogień. W jednej chwili zerwał się wiatr. Zawiał on prosto w Entity'ego, a jego ręka zamieniła się w pył. Mocniejszy podmuch rozwiał ją prosto w powietrze. Na jego twarzy pojawił się strach.
- To jeszcze nie koniec! - zaczął krzyczeć. Wiatr zaczął powoli rozwiewać go. - Jeszcze się na was zemszczę! Na was wszystkich! Będziecie prosili o szybką śmierć! Ta jednak nigdy nie nadejdzie! Jeszcze wrócę! Jeden z moich przyjaciół zasili wasze szeregi, a wy nawet nie dowiecie się, jak zostaniecie zniszczeni i starci w pył!
Entity uśmiechnął się swoim psychopatycznym uśmiechem. Jedno z jego oczu zrobiło się niebieskie, po czym czarne, jakby zgasło. W tym momencie zawiał mocniejszy podmuch wiatru, który zamień go w pył i cisnął prosto w powietrze.
Śmieć przez zamienienie w pył i rozwianie przez wiatr... To chyba boli, prawda? Pewnie nie bardziej, niż to, co czuje teraz Larisa... Właśnie, co z nią? Kto wie? I kto będzie tym, kto rozbije drużynę od środka? Ups, spojlery... W każdym razie, dzięki za wszystko, zapraszam na Spryskiwacze Larisy, narka i cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top