ŚWIĄTECZNY DODATEK!!!

Ha! Pewnie nie spodziewaliście się mnie tutaj! Mówiąc szczerze... sama się siebie tutaj nie spodziewałam, ale jednak jestem. Chciałam Wam wszystkim serdecznie podziękować. Nie wiem skąd ani dlaczego, ale w ostatnim czasie The Reason Why zrobiło się nawet popularne. To znaczy... odwiedza mnie jeszcze więcej czytelników. Dziękuję zatem za te wszystkie gwiazdki i komentarze! Za miłe słowa, pochwały, ale i zwrócenie uwagi. Dziękuję Wam wszystkim! Szczególnie tym, którzy byli ze mną od początku do końca. Chciałam Wam jakoś podziękować w szczególny sposób, więc napisałam TO - świąteczny dodatek. I cóż, mam nadzieję, że Wam się spodoba!

Chcę Wam też życzyć Szczęśliwego Nowego Roku! Dużo weny tym, którzy tworzą. Dużo, dużo szczęścia, radości, uśmiechu na twarzy. Żebyście zawsze byli zadowoleni z książki, po którą sięgacie, żebyście nie trafiali na jakieś badziewia. Żebyście byli zdrowi i nie łapał was dołek. Chcę Wam też życzyć spełnienia wszelkich marzeń! Wszystkich! I tych małych, i tych dużych. A teraz zapraszam.

_________________________________________________


Josh Diaz poczuł jak niecałe trzydzieści pięć kilogramów wskakuje na jego plecy. Chłopak jęknął, jednocześnie wtulając twarz w poduszkę nawleczoną w świąteczną czerwoną poszewkę z reniferami. Kompletnie nie zwracając uwagi na wesołe krzyki i skaczący worek kartofli na swoich plecach, zacisnął mocno powieki. Właściwie to pomyślał sobie, że jeśli zignoruje swojego przyszywanego braciszka, to może ten sobie pójdzie.

Marne szanse.

- Josh, Josh, wstawaj! Będziemy ubierać choinkę! – krzyczał radośnie chłopiec o miodowej czuprynie i brązowych oczach, cały czas podskakując na łóżku. Dla odmiany obok niego.

- Nie.

- TAAAK!

Josh zastanawiał się od czego w takich momentach była Johanna? Kiedy on podczas przerwy świątecznej planował tylko i wyłącznie spać to właśnie ona powinna zająć się takimi rzeczami jak ubieranie choinki, gotowanie, pieczenie, sprzątanie. A tymczasem to na jego plecy właśnie w tej chwili wskoczył najmłodszy podopieczny Patricka Diaza, czym dość skutecznie uniemożliwiał mu dalsze spanie. I może trochę oddychanie.

Nagle drzwi do pokoju Josha otworzyły się. Ciemnowłosy jednak nie kwapił się, by chociażby się odwrócić i sprawdzić kim był kolejny nieproszony gość w jego pokoju.

- Jasper, zostaw Josha i zejdź na dół. – Głos ten, ku ogromnemu zdziwieniu Josha, nie należał ani do Patricka, ani Johanny jak początkowo założył. Młody Diaz gwałtownie się podniósł i skierował wzrok w stronę drzwi, które już zamykały się za biegnącym niemalże w podskokach Jasperem ubranym jeszcze w piżamę z kreskówkowymi bohaterami.

- Carol? – spytał szeptem Josh i zmarszczył czoło. Po chwili przyswajania tej informacji opadł z powrotem na poduszki, ale tylko na chwilę. Słysząc znów tupot stóp zbiegających po schodach, Josh uświadomił sobie, że już dłużej nie pośpi. Zwłaszcza, że (o ile dobrze rozpoznał kobiecy głos) prawdopodobnie po zejściu do salonu zastanie w nim ich sąsiadkę Carol Hewitt, matkę Masona. A to oznaczało tylko jedno – totalną świąteczną rewolucję. Już sobie powoli zaczął wyobrażać jak pulchna ciemnoskóra kobiecina jaką była Carol zaraz poustawia wszystkich po kątach, zadając im mnóstwo zadań na ten dzień.

Wiele się nie pomylił, bo już po około dziesięciu minutach drzwi do jego pokoju ponownie się otworzyły i tym razem, jak kątem okna zauważył Josh, stanął w nich ciemnowłosy muskularny mężczyzna ubrany w szarą obcisłą koszulkę z napisem Beacon Fire. Jego mina bynajmniej nie wróżyła niczego dobrego.

- Josh wstawaj! Jedziesz ze mną szukać choinki. Carol od samego rana krzyczy, że bez żywej choinki nie ma prawdziwych świąt, więc musimy taką kupić. – Josh zawarczał w poduszkę, słysząc te pretensjonalne słowa wypowiedziane przez wujka Patricka.

Zapowiadały się najgorsze święta w całym jego życiu.





Schodząc po schodach Josh dostrzegł szczupłą postać Johanny Gordon, której włosy splecione w grubego blond warkocza spięte były na jej głowie w taki sposób, że trochę przypominały koronę. Skrzypiący przedostatni schód sprawił, że dziewczyna zwróciła na niego uwagę i na krótki moment ich spojrzenia spotkały się. Josh od razu stwierdził, że nie tylko on jest niezadowolony od samego ranka, bo ewidentnie mógł odczytać w jej oczach, że coś się już zdarzyło. Zanim jednak którekolwiek zdążyło się do siebie chociażby słowem odezwać, niespodziewanie z kuchni wyszedł Mason Hewitt naciągając granatową czapkę na głowę.

- Chodź i nie marudź, Jo – odezwał się, po czym zdjął z wieszaka długi turkusowy płaszcz Johanny i pomógł go jej założyć. Po czym natychmiast otworzył drzwi wyjściowe.

- Ale dokąd ty mnie ciągniesz? – zapytała jasnowłosa dziewczyna, odwracając głowę w jego stronę i nie zważając ani trochę na to, że jej ciemnoskóry kolega wręcz wypycha ją siłą z jej własnego domu.

- Mama kazała mi cię gdzieś zabrać zanim kompletnie zniszczysz te święta, Grinchu – oznajmił Mason i tym razem pociągnął dziewczynę za rękę.

- Mason... a kto pomoże twojej mamie przy gotowaniu i pieczeniu?

- Moja starsza siostra i Jasper. – Zatem również i Frances przyjechała z Bostonu, by nieco namieszać w życiu Diazów, super nie?

- A choinka...?

- Patrick i Josh się tym zajmą.

- No dobrze, ale nikt za mnie nie posprząta.

- Później posprzątamy. Na razie idziesz ze mną się trochę przewietrzyć. Potrzebujesz wyluzować – powiedział stanowczo chłopak i wywracając oczyma, wreszcie zamknął za nimi drzwi wejściowe.

Nie zapowiadało się wcale lepiej, co Josh stwierdził w myślach, krzywiąc się. Z ponurą miną wszedł do niezbyt przestronnej, ale za to jasnej i przytulnej kuchni Diazów, gdzie zastał – jak już zdążył się domyślić – głównego sprawcę całego zamieszania. Wszystko mówiło mu, że kłopoty pojawiły się wraz z przestąpieniem przez próg domu Diazów Carol Hewitt. Chyba nawet Patrick kiedy zapraszał swoją sąsiadkę wraz z jej rodziną na wspólne święta nie spodziewał się, że poza obiadem świątecznym będzie to obejmowało całe przygotowanie. Spojrzenie Patricka rzucone w przelocie, mówiło Joshowi, że w tym momencie jego wuj naprawdę żałował, że pan Hewitt utknął na lotnisku w Nowym Jorku, bo inaczej te święta wyglądałyby pewnie zupełnie inaczej. To znaczy, odkąd matka Johanny zginęła w wypadku samochodowym, wiadome było chyba dla wszystkich, że dom Diazów jest również i domem Carol, którą zawsze u siebie ugoszczą zwłaszcza, że tak skrupulatnie zajmowała się zarówno Patrickiem jak i samą Johanną, ale każdy też wiedział, że pani Hewitt miała jedną irytującą cechę – lubiła wszystkimi rządzić.

- Będziemy piec ciasteczka, Josh! – zawołał uradowany Jasper z oczarowaniem wpatrując się jak Carol sięga po wałek i zaczyna rozwałkowywać ciasto. Oczy aż mu błyszczały z radości i Josh musiał szczerze przyznać, że już dawno nie widział młodego tak szczęśliwego i mimowolnie na ten widok uśmiechnął się, delikatnie unosząc kąciki ust.

- Dzień dobry, Josh! – zawołała wesoło Carol i nawet obdarzyła go przelotnym uśmiechem podczas wyrabiania ciasta. – Świetnie, że postanowiłeś do nas dołączyć.

- Ta. Nieważne – wymruczał Josh, wbijając dłonie do kieszeni swojej ciemnej bluzy. Wywrócił ukradkiem oczyma i sięgnął po gofry leżące na talerzyku na kuchennym blacie. Zatem jednak Johanna miała dostęp do kuchni zanim została tak okrutnie wygnana z własnego domu.

- Dokąd Mason zabrał Johannę? – spytał swobodnie choć bez zainteresowania.

- Nie mam pojęcia, kochaniutki, ale mam nadzieję, że szybko nie wrócą.

- Znów pokłóciła się z Patrickiem?

- Ażeby to raz! Czy wy każdy poranek zaczynacie od kłótni?

Josh wzruszył niedbale ramionami, wpakowując sobie do ust suchego gofra. Odpowiedź chyba była do przewidzenia. Nikogo już nie powinno dziwić, że odkąd mieszkali wszyscy razem między Jo a Patrickiem rzadko kiedy dochodziło do normalnej rozmowy. Nie żeby sam Josh jakoś bardzo się starał, by otrzymać tytuł tego najlepszego w rodzinie... W końcu on też miał swoje za uszami. Włącznie z wymykaniem się z domu, znikaniem na całe dni i problemami zwykłego nastolatka. Ale w gruncie rzeczy on starał się nie kłócić, zazwyczaj po prostu ignorował krzyczącego Patricka, nie odpowiadając mu. Czasem jednak, tak jak i tego dnia, miał na tyle przyzwoitości w sobie, by nie zaczynać zaraz z rana od kłótni.

- Ona po prostu w święta jeszcze bardziej odczuwa brak Alice – powiedział Patrick, wchodząc niespodziewanie do kuchni, ubrany już w ciepłą kurtkę, którą właśnie zapinał pod samą brodę. Josh był pod wrażeniem tego jak Patrick szybko zareagował i usprawiedliwił swoją pasierbicę. Zerknął na matkę Masona, gdy ta tylko zacmokała i ciężko westchnęła.

- Czekam na ciebie w samochodzie – oznajmił Patrick i kiwnął w stronę Josha, na co chłopak tylko coś niewyraźnie wymruczał pod nosem, ale ostatecznie zgarnął z talerza jeszcze dwa gofry, które postanowił zjeść w samochodzie i podążył w ślad za wujkiem.





I już jakieś dwie godziny później Patrick wraz ze swoim ulubionym bratankiem stał wśród miliona choinek w szkółce. Cel? Odnalezienie tej idealnej i odpowiedniej, nadającej się na obecne święta choinki.

- To nie ma znaczenia. Weźmy pierwszą lepszą choinkę i spadajmy stąd – oznajmił Josh, krzywiąc się z niezadowolenia i patrząc jak znajome mu rodziny chodzą alejkami pomiędzy choinkami, oglądając każdą z nich jak gdyby dokonywali najważniejszego zakupu w całym swoim życiu.

- Obiecałem Carol, że naprawdę się postaramy. Dla Johanny i Jaspera – mruknął Patrick i niedbale przeczesał dłonią ciemne włosy, rozglądając się na boki. Wyglądał przy tym na bardzo zagubionego. Sęk w tym, że Josh nawet nie miał pojęcia jakimi kryteriami się kierować, by wybrać najbardziej odpowiednią choinkę. I wiedział, że Patrick również.

- Okej – powiedział z westchnieniem Josh i wywrócił oczyma. Wciskając dłonie w kieszeni kurtki skręcił w jedną z alejek, rozglądając się na boki.

Josh doskonale wiedział, że to wszystko jest dla Johanny i Jaspera. W końcu ani Patrick, ani Josh nigdy nie obchodzili w jakiś szczególny sposób świąt bożonarodzeniowych. To znaczy, kiedy jeszcze Josh był małym chłopcem, może młodszym nawet od Jaspera, cała rodzina spotykała się na świątecznej kolacji u dziadków Josha a rodziców Patricka, ale odkąd tamci zmarli, tradycja obchodzenia świąt Bożego Narodzenia jakoś tak zamarła w rodzinie Diazów. Tymczasem, o czym Josh wiedział od Jaspera, u Gordonów było zupełnie inaczej. Od małego przywiązywano u nich ogromną uwagę do tego święta. Podobno matka Jaspera i Johanny kochała święta bożonarodzeniowe. Być może dlatego Carol tak bardzo się starała, być może chciała, by było idealnie, i by wreszcie Johanna poczuła się trochę jak w domu. Bo wszyscy wiedzieli, że ta dziewczyna zdecydowanie czuła się u Patricka jakby była gościem.

Szczerze mówiąc, sam Josh tak się czuł.

- Wybranie choinki jest takie skomplikowane? – Rozbawiony głos wyrwał Josha natychmiast z zamyślenia. Brunet skierował swój dotąd spuszczony wzrok na rudowłosą niską dziewczynę o brązowych oczach i pomalowanych niebieską szminką ustach. Granatowy kolor przechodzący w błękit przy kącikach ust dziewczyny doskonale odzwierciedlał świąteczną atmosferę i sprawił, że Josh wpatrywał się w pełne usta dziewczyny o chwilę za długo. Tym samym odcieniem cieni przyozdobiła swoje oczy tworząc kreski w tzw. kocie oczy. Jej kręcone włosy przypominały mu loczki u uroczych dziewczynek przebranych za aniołki.

- Jestem Molly – przedstawiła się z promiennym uśmiechem dziewczyna.

- Josh.

- Mogę ci pomóc – oznajmiła pewnym siebie tonem rudowłosa, kołysząc się na piętach i wciąż szeroko się uśmiechając. Miała na sobie płaszcz dokładnie w takim samym kolorze jak ten Johanny, choć ten wydawał się Joshowi nieco grubszy i zdawało się, że Molly w nim wręcz tonie. – W wyborze choinki – dodała po chwili i tym razem zaśmiała się wesoło, sprawiając, że również i Josh delikatnie się uśmiechnął.

- Jesteś jakimś znawcą choinek? – zapytał trochę sarkastycznie chłopak, nie mogąc się powstrzymać przed wywróceniem oczyma.

- Może – odparła zdawkowo i kiwnęła na niego głową, dając mu tym samym znak, by poszedł za nią. Sama skierowała się w głąb alejek utworzonych z rozłożonych pokazowych choinek. – Tobie może się wydawać, że weźmiesz pierwszą lepszą choinkę z brzegu i gotowe. A tymczasem to nie jest takie proste.

- Skąd o tym wiesz? – zdziwił się szczerze Josh i aż przystanął w miejscu.

- Słucham? – Dziewczyna również wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem. Również przystanęła i odwróciła się w jego stronę z pytającym spojrzeniem.

- Skąd wiesz, że zamierzałem wziąć pierwszą lepszą choinkę z brzegu?

Tym razem dziewczyna uśmiechnęła się dobrotliwie, ale trochę też z politowaniem. Przekrzywiając głowę odrobinę w bok, obdarzyła go bardzo wymownym spojrzeniem.

- Ponieważ – zaczęła z ciężkim westchnieniem, ale jednocześnie ze słyszalną nutą rozbawienia w głosie – jesteś chłopakiem. A wy zawsze idziecie na łatwiznę.

Może i coś w tym faktycznie było...

- A teraz pełne skupienie! Powiedzmy, że najwygodniejszym, ale najdroższym drzewkiem jest jodła. A konkretnie jodła kaukaska. Dlaczego najwygodniejsza? Bo ładnie wygląda, jest trwała, bo może siedzieć na mieszkaniu w stanie nieruszonym nawet do dwóch miesięcy, bo nie wypadają jej igły – wymieniała tak rudowłosa dziewczyna wspierając się wyliczaniem tych wszystkich cech na palcach. – Ale w przeciwieństwie do sosny i świerka, gałązki jodły nie pachną. Sosna faktycznie pięknie pachnie i właściwie czuć zapach drzewka zaraz po przekroczeniu progu domu, w dodatku jest dość tania, ale... jej gałązki są rzadkie. Moim zdaniem nie wygląda przez to tak okazale jak świerk. Z kolei ze świerkiem jest taki problem, że szybko gubi swoje igły i nie wytrzyma na mieszkaniu dłużej niż parę tygodni. Ale za to intensywnie pachnie.

- A ta?

- Ta tutaj? To świerk srebrny – powiedziała dziewczyna i dotknęła drzewka z delikatnym uśmiechem. – Podoba ci się?

- Podoba. Jak długo ta wytrzyma? – Zanim jednak rudowłosa zdążyła mu odpowiedzieć, Josh pokręcił głową i ponownie przemówił. – Zresztą nieważne. Podoba mi się najbardziej, więc weźmiemy tą.

- Świetnie! W takim razie chodź, zaprowadzę cię do kasy – oznajmiła ze szczerą radością w głosie i podążyła wzdłuż alejki, kierując się do drewnianego niewielkiego domku. Bardziej w zasadzie przypominał on budę, która lada moment mogła się rozpaść, ale nawet Josh musiał przyznać, że była bardzo funkcjonalna.

W momencie kiedy Molly przechodziła przez próg, nagle zatrzymała się gwałtownie i odwróciła na pięcie przodem do Josha. Chłopak o mało co na nią nie wpadł, ale zdążył się w porę zatrzymać.

- Aa, zapomniałabym! Jemioła! – oznajmiła pogodnie Molly i wskazała palcem na gałązkę jemioły nad ich głowami. Zanim jednak Josh zdołał jej się dokładnie przyjrzeć, Molly stanęła na palcach i musnęła lekko wargami policzek chłopaka, powodując gwałtowne rumieńce na jego twarzy.

Za jego plecami natomiast rozległo się głośne chrząkanie i kiedy Josh się odwrócił, ujrzał Patricka spoglądającego na niego z wymownym uśmieszkiem.

- Szukałem cię. Wybrałeś coś? – zapytał mężczyzna z rozbawieniem słyszalnym w jego głosie. Josh tylko zmierzył go groźnym spojrzeniem i mamrocząc coś pod nosem, odwrócił się do niego plecami.

Zabawne, jak zaskakujące mogą być święta.

- Josh... - mruknął nagle Patrick, marszcząc czoło w geście zamyślenia i szturchając swojego bratanka ramieniem.

- Co znowu?!

- NIE MAMY PREZENTÓW!





Patrick i Josh jednogłośnie stwierdzili, że dopadła ich gorączka świąteczna, kiedy tuż przed samym zamknięciem centrum handlowego oni, rozdzieleni i rozrzuceni po dwóch stronach budynku, cały czas będąc pod telefonem, biegali w tę i z powrotem szukając idealnych prezentów pod choinkę. I kiedy wreszcie dotarli do mieszkania Diazów, targając za sobą wielką choinkę, zapadł już zmierzch. I kiedy cali spoceni i dyszący, obładowani prezentami przekroczyli próg domu, wszyscy byli już przebrani i gotowi do wieczerzy. Trzeba jednak powiedzieć, że kiedy zobaczyli ledwo żywych Josha i Patricka, wszyscy zgodnie rzucili się do pomocy. Choinka sięgająca sufitu została ustawiona na środku salonu. Jasper, Johanna Frances zaczęli przyzdabiać drzewko wcześniej wyciągniętymi ze strychu ozdobami świątecznymi a w tym czasie Mason zaoferował, że popakuje prezenty w ozdobny papier i zabierając wszystkie reklamówki ze sobą, zaszył się w pokoju Johanny. W tym czasie Patrick i Josh mogli doprowadzić się do porządku a gdy już obaj ubrani w koszule i jeansy zeszli na dół, by dołączyć do pozostałych domowników, wyjątkowo zgodnie stwierdzili, że drzewko, które zakupili naprawdę prezentowało się idealnie. Najprawdopodobniej Mason, podstawił pod nie wszystkie perfekcyjnie zapakowane prezenty. Tymczasem Carol i Johanna stawiały już na stole talerze z jedzeniem.

Po kolacji, kiedy Jasper i Patrick bawili się robotem, którego Patrick kupił dla Jaspera a panie obstawiły kuchnię, prawdopodobnie popijając wino, Josh wymknął się niespostrzeżenie z domu. Wychodząc na zewnątrz, zamknął dokładnie i cicho za sobą drzwi wejściowe. Otulając się nieco mocniej kurtką przeszedł przez ogród pod ogromnego i rozłożystego dęba. Oparł się niedbale o grubą korę i wyjął z kieszeni kurtki papierosy. Pośpiesznie odpalił jednego i zaciągnął się nim.

Musiał przyznać, że ten cały obiad bożonarodzeniowy wcale nie wyszedł najgorzej. Hewittowie ewidentnie uratowali te święta. I, co Josh stwierdził już nawet podczas posiłku, najwyraźniej to wszystko wcale nie było tylko dla Jaspera i Johanny, ale dla nich wszystkich. W końcu, czego nigdy by chłopak na głos nie przyznał, nawet Josh poczuł się trochę jakby był w domu. Bo od jakiegoś czasu to właśnie był jego dom i najwyraźniej nic w tym temacie nie miało ulec zmianie. Dokąd miałby się udać skoro jego własny ojciec za nim nie przepadał, matka była Bóg wie gdzie prawdopodobnie kradnąc komuś w tym momencie tożsamość na drugim końcu świata, a on, skazany na bycie tym, czym się stał, przywiązany był do Theo. Nie mógł się stąd ruszyć z wielu względów, ale miał też sporo powodów, by nawet tego nie chcieć.

Usłyszał, że ktoś wychodzi na zewnątrz. Ale gdy rozpoznał cichy głos Johanny narzekający na zimno i chłód przenikający do szpiku kości, postanowił nie gasić papierosa. Cierpliwie zaczekał aż dziewczyna do niego dołączy, nie oglądając się ani razem i nawet nie wyglądając spoza grubego pnia dębu. Już po chwili blondynka pojawiła się tuż obok i nieśmiało się uśmiechnęła.

- Hej. Podpalamy, co?

- Chyba nie będziesz mi matkować – mruknął trochę ponuro i zmierzył ją wymownym spojrzeniem. Jej blond włosy wciąż trzymały się zaplecione w efektowną koronę na jej głowie. Nawet Josh musiał przyznać, że robiło to wrażenie. Dziewczyna pociągnęła nosem i otuliła się tylko ramionami, również opierając się plecami o drzewo.

- Okej, dziś nie będę – powiedziała po chwili milczenia i odpowiedziała mu takim samym spojrzeniem. Uśmiechnęła się nawet lekko, ale już po chwili na powrót spoważniała, odchrząkując. – Znalazłam jeszcze jeden prezent w swoim pokoju.

- Serio? – mruknął Josh, udając wymuszone zainteresowanie. Właściwie nie wiedział dlaczego tego jednego prezentu nie kazał znieść Masonowi do salonu, pod choinkę. Prawdopodobnie nie chciał, by wszyscy zobaczyli to, co obecnie kryło się w oczach jego przybranej siostry.

- Tak. I bardzo ci dziękuję.

- Skąd wiesz, że to ode mnie?

- Cóż... Nikt inny nie widział jak przypadkowo zepsułam primabalerinę mojej mamy poza tobą, więc nikt inny nie mógł jej naprawić – odparła ze wzruszeniem ramion i wcisnęła swoje dłonie w kieszenie turkusowego płaszcza. Znów posłała mu lekki i nieśmiały uśmiech.

Josh skinął tylko głową w odpowiedzi. Nastała chwila ciszy.

- Postaramy się w przyszłym roku, no nie? – spytał nagle i niespodziewanie, zaskakując w zasadzie samego siebie i kiedy dziewczyna posłała mu pytające spojrzenie, Josh odchrząknął i tylko ponownie zaciągnął się papierosem. – No wiesz... z Patrickiem.

Johanna zrobiła nieco zdziwioną minę. Skierowała swój wzrok w stronę domu Diazów i przez moment mu nie odpowiadała, zastanawiając się nad czymś gorączkowo.

- Spróbujemy, co? – odezwała się wreszcie.

- Koniecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top