Rozdział 20 Znaleźliście coś na ten temat?

 (Osiem godzin później)

(Godzina dwunasta w firmie Wayne Enterprises)

(W biurze Bruce'a Wayne'a)

Pov. Bruce

      Jest już dwunasta... Czyli nie mam już żadnych spotkań. Teraz dostała tylko... Eh... Papierkowa robota. Dzisiaj mam bardzo męczący dzień i na dodatek on się jeszcze nie skończy... Gdyby nie to, że rozmowa z Damianem ma związek z zagrożeniem jego życia, to najchętniej odłożyłbym tę rozmowę na inny dzień. Ale jeśli ją teraz przełożę, to może się okazać, że w inny dzień Damiana może nie być już na świecie duchem... Tyle że... Jak ja mam zacząć tę rozmowę? Damian z własnej woli mi przecież o listach nie opowie... Trudno go zmusić do zdradzenia jakiejś tajemnicy, bez głośniejszego powiedzenia słów... Damian jest moim synem... A nie zacznę przecież od tego, że powiem mu ,, Słuchaj Damian! Dowidziałem się, że dostałeś jakiś list z groźbą! Masz mi zaraz opowiadać wszystko o tym liście i dlaczego nie powiedziałeś mi o istnieniu tego listu! Oraz czy dostałeś jeszcze jakiś inny list podobny do tamtego!''... To by było ciut za ostro jak na nasze delikatne relacje ojca z synem... Chociaż... Czy relacje moje i Damiana przypominają chociaż trochę normalne relacje syna z ojcem...? Chyba raczej nie...


Jego rozważania przerwało pukanie do drzwi.

      Kto to może pukać?

-Proszę!

-Dzień dobry szefie!


Do biura wszedł mężczyzna ubrany w szary garnitur z czarnym krawatem. Jego blond włosy były przycięte na krótko. Miał też piwny kolor oczu. W prawej ręce trzymał granatową teczkę.

      Fabian Szymański...? Ciekawe czego chce?

-Dzień dobry Fabianie! Coś się stało?

-Nie... Ale przyniosłem papiery związane z tymi zastosowaniami arniki górskiej.

-Znaleźliście coś na ten temat?

-Tylko że może być stosowany jako lekarstwo przeciwbólowe... Więcej by wiedziała osoba, która wychowała się w górach...


      Chwila...? Osoba, która wychowała się w górach? No jasne! Damian wychował się górach. On może coś o tym kwiatku coś więcej widzieć... Oraz będę mieć jakąś podstawę, by zacząć tę przeklętą rozmowę o tym liście. O którym mi nic nie powiedział....

-Racja... Ale wiesz co? Chyba wiem, kto może coś o tym kwiatku widzieć...

-Naprawdę?

-Tak...


(Cztery godziny później)

      Wybiła godzina szesnasta... Więc można z czystym sercem ogłosić, że praca na dziś się skończyła... Teraz można wracać do domu...

Wychodzi z biura. Zamyka za sobą drzwi. Koło stanowisk plątają się gdzieniegdzie pracownicy.

-Do widzenia wszystkim!

-Do widzenia szefie! Miłego dnia!

-Nawzajem!


Bruce wychodzi z budynku firmy Wayne Enterprises i kieruje się w kierunku parkingu. Na parkingu nie było już dużo samochodów. Może cztery czy pięć nie wliczając w to samochodu Bruce'a. Po chwili Bruce wchodzi do samochodu i wyrusza w drogę powrotną do domu.

      A teraz tylko rozmowa z Damianem...

(Między czasie w posiadłości Wayne'ów)

Damian od dłuższego czasu siedział w bibliotece. Jak to zwykle u niego bywa, w momencie, gdy znajdzie jakąś ciekawą książkę bardzo trudno go od czytania tej książki oderwać.

Pov. Damian

      Staram się nie czytać tak długo. Tata się ciut za bardzo martwi, gdy spęczam na czytaniu większość dnia. Ale cóż... Cóż ja mogę to poradzić, gdy książka jest tak bardzo ciekawa. Jak już mowa o jakieś ciekawej książce to może przelecę starą listę ksiąg zakazanych... Ach... Lista ksiąg Zakazanych... Ale zakazanych tylko przez mamę, bo ta kobieta tolerowała tylko książki naukowe lub o tematyce mrocznej. Wszystkie inne o tematyce dobroci, miłości i ogólnie o aniołach zostały przez nią spisane na jej listę ksiąg zakazanych... Dobrze, że mam przepisaną tę listę. Dzięki temu mogę teraz przeczytać te ''Zakazane książki''... Zacznę może od numeru pierwszego. Tylko co to było? Jaka szkoda, że zapomniałem wziąć tej listy z mojego pokoju. Ale chwila? Coś mi świta... Wiem już! Numer jeden na liście ksiąg zakazanych to była książka Doroty Terakowskiej pod tytułem ,, Tam, gdzie spadają anioły''.

      Jak sobie tylko przypomnę, jak mama się wściekła, gdy wziąłem tę książkę do ręki... To mam uczucie dreszczy na plecach... Ale co od czego zaczyna się ta historia...?

      ,,-Mamo! Mamusiu! Anioły fruną po niebie! — krzyczała Ewa, wbiegając do pracowni matki. Kolebała się zabawnie na swych krótkich, niepewnych nóżkach i Anna pomyślała z rozbawieniem, że mała ma kaczy chód. Oczywiście, wyrośnie z tego, skończyła dopiero pięć lat... Zerknęła na córeczkę, uśmiechnęła się z pobłażliwą czułością i wróciła do pracy. — Mamo! Mamusiu! Chodź! Szybko! Anioły fruną po niebie! Anioły! — wołała niecierpliwie Ewa. Szarpała matkę za spódnicę, usiłowała schwycić ją za rękę, lecz ta zajęta była swoją pracą. W skupieniu modelowała bryłę szybko schnącej gliny. Robiła to już drugi miesiąc i wciąż była niezadowolona.''

      I co tu jest takiego, że matka zabroniła mi tego czytać?! Nie rozumiem... Ale zaczyna się, ciekawie nie powiem...


      ,,Rzeźba mało przypominała wymarzoną Pietę. Ta Pieta — Pieta Anny — miała być inna niż klasyczne: matka nie będzie rozpaczać po utracie dziecka, ale z powodu prześladującego je złego losu. Jej dziecko nie umarło — wciąż żyje, lecz cierpi. Matka musi zatem mieć tragiczny wyraz ust, czujące i nieszczęśliwe spojrzenie, przejmujący ból widoczny w rysach. Tymczasem rysy rzeźby są martwe; czegoś im brakuje. Czego, u diabła?! Anna znów zanurzyła ręce w mokrej, kleistej glinie i przyłożyła je do wklęsłych policzków wielkiej, obcej głowy. Przecież miała to być twarz znajoma i bliska. Zmrużyła oczy i jeszcze raz przyjrzała się swemu dziełu. „Obrzydliwy gniot", pomyślała z uraza do siebie i świata.''

      Ale wymagająca... Jak dla mnie ta matka trochę przesadza... Rozumiem, każdy chce, by wykonane przez niego dzieło było czymś, co go usatysfakcjonuje i żeby zachwyciło osoby, które będą to dzieło oglądać... Ale żeby tak wysoko stawiać sobie poprzeczkę... Ale zobaczmy, co jest dalej...

      ,,Mamo! Mamusiu! Anioły fruną po niebie! Są właśnie nad naszym domem! Chodź, zobacz! Już! Teraz! — krzyczała mała Ewa, szarpiąc matkę za skraj sukni. Tak bardzo chciała, żeby matka wzięła ją za rękę i wyszła przed dom zobaczyć niesamowity widok, który zwrócił jej uwagę, gdy bawiła się w ogrodzie. Lecz matka nadal nie reagowała, skupiona na pracy. ...jeszcze przed chwilą Ewa polewała wodą ziemię, ugniatała ją jak ciasto i, naśladując matkę, usiłowała wyrzeźbić kota. Ale kot wciąż nie był koci. Zniszczyła go więc jednym ruchem, by zacząć wszystko od nowa — i właśnie wtedy usłyszała nad sobą zrazu delikatny i odległy, a potem rosnący, i wreszcie niezwykle potężny łopot skrzydeł.''


      Uuuu... Ktoś tu bierze przykład z dorosłego... Nieźle, nieźle się zapowiada... Tylko co to jest za ten łomot skrzydeł? Czyżby te anioły co były na samym początku...?

      ,,Podniosła głowę — i ujrzała... Anioły. Mnóstwo Aniołów. Frunęły na tyle wysoko, że nie można było rozróżnić pojedynczych sylwetek, a zarazem, na tyle nisko, że nie miało się wątpliwości, kim są unoszące się pomiędzy Niebem a Ziemią skrzydlate Istoty. Nie ptaki i nie motyle. Anioły. Mama musi się śpieszyć, jeśli chce je ujrzeć. Anioły za chwilę mogą się skryć za chmurą lub lasem, czy wręcz rozpłynąć w powietrzu. Na pewno nie latają codziennie, skoro Ewa widzi je pierwszy raz w całym swoim, niby krótkim, lecz dla niej bardzo długim życiu. Jeśli mama natychmiast nie przerwie pracy i nie zejdzie, Anioły odfruną. A wówczas nikt nie uwierzy, że naprawdę tu były. Nawet babcia. — Mamusiu! Mamo! Anioły! Słyszysz skrzydła?! Chodź!''

      Ciekawe... Doprawdy ciekawe...


W tym momencie wszedł do biblioteki Jason.

Pov. Jason

      Hmmm... Czy znajdę tu Damian...? Co ja wygaduję?! Oczywiście, że on będzie w bibliotece...!

Widzi chłopka przy regale z książkami.

      Jak zwykle czyta... Czy mu się to kiedyś znudzi...? Chwila? Przecież ja też bardzo lubię czytać... Okej rozumiem już, dlaczego tak czyta... W rzeczywistości, gdy jakaś książka jest naprawdę ciekawa to strasznie ciężko się od niej oderwać. Nawet na małą chwilę...

Podchodzi regału nie daleko Damiana i bierze pierwszą lepszą książkę. W celu udawania, że czyta, a w rzeczywistości zadałby mu parę pytań i dowidział się jakoś o treści listu. Damian, choć zaczytany w książce spostrzegł zbliżającego się Jasona.

Pov. Damian

      ,, Lecz Anna tylko podeszła do okna, uchyliła je, nawet nie wyglądając, i znowu wpatrzyła się w rzeźbę. Wraz z rześkim, wilgotnym zapachem powietrza do pracowni wpadł charakterystyczny, głośny szum, jaki wydają setki potężnych skrzydeł. Wędrowne ptaki. Więc to już wiosna, pomyślała z przelotnym zdziwieniem, gdyż pracując, zapominała o porze roku, a nawet dnia. Odeszła od okna i znów zbliżyła się do swej nieudanej Piety. Wsadziła ręce w lepką, żółtawą glinę, czując jej obcy chłód. Zły znak. Gdy rzeźbiła w zgodzie z sobą, glina wydawała się ciepła. Lecz Anna rzadko powodowała się uczuciami, częściej rozumem. Nie wierzyła w intuicję, o której tyle rozprawiali jej koledzy artyści, lecz w uporządkowaną, logiczną pracę mózgu. Dzieło należało najpierw zaplanować, następnie rozrysować w szkicowniku i w końcu wykonać. Praca jak inne. Artyści wierzący w natchnienie budzili w Annie podejrzliwość. — Anioły... — powtórzyła w zamyśleniu. - Ładnie nazwałaś ptaki, córeczko. Muszą być duże, skoro ich skrzydła tak głośno łopocą. To żurawie, łabędzie czy dzikie kaczki? ''

      ''-To nie ptaki, mamusiu. Anioły. Przecież mówiłam... — powiedziała Ewa z wyrzutem. Czy mama nie rozumie? Przecież od dłuższej chwili Ewa z naciskiem powtarza, że nad ich domem, pomiędzy Niebem a Ziemią fruną Anioły! Nie mówi o ptakach! Zresztą żadnych ptaków na niebie nie widać, tak jakby wystraszyły się większych od nich fruwających stworzeń.''

     ''— Tak, tak, Anioły... — powtórzyła z roztargnieniem Anna, nie odrywając oczu od rzeźby. — Idź je obejrzeć, bo to rzadki widok. Przylatują tylko raz w roku, na wiosnę, wracając z ciepłych krajów. Tam mieszkają zimą. Wkrótce będziesz się o tym uczyć. No, idź, idź, bo ci uciekną — dodała niecierpliwie, chcąc pozbyć się małej.''

      ''Miłość do dziecka nie zmienia faktu, że ono bardziej utrudnia, niż ułatwia pracę, pomyślała z krótkotrwałą, choć mocną irytacją. Jan miał pilnować, żeby nikt nie wchodził do pracowni, gdy ona rzeźbi — lecz Jan pewnie siedzi przy komputerze i poza Internetem nie widzi bożego świata. Dla niego właśnie ten świat — sztuczny, stworzony w całości przez świadomy ludzki geniusz, a nie przez siły przyrody czy przypadku, był ciekawszy niż rzeczywisty, stworzony przez... przez kogo? Religijność Anny była chwiejna. Uciekała się do Boga jak wszyscy, gdy miała kłopoty lub cierpiała. Ale cierpiała rzadko lub wcale. Życie oszczędzało jej większych kłopotów. Na co dzień była zatem daleko od Boga, często nawet w niego wątpiła. Najbardziej liczył się dla niej świat jej twórczych wyobrażeń. I nie było w nim miejsca ani dla Boga, ani dla natury. Nie sądziła, by sztuka miała obowiązek czcić bóstwa lub odwzorowywać przyrodę. ''


      Ooo... Jason? On chce o coś pytać... Jakby chciał czytać, na pewno czytałby na siedząco, bo tylko ja jestem pasjonatem czytania na stojąco.

-Hej Damian

-Hej Jason

-Widzę, że czytasz..

-A ja widzę, że ty udajesz, że czytasz, aby o coś mnie zapytać...


Pov. Jason

      Skąd on zna mój plan?!

-Jak się skapnąłeś?

-Stoisz..

-Nie rozumiem...

-Jakbyś naprawdę czytał, to czytałbyś na siedząco... Tylko ja czytam na stojąco...


      Racja! Nie przewidziałem tego!

-Dobrze... Masz mnie... Rzeczywiście chciałem cię o coś spytać...

-O co chciałeś spytać?

-Ten list, który dosłałeś przypięty rzutką do Dart... Od kogo był?


Pov. Damian

       ,,Jej zdaniem, świat sztuki był światem całkowicie odrębnym, rządzonym ustalonymi, lecz własnymi regułami, bardziej przejrzystymi niż ziemskie czy niebiańskie. Dla małej Ewy zapewne najważniejsza była prawdziwa i bliska Matka Ziemia: wiosenne rozkwitanie traw i kwiatów, chmury śmigające po niebie i łopot ptasich skrzydeł — pomyślała przelotnie Anna i dając córeczce żartobliwego klapsa, wypchnęła ją za drzwi. To dziecko było kochane i niepowtarzalne, jej własne, lecz teraz przeszkadzało.''

      ,,— Idź, idź... — powtórzyła i starannie zamknęła za Ewą drzwi. Łopot skrzydeł wciąż dobiegał zza okna, lecz Anna, zajęta swymi myślami, nie zwracała na niego uwagi, mimo że przybrał na sile; zdawał się płynąć zewsząd, z każdej strony nieboskłonu — i brzmiał jak muzyka. Wydawało się, że ktoś zasiadł do potężnych organów i uderzał w klawiaturę, wydobywając dźwięki przypominające dziką i porywającą pieśń.''

      Chwila? Co?! Skąd Jason wie o liście?! Czyżby coś widział?!

-O jakim liście mówisz?

-Ty dobrze wiesz o jakim liście mowa...!


       Jakby się z tego wyplątać?!

-Niech ci będzie... Może wiem, o jakim liście mówisz... Tylko skąd o tym wiesz?

-Widziałem... Ale to nie jest, odpowiedz na moje pytanie...

-Jeśli chodzi, o twoje pytanie to nie wiem...

-Jak to nie wiesz?!

-Czy ja wyglądam na encyklopedię skrótów?

-Jaką znowu encyklopedię skrótów? Pisał skrótami, podpisał się skrótem?

-Podpisał się skrótem...

-Jakim skrótem...? Może ja będę wiedzieć kto to...


-AD...

-Co AD?

-Tak się podpisał...

-...

Pov. Jason

       AD? Nie znam osoby, która posługiwałaby się takim skrótem...

-Nie znam osoby, która posługiwałaby się takim skrótem...

-Ale w bazie danych Bruce może coś znajdziesz?

-Tam nic na ten temat nie ma...

-A skąd to wiesz? Może jest...

-Gdy byłem sam w domu, miałem dużo czasu, by przeszukać bazę danych... Nic tam nie ma...

-No to jest mały problem...



***********************************************************************

Pierwsza publikacja: 03.07.2020

Druga publikacja (po korekcie błędów): 24.07.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top