beyond universes.


Poniedziałkowy po ranek dla nastolatki nie był wcale taki zły jak każdy na niego narzeka.Fakt, że miała znów spotkać z Milesem sprawiał, że March już odkąd wstała z kanapy uśmiechała się szeroko. Dobry humor blondynki udzielił się także jej opiekunce, która zanim wybiegła do pracy zostawiła jej zapasowe klucze, grzanki w kształcie serduszek oraz pięć dolców na obiad. Usiadła za stołem niedaleko aneksu, jedną dłonią przeglądając fora społecznościowe. W uszach miała słuchawki, a piosnka pod tytułem Sunflower, którą polecił jej szesnastolatek rozbrzmiewała już od godziny na pętli i w wcale ją nie nudziła, właściwie to z każdym kolejnym razem zakochiwała się w piosence jeszcze bardziej.

Ugryzła kawałek grzanki, a jej palec zatrzymał się nad zdjęciem nastolatków zrobionym w salonie gier. Po tym spotkaniu miała naprawdę dużo zdjęć i nie miała serca usuwać nawet te rozmazane, bo każde z nich zawierało jakąś historię. Chciała je opublikować, ale obawiała się reakcji, zaczynając od chłopaków, którzy siedząc z Latynosem podczas obiadu, kończąc na January, która była najprawdziwszym stalkerem jeśli chodziło o jej posty i zawsze kiedy coś dodawała nagle przypominała sobie o młodszej siostrze. Nie miała zamiaru popsuć sobie naprawdę przyjemnie zaczynającego się dnia pytaniami ze strony najstarszej z rodzeństwa Hamilton. Zresztą, co to ją obchodziło, kto jest na zdjęciu, nie była jej matką, chociaż czasem się tak zachowywała.

Brudny talerz miała zamiar wstawić do zmywarki, kiedy dostała okropnego bólu głowy.Co prawda zdarzały jej się od czasu do czasu migreny, ale ból był nieporównywalny. Usiadła z powrotem. Wiedziała, że w jednej z szafek znajdzie paracetamol albo inne leki przeciwbólowe. W końcu to nie był powód do opuszczania szkoły. Rodzice wspominali jej to za często. U niej w rodzinie trzeba było umierać aby jeden z rodzicieli zgodził się na pozostanie w łóżku. Z bólem głowy się nie umierało, nawet jeśli już po drugiej lekcji kończyło się w pokoju pielęgniarki, przynajmniej według Summer Hamilton.Dlatego March nawet nie zastanawiała się nad tym, aby zadzwonić do Marigold i powiedzieć jej, że słabo się czuje. Chwyciła pudełeczko z białymi pastylkami po czym połknęła jedną szybko.W głowie jej się kołowało, a świat, co jakiś czas się kręcił,więc postanowiła wrócić na krzesło i odczekać, aż wszystko przejdzie.

Po pół godziny wszystko ustało więc odetchnęła z ulgą. Twierdziła, że po prostu się przemęczyła albo przeziębiła i stąd te objawy.Przewiesiła torbę przez ramię i chwyciła kluczyki. Jeśli chciała zdążyć do szkoły to tylko cud ją mógł uratować. W końcu było pół godziny do dzwonka i podobny czas z domu mulatki do budynku grozy, większości uczniów. Z kieszeni wyciągnęła pozostałości z dwudziesto-dolarówki. Mogłaby po prostu wziąć taksówkę i na resztkach dojechać jak najbliżej budynku, a potem biec ile tylko miała sił w nogach. Dla szesnastolatki był to najlepszy plan na jaki mogła teraz wpaść.

Zamknęła drzwi, a wolną dłonią napisała do Charlie, że prawdopodobnie się spóźni na pierwszą lekcję jaką była literatura. Pluła sobie w brodę.Mieli rozmawiać o różnicach między autorami takimi, jak Jane Austin i tymi, którzy zajmują się pisaniem książek dziś. O tym jak łatwo wydać cokolwiek, podkreślając paradoks pięćdziesięciu twarzy Greya, który w tamtych czasach możliwe, że też by został wydany tylko po to, aby zrobić skandal. Wiedziała, że Charlie prawdopodobnie kopara się nie zamknie, bo sama zaproponowała taki temat, na co nauczycielka uśmiechnęła się szeroko i powiedziała,że zobaczy co da się zrobić.

Machnęła dłonią,kiedy dobiegła do ulicy, a żółta taksówka zatrzymała się koło niej. Wsiadła do środka, a kierowca zmierzył ją wzrokiem i odchrząknął przez do skupił na sobie uwagę szesnastolatki.Starszy mężczyzna musiał być hindusem albo pochodzić z tamtych terenów. Dziewczyna zauważyła obrazek Kryszny wpięty w przednie lusterko, po czym znów skupiła się na kierowcy, który nie wyglądał jakby jej ufał. Co prawda właśnie biała blondynka chciała podwózkę w dzielnicy, gdzie raczej są sami biedni i kolorowi, ale nie wyglądała jak dilerka narkotyków.

– Na pewno masz pieniądze? Nie robię kilometrów za darmo. – zaznaczył, a dziewczyna wyciągnęła dychę jęcząc pod nosem, że właśnie musiała oddać swój obiad. Miała jednak nadzieję, że w jej pokoju ma gdzieś zapchane jakieś drobne oszczędności. – No dobra.Gdzie?

March podała mężczyźnie ulicę, który tylko mlasnął mówiąc, że nie jest pewny, czy tyle starszy. Przewróciła oczami mrucząc pod nosem, aby jechał tą trasą i jak będzie w okolicach dziesięciu, to po prostu ją wysadzi. Kierowca przytaknął na propozycję i zaczął jechać, a dziewczyna wyciągnęła ponownie komórkę. Kołowanie w głowie powróciło, ale było jakby przytłumione. Tabletka zadziałała.Spojrzała na ekran telefonu, gdzie na wyświetlaczu były najlepsze przyjaciółki, ale na tapecie było miejsce dla Milesa. Oczywiście nie był sam. Ktoś zrobił im zdjęcie, jak stali przy stoisku z karaoke, bo o to poprosił chłopak. Z uśmiechami na ustach fałszowali do Shallow przerysowując zachowanie postaci z filmu tak,że nie jedna osoba przechodząca obok śmiała się pod nosem, ale nastolatkowie nie odbierali to jako obelgę, bo sami powstrzymywali się od śmiechu.

Kiedy samochód zatrzymał się skrzyżowanie przez budynkiem szkoły, dziewczyna rzuciła pieniądze mrucząc o tym aby zostawił sobie resztę, na wetnie zauważyła, że kierowca mógł poczuć się trochę urażony.Musiała zapłacić 9,99 więc jego napiwek w postaci jednego centa był śmieszny, ale nie powinien był narzekać, ponieważ monety o wartości jednego centa jak zwykle mu wyparowały. Więc tylko odmachał dziewczynie, która pomachała mu z uśmiechem pierwsza.Przynajmniej nie był to żaden ćpun i nie chciała przejażdżki za darmo, pomyślał i nawrócił.

Dziewczyna wpadła do budynku w ostatnim momencie. Chociaż miała jeszcze pięć minut, tonie do końca wiedziała, czy starczy jej czasu, aby dojść do klasy,znajdującej się na samym końcu budynku. Mijając dziwnie,patrzących na nią uczniów biegła ile sił miała w nogach, a przez,okropną migrenę musiała wyglądać jak trup. Musiała się przeziębić i po prostu zaczęła się rozkładać, tłumaczyła sobie, takie są objawy grypy. W końcu miała A z biologi, więc wiedziała. Wiedziała nawet jak po łacinie nazywając się stworzonka,które ją wywołują oraz jak dokładnie jest zbudowany owy wirus. Była przekonana, że to tylko grypa.

Po jej plecach ciekł zimny pot. Nagle na kogoś wpadła, ale prawie nie kontaktowała. Czuła się słabo i chyba dostała gorączki. Może naprawdę było lepiej aby została w domu. Spojrzała na osobę, która trzymała ją mocno za ramiona. Nogi gięły jej się pod własnym ciężarem, a ból głowy wydawał się jeszcze silniejszy niż o poranku. Półprzytomne oczy blondynki skrzyżowały się z ciemnymi tęczówkami Milesa Moralesa. Krew z spłynęła z jego twarzy, widząc w jakim stanie znajduje się blondynka. Po mimo, że wyglądała dobrze, ciuchy,chociaż wydawały się na nią za duże, nie licząc spodni, leżały na niej idealnie, ale kiedy spoglądało się na jej bladą, niczym kreda, twarz i ledwo kontaktujące oczy, domyślił się, że nie jest z nią najlepiej.

Miles wziął szesnastolatkę pod ramię. Dziewczyna nawet nie oponowała, bo czuła się,co raz to gorzej. Jej żołądek zawiązał się w supeł, a w ustach miała dziwny posmak, który mówił jej tylko jedno. Musiała do toalety jeżeli nie chciała zwymiotować na korytarzu.

– Gdzie mnie prowadzisz? – zapytała słabo. To tylko początek grypy nie trzeba było nią niańczyć, pomyślała jakby próbowała sobie wmówić, że jej nogi wcale nie odmawiają posłuszeństwa i gdyby chłopak ją puścił prawdopodobnie runęłaby na szare kafelki. Jeszcze tego by brakowało, aby rodzice odebrali ją ze szpitala. – Muszę na lekcję, Miles.

– Prowadzę cię do pielęgniarki, bo jedyne co teraz musisz, to odpocząć. Wyglądasz jak śmierć. – jego głos był szorstki, ale nawet obca osoba mogła usłyszeć w nim troskę. W końcu już raz ją ratował. Zastanawiał się, czy ktoś był w ogóle poważny, skoro puścił dziewczynę do szkoły,nie potrafił sobie wyobrazić, że symptomy pojawiły się nagle,chociaż w rzeczywistości jej samopoczucie pogarszało się z minuty na minutę. Dziewczyna zakryła dłonią usta. – Co się dzieje?

– Nie dobrze mi.

Chłopak szybko podprowadził ją pod drzwi łazienki dla dziewczyn i chociaż bardzo się o nią martwił, to znał proste zasady. Żaden chłopak nie powinien przekraczać progu dziewczęcej łazienki. Jednakże powiedział sobie, że jeśli po pięciu minutach nie wyjdzie,przestanie myśleć o tym, że łamie regulamin, to był przypadek wyjątkowy. I tak krążył z obawą, że mogła się zakrztusić własnymi wymiocinami, bo mogła nie dobiec albo nagle stracić przytomność.

March wpadła do pomieszczenia. Świat kręcił się tak mocno, że musiała oprzeć się o umywalkę aby nie wylądować na podłodze. Chwyciła się za brzuch czując okropny ścisk. Przymknęła oczy tylko na chwilę.Poczuła jak coś rwie ją w brzuchu, ale nie były to mdłości.

►►►

March myślała, że jej życie nie mogło być bardziej szalone, ale myliła się kiedy wpadła w ramiona chłopaka ze śmiesznymi okularami na oczach. Ciemne, niczym najczarniejsza noc, oczy spoglądały na blondynkę zaskoczone. W końcu, nie co dziennie z nieba spadają nastolatki. Zwolnił i przechylił głowę przyglądając się uważnie dziewczynie. Z wyglądu przypominała mu trochę jego byłą, ale była od niej o pół głowy wyższa i parę kilogramów lżejsza. Była wystraszona, ale mógł to zrozumieć, w końcu też były wystraszony gdyby spadł niczym grad z nieba wprost w ramiona obcej osoby.

– Wykopali cię z nieba, aniołku? – roześmiał się, a nastolatka zmarszczyła nos.Nie wiedziała gdzie jest, kim jest chłopak, który trzymał ją w ramionach, dlaczego nie jest w szkole i gdzie do cholery jest Miles.Musiała stracić przytomność, to było jedyne klarowne wyjaśnienie tej zwariowanej sytuacji. – Peter. Peter Maximoff. Chyba, że wolisz super bohaterską ksywkę to Quicksilver.

– March. March Hamilton. – odezwała się niepewnie. Uważała, że chłopak miał śmieszne srebrne włosy, ale przynajmniej pasowały mu do ksywki.Szybciutkie srebro. Ciekawe kto mu ją wymyślił. Z resztą zaraz,jaki superbohater? Nie wiedziała, że tak potrafi, ale jej brwi zeszły się jeszcze bardziej, nos zmarszczył jeszcze mocniej, a ustawy krzywiły się w grymasie. – Ale superbohaterem jest tylko spider-man. Nie jakiś Quicksilver.

Nie wiadomo, kto w tym momencie był bardziej zmieszany. Chłopak, który nie wiedział nic o człowieku pająku, a znał wiele mutantów, czy dziewczyna będąca,co raz to bardziej przekonana, że to tylko przedziwny sen i obudzi się w karetce, albo na ostrym dyżurze. Może uderzyła się za mocno w głowę? Dopiero teraz zauważyła, że wszystkie jej symptomy przeszły i czuła się dobrze. Tyle, że słoneczna pogoda oraz zielona trawa znów sprawiła, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać. Co się z nią stało i dlaczego nie leży śnieg?

– Jeśli nie masz nic przeciwko, to chciałbym zabrać cię do pewnej szkoły, bo po tym jak pojawiłaś się znikąd, jestem prawie pewny, że musisz być jedną z nas. Pytanie jest tylko... Skąd jesteś i jak się tu pojawiłaś? –dziewczyna już miała otworzyć usta i odpowiedzieć na zadane pytania, jednak okazały się one retoryczne, bo kontynuował. – Na szczęście profesor Xavier powinien to wiedzieć.

Dziewczyna momentalnie wyrwała się chłopakowi. Profesora Xaviera kojarzyła i nie podobało się jej skąd. Przypomniała jej się Charlie ze swoimi komiksami. Musiała się naprawdę mocno walnąć w głowę, skoro śniło jej się X-man. Chyba, że - jej myśl była jeszcze bardziej irracjonalna niż fakt, że stała przed nim jak żywa postać z komiksów- podróżowała między wymiarami. Za dużo Doctora Who i Sf, zganiła się, przecież stała zawsze twardo na ziemi, prawda w jej uniwersum - zakładając, że naprawdę podróżowała między uniwersami- był sobie upierdzielony przez pająka gościu, który ratował ludzi w opresji, ale nie było żadnej szkoły dla mutantów,bo nie było potrzeby. Ona też była normalna, po prostu miała dziwny sen, a cała ta teza o podróżach międzywichrowych, to dowód na to, że filmy robią ludziom papkę z mózgu.

– To wszystko mi się śni. Zraz się obudzę. – roześmiała się nerwowo i chwyciła za kawałek swojej skóry, szczypiąc ją mocno. Jęknęła z bólu i to potwierdziło, że nie śniła. Zaczęła oddychać płytko, a dłonie wplątała we włosy. Jeżeli zaraz ktoś naprawdę ją nie obudzi to uwierzy, że jest w innym wymiarze, na innej, pożal się Boże,ziemi. Czuła, że dostaje ataku paniki, bo była w kropce. – To nie jest możliwe. Wy, wy jesteście tylko postaciami z komiksów. Gdzie ja jestem? Dlaczego, do jasnej cholery, nie potrafię się wybudzić z tego przedziwnego snu?

Nastolatek, który nie wyglądał na wiele starszego od March, wyciągnął w jej stronę dłoń więc ta, chociaż niechętnie, chwyciła ją. Jak się okazało, od szkoły imienia Charlesa Xaviera wcale nie byli daleko. Może z dziesięć minut piechotą, a kiedy tam dotarli, błękitne oczy dziewczyny otworzyły się szeroko. Wyglądało to naprawdę, jak w komiksach. Dzieciaki biegały po trawniku bawiąc się swoimi umiejętnościami. Parę nieznajomych twarzy odwróciło się w stronę przerażonej do granic możliwości szesnastolatki, która stawiała każdy kolejny krok, co raz to niechętnej.

Słońce grzało twarz March, która ubrana wciąż w puchową kurtkę oraz grube kozaki, zaczęła się gotować od środka. Kiedy tylko przekroczyła próg budynku zauważyła, że szkoła wygląda bardziej, jak normalny dom,niż budowla w której uczyli się uczniowie. Jakaś dziewczyna w ciemnych włosach zaczepiła ją z uśmiechem na ustach, witając ją w szkole. Blondynka nie miała zamiaru zostać tu dłużej, niż powinna i gdy tylko dowie się jak, to miała zamiar wrócić do domu.Przecież ciężko będzie nauczycielce wytłumaczyć, że wcale nie wagarowała i że utknęła w innym uniwersum.

Peter zapukał w drewniane drzwi, a gdy się uchyliły, zobaczyła najnormalniejsze biuro, a w środku łysego mężczyznę, siedzącą na wózku inwalidzkim, faceta w białej bokserce obracającego w palcach cygaro i szatynkę, która widząc dziewczynę, zaskoczyła się, po chwili jednak przybrała na twarz szeroki uśmiech, bo zauważyła, że nowa osóbka, która przekroczyła próg biura, zlękła się jeszcze bardziej widząc, że ludzie w środku nie witają ją od razu z szeroko rozpostartymi ramionami. Kobieta wzięła głębszy wdech,wyczuła osóbkę z jej planety. Jednak jeszcze nie wiedziała, że nie czuła wtedy March, a kogoś innego.

– March Hamilton. –odezwał się profesor i podjechał do dziewczyny bliżej. Swoje błękitne oczy skupił na nastolatce, która zrobiła krok do tyłu,jednakże nie mogła uciec. Chłopak w okularach, które ściągnął jakiś czas temu, spoglądał na nastolatkę z delikatnym uśmieszkiem, próbował jej pomóc w tej ciężkiej sytuacji, bo większość z mutantów, którzy nagle odkrywali swoje umiejętności była przerażona. Wiedział, że dziewczyna nie była z tego uniwersum,bo chociaż słyszał, że fani mutantów, nie liczni, bo jednak większość ludzi uważała gen wywołujący mutację za coś złego,robili o nich komiksy to podkreślanie, że oni nie istnieją był dla niego wystarczającym potwierdzeniem, że nie mogła być z tej ziemi.– Rozumiem, że możesz być zmieszana, przerażona, wystraszona wszystkiego co nowe, ale daj sobie pomóc. Wiem, że nie jesteś stąd i ci wierzę. Nigdy jednak nie spotkałem się z osobą podróżującą między wymiarami, w czasie i przestrzeni. Oczywiście według naukowców, czas jest względny i podróżując między ziemią a, a ziemią b możesz też naruszyć czasoprzestrzeń...

– Przepraszam, że przerwę panie profesorze. – odezwała się szatynka, której uśmiech z każdym kolejnym słowem malał. Piwne oczy utkwione miała, jak każdy w gabinecie profesora X w March, która co chwila marszczyła brwi. Naprawdę chciała już tylko wrócić do domu, bo całe to szaleństwo wymęczyło ją do granic możliwości. Jeśli dożyje końca stycznia, to będzie cud, przeszło jej przez myśl, bo to ile przeżyła przez te parę dni, starczyło jej na kolejne lata.– Tyle, że czuje osobę o podobnej umiejętności do mojej. Pachnie aksamitkami i ma pełno pyłku tej rośliny na bluzie.

– Gdzie ty młoda tam widzisz pyłek. – Po raz pierwszy zawarł głos, stojący przez całą rozmowę w ciszy, mężczyzna. Podrapał się po głowie, a zapalone cygaro wsadził do ust, po czym wypuścił z ust biały dym. – Może cichy ma z lumpeksu i gdzieś tam na jej ziemi, numer, psorek jeden wie,siedzi twoja siostra bliźniaczka albo ty sama. Mam jednak nadzieję,że nigdy nie będę musiał ją spotkać, bo ty starczasz w zupełności, Margot.

– Nakarmię cię kiedyś moją muchołówką wielkości krowy. To ci nie będzie tak do śmiechu, Logan. – bąknęła na, co mężczyzna tylko prychnął i pociągnął po raz kolejny bucha.

March przyglądała się całej tej sytuacji zainteresowana. Nie do końca wiedziała, jak na to wszystko reagować. Pamiętając rozmowę z Cher o komiksach wiedziała, że nie było takiej postaci jak Margot, cóż, inna ziemia inne postaci. Musiała się do tego przyzwyczaić, chociaż naprawdę nie chciała. Dalej w głębi duszy uważała całą tą sytuację za coś nieprawdopodobnego i ciężko jej było uwierzyć,że naprawdę miała jakieś super umiejętności, niczym człowiek pająk.

– No dobrze przyjmując,że naprawdę to mi się nie śni. Jakim sposobem mam wrócić do domu? - odezwała się nastolatka, po raz kolejny zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. Miała nadzieję, że ktokolwiek ma pomysł, bo „tak jak tu przybyłaś" było ostatnim, co chciała usłyszeć. Potrzebowała klarownych instrukcji, nie miała zamiaru odnajdować wewnętrznego oka, moc, którą miała gdzieś z tyłu głowy, którą musi odzyskać poprzez skupienie. Po prostu chciała machnąć dwa razy dłońmi, niczym czarownica, otworzyć portal i wrócić do domu. – Bo machanie dłońmi jakoś nie działa, a nie mam zielonego pojęcia, jak się tu znalazłam. Było mi nie dobrze,szarpnęło mnie, a po chwili już znajdowałam się w ramionach Petera.

– Musiałaś aktywować swój gen x. Chociaż zazwyczaj pierwsze oznaki mocy pojawiają się w młodym wieku. Może jak byłaś młodsza, to też się przeniosłaś,ale nie pamiętasz? – zapytał na, co błądząca wzrokiem po całym biurze nastolatka, tylko zaprzeczyła mocno, zagryzła wargi, ale nie potrafiła sobie żadnej takiej sytuacji przypomnieć. Szatynka, która już przestała przekomarzać się z mężczyzną z cygarem, rzuciła krótko, że może jest kosmitką na, co młodsza dziewczyna parsknęła głośno śmiechem. – Nie jest. Może przez ostatnie wydarzenia pojawiła się twoja moc. Jeżeli nie miałabyś przeciwko, to mam dla ciebie propozycje, to jest szkoła dla takich jak ty. Moglibyśmy...

Szesnastolatka tylko zaczęła mocno kręcić głową. Musiała wrócić do domu i  chociaż sama wizja przebywania z ludźmi podobnymi do niej była kusząca, to jednak nie mogła pozostawić Cher, czy Milesa oraz Marigold. Musiała wrócić. Wyciągnęła przed siebie dłonie i zaczęła naśladować ruchy czarownic w serialach, ale nic to nie dawało. Żadnych iskierek czy magicznych błysków. Przeklęła pod nosem. Uniosła błękitne tęczówki na profesora, który na swoim wózku podjechał bliżej młodej dziewczyny, której oczy się już zaszkliły.

– Nie wiem, czy to pomoże, abyś wróciła do domu, ale może zamiast wymachiwać dłońmi po prostu się skup na miejscu, gdzie chcesz teraz być. – spokojny głos mężczyzny obudził w dziewczynie nadzieję, a skoro nie miała nic do stracenia, to dlaczego by nie spróbować? – Tylko March. Uważaj komu mówisz o swoim darze. Bo to jest dar, nie klątwa czy przekleństwo. Niestety wielu ludzi uważa inaczej, boją się nowego i mogą zareagować bardzo impulsywnie przy czym użyją przemocy, a tego raczej nie chcemy.Czyż nie? I używaj jej mądrze oraz z umiarem. Bo to, co teraz potrafisz, może być tylko czubkiem całej góry lodowej.

Nastolatka przytaknęła na słowa mężczyzny, którego głowa nie była pokryta włosami, a światło się prawie, że od niej odbijało. Zacisnęła dłonie w pięści oraz powieki. Postanowiła myśleć teraz tylko o szkole,a dokładnie o toalecie, bo to tam musiała wrócić. W końcu Miles mógłby do niej wbić i nie byłby zadowolony widząc że dziewczyny nie ma w środku. Wypuściła głośno powietrze.Nieprzyjemne uczucie zaczęło ogarniać jej wiotkie, drobne ciało.Na usta dziewczyny wkradł się drobny uśmiech. To było te same uczycie jak dziś o po ranku. Wtedy poczuła jakby ktoś ją szarpnął za rękę. Wylądowała z hukiem na kafelkach łazienki. Nie minęła sekunda, kiedy drzwi łazienki otworzyły się, a chłopak wpadł do środka pomagając szesnastolatce wstać na nogi. Wszystko minęło. Bóle, gorączka mdłości.

 – Co się stało? Straciłaś przytomność? Mam biec po pielęgniarkę? – Miles pomógł dziewczynie wstać, a czekoladowe tęczówki wciąż skupiał na niej, jakby obawiał się, że może zemdleć mu w ramionach. Zaskoczony zauważył, że kolory wróciły na jej wciąż lekko bladą twarz, a podwyższona temperatura zniknęła. – Jak się czujesz?

– Chyba się czymś potrułam, ale już mi lepiej. – uśmiechnęła się delikatnie zabierając swoją dłoń i chowając ją w kieszeń spodni. Co by bez niego zrobiła? Uwielbiała fakt, że Milesowi tak bardzo na niej zależy i nigdy nie myślała, że znajdzie takiego przyjaciela. – A upadłam, bo jestem niemotą i się potknęłam. Naprawdę, wszystko w porządku.

 Miles nie do końca wierzył dziewczynie, ale przytaknął. Oboje wyszli z łazienki, a nastolatka pomachała tylko swojemu koledze po czym zaczęła biec w stronę klasy. W końcu Marigold chroniła jej tyłek, a March nawet nie wiedziała,która jest godzina. Mogła minąć sekunda albo parę minut. Jednakże kiedy tylko przekroczyła próg klasy zabrzmiał dzwonek a jej oczom ukazało się parę znanych jej twarzy oraz Cher która z uśmiechem klepała miejsce koło siebie. Jednak po mimo całej sytuacji udało jej się nie zdążyć, a nawet być punktualnie.


---

rozdział numero seis który jest najważniejszy dla całej fabuły sunflower ale też na inne opowiadanie a dokładnie na next to me które dzieje się dobre parę miesięcy po kwiatuszku. *pamiętajmy o tym że czas jest względny*

ogólnie będzie niezła zabawa bo za chwilę dodaje next to me i będę oba opowiadania pisać w tym samym czasie. tak trochę będzie zabawa aby nie walnąć za dużo spoilerów stąd tam.

ogólnie co myślicie o umiejętności March? jakby ktoś chciał wiedzieć dokładną genezę i czy to gen x czy jest kosmitą czy gen przenoszony który się uaktywnia co sto lat... tak dokładnie to sama nie wiem XD znaczy wiedziałam ale Quentin pierdoła mi wszystko popsuł. dzięki stary

no i znów mi połowę słówek posklejało razem więc jak jakieś pozostałości są, które zapomniałam poprawić to śmiało, piszcie :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top