Rozdział 20

34 Yú 266 rok
Po Redukcji
Rajkaro, Kalhela

Mięśnie Sorena zadrżały ze zmęczenia, gdy Strzelec schylił się, aby podnieść kolejną skrzynię. Drewniany pokład statku zaskrzypiał pod jego stopami. W powietrzu było słychać nieustanne trzeszczenie pomieszczane z odgłosami pracy oraz rozmowami. Na statku krzątało się wiele osób; zdecydowana większość z nich została przydzielona do rozładunku, i tak jak Soren – w pocie czoła pracowała od samego ranka.

Soren posłał uśmiech dwójce młodych ludzi, których wyminął na kładce statku, a następnie skierował się ku magazynowi. Praca była ciężka – mięśnie Sorena już od pewnego czasu domagały się krótkiego odpoczynku, jednak sam Strzelec zupełnie o nim nie myślał. Pracował od rana; pojawił się w porcie wraz ze wschodem słońca – był tutaj przed wszystkimi, nawet przed samym statkiem z Albarezu, którego przypłynięcie chciał zaobserwować.

Kilka godzin wcześniej usiadł na jednym z górnych kontenerów i obserwował, jak miasto budziło się po długiej, deszczowej nocy. Drżał z podekscytowania i patrzył, jak tłum pracowników portowych wokół niego gęstniał. Obserwował, jak zwykle spokojna okolica zaczynała tętnić życiem. Rozkoszował się nadmorską bryzą oraz zgiełkiem, do którego od dziecka go ciągnęło. Jako chłopiec urodzony pośrodku lasu, z dala od wielkich ośrodków miejskich, zadziwiająco dobrze odnajdywał się wśród tłumu oraz hałasu.

– Soren! – wykrzyknęła Kirsten, na którą Strzelec natrafił nieopodal wejścia do magazynu.

– Cześć, Ki, jak się trzymasz?

– Jeszcze trochę i odpadną mi ręce – rzuciła. Chwilę wcześniej zza chmur wyszło słońce, które coraz bardziej zaczynało grzać; włosy Kirsten na czole rościł pot, a rękawy swetra dziewczyna miała podwinięte tak wysoko, jak to tylko możliwe. – Robimy sobie przerwę? Mikel dopiero co poszedł do pobliskiej piekarni po jakiś chleb.

Odkąd żołnierze opuścili Rajkaro cztery dni temu, życie zmieniało się po trochu dla wszystkich mieszkańców niemal bez przerwy. W mieście ogarniętym rewolucją, gdzie głównym zadaniem było wyszkolenie kilkadziesiąt tysięcznej armii, wiele zawodów straciło sens. W ich miejsce naturalnie powstały nowe – ważne okazało się zbieranie poufnych informacji o rajkarczykach, naprawianie szkód wywołanych przez trzęsienie ziemi, przygotowywanie miejsc do tajnego szkolenia armii, segregowanie produktów przybyłych z Albarezu oraz innych państw, a także zajęcie się sprawą mieszkań.

W wyniku epidemii, która wedle powszechnej wiedzy dalej nawiedzała Rajkaro i rozwijała się w całkiem szybkim tempie, powstało kilka dzielnic objętych kwarantanną, do jakich należało skierować wszystkich chorych. Wymioty. Duszności. Zaczerwienione oczy. Postępująca ślepota. Dla Sorena, któremu uczucie ekscytacji było równie dobrze znajome, co zwyczajne zmęczenie, ten wirus – suri – okazał się zdumiewającą zagadką. Postępował szybko. Rozwijał się zarówno w silnych, jak i słabych organizmach, i co najciekawsze – zdawał się prawdziwy. Ludność w większości uwierzyła w suri – nic dziwnego, w końcu na tym etapie już niemal każdy mieszkaniec znał kogoś, kto zachorował i trafił na kwarantannę.

Soren ochoczo pokiwał głową na myśl o jedzeniu. Może i wiele zawodów w mieście ogarniętym rewolucją oraz epidemią straciło sens, jednak wiele było niezastąpionych – piekarni, barów, sklepów, czy zielarni nie dało się zamknąć i utworzyć w ich miejsce czegoś nowego.

– Odstawię to i wracam – powiedział Soren.

W środku magazynu panował przyjemny chłód. Soren wciągnął zimne powietrze przez nos i ruszył do sekcji, gdzie składowano skrzynie z produktami żywnościowymi. Odstawił pakunek na wolne miejsce, a następnie skierował się do niewielkiego pomieszczenia, gdzie niektórzy pracownicy zostawiali swoje osobiste rzeczy. Wyjął z torby bukłak z wodą oraz niewielkie opakowanie ziemniaków. Powiesił płaszcz na jednym z wolnych wieszaków i ruszył ku wyjściu z magazynu, gdzie czekali na niego Kirsten oraz Alarik.

Usiedli na ziemi, tuż obok kontenera, o który oparli zmęczone plecy, zachowując dystans od statku oraz magazynu, ale za to z dobrym widokiem na port. Gdy przyszedł Mikel, wygłodniali rzucili się na bochenek chleba. Soren ciężko odetchnął. Dzień był piękny – Słońce wreszcie wyjrzało zza chmur, jego promienie przyjemnie padały na twarze Strzelców, a chęć walki wśród sporej części mieszkańców Rajkara okazała się o wiele większa, niż wcześniej mogliby przypuszczać. Jednak wśród Sorena i jego przyjaciół atmosfera pulsowała napięciem.

Dalej nie mieli od Norin żadnych wieści.

Poprzedniego wieczoru Kirsten podeszła pod ratusz, aby wypytać o przyjaciółkę. Mężczyźni pilnujący wejścia zapewniali ją, że Norin z pewnością pracuje w środku w pocie czoła. Że pracy jest za dużo. Że tłumacze nie opuszczają ratusza przytłoczeni ilością dokumentów, które trzeba przejrzeć.

Sorenowi coraz ciężej było w to wierzyć.

Wymyślił już wiele teorii tego, co przydarzyło się Norin. Każda była gorsza od poprzedniej. Strzelec miał wrażenie, że zaraz postrada zmysły. Jego noga nerwowo uderzała o ziemię, a on sam zaaferowany rozglądał się po porcie, jakby miał nadzieję, że gdzieś pomiędzy kontenerami a okrętem kryje się odpowiedź.

Mikel posłał Sorenowi długie spojrzenie.

– Wszystko dobrze? – zapytał.

Soren ściągnął brwi i spojrzał na Mikela, a zaraz potem na Alarika i Kirsten.

– Nie powinniśmy jeszcze czegoś zrobić? – zapytał, wiedząc, iż zrozumieli ukryty sens pytania. – Mam złe przeczucia.

– Co takiego proponujesz? – zapytała Kirsten. – Nie chcieli mnie wczoraj wpuścić do środka. A gdy zapytałam, czy ktoś poprosi Norin, by do mnie wyszła, to odmówili oburzeni i kazali mi się wynosić.

Soren nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ Mikel zmarszczył czoło w zamyśleniu i od razu wyrwał się do odpowiedzi:

– Posłuchajcie. – Jego głos był poważny. – Prawdopodobnie nic takiego się nie stało. Tłumacze po prostu znaleźli coś ważnego w dokumentach i teraz nad tym pracują. Norin czyta teksty z języka Krainy Wód Bliskostajnych, a to właśnie Shisaki jest największym dostawcą broni palnej Vastrady. Nic dziwnego, jeśli dała radę odkryć coś ważnego.

Soren zamyślony zapatrzył się na powiewające na wietrze żagle statku.

– Rebelia stara się utrzymywać wszystkie plany w tajemnicy – zaczął mówić. – Dba o dyskrecję, ponieważ wie, że zaufanie niewłaściwej osobie może skończyć się bardzo źle. Szpiedzy są wszędzie. Zarówno pośród rebelii, Regeneratów, Strzelców, a nawet żołnierzy. Każda ze stron ma jakieś informacje. Rebelia wie o nas o wiele więcej, niż nam się wydaje. I zapewne nie są zadowoleni, gdy my wiemy więcej, niżby chcieli.

– Czyli co, szpiegują nas? – zapytała Kirsten, marszcząc czoło.

– Oczywiście – odparł Soren. – Pewnie od dawna. Rebelia powstała w zeszłym roku w Albarezie i zapewne od samego początku współpracuje ze Strzelcami oraz szpiegami w oddziałach Regeneratów. Mogę się założyć, że wie o nas już wszystko.

Mikel spojrzał na Sorena z wątpliwością czającą się w spojrzeniu. „No dobra" – przyznał Soren w myślach. – „Może faktycznie trochę przesadziłem z tym wszystkim".

Mikel zawsze ganił Sorena za podobne teorie; narzekał, że brzmiały nierealistycznie. Tyle że dla Sorena nic nie brzmiało nierealistycznie. Już jako mały chłopiec doświadczył tak wielu przygód, zwiedził najróżniejsze miejsca na ziemi i poznał tylu dziwacznych ludzi, że ramy realistyczności całkowicie straciły w jego umyśle swoje naturalne kształty.

Niecodzienne sytuacje się zdarzały. Niektóre z nich brzmiały abstrakcyjnie, jednak jak Soren mógł w cokolwiek wątpić, skoro przez niemal połowę swojego życia podróżował po świecie i widział więcej, niż potrafił pojąć?

– Co to znaczy? – zagadnął Alarik. – Sugerujesz, że Norin podczas czytania tych dokumentów dowiedziała się czegoś, czego nie powinna?

– Tak. – Przez Sorena przemawiała pewność. – Rebelia okłamała wczoraj Kirsten. Norin dałaby nam znać, że nie wraca, nawet gdyby faktycznie miała ogromny natłok pracy. Znalazłaby sposób, by nad poinformować.

Mikel wyglądał na zamyślonego. Podrapał się po czubku głowy i z niepewnością ukrytą w spojrzeniu zapatrzył na odzianych w biel rebeliantów, którzy nadzorowali pracę w porcie.

– W takim razie co takiego planują?

– Nikt tego nie wie – rzuciła zdenerwowana Kirsten. – Zorganizowali w mieście kilka spotkań, na których zachęcali nas do walki i obiecywali, że uda im się zmotywować znaczną większość społeczeństwa do wstąpienia w szeregi armii. A później co? Nic. Jakaś epidemia, która zabija nawet naszych. Przecież to chore! Dla wiarygodności mordują zwykłych obywateli, a już zaraz będą oczekiwać od całego miasta wstąpienia do armii.

– To faktycznie całkiem niesłychane – rzucił Soren. – Słyszałem już o co najmniej jedenastu zgonach wśród Kalhelczyków.

– To chore – drążyła Kirsten. – Przywódcy zabijają ludzi, nad którymi powinni panować i o których powinni się troszczyć.

– Przeprowadzenie rewolucji bez przypadkowych ofiar jest niemożliwe – powiedział Mikel; jego głos był zaledwie trochę głośniejszy od szeptu.

Kirsten rzuciła Mikelowi szybkie spojrzenie, w którym kryła się uraza oraz niedowierzanie.

– A więc to w porządku, że rebelianci mordują zwykłych cywilów?

– Nie powiedziałem, że to w porządku – bronił się Mikel. – Po prostu uważam, że są pewne koszta przeprowadzania rewolucji, z którymi trzeba się liczyć. Żołnierze nie uwierzyliby w epidemię, gdyby na suri umierali jedynie Vastradczycy. Wtedy nie wyjechaliby z Rajkara, a utworzenie armii by się nie powiodło. Więc co? Powinniśmy odpuścić rewolucję, ponieważ wiąże się z jakimiś stratami?

– Nie twierdzę, że powinniśmy odpuścić rewolucję – odparła Kirsten z determinacją i wściekłością. – Ja zwyczajnie nie zamierzam poddać się władcom, którzy bez skrupułów postawiliby nasze życie na szali. Porozmawiaj na ten temat z Norin. Jestem pewna, że ktokolwiek z Krainy Wód Blistostajnych zgodziłby się ze mną, że nie ma nic gorszego niż tyrani u władzy. Tacy ludzie nie troszczą się o jednostki; są zdolni do wszystkiego.

– To dobrze, że są zdolni do wszystkiego! – wypalił Mikel. – Wreszcie ktoś ma odwagę, by sprzeciwić się Vastradzie! Wreszcie mamy jakąś szansę na wolność.

– Nie, jeśli wcześniej nas zabiją – dodał cierpko Alarik.

– Dlaczego nagle zmieniacie zdanie? – Mikel wydawał się zdumiony. – Jeszcze kilka dni temu byliście szczęśliwi, jak nigdy! Naprawdę chodzi wam o tych zabitych Kalhelczyków? O te jedenaście osób?

Kirsten zmierzyła go wzrokiem.

– Mikel – szorstko wymówiła imię przyjaciela. – Nie zmieniam zdania. Wciąż zamierzam walczyć. Tylko że w porównaniu do ciebie mi zdarza się myśleć i rozważać różne aspekty obecnych sytuacji!

– Twierdzisz, że ja zupełnie nie myślę? – zaśmiał się Mikel.

– Czy ta kłótnia rzeczyw... – zaczął Soren, lecz Kirsten wcięła mu się w słowo.

– Tak! – warknęła. – Nie myślisz! Gdyby było inaczej, wcale nie uważałbyś, że mordowanie własnych ludzi jest w porządku!

– Czy ja choć raz powiedziałem, że to jest w porządku? Kirsten, przestać przeinaczać moje słowa! Mówię tylko, że to konieczność!

– Wiem, co mówisz! Nie o to cho-

– Dość – przerwał Soren. – To zdecydowanie nie jest dobre miejsce na tego typu kłótnie. Jeśli naprawdę chcecie wymieniać się opiniami o waszych światopoglądach, róbcie to po cichu, w mieszkaniu i na spokojnie. Krzyczenie w niczym nie pomaga.

Kirsten warknęła pod nosem niezrozumiałą formułkę.

– Skoro tak to wracam do pracy – powiedziała niezadowolona, po czym niezwłocznie dźwignęła się na nogi. Soren obserwował, jak odchodziła i zmierzała w kierunku statku, przy którym ostatecznie przywitała się z dwójką innych pracowników.

– Skąd miałem wiedzieć, że tak nagle zmieniła swoją postawę? – wybąkał Mikel.

– Nie zmieniła – odparł Soren. – Dalej pragnie dołączyć do armii. Tyle że jej dziadek zachorował. On jest starszy, ma już naprawdę słaby organizm.

– Oh – wybąkał Alarik, podczas gdy Mikel pospiesznym ruchem skierował głowę w kierunku Kirsten.

– Poza tym jest naprawdę zdenerwowana z powodu Norin – dodał Soren.

On także nie potrafił znieść tej niepewności oraz niewiedzy. Miał wrażenie, że jego wnętrzności zamieniały się w ciasny supeł, ilekroć przypominał sobie, iż Norin nie wróciła do domu na żadną noc od czterech dni.

Czy naprawdę mogli ufać rebelii w jej kwestii? Ich wytłumaczenia brzmiały nierealnie. Soren im nie wierzył. Norin o wiele bardziej dbała o przyjaciół niż ogół społeczeństwa. Mieli niemal wyłącznie siebie. Dla Sorena byli wszystkim – jedyną rodziną, jaką zresztą i tak kochał o wiele bardziej niż tę prawdziwą, biologiczną, z którą spędził pierwsze piętnaście lat swojego życia.

– Też się martwię – wybąkał Mikel. – Norin... ona jest dla nas jak prawdziwa siostra. Wychowaliśmy się razem. Niemal wszystko robiliśmy wspólnie. Ganialiśmy się po lesie, łowiliśmy ryby, chodziliśmy do szkoły, by po skończonych zajęciach ćwiczyć z Karsei różne rzeczy albo się wydurniać. A po śmierci naszej mamy i ucieczce ojca byliśmy wychowywani już tylko i wyłącznie przez jej rodziców – mówił zapatrzony w jeden punkt. – Wybiorę się dzisiaj do ratusza. Też spróbuję zapytać.

Soren skinął głową. Zazdrościł im tego, co mieli. Tych więzi. Wspomnień, jakie ich łączyły. On niemal całe życie spędził w podróży – ludzie, których poznawał, byli jedynie na chwilę. Przywiązywał się do nich, lecz już po kilku tygodniach musiał się z nimi pożegnać i wyruszyć w nowe, nieznane sobie miejsce.

Jedynie z rodzicami łączyło go tyle wspomnień, co Linvików oraz Norin, lecz Soren i tak zdecydował się, by ich opuścić. Nie każda długa znajomość musiała być dobra czy wartościowa. Niektórych trzeba było pozostawić za sobą.

– Pójdę z tobą – odezwał się Alarik, zerkając kątem oka na brata.

Soren skinął głową, a słowa Kirsten nie chciały opuścić jego głowy. Nie ma nic gorszego niż tyrani u władzy. Tacy ludzie nie troszczą się o jednostki; są zdolni do wszystkiego. Do czego tak naprawdę była w stanie posunąć się rebelia?

* * * 

Harvi nie był pewny, jak długo leżał w łóżku, nim zmusił się, by wstać. Mimo że Słońce wzeszło już naprawdę wysoko, a życie mieszkańców toczyło się od kilku godzin, w pomieszczeniu panowała ciemność. Nowe lokum Harviego znajdowało się na pierwszym piętrze, co napawało go czystym lękiem. Z mieszkań usytuowanych niżej o wiele łatwiej było uciec, lecz również o wiele łatwiej się do nich włamywało. Wnętrza takich kwater bez problemu dało się obserwować z zewnątrz, co przerażało Harviego do tego stopnia, że wolał żyć w ciemności, niż chociażby na chwilę odchylić zasłony.

Na zewnątrz panował gwar. Do uszu Harviego docierała cała gama dźwięków z dworu, mimo że okna były szczelnie pozamykane. Z każdym kolejnym dniem więcej ludzi przybywało do dzielnicy, która powoli zaczęła zyskiwać tytuł Wolnego Rajkara. W głównej mierze trafiali tu starcy, którzy obawiali się rebelii, ponieważ nie wyobrażali sobie, aby to Kalhelczycy mieli złapać za broń i zaatakować jako piersi, wieloosobowe rodziny z małymi dziećmi oraz kobiety w ciąży, którym z reguły towarzyszyli jacyś partnerzy.

Harvi wyróżniał się na ich tle dość znacząco.

Zza jego ust wydobyło się głośne westchnięcie. Nie mógł przeleżeć całego dnia w łóżku, nawet jeśli wizja opuszczenia mieszkania wydawała mu się przerażająca o wiele bardziej niż zwykle. Usiadł na materacu i przetarł twarz dłońmi. Na stoliku znajdującym się niemal na wyciągnięcie ręki spostrzegł stos książek oraz białe kartki zamazane jego własnym, koślawym pismem.

Poprzedniego dnia zmarnował wiele godzin na czytanie książek powstałych jeszcze przed Redukcją. Bez powodzenia. Żadna z nich nie odnosiła się do technicznej strony wpływania na roślinność. Autorzy w głównej mierze skupiali się na filozoficznej oraz moralnej kwestii używania zdolności przeciw innym ludziom oraz państwom.

Jedno zdanie zapadło Harviemu w pamięć nad wyraz dobrze.

Zostaliśmy obdarzeni umiejętnościami, do których wcale nie powinniśmy być dopuszczeni – posiadając możliwość, aby ten świat zniszczyć bądź ocalić, my zdecydowaliśmy się, by całkiem go spustoszyć.

Harviemu nie dawało to spokoju.

Możliwość, aby ten świat zniszczyć bądź ocalić.

Jeszcze do niedawna pastwił się nad sobą. Dlaczego jest taki słaby? Czemu nie umie walczyć? Żałował, że nie jest wyższy, że nie ma mięśni i nie umie postawić się silniejszym. A teraz... wystarczyło, że opanuje zdolności – zyska możliwości, o jakich innym się nawet nie śniło. Będzie potężniejszy niż pozostali; silniejszy niż teviańczycy, przed którymi drżał ze strachu, niż wszyscy wysocy i umięśnieni żołnierze, niż każdy człowiek, na którego natknie się w przyszłości.

Nie będzie musiał się już nikogo obawiać. Będzie mógł spać w spokoju, odpocząć, odetchnąć. Pójść, gdzie zechce. Nie martwić się, że go dopadną.

I ponadto zyska tę niesamowitą możliwość.

By zniszczyć bądź ocalić cały świat.

* * *

Soren zaczął drżeć z zimna po następnych godzinach pracy. Początkowo rozładowywali statek, lecz zadania do wykonania wcale się nie skończyły, gdy wszystkie skrzynie zostały już przeniesione do magazynu. Praca w porcie nigdy się nie kończyła. Soren odczuwał dotkliwe zmęczenie, jednak daleko mu było do narzekania.

Zimny dreszcz przebiegł po ciele Strzelca. Soren podskoczył szybko do magazynu po płaszcz, który ubrał sprawnym ruchem.

Ruszył ku wyjściu, a jego dłonie zawędrowały do kieszeni.

Przystanął w miejscu.

Skonsternowany wyciągnął z kieszeni niewielką, złożoną karteczkę. Rozwinął ją.

„Cholera!" – pomyślał, niemal od razu rozpoznając pismo Norin.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top