Równowaga sił

Johnny Lawrence
°°°°°

Gdy stałem naprzeciwko niego, uświadomiłem sobie, że nie mam żadnego planu na tę walkę.
W dodatku nie wiem czy LaRusso będzie walczył z agresją tak jak wcześniej, czy znów zmieni zdanie i powróci do karate Pana Miyagi.
Dlaczego właściwie nikt nie nauczył mnie przewidywać ruchów i zamiarów przeciwnika?

Przez to, że pierwszy raz nie mogłem nic odczytać z LaRusso, postanowiłem poczekać na jego ruch, ale wciąż nie byłem pewny co robić.
Staliśmy w miarę blisko siebie, nawzajem blokując i atakując.

Paradoksalna wymiana ciosów.

— I co? Czyżby Sarah przejrzała w końcu na oczy?— zapytał w pewnym momencie.

LaRusso, że też ty zawsze znajdziesz czas na pierdolenie głupot.

— Nie masz prawa o niej mówić.— powiedziałem jeszcze spokojny.

— Prawda boli, co?— spytał sugerująco.

— Jaka prawda? Gówno wiesz.— odpowiedziałem.

— Spójrz. Gdzie ona teraz jest? Czyżby zrozumiała, że jesteś przegrany?

O nie stary. Nie uda ci się.
Jestem pierdolonym tybetańskim mnichem, medytującym na środku tafli oceanu spokojnego.

Kopnięciem prostym odepchnąłem go od siebie, co dało mi ułamek czasu na...  właściwie na nic.

Przynajmniej zdobyłem punkt.

LaRusso znów się przybliżył, w tej chwili szybko rzuciłem okiem na jego głowę. Była tam.
Biało-niebieska, poszarpana bandana.
Już wszystko wiem.

No prawie.

On musiał od kogoś dowiedzieć się o ciąży mojej kobiety i od kogoś wziąć zdjęcia.
Ale czas na zajęcie się tym, przyjdzie później.

Zaatakowałem go serią ciosów, które sprawiły, że brunet wyszedł poza matę i dostał ostrzeżenie.
Tylko ostrzeżenie?
Gdybym ja to zrobił, zabraliby mi punkt bez pytania.

— Kto jest przegrany LaRusso?— spytałem.

Powaliłem go na matę, silniejszym uderzeniem, ale on podciął mi nogi, przez co upadłem na matę i poczułem jak wbija mi łokieć w łopatkę.

On zdobył punkt, a ja rozjebałem sobie nos.

Noo, to chwila przerwy na powrót do sensei.
Jak to zarządził sędzia.
Czy to moja wina, że ta walka zaczęła mnie już śmieszyć?

Podszedłem do Kreese'a.
Nie to, że był to mój wybór.
Patrzył w moje oczy z wkurzonym wyrazem twarzy.

— Bawi się z tobą! Pozwolisz mu na to?— zadał pytanie.

— Nie, sensei.— odpowiedziałem, to co chciałby usłyszeć.

— Wykończ go. Sweep the leg— powiedział, wycierając krew z mojej twarzy.

Spojrzałem na niego w szoku.
Kreese zna przecież moją siłę nóg i jeśli kopnę LaRusso, w już kontuzjowaną przez Bobby'ego, nogę to ten dzieciak może już nigdy nie odzyskać w niej sprawności.
Czy zasłużył?
Za to co wyprawia i jak zdradził Pana Miyagi? Tak.
Ale chciałem udowodnić, że potrafię pokazać miłosierdzie, że my wszyscy potrafimy uderzać z honorem, że Cobra Kai jaką tworzą uczniowie, nie jest złe.

Dla Kreese'a chyba zbyt długo się zastanawiałem, bo znów się odezwał:

— Masz z tym jakiś problem?— chciałem za wszelką cenę uniknąć jego wzroku, w którym zobaczyłbym pogardę i rezygnację ze mnie.

— Nie, sensei.— powiedziałem i odszedłem w kierunku maty.

Mimowolnie przypomniałem sobie o moim liście jaki znalazłem w pokoju, godzinę przed zawodami.
Wszystko czego nie chciałem nigdy usłyszeć od Kreese'a, rozbrzmiało w mojej głowie.
Może nigdy nie powinien na mnie stawiać i zawsze byłem bezwartościowy.

Ale zatrzymała mnie ona.
Przytuliła się do mnie, a ja oddałem uścisk, silnie trzymając ją w ramionach.
Wszystkie negatywne myśli chwilowo odeszły, gdy spojrzałem w jej szaro-zielone oczy.
Mimo to wiedziałem, że wątpliwości tak po prostu nie zniknęły i wyjdą znów na powierzchnię by zwalić się na mnie w ciągu kilku sekund.

— Kreese chce żebym uderzył w jego kontuzjowaną nogę.— powiedziałem, nie wiedząc już co mogę.

— Więc zrób to co każe ci Kreese. — powiedziała, patrząc na mnie z powagą.

— Co ty mówisz?— nie bardzo w to wierzyłem.

— Mogłeś okazywać litość, gdyby twój przeciwnik też był litościwy, ale Daniel przestał być honorowy.— wytłumaczyła.

— Ale staruszek...— chciałem zaoponować.

— Kazał ci słuchać swojej kobiety.— niby kiedy to słyszałaś.

— I walczyć bez agresji.— no i co, słowo przeciwko słowu.

— Zrób wszystko by się obronić. Walcz wszystkimi chwytami jakie przyjdą ci do głowy, bo twój przeciwnik nie ma już skrupułów, a ja chcę tylko, żebyś wyszedł z tego żywy. Zrób to dla mnie i dla naszego dziecka, proszę.— mówiła błagając i biorąc moje dłonie w swoje.

— Znienawidzisz mnie.— powiedziałem, przyciągając ją bliżej.

— To się nie stanie.— zaprzeczyła.

— Nie stracę cię, po pokazaniu mojej złej strony?— spytałem, kładąc brodę na jej głowie, a dłonią gładząc jej plecy.

— Nigdy.— zapewniła.

Po kolejnym i zbyt szybkim pocałunku, wróciłem na matę, trochę bardziej podniesiony na duchu, ale nadal rozwalony psychicznie między dwoma stronami. Ale postanowiłem zaufać mojej kobiecie.
   I gdy nadażyła się okazja, zaszedłem LaRusso od tyłu i zrobiłem kopnięcie z obrotu, trafiając w zgięcie jego kolana.
Byłem w stanie sobie wyobrazić ten krzyk ścięgna w jego stawie, gdy brunet upadł na matę.
Ja dostałem drugi punkt i to jedyna dobra rzecz.
Już niedługo, pora to kończyć.
Sędzia znów zarządził przerwę, tym razem 15-minutową by ogarnęli LaRusso lub by miał czas na przemyślenie poddania walki.
I to i to, było niesatysfakcjonujące, ale w drugim przypadku, przynajmniej Kreese dostanie swoje pieprzone złote trofeum.

— Johnny!

— Dasz radę, stary.

— Tak, pokaż mu, nigdy się z nami nie zadziera.

To oczywiście chłopaki, mówili jeden przez drugiego, ale ich głos dochodził do mnie jak przez szybę.

— Ktoś chce z tobą porozmawiać.— powiedziała Sarah, chwytając mnie za rękę.
Odeszliśmy z mat dla zawodników i przeszliśmy obok trybun, na korytarz.

— Panie Miyagi.— powiedziałem, widząc Japończyka.

Trochę byłem zdziwiony, że jest tutaj, a nie z LaRusso.

— Witaj Johnny-san.— przywitał się.

— Wiem, że to nie było to czego nas uczyłeś. Przperaszam.— powiedziałem, czując prawie, że go zawiodłem.

— Nie martw się, ty i twoi przyjaciele, radzicie sobie najlepiej jak tylko możecie. Nie wiem co się dzieje z Danielem, ale to nie wasza wina.

Jak się mam nie martwić, gdy czuję, się gorzej z każdą minutą.

— Sam nie wiem jak mam teraz postąpić.— przyznałem.

— Cóż. Rób lub nie rób, ale się nie wahaj. Widzę, że masz mój prezent.— mężczyzna wskazał na naszyjnik.

— Tak i dziękuję.— powiedziałem chwytając znów zawieszkę.

— Dla pełnej harmonii na świecie musi być tyle dobra, ile zła.— powiedział enigmatycznie i po życzeniu mi powodzenia, odszedł.

A ja wreszcie podjąłem decyzję.
Już za późno jest, żeby się wycofać z walki.

Choć może miałem chwilę czasu na przemyślenie ataku, gdy zobaczyłem LaRusso, stojącego jak debil na jednej nodze, przede mną.
Znowu miał swój zwyczajowy wyraz twarzy.
Czy ten dzieciak czasem nie ma jakiegoś borderline'a?

Więc może to wszystko moja wina.

•••

Przegrana zawsze boli. Zwłaszcza, że mam  świadomość, że zrobiłem wszystko co tylko byłem w stanie.

— Jesteś zdolny, LaRusso. Trenuj dalej z honorem.— powiedziałem, zastrzegając ostatnim słowem, czego mu brakowało tym razem.

Po chwili musiałem wręczyć mu puchar, który przez dwa lata z rzędu, należał do mnie.

Do bruneta dobiegli "fani", a mi nie pozostało nic innego jak usunąć się w cień.

Nie wiem dokładnie co zrobiłem, ale czułem, że zawiodłem kogo się dało.
Czy naprawdę tak trudno było się uchylić przed jego kopnięciem?
Ale właściwie, jaki normalny człowiek próbuje wyskoków, z rozjebaną nogą?
Tak czy inaczej, to już koniec.
Jak przeczuwałem, to była moja ostatnia walka na tym turnieju, może i w życiu, kto wie?

— Gdzie uciekasz?— spytała Sarah, swoim zwyczajowym pogodnym tonem, wyglądała na zrelaksowaną.

— Ja, sam nie wiem.— odpowiedziałem.

— Hej, co to za mina? Jaki pozytyw możesz z tego wyciągnąć?— spytała.

— Że nie tylko ja jestem tym "złym"?

— To napewno. A wiesz co jeszcze? Już za chwilę koniec naszych zmartwień z Kreese'm.

— Cóż, myślisz, że taki pretekst wystarczy by iść z chłopakami na drinka?— spytałem, lekko parskając.

— Bardzo możliwe. Idź się przebierz, misiu, a ja zgarnę dziewczyny.— powiedziała z delikatnym uśmiechem.

— Jesteś autem?— spytałem, ale od razu wykluczylem motocykl, który bała się prowadzić od początku ciąży.

— Beth prowadziła mój motor, a Su przyjechała swoim, o ile się nie mylę.— odpowiedziała, rozwiewając moje wątpliwości.

— Okej, to do zobaczenia za chwilę.— powiedziałem dając jej buziaka i wszedłem do pomieszczenia, zamykając drzwi.

Wygląda na to, że mogę już odpuścić stałą czujność i zejść z instynktu jaki towarzyszy mi gdy skupiam się na walce.

To już koniec ataków i obrony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top