Historia małego chłopca
Perspektywa Sarah
°°°°
Czy od samego początku wiedziałam, że mam do czynienia z Johnny'm Lawrencem, podobno asem degeneratem, królem karate, przywódcą i najlepszym uczniem Cobra Kai, przyjacielem Bobby'ego?
W żadnym wypadku.
Najpierw miałam go za dupka, nie traktującego kobiet na równi, który nie potrafił przełknąć myśli o tym, że może się mylić. Nie jestem jakąś zagorzałą feministką, wręcz przeciwnie. Ale gdy mam do czynienia z chłopem, który tak stereotypowo podchodzi do roli kobiet i mężczyzn w społeczeństwie, to nie wiem czy płakać czy się śmiać.
Oh i a'propos, tak drodzy faceci, macie prawo płakać.
Widziałam przez chwilę faceta przekonanego o swojej nad wartości i widziałam to, co chciałam zobaczyć. Kiedy fasada bad boya opadła, widziałam szklany mur pewności siebie pokryty rysami, który w każdej chwili można było zamienić w proch. Sama nie wiedziałam czemu zachęciłam go do zwierzania się, w końcu nie ufam ludziom w większości przypadków i sądzę, że każdy powinien sam rozwiązywać swoje problemy.
Ale gdy tak stał i patrzył na mnie, wachając się, nie mogłam zrobić nic innego jak zapewnić go, że rozmowa mu pomoże. Możliwość wygadania się, jest wyzwalająca. A duszenie w sobie emocji jest najgorszą opcją, bo w końcu nie wytrzymujesz tego wszystkiego.
Tak więc nie mogłam zrobić nic innego jak spróbować postawić się na jego miejscu.
W następnej chwili wiedziałam też, że musiałam tak postąpić.
W miarę rozwoju jego monologu zauważyłam szczegóły; pod maską arogancji krył się skrzywdzony chłopak, który nie może się przyznać do słabości, bo tego został nauczony. Więcej, który nie chciał czuć się słaby, nic nieznaczący, niechciany, więc trzyma się ostatniej deski ratunku.
Obraz nędzy i rozpaczy w postaci blondwłosego aroganta połączyłam z zapalonym karateką z opowieści Bobby'ego, który dla swoich przyjaciół zrobi wszystko, który kocha ich bardziej niż cokolwiek innego. Którego oni sami kochają. Którzy są dla niego wszystkim, z którymi się liczy, którym ufa i którzy go nie odtrącą.
Wsłuchana w jego słowa obserwowałam go spod przymrużonych powiek, wydawał się być spokojny, gdy mówił z dumą o karate. Tak jakby to była jedyna rzecz warta zachodu. Tak jakby dla niej się urodził i nie dało się w to wątpić.
Słuchałam w jaki sposób mówił o treningach i swoich przyjaciołach i wiedziałam, że oni wszyscy traktują siebie jak braci, a co najważniejsze wiedziałam, że Johnny nie jest złym facetem.
Agresja nie bierze się znikąd, prawda.
Sądzę też, że dobre wykorzystanie jej części odnosi dobry skutek, a niekiedy jest bardziej niż potrzebne.
Na wspomnienie o nauczycielu, coś mi zaczynało nie grać, ale nie chciałam wyciągnąć pochopnych wniosków, miałam więc nadzieję, że kiedyś uda mi się zapoznać z jego nauką. Pomimo tego, jakaś część zmartwienia zakorzeniła się w moim umyśle. Musiałam dowiedzieć się czy jego zawodnicy nie są dla niego tylko pionkami do wygrywania zawodów.
Jeśli tak by było wiedziałam, że może to całkowicie zniszczyć tych chłopaków, a w szczególności blondyna. Jeśli tak by było, to mężczyzna nie cofnąłby się przed niczym, byle by tylko osiągnąć własny cel.
W tej chwili wiedziałam tylko, że był jedynym dorosłym, który dał Lawrence'owi szansę, więc to naturalne, że Johnny chce mu pokazać, że jest kimś na kogo warto stawiać. Kimś o kogo warto walczyć.
Jeśli Kreese mu pomógł i mały chłopiec stał się silniejszy, to jak można go tego pozbawiać. Jak możnaby pozbawić kogoś celu, pewności siebie, poczucia sensu i drogi życiowej?
Jeszcze raz spojrzałam na chłopaka. Siedząc po turecku na piasku, lekko pochylony, w niczym nie przypominał agresywnego i pijanego idioty, z którym zrywa dziewczyna. Nie przypominał też śmiałego wariata, który jako pierwszy rzucał się z pędzącego motoru w morską wodę.
Był raczej po środku tych dwóch opcji.
Rozdzierany przez, oczekiwania jakie ma względem niego świat, i kierowany drogą championa, którym ma być dla Kreese'a. Wacha się i nie wie jaką ścieżkę wybrać.
Przeczuwając, że zbliża się do końca, przestałam go skanować wzrokiem.
Cicho się oddaliłam i podniosłam swój motor.
Poprowadziłam go na skraj lasu mając nadzieję, że moje odejście nie zostanie zauważone.
To nie był jeszcze czas naszego spotkania, ale muszę przyznać, że nie mogłam się tego doczekać.
Już niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top