XVI
Uśmiech, który tak nagle pojawił się na twarzy Maleen, zniknął równie szybko, gdy kobieta zbiegła po rampie statku. Wyglądało na to, że w pobliżu obozu nikogo nie ma, więc nie zważając na nic, pobiegła od razu do jaskini. Spodziewała się, że w środku będzie panował ogromny nieporządek (w końcu, miejsce to przez dłuższy czas było pozostawione bez opieki), ale nie była przygotowana na widok, jaki tam zastanie. Okazało się, że w jaskini ktoś najwyraźniej mieszkał. Beczka na deszczówkę była do połowy opróżniona, ale woda była czysta. Różne sprzęty oraz naczynia niedbale poustawiano na półkach. Część z nich była brudna, jakby ktoś z nich niedawno korzystał. Natomiast w miejscu, gdzie zwykła sypiać, leżało kilka rzuconych niedbale pledów oraz poduszek. To z pewnością nie były ślady działania dzikich zwierząt. Ktoś tam mieszkał. Pytanie tylko... Kto? W dodatku, na ścianach jaskini zauważyła wyryte dziwaczne symbole, jakich nie widziała jeszcze nigdy wcześniej. Przyjrzawszy się im dokładniej, zorientowała się, że to ciąg tych samych znaków, zapisywanych bezustannie, raz za razem. Gdy przesunęła po nich dłonią, po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Prędko cofnęła dłoń i wybiegła z jaskini. Na zewnątrz Ren oraz Tatsuma stali obok resztek ogniska. Ren lekko trącił czubkiem buta szary popiół.
— Świeże — rzucił. — Wygląda na to, że ktoś tutaj mieszka... Może rebelianci porwali wasz statek i urządzili sobie tutaj obozowisko?
— Oby nie — mruknął ponuro Tatsuma, wyobrażając sobie rzeź, do jakiej doszłoby w tym miejscu, gdyby słowa Rena okazały się prawdą. Gdyby jednak Gwizdek samotnie wrócił do domu, przecież nie rozpalałby ogniska. Był droidem i nie odczuwał zimna. To było fizycznie niemożliwe... Mężczyzna zerknął na Maleen, nagle dziwnie pobladłą. Na jej czoło wystąpiły kropelki potu. Wyglądała na skupioną, jakby sondowała okolicę za pośrednictwem Mocy, co ostatnimi czasy męczyło ją coraz bardziej. Najwyraźniej nadal miała nadzieję, że uda jej się wykryć choćby nikłą iskierkę obecności Katsury. Czy jednak nie było to zwykle samooszukiwanie się? — Nerfku? — zapytał delikatnie, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Maleen drgnęła. Kiedy odwróciła się ku niemu, jej oczy były pełne łez.
— Tatsuma... — wykrztusiła. — Tak bardzo za nim tęsknię...
Mężczyzna objął ją i z całych sił przytulił do piersi.
— Wiem... — szepnął, całując czubek jej głowy.
Ren odwrócił wzrok, czując dziwne wyrzuty sumienia. To przecież on był przyczyną cierpienia tej kobiety. Nagle do jego uszu dobiegł odgłos kroków. Chwycił rękojeść miecza świetlnego, ale póki co nie aktywował krwistoczerwonej klingi.
— Ktoś tu idzie — rzucił, wpatrując się w wydeptaną ścieżkę prowadzącą w głąb dżungli.
Maleen i Tatsuma zamarli. Usłyszeli ćwierkanie droida astromechanicznego, a po chwili także głos należący do mężczyzny. Głos, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym. Pod Maleen ugięły się kolana. Wkrótce ujrzeli także zielonego droida astromechanicznego oraz towarzyszącego mu człowieka. Tatsuma zamarł i zamrugał kilka razy. Pobladł śmiertelnie, jakby właśnie zobaczył ducha. Od strony Rena napłynęła fala zdumienia, a Maleen przepełniło tak ogromne szczęście oraz ulga, że miała wrażenie, iż jej serce za chwilę eksploduje. Na ich widok mężczyzna zatrzymał się gwałtownie. Jego strój, składający się z zielonej tuniki i szarych spodni, był brudny i znoszony. Czarne włosy w brudnych, krzywo obciętych strąkach opadały mu na ramiona, a spod strzępiastej grzywki wyglądało jedno, oliwkowobrązowe oko. Drugie bowiem kryło się pod brudnym bandażem, którym mężczyzna miał owiniętą także głowę. Jego policzki oraz brodę pokrywał niechlujny, kilkudniowy zarost. Mężczyzna podpierał się trzymanym w dłoni długim kijem, jakby właśnie wracał z długiej wędrówki, ale gdy dostrzegł Rena, odrzucił kij na bok, chwytając rękojeść własnego miecza świetlnego. Gwizdek zapiszczał ze zdumieniem. Maleen ruszyła ku nim biegiem.
— Zura! — zawołała, a Tatsuma pomyślał, że jeszcze nigdy chyba nie słyszał takiego ogromu tęsknoty w tak krótkim słowie. — Gwizdek!
Droid radośnie wyjechał jej na spotkanie, aby się z nią przywitać, ale gdy z otwartymi ramionami ruszyła ku Katsurze, mężczyzna cofnął się o krok. W jego dłoni zapłonęła szmaragdowa klinga miecza świetlnego.
— Nie! — warknął, co sprawiło, że Maleen poczuła niemal fizyczny ból. — Nie zbliżaj się! Maleen nie żyje, a ty jesteś tylko zjawą!
Kobieta zatrzymała się w pół kroku. Oko Katsury płonęło szaleństwem. Jej serce na powrót wypełniła rozpacz. Nie, to nie mogła być prawda! Czy Moc naprawdę była aż tak okrutna, aby pozwolić jej na chwilę tylko odzyskać Katsurę, żeby potem znów miała go stracić?
— Zura, nie jestem zjawą — powiedziała. — To ja, Maleen... Żyję!
Mężczyzna jednak gwałtownie pokręcił głową, cofając się jeszcze o kilka kroków, byle dalej od niej.
— Nie! — zawołał. — Nie! Maleen nie żyje! Solo ją zabił! A ty... Ty nie zbliżaj się do mnie!
Katsura był bliski szaleństwa. Nie poznawał jej, albo... Wcale nie chciał poznać. Zorientowała się, że nadal nie wyczuwa go w Mocy, choć przecież stał kilka kroków przed nią. Nagle dotarło do niej, dlaczego nie wyczuła poprzez Moc momentu jego śmierci. Katsura nadal żył, on po prostu odciął się od Mocy. Wiedziała, że coś takiego teoretycznie jest możliwe, ale nigdy nie spotkała nikogo, kto dokonałby takiej sztuki.
— Zura, proszę... — szeptała gorączkowo. — Naprawdę tutaj jestem! Dlaczego nie użyjesz Mocy, żeby się o tym przekonać?! — Zbliżyła się do niego powoli, wyciągając przed siebie dłoń, tak bardzo pragnęła go dotknąć i przytulić. — Wróć do mnie, proszę...
Katsura wrzasnął dziko i rzucił się ku niej z uniesioną wysoko klingą miecza świetlnego. Maleen, zmartwiała z bólu oraz przerażenia, nie była w stanie wykonać najmniejszego nawet ruchu. Zanim jednak mężczyzna zdołał popełnić największy błąd w swoim życiu i przebić jej serce ostrzem swej broni, Ren użył Mocy, aby odepchnąć kobietę na bok, a płonąca klinga jego miecza świetlnego z sykiem zderzyła się z ostrzem Zury, zanim ten zdołał wyrządzić komukolwiek krzywdę. Gwizdek wydał z siebie przeraźliwy pisk. Przez twarz Katsury przemknął wyraz zdumienia.
— Solo... — zdołał jedynie wykrztusić, nim odziany w czarne szaty mężczyzna wytrącił mu z dłoni broń, a następnie w przypływie furii wyprowadził cios, który miał pozbawić go głowy, ale gdy usłyszał pełen rozpaczy wrzask Maleen, skręcił klingę tak, że jedynie lekko musnęła prawy policzek Katsury, pozostawiając na nim palącą bliznę. Katsura zachwiał się na nogach. Przyłożył dłoń do policzka, spoglądając z niedowierzaniem to na Rena, to na Maleen, która powoli gramoliła się na nogi. Mgła, która do tej pory zaćmiewała jego umysł, nieco odstąpiła. Zjawa nie mogłaby go zranić, a jego policzek pulsował bólem. Zdecydowanie bardzo rzeczywistym bólem...
— Maleen...? — wykrztusił z niedowierzaniem.
Kobieta podbiegła do niego i tym razem już bez przeszkód rzuciła mu się w ramiona. Ren dezaktywował ostrze swego miecza, choć nadal podejrzliwie przyglądał się Katsurze. Mało brakowało, a tym razem rzeczywiście by go zabił. Przez moment miał przed oczami wyłącznie obraz zielonej klingi, która miała zadać śmierć Maleen. Wściekł się, ponieważ wraz z jej śmiercią wszystko by przepadło, cały jego trud poszedłby na marne. Działał niemal instynktownie, i gdyby nie okrzyk Maleen, który zdołał jakimś sposobem przebić się przez mur jego furii, Katsura właśnie leżałby martwy u jego stóp, zamiast czuć ciepło otaczających go, kochających ramion Maleen. Kobieta przez chwilę tuliła się do niego, łkając, ale nagle odsunęła się, spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi, i, niewiele myśląc, dała mu w twarz. Tatsuma aż się wzdrygnął, kiedy usłyszał dźwięk wymierzonego przyjacielowi policzka. Zura nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Spoglądał tylko na Maleen takim wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, a kobieta nagle znów zalała się łzami i przylgnęła do niego.
— Przytul mnie! — szlochała. — Myślałam, że nie żyjesz!
Mężczyzna ukrył twarz w jej włosach, wdychając ich znajomy zapach. Otoczył ją ramionami, czując znajome ciepło jej ciała.
— Przepraszam... — wymamrotał. — Ukryłem się, żeby Solo mnie nie znalazł! Chciałem odnaleźć ten przeklęty holokron i zemścić się na nim. Myślałem, że ty i Tatsuma... Myślałem, że was zabił! Gdybym wiedział, że nadal żyjecie... Że ty żyjesz, Maleen, odnalazłbym cię nawet na drugim krańcu galaktyki...
— Gdybyś nie odciął się od Mocy, to byś o tym wiedział — burknął Ren, przypinając rękojeść miecza świetlnego do pasa. Stwierdził najwyraźniej, że ze strony Katsury nie zagraża im już żadne niebezpieczeństwo.
Zura posłał mu jednak mordercze spojrzenie.
— Co on tutaj robi?! — warknął.
Ren skrzywił się, splatając ramiona na piersi. Tatsuma prędko stanął pomiędzy nim a Katsurą, starając się nie dopuścić do kolejnej, bezsensownej konfrontacji.
— Zura, wszystko ci wytłumaczę — zaczął, wyciągając przed siebie obie dłonie w uspokajającym geście. — Ben zgodził się pomóc Maleen! Odkrył, jak ją uleczyć!
— Nie wierzę w jego dobre intencje! — syknął Katsura. — Nie wierzę za złamanego kredyta! Jak mogłeś pozwolić mu zbliżyć się do Maleen?!
— O tym możemy pogadać później — odparł szybko Tatsuma, podchodząc do niego i Maleen. Porwał oboje w ramiona. — Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że żyjesz! — wykrzyknął, szczerząc się radośnie.
Maleen zaśmiała się. W jej śmiechu słychać było niczym niezmąconą radość. Katsura żył, znów byli razem... Chyba nigdy nie była szczęśliwsza niż w tamtej chwili! Kiedy Tatsuma wypuścił ich z uścisku, ujęła twarz Katsury w obie dłonie i pocałowała go mocno. Jeśli do tej pory mężczyzna miał jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, czy Maleen naprawdę znów jest obok niego, czując dotyk jej miękkich ust na swych wargach, wyzbył się ich całkowicie. Maleen wróciła. A wraz z nią do jego serca powróciła radość i nadzieja. Otworzył się na Moc, czego nie robił od... Sam nie był pewien, jak wiele czasu minęło od jego walki z Renem na Crait. To wtedy odciął się od Mocy i od tamtej pory tkwił w całkowitych ciemnościach, żyjąc wyłącznie swą chęcią zemsty. Gdy jednak ponownie zanurzył się w świetlistym nurcie Mocy, odkrył, że obecność Maleen promieniuje jasno miłością oraz ciepłem. Ciemność nadal burzyła się wokół niej, usilnie starając się dosięgnąć jej swymi mackami, ale coś ją blokowało. Nie, nie coś, uświadomił sobie po chwili, ale ktoś. Ben. To on, kierując się jakimiś niezrozumiałymi dla Katsury pobudkami, ochraniał Maleen. O co w tym wszystkim chodziło, na wszelkie świętości?! Solo chciał ich zabić, jaki więc mógł mieć interes w chronieniu Maleen? Dodatkowo bolesny dla Katsury był fakt, że Ben zdołał uczynić to, czego Katsura nie potrafił. Ponieważ był zbyt słaby...
Jednak Maleen zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Katsura zorientował się, że szczebiotała coś do niego czule, gładząc kciukiem jego prawy policzek, więc skupił spojrzenie na jej twarzy. Wtedy przez twarz kobiety przemknął wyraz bólu.
— Zura, twoje oko... — zaczęła.
Twarz mężczyzny stężała. Posłał w kierunku Bena ponure spojrzenie.
— To jemu zawdzięczam jego brak — wycedził przez mocno zaciśnięte zęby.
Gwizdek pisnął przeraźliwie i odchylił się do tyłu, jakby pragnął spojrzeć na Bena. Jednocześnie z jego kopułki wysunęła się końcówka paralizatora, jakby droid zamierzał porazić nieznajomego mężczyznę wyładowaniem energetycznym. Ten jednak jedynie spojrzał na niego groźnie i Gwizdek pisnął żałośnie, chowając się za nogami Tatsumy.
— Ciesz się, że straciłeś tylko oko — warknął Solo. — Mogłem pozbawić cię czegoś znacznie cenniejszego!
— Odebrałeś mi Maleen! — wrzasnął Zura, a jego dłoń zaczęła krążyć niebezpiecznie blisko rękojeści miecza świetlnego. — Nie ma dla mnie nic ważniejszego od niej!
Solo prychnął pogardliwie.
— Jakoś nie spieszyło ci się, żeby ją ratować — rzucił. — Niby tak ci na niej zależy, a uciekłeś! Nawet nie próbowałeś jej ratować! Jesteś tchórzem!
Zanim Katsura zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Maleen odwróciła się ku Benowi. Jej dłonie zacisnęły się w pięści.
— Ben! — zawołała wściekle. — Przestań! Zura wcale nie jest tchórzem!
Katsura jednak tylko powoli wypuścił powietrze z płuc i odsunął się od niej o krok. Jego ramiona opadły smętnie.
— On ma rację... — jęknął. — Jestem tchórzem... Wmówiłem sobie, że nie żyjecie, bo tak było łatwiej... Dzięki temu nie musiałem wracać na Crait... Maleen, ja... Tak bardzo się bałem...
Wyglądał tak żałośnie, że Maleen miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce. ale przecież przeszłość była przeszłością, minęła, i nic już nie można było na to poradzić. Po co więc o niej rozmyślać? Czy nie ważniejsza była chwila obecna? Objęła go mocno, przytulając policzek do jego piersi.
— Zura, przestań... — poprosiła. — Nie mów tak i przestań nawet o tym myśleć! Znów jesteśmy razem i to jest najważniejsze! — Zerknęła na niego i zauważyła, że już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, zapewne nie zgodzić się z nią, więc prędko zmieniła temat. — Masz jakiś medpakiet? Trzeba zająć się twoim okiem...
Mężczyzna wyglądał na zdumionego, ale po chwili bezradnie pokręcił głową. Maleen westchnęła ciężko i ponownie spojrzała na Bena.
— A ty, Benie Solo? — spytała, specjalnie nazywając go imieniem, którego najwyraźniej nie znosił, ale które dla niej było jego jedynym, prawdziwym imieniem. — Masz jakiś medpakiet?
Solo ze złości aż zazgrzytał zębami. Jak ona śmiała zwracać się do niego takim tonem?! Jego usta zacisnęły się w wąską linię. Spojrzawszy w jej błękitne oczy znów jednak naszły go wyrzuty sumienia za to, co jej uczynił.
— Jakiś się pewnie znajdzie — rzucił, a potem prędko odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę swego promu.
Tatsuma obserwował całą scenę z ramionami splecionymi na piersi, uśmiechając się szeroko od ucha do ucha. Kto by pomyślał, że wielki Kylo Ren będzie przyjmował polecenia od kobiety?
— Będzie wesoło — mruknął pod nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top