18. Gdzieś w głębi...

Okazało się, że przyjechała ciężarówka z końmi. Zdziwiłam się trochę, ponieważ nie spodziewałam się, że tak szybko rozwiążą sprawę, lecz nie miałam już sił by o tym myśleć. Dlatego też, nie poszłam pomagać wprowadzać koni, tylko położyłam się spowrotem spać.

Wieczorem, poszłam nakarmić konie. Pan Mirek już przygotowywał najrozmaitsze mieszanki dla koni, każdemu według diety i widać było, że jego nerwy jeszcze nie do końca wchłonęły w ziemię.
- Nat... Misia!
Przytulił mnie mocno na powitanie.
- Dziękuję - wyszeptał.
Może to nie były jego konie, ale wiedziałam, że je kocha. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby mocniej niż ich właściciel.
- Nie ma za co. Na prawdę i dosłownie - powiedziałam trzymając mu rękę na ramieniu, bo nie wiedziałam co tak naprawdę powinnam teraz zrobić.
- Jedynie pobiegłam za tym facetem.
Uśmiechnął się. Ale nie tak jak zawsze, tylko z czułością. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafi, chociaż znam go tyle lat.
- Dobrze, że nic ci się nie stało - powiedział i wrócił do pracy.

Gdy wsypywałam owies do żłobów, nie tylko Małą pieszczotliwie głaskałam ale każdego konia. Chciałam, żeby wszystkie poczuły, że są dla mnie ważne. Szczerze mówiąc, sama to zrozumiałam dopiero teraz. Ten odgłos przeżuwania świeżego owsa, a później wylizywania żłobów ze wszystkich okruszków. Albo to jak rozsypują go na boki... Świadomość, że jest się wśród tego, co dla ciebie ważne. Konie.

Gdy Pan Mirek zaczął wlewać wodę do wiader, do stajni weszła Mery z Karolą.
- Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? - zapytała... Karola?!
Zamurowało mnie. Od kiedy ona się mną tak martwi?
- A co? Myślisz, że jestem jakimś bachorem, który płacze nad siniakami? Wiesz co? Jak byłam u tej bandy gnojków, to cieszyłam się, że nie muszę się gapić na twój krzywy ryj!
Co się ze mną dzieje.
- Odczep się dobra? Tak będzie prościej - dodałam.
Patrzyła na mnie z szeroko otworzonymi oczami. Nie miałam nic do niej. Cieszyłam się, że się o mnie martwiła. Tamte słowa same wyszły z moich ust, nawet nie wiem kiedy i czemu. Czułam się jak nie ja.
Odeszła zgnębiona, aby popieścić Egipta.
- Cieszę się że wróciłaś - powiedziała z niepewnym uśmiechem Mery.
Ja też tęskniłam.
- Nie spałyśmy wczoraj całą noc.
Dziękuję, to naprawdę miłe.
- Przeżyłabym bez waszego martwienia się - prychnęłam.
- Płakałyśmy pół nocy.
Naprawdę?
- Szkoda łez.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Spojrzała na mnie smutno.
- Chyba masz rację.
Nie, nie chciałam tego powiedzieć. Wracaj!

Karola ze mną już nie rozmawiała. Dała sobie spokój. Rzadko ją też widywałam. Unikała mnie, na ile to było możliwe.
Niby mi to nie przeszkadzało, bo przecież właśnie po to się zmieniłam, ale jednak, gdzieś w głębi czułam, że źle robię. "Gdzieś w głębi"....
- Hej.
Odwróciłam głowę w lewo. Obok mnie na trawie siedziała Mery. Z nią przynajmniej czasem gadałam. Ona naprawdę nie lubiła się poddawać. Za to z Anią mało rozmawiałam. Gdy się odzywała, z moich ust wychodziły nie miłe słowa i nawet nie wiedziałam dlaczego.
- No gitara.
- To powiesz mi w końcu?
- Co?
- Bo jesteś jeszcze gorsza, niż przed tą historią ze złodziejem koni.
Przewróciłam oczami.
- Gdybyś widziała jak niewinnemu człowiekowi zakładają obroża rażącą prądem, to też by Ci się poprzestawiało w głowie.
- Naprawdę? - Zrobiła wielkie oczy.
- Nie, na niby.
- To straszne... Mogłabyś nie żartować z takich rzeczy, wiesz? Miśka.
Miśka.
- A czy ja żartuję? Jestem nadzwyczaj poważna.
- Czemu ty się nie uśmiechasz?
Cisza. No bo co miałabym odpowiedzieć?
Gdzieś w głębi...

Zapraszam do tajemniczepisarki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top