Rozdział 7

Odetchnąłem, korzystając z krótkiej przerwy. Nie była ona długa, trwała tyle ile mój głębszy oddech. Zaraz później znów musiałem skupić się na dokładnym wynotowaniu najważniejszych informacji. Zacząłem się zastanawiać, czy nie moglibyśmy przejść całkowicie na dyktafony, lecz nie miałem za dużo czasu na takie rozmyślania. Praca.

Poczułem ulgę, gdy w końcu usiadłem w aucie na miejscu pasażera. Oparłem głową o zagłówek, wzdychając ciężko. Po chwili mój wzrok padł na przednią szybę, na której zaczęły pojawiać się drobne krople.

- Zdążyliśmy w samą porę.- Usłyszałem głos Yoongiego, zajmującego miejsce kierowcy.- Wracajmy. W końcu to jeszcze nie koniec roboty.

Racja. Trzeba będzie jeszcze napisać artykuł. Znając życie to zadanie spadnie na moje barki. To była niemal jak niepisana umowa. Jeśli jechałem na miasto w towarzystwie kogoś, to on zajmuje się wywiadem na miejscu, a ja artykułem. Dzisiaj jednak nie czułem żadnej siły twórczej. Zresztą, to ciągnęło się już od trzech tygodni.

Dotarliśmy na miejsce. Zabrałem wszystkie materiały i udałem się z nimi do swojego biurka. Zdążyłem zauważyć, że zrobił się na nim mały bałagan. Zajmę się tym później.

Po skończeniu pisania, wysłałem swoją pracę do zatwierdzenia. W tym czasie odchyliłem się do tyłu na skórzanym krześle, spoglądając w sufit. Dość szybko otrzymałem odpowiedź. Nie spodobała mi się ona. Do poprawki. Wyprostowałem się i zabrałem z powrotem do pracy.

Byłem dzisiaj beznadziejny. Doskonałym tego przykładem było trzykrotne odrzucenie mojej pracy. Albo miałem dzisiaj pecha, albo po prostu byłem do dupy. Zakląłem w duchu, gdy usłyszałem, że zostałem wezwany do siebie przez głównego redaktora, który był zarazem dyrektorem firmy.

Zabrałem telefon, mając przeczucie, że mi się przyda. To raczej nie będzie krótka pogadanka, motywująca mnie do roboty. W duchu modliłem się, by to nie było nic ważnego. W momencie przekroczenia progu jego gabinetu poczułem się jeszcze bardziej niepewnie. Ta mina nie sugerowała niczego dobrego.

Zamknąłem za sobą drzwi, po czym skłoniłem się lekko witając się w ten sposób.

- Park, powiedz mi co się z tobą ostatnio dzieje?

Dobrze zdawałem sobie, że to było pytanie retoryczne, mające na celu wprowadzenie do rozmowy. Podszedłem bliżej, by mieć możliwość późniejszego odpowiedzenia.

- Zawsze pisałeś świetne artykuły. Twój styl był wyraźny, charakterystyczny, aż miło się to czytało. To co przysyłasz mi przez ostatnie tygodnie jest całkowitym tego przeciwieństwem.

Przepraszam.

- Nie przepraszaj mnie tylko weź się w garść.- Spojrzał na mnie surowo.- Co się stało? Jakieś problemy w domu?

Można tak powiedzieć. Ostatnio trochę się u mnie działo, a efekt tego wszystkiego chyba trochę mnie przytłoczył...

Mężczyzna spojrzał na mnie badawczo, po czym ciężko westchnął.

- Idź do domu. Daję ci pięć dni niepłatnego urlopu. Wróć teraz do domu i poukładaj sobie wszystko. Mam nadzieję, że to wystarczy. Chciałbym, żebyś wrócił w dobrej formie.

Naprawdę nie trzeba.

- To wszystko co miałem do powiedzenia. Zrozumieliśmy się? W takim razie do zobaczenia w środę.

Skinąłem głową. Odwróciłem się, a następnie opuściłem pomieszczenie. Zrobiłem dwa głębokie wdechy nim ruszyłem się spod drzwi dyrektora. Z kamienną miną udałem się w stronę swojego biurka. Miałem wrażenie, że wszyscy mnie obserwują.

Nikt o nic nie pytał, jak każdy wiedział co się stało. Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i skierowałem się do wyjścia. Wszyscy pożegnali mnie z delikatnymi uśmiechami, mogącymi wyrażać współczucie, jak i litość.

W domu byłem niemal godzinę później. Trafiłem na największe korki oraz na jakiś wypadek, co jeszcze bardziej spowolniło cały ruch. Wchodząc do mieszkania, zatrzasnąłem za sobą drzwi z głośnym trzaskiem. Nie planowałem tego. Najwyraźniej emocje kłębiące się wewnątrz mnie były silniejsze.

Przez pewien czas chodziłem nerwowo po domu, nie wiedząc co właściwie powinienem ze sobą zrobić. Dobrze zdawałem sobie sprawę co było powodem tego rozstrojenia. Nie rozumiałem, dlaczego było ono tak duże i tak wpływało na moje życie.

Przecież znaliśmy się krótko. Ta przerwa, którą sobie urządziliśmy, nie powinna być dla mnie taka ciężka. Może podświadomie zdawałem sobie sprawę, że to koniec. Bolała mnie świadomość, że narkotyki są lepsze ode mnie. Nie powinienem się tym tak przejmować. Przecież od początku to było wiadome.

Nikt nie zwiąże się z kaleką. To zbyt trudne. Poświęcić się takiej miłości.

Tylko nie wiedziałem jak mam sobie z tym wszystkim poradzić. Zostawił mnie. Trudno. Najwyraźniej nie czuł tego samego co ja. Nie on, to ktoś inny. Tylko to nie takie łatwe. Serce zbyt szybko się do niego przyzwyczaiło i zrobiło to zbyt mocno.

Tęsknie za nim i nie umiem sobie z tym uczuciem poradzić.



Minęło kilka dni. Moje wolne właściwie się powoli kończyło. Skoro mamy sobotni wieczór to zostały mi jeszcze dwa dni wolnego. Później z powrotem będę siedział za dobrze mi znanym biurkiem i pisał kolejny artykuł.

Było trochę lepiej. Chyba zaczynałem godzić się z faktami, których nie mogę zmienić. Nie było sensu iść do niego i prosić, by do mnie wrócił. Dałem mu wolny wybór. Gdybym z powrotem ściągnął go do mnie, nie było by to szczere i prawdziwe.

Trzeba żyć dalej. Jakbym nigdy go nie spotkał.

Spojrzałem na zegar. Było jeszcze dość wcześnie. Chyba nie najgorszym wyjściem będzie pójść się rozluźnić na miasto. Trochę zabawy dobrze mi zrobi. Zabrałem telefon i portfel, część pieniędzy zostawiając w domu. Nie chciałem bym przez przypadek wydał za dużo, gdy już procenty uderzą mi do głowy.

Na zewnątrz wiał przyjemnie chłodny wietrzyk, działając nieco orzeźwiająco. Gdy szedłem w stronę centrum, zacząłem się zastanawiać do jakiego klubu lub baru się udać. Jeden z nich już odpadał. Bałem się, że mogę w nim spotkać Jungkooka, mógł dzisiaj pracować. Może w takim razie warto byłoby odwiedzić coś nowego? Tak.

Udałem się na drugą stronę samego centrum. Tamte lokale były mi mniej znane. W końcu wybrałem jeden z nich. Wnętrze było przyjemnie urządzone. Mieszanina klasyki i nowoczesności. Już po chwili przekonałem się, jakie komplikacje na siebie sprowadziłem. W lokalach, których bywałem z przyjaciółmi, barmani pamiętali mnie i wiedzieli, że obsługa mnie, wygląda trochę inaczej. Tutaj znów musiałem przeżywać te początki.

Na szczęście obsługa okazała się być miła i nie robiła problemów. Gorzej mieli ci, co chcieli ze mną zagadać. Niektórzy nie zrażali się od razu i zostawali chwilę dłużej. Ostatecznie jednak każdy odchodził. Początkowe zainteresowanie jednego mężczyzny i dwóch pań, zamieniało się z czasem w niechęć i strach.

Zrobiło się już późno, a mnie znudziło samotne picie. Ostatecznie wydałem mniej więcej połowę postawionego sobie limitu. Ledwo zaszumiało mi w głowie. Przynajmniej nie będę miał jutro problemu z kacem.

Pożegnałem się z barmanem, zapłaciłem za ostatnie zamówienie, po czym skierowałem się w stronę wyjścia. Od razu powitało mnie zimne powietrze. Odetchnąłem głęboko. Była to przyjemna odmiana po tym zaduchu w środku. Ciemności, które zapanowały rozświetlały jedynie uliczne latarnie. Księżyc schowany był za chmurami.

Rozejrzałem się dookoła, a na mojej twarzy pojawił się wyraz lekkie konsternacji. Którędy do domu? Nocą wszystko wyglądało inaczej, szczególnie w okolicy, do której rzadko się zapuszczałem. Może powinienem wezwać taksówkę? Nie. Taksówkarz na pewno obdarłby mnie z pieniędzy. Dam sobie radę, jestem dorosły.

Ruszyłem w kierunku, który prawdopodobnie prowadził do mojego domu. Stawiałem powolne kroki, nie mając ochoty wracać do pustego domu. O samotności przypominały mi dodatkowo opustoszałe ulice. Większość bawiących się w weekend nastolatków w tej chwili okupowała kluby i inne lokale tej kategorii.

Idąc tak mogłem poczuć jak ogarnia mnie coraz większe zmęczenie. Podniosłem dłoń i potarłem nią znużoną twarz. Serce mocniej zabiło mi w piersi, gdy poczułem czyjąś dłoń na swojej ręce. Zostałem szarpnięty gwałtownie w boczną uliczkę. Z obawą spoglądałem na dwójkę mężczyzn. Mogli mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat.

Zacisnąłem szczękę, kiedy poczułem silne uderzenie w twarz.

- Dawaj forsę!

Kurwa, nie można było od razu?! Po cholerę najpierw mnie bijecie, a dopiero później stawiacie takie żądania?! Nie zdążyłem nawet sięgnąć do kieszeni, kiedy jeden z nich zaczął mnie szarpać. Gdybym mógł, zacząłbym wołać o pomoc. Nie stawiałem zbytniego oporu, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że stoję na z góry przegranej pozycji.

- Co, tylko tyle?! Gdzie masz resztę kasy?

W domu i byłem sobie naprawdę wdzięczny, że zostawiłem większość gotówki wraz z kartą kredytową w domu. To był chyba mój najlepszy pomysł w ciągu ostatniego czasu. Jednak już w tej chwili zostałem pozbawiony nowego telefonu oraz portfela z wszelkimi dokumentami.

Najwyraźniej mój brak odpowiedzi potraktowali jako oznaka ignorancji. Widząc jak ręka jednego z nich zmierza w moim kierunku, osłoniłem się. Była to nawet skuteczna obrona, lecz drugi z mężczyzn, w tym czasie zadał mi cios w brzuch. Skuliłem się, na moment tracąc oddech. Oni wykorzystali to i zaczęli mnie atakować. Wylądowałem na ziemi, starając się jakoś osłonić przed ich ciosami. Po chwili uciekli, zadowalając się najwyraźniej tym co już zdobyli.

Miałem ochotę krzyczeć z bólu, lecz jedyne co mogło się wydobyć z mojego gardła to cisza. Przytrzymywałem przy sobie obolałą rękę. W ustach czułem posmak krwi. Gdy zbierało jej się za dużo w ustach, połykałem ją. Nie powinienem, żołądek nie trawi krwi. Chcąc uniknąć późniejszych wymiotów zacząłem ją wypluwać.

Nie mogłem się poruszyć. Wszystko mnie bolało. Nie miałem nawet jak wezwać pomocy, już nie wspominając o jakiejś karetce.

- Ja pierdolę, Jimin!- Usłyszałem czyjś przerażony głos.

Nadal zaciskałem powieki, starając się zapanować nad bólem. Czułem męskie dłonie na swoim ramieniu. Moje zęby boleśnie zaciskały się na dolnej wardze. Przez to wszystko mój mózg pracował na wolniejszych obrotach. Potrzebowałem chwili by rozpoznać głos mężczyzny, który w tym momencie rozmawiał z dyspozytorem pogotowia.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę.

Cieszyłem się, że w takim momencie nie zadawał mi tak absurdalnych pytań jak: nic ci nie jest oraz czy coś cię boli? Nie wiedzieć czemu, często jest to pierwsze pytanie, które słyszą ranni i poszkodowani.

- Co się stało?

Tak, na pewno ci teraz odpowiem, geniuszu!

- Napadli cię?- Zadał bardziej sensowne pytanie.

- Tak.- Zamigałem zdrową ręką.

Dziwnie było migać lewą. Czułem, że robię to dość nieporęcznie i mniej precyzyjnie. Podobne uczucie jak pisanie odwrotną ręką niż ta, do której byliśmy przyzwyczajeni.

Nie wiem jak długo leżałem w tym zaułku, nim do moich uszu dotarł dźwięk pogotowia. Karetka zatrzymała się na ulicy, a mężczyźni, którzy z niej wybiegli od razu do nas podbiegli.

- Co się stało?- Spytał jeden z nich rzeczowym tonem.

- Nie wiem. Znalazłem go w takim stanie. Chyba ktoś go napadł.

- Słyszy mnie pan?- Inny mężczyzna próbował ze mną porozmawiać.- Jak się pan czuje?

- On jest niemową.- Wtrącił się chłopak- Słyszy, ale nie mówi.

- Zna go pan?

- Tak. To mój przyjaciel.

Nie do końca rejestrowałem to, co się wokół mnie dzieje. Jungkook rozmawiał z jednym z ratowników, dwóch pozostałych przeniosło mnie na nosze i zaczęło nieść w kierunku karetki.

- Mogę z wami jechać?

- Niestety, nie może pan.- Poinformowano go chłodnym tonem.

- Proszę. Ktoś z państwa umie migowy? Będę robił za tłumacza.

Nie usłyszałem odpowiedzi. Zostałem już zapakowany do wnętrza samochodu. Po chwili uzyskałem odpowiedź, widząc chłopaka w wnętrzu karetki. Ruszyliśmy. Ratownicy pytali się mnie o różne rzeczy. Musiałem szukać słów, które mogę zamigać jedną ręką.

W końcu dojechaliśmy do szpitala. Tam od razu się mną zajęto. Wykonano serię różnych badań oraz opatrzono rany. Oczywiście wyszło na jaw, że byłem pod wpływem alkoholu. Zawartość nie była duża, lecz jednak. Miałem wrażenie, że odkąd to wszyło, część lekarzy zaczęła inaczej na mnie patrzeć.

Później została wezwana również policja. Z pomocą Kooka spisali protokół z napadu. Przy okazji złożyłem zawiadomienie o kradzież telefonu oraz dowodu osobistego. Nic z ważniejszych rzeczy przy sobie nie miałem. W portfelu było jeszcze tylko kilka kart rabatowych do sklepów.

- Ma pan stłuczone żebra i rękę, zwichnięty nadgarstek oraz rozciętą wargę oraz łuk brwiowy.- Odezwał się lekarz, spoglądając w moją kartę.- Na szczęście nie trzeba było szyć. Rękę proszę trzymać na temblaku przez tydzień. Przepisze panu maść, którą będzie pan smarował nadgarstek oraz tabletki, które pomogą uśmierzyć ból.

Skinąłem głową. Po kilku minutach mogliśmy już wychodzić ze szpitala. Wychodząc, spojrzałem w stronę elektronicznego zegara wywieszonego na ścianie. Świetnie, dochodziła piąta nad ranem. Całą noc mam już za sobą.

- Weźmy taryfę.- Odezwał się Kook, kierując mnie w stronę postoju taksówkę.

Milczałem, bo co innego miałem robić. Dałem mu się prowadzić. Po chwili siedziałem już na tylnym siedzeniu taksówki i zmierzałem w stronę swojego domu. Gdybym postąpił tak wracając z baru, ominęła by mnie cała masa nieprzyjemności.

Zagryzałem dolną wargę, przekraczając próg swojego mieszkania. Całe szczęście klucze mi zostawili. Chyba po prostu nie dotarli do nich, ponieważ ulokowały się głęboko w kieszeni. Robiłem powolne i ostrożne kroki. Leki, które mi podali, jeszcze działały, zagłuszając ból, lecz nie czułem się zbyt pewnie. Poza tym nie dały radę sobie z jednym bólem, którego źródło było w samym środku klatki piersiowej. Zresztą, ich działanie niedługo zacznie zanikać.

Położyłem się na środku swojego łóżka. Zostałem przykryty kocem i obrzuconym współczującym spojrzeniem.

- Dobrze się czujesz?

Jest lepiej niż było, a zarazem jeszcze gorzej. Czułem rosnącą gulę w gardle. Oddech stawa się coraz cięższy.

- To ja... Ja chyba już pójdę...

Spojrzał na mnie niepewnie, po czym się odwrócił w stronę drzwi. Moja zdrowa ręka od razu powędrowała w stronę jego nadgarstka, zamykając go w szczelnym uścisku. Mimowolnie odwróciłem ją w moją stronę, by mieć widok na jego przegub. Na tej czysto. Pociągnąłem go nieco, chcąc by usiadł na łóżku.

Zajął miejsce na brzegu, siedząc do mnie bokiem. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, nic zamigać. Zaciskałem zęby na wardze. Przestałem, gdy poczułem smak krwi.

- Jimin...- jego głos zadrżał.

Nie mogłem już powstrzymywać kłębiących się wewnątrz mnie emocji. To już za długo we mnie siedziało. Czułem jak tama pęka, a z pomiędzy zamkniętych powiek zaczynają wypływać słone łzy.

Poczułem przy sobie jego ciało. Przekręciłem się, chowając przed nim twarz. Opierałem czoło o jego tors, nie przestając szlochać. Jego ramiona objęły mnie, co tylko pogorszyło całą sytuację.

- Wszystko dobrze.- Usłyszałem jego szept.- Jesteś bezpieczny.

Zdrową dłoń zaciskałem na jego koszulce, przytrzymując go przy sobie. Jednocześnie czułem opuszczającą moje ciało adrenalinę oraz osłabienie środków przeciwbólowych. Młodszy zauważył to lub od początku źle interpretował moje zachowanie.

- Przyniosę ci coś na ból.

Wyswobodził się z moich objęć i zniknął za drzwiami sypialni. Przełknąłem gulę, znajdującą się w moim gardle, po czym przekręciłem się na bok. Byłem zwrócony plecami w stronę drzwi. Starałem się jakoś opanować i pozbierać do kupy. Wszelkie starania legły w gruzach, kiedy chłopak z powrotem wszedł do pokoju.

Dlaczego akurat on musiał mnie tam znaleźć? Nie mogłem naprawdę trafić na nikogo innego? Nie będę umiał drugi raz patrzeć jak mnie opuszcza.

Poczułem jak materac ugina się za moimi plecami. Pociągnąłem zasmarkanym nosem.

- Trzymaj. Mam nadzieję, że pomoże.

Wziąłem głęboki wdech, po czym odwróciłem się na drugi bok. Od razu przylgnąłem do jego bioder, bo to one znalazły się w zasięgu moich rąk. Głowę położyłem na jego udzie, a chorą rękę przewiesiłem przez niego. Starałem się zdusić w sobie płacz. Nie powinienem się tak zachowywać. Nie jestem nastolatkiem. Takie sprawy powinienem rozwiązywać dojrzałą rozmową, a nie takimi scenami.

Słyszałem jak odkłada szklankę na stolik obok. Po chwili poczułem jak jednak jego dłoń zatapia się w moich włosach, a druga delikatnie gładzi moje plecy. Przez długi czas nie mogłem się uspokoić. W końcu jednak zmęczenie zaczęło brać nade mną górę. Nie kontrolowałem swoich opadających powiek.



Zamrugałem zmęczonymi oczami. Miałem wrażenie, jakbym w ogóle nie spał. Za oknem było nadal ciemno, więc mogę powiedzieć, że tak było. Starając się za bardzo nie ruszać, rozejrzałem się po pokoju. Nikogo tu nie było. No tak, poszedł sobie, kiedy zasnąłem. Nie miał powodu tu ze mną zostać. W końcu się rozstaliśmy.

Drgnąłem zaskoczony, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi. Jego widok naprawdę mnie zdziwił. Miał więcej powodów by wyjść niż zostać. Uciekłem od niego wzrokiem. Czułem się dużo lepiej niż wczoraj, jednak to nadal bolało.

- Masz. To te leki przeciwbólowe, które ci przepisali. Mam nadzieję, że skoro są na receptę to są mocniejsze i ci pomogą.

Wziąłem od niego szklankę z wodą oraz niewielką tabletkę. Szybko połknąłem ją, popijając wodą. Miałem nadzieję, że pomoże. Żebra oraz ręka nadal dawały o sobie znać. Ciekawe kiedy on zdążył zrealizować tą receptę?

- Chodź, zmienię ci opatrunek.

Podniosłem się do pozycji siedzącej. Jungkook wszedł na łóżku, kładąc obok siebie maść oraz świeży bandaż. Bez słowa wyciągnąłem uszkodzoną rękę w jego stronę. Chłopak zaczął delikatnie ściągać stary bandaż. Maść, którą smarował najbardziej opuchnięte miejsca była przyjemnie chłodna. Po chwili na nadgarstku znajdował się już świeży opatrunek. Przez cały ten czas unikałem jego wzroku.

- Możesz ruszać palcami.

- Tak.- Zamigałem powoli i ostrożnie.

- Jak się czujesz?- Przez chwilę miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie troskę.

- Dobrze.- Odpowiedziałem drugą ręką, ponieważ tamtej nie byłem w stanie unieść.

- Nie przemęczaj się. Chcesz mój telefon?

Skinąłem głową. Chłopak wyciągnął telefon i podał mi go. Spojrzałem na niego dłuższą chwilę po raz pierwszy tego dnia. Wyglądał tak zwyczajnie. Jakbyśmy nie widzieli się dopiero od dwóch dni. Jedyną różnicą były znacznie dłuższe ciemnobrązowe włosy oraz kilkudniowy zarost.

Trzymałem w dłoniach telefon, nie wiedząc co powiedzieć. Spojrzałem na godzinę wyświetlaną przez urządzenie. Otworzyłem szerzej oczy. Wcale nie spałem przez kilka minut...

- Co cię tak zdziwiło?

Godzina

- No, przespałeś cały dzień. Właściwie to za jakąś godzinę można byłoby się kłaść spać z powrotem. Nie chciałem cię budzić. Chciałem byś trochę odpoczął.

Ponownie uciekłem wzrokiem w stronę telefonu. Nie rozumiałem, dlaczego czułem się skrępowany. Nerwowo przewracałem urządzenie w dłoni. Znieruchomiałem, gdy poczułem jego dłoń na swojej brodzie. Skierował moją twarz w swoją stronę. Jego brązowe oczy spoglądały wprost na moje usta.

- Nie przygryzaj jej.- Mówiąc to przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze.- Masz już ranę.

Po chwili poczułem krótki dotyk jego ust na swoich. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Następnie poczułem jak opiera swoje czoło o moje, nie oddalając się ode mnie zbytnio. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.

- Jestem czysty od dwóch tygodni.- Wyszeptał.

Chwyciłem jego kark zdrową ręką i przyciągnąłem go do siebie. Nasze usta złączyły się ponownie. Chłopak natychmiast oddał i pogłębił pocałunek. Gdy oderwaliśmy się od siebie, znowu byłem bliski płaczu.

Spojrzałem w dół w stronę telefonu. Po chwili zacząłem nieudolnie pisać na urządzeniu.

Dlaczego się nie odzywałeś? Nie powiedziałeś mi, że...

- Mówiłem ci, że nie jestem uzależniony. Ale potrzebowałem chwili by to wszystko przemyśleć.- Przyznał.- Właściwie to szedłem po działkę, ale po doradzę trafiłem na ciebie.

Wziąłem głęboki wdech. Starałem się zapanować nad emocjami. Czyli jeszcze nie wszystko skończone.

- Słońce, połóż się i odpoczywaj. Jutro trzeba będzie zadzwonić do twojego operatora i załatwić, żeby zablokowali numer. Poza tym będziesz musiał wziąć sobie w pracy chyba kilka dni wolnego.

Kolejne kilka dni. Na szczęście tym razem będzie płatne.

Moja oferta nadal aktualna. Oczywiście, jeśli obiecasz mi, że już nigdy nie weźmiesz czegokolwiek.

- Dobrze. Tylko... To naprawdę mi pomaga.

Oddalił się ode mnie, jednak cały czas pozostając na łóżku.

A skąd wiesz czy i ja nie mogę ci pomóc? Musisz mi tylko powiedzieć o co chodzi.

- Nie chcę cię tym obarczać.- Uśmiechnął się smutno.- Przyniosę ci coś do jedzenia. Cały dzień spałeś, a mam wątpliwości czy jadłeś wczoraj kolację.

Poczochrał moje włosy, po czym wyszedł. Zniknął z pomieszczenia. Zostałem sam. Przeniosłem się na brzeg łóżka i spróbowałem wstać. Wstałem. Momentalnie zrobiło mi się słabo, więc z powrotem usiadłem. Nie pozostało mi nic innego jak czekanie na posiłek. Usadowiłem się wygodnie, opierając o ścianę.

W końcu zjawił się z parującym talerzem jedzenia. Podał mi je, zajmując miejsce obok mnie. Wyglądało smacznie. Po pierwszym kęsie już śmiało powiedzieć, że nie tylko byłem piekielnie głodny, ale rzeczywiście to co przygotował Jungkook było naprawdę dobre. W mgnieniu oka opustoszyłem cały talerz.

- Widzę, że naprawdę byłeś głodny. Mam nadzieję, że smakowało.

- Tak.- Przyznałem.

- To co, po kubku ciepłego kakałka i spać? Już dawno po wieczorynce.

Może i przespałem cały dzień, lecz zmęczenie w ogóle nie opuściło mojego ciała. Skinąłem głową, zgadzając się na propozycję Kooka. Ponownie zniknął za drzwiami, by wrócić po kilku minutach z dwoma parującymi kubkami.

Usiedliśmy w pozycji pół leżącej, delektując się smakiem gorącego napoju. Sprawiał on, że robiłem się coraz bardziej senny. Czułem, że dzisiejsza noc będzie dużo spokojniejsza. Odstawiłem swój pusty kubek na stolik nocny. Położyłem się, wtulając w wciąż siedzącego Jungkooka. On niespiesznie popijał swoje kakao.

- Taehyung byłby teraz w twoim wieku.- Powiedział nagle beznamiętnym tonem. Leżałem cicho, nie wiedząc co się za bardzo dzieje.- Nie, przepraszam. Byłby o rok starszy.- Poprawił się.- Byliśmy dość nietypowym rodzeństwem. Lubiliśmy się i nie odstępowaliśmy siebie na krok. Na podwórku mówiono o nas bliźniaki Kim.- Zaśmiał się krótko.

Dlaczego Kim?

- Co...- Zacząłem, gdy nastąpiła dłuższa przerwa.

Nie byłem w stanie dalej zamigać pytania, ponieważ miałem do dyspozycji tylko jedną rękę.

- Powiesił się w naszym pokoju. Zrobił to niedługo po tym jak zasnąłem. Nikt tego nie zauważył, dopóki się nie obudziłem.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Na pewno nie chciałbym widzieć czegoś takiego. Objąłem go mocniej, chcąc dodać mu trochę otuchy i wsparcia. Kątem oka zerknąłem na jego twarz. Nie wyrażała żadnych emocji.

- Miałem wtedy dziesięć lat. Szczerze mówiąc było to gorsze od tego co widziałem dwa lata później. Chociaż raczej powinno być na odwrót.

Już nie byłem taki pewien czy chcę to słyszeć. Nie chodzi tu o mnie, lecz o niego. Takie wspomnienia muszą być dla niego naprawdę bolesne. Nie powinienem nalegać. Teraz tego żałowałem. Przeze mnie wracał w tej chwili wspomnieniami do tamtych dni.

- Pewnie to przez to, że nie miałem dobrego kontaktu z rodzicami. Ojciec często pił i nawet zapominał, że ma dzieci. Pewnie dlatego się uratowałem. Myślał, że jak zabił matkę, a później zastrzelił siebie, to pozbył się całej rodziny. Był schlany, więc najprawdopodobniej znowu o mnie zapomniał.

Zacisnąłem oczy i wtuliłem się w niego. Naprawdę nie powinienem.

- Jak będzie ci się nudziło to wpisz Jungkook Kim lub tragedie rodziny Kim. Coś tam powinieneś znaleźć. Z niewiadomych powodów swego czasu było o tym całkiem głośno. Musiałem zmienić nazwisko, żeby przestano mnie łączyć z tą sprawą.

- Kook...

- Chodźmy już spać.- Odparł, spoglądając w końcu na mnie.

Zniżył się i odwzajemnił mój uścisk.

- Dobranoc słońce.- Ucałował mnie w czoło.- Tęskniłem.

Położyliśmy się spać, lecz jeszcze długo potem nie mogłem zasnąć. Kook chyba też, mimo że leżał nieruchomo, jakby od dawna był już w krainie Morfeusza.    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top