| Rozdział 1 |

Ciemne włosy rozwiewały się na wietrze i jedynie kapelusz utrzymywał je we względnych ryzach.

Mężczyzna przymknął jedno oko patrząc uważnie przez lunetę. Mocniej zacisnął na niej dłoń a kąciki jego ust się uniosły.

Tak... Statek na jaki zmierzali znajdował się tak blisko... A wraz z nim nowe łupy.

Cóż, może nie żeby był materialistą. Za takiego się nie uważał, oj nie. Jednakże nie zmieniało to faktu, iż ciągłe życie na morzu sprawiało, że załoga wręcz błagała go o zejście na ląd, (za czym osobiście nie przepadał) lub chociaż mały rozbój. Z ofiarami śmiertelnymi czy też nie, nie stanowiło to dla niego żadnej różnicy.

- Kapitanie? - usłyszał za swoimi plecami, na co z nutką irytacji spojrzał na mężczyznę, który skierował do niego te słowa.

Wyglądał bardzo dostojnie. Długi czarny płaszcz powiewał na wietrze ukazując złote zdobienia i biżuterię na jego szyi i umięśnionej klatce piersiowej odzianej jedynie w zwiewną koszulę. Schował lunetę do kieszeni i w rytm stukotu  obcasów, swoich czarnych idealnie wypolerowanych sięgających do kolan butów, podszedł w jego stronę.

- Raport - powiedział obojętnie, patrząc na człowieka przed sobą, który zrobił się niamal o połowę mniejszy przed jego osobą.

Nic w tym dziwnego. Przerażenie i obawy budził samym spojrzeniem, a jego głęboki pełen stanowczości głos sprawiał, iż potencjalna ofiara kuliła się by tylko uciec z przed jego oblicza. Z resztą, Przydomek "Bezwzględny" nie zyskiwało się za nic.

- S-Sir... Załoga się-się niepokoi c-co do naszych dalszych... Działań - wyjąkał.

Irytujące...

- Coś im nie odpowiada? Jakieś zażalenia? - uniósł brew.

- To nie statek handlowy, Panie. Obawiają się, że będzie dobrze chroniony - przełknął ślinę.

- Będzie, tego jestem pewien, jednakże czy nie tego właśnie chcieli? Od tygodni wysłuchuję ględzenia i żali tych niewdzięczników o tym, jak to bardzo chcieli by napaść na statek. Tymczasem kiedy trafia się okazja nogi im miękną. A gdzież ta odwaga i brawura?

- Niestety w tych czasach już jej nie uświadczysz - usłyszał za sobą głos bosmana - Do roboty szczury lądowe! Mamy statek do ograbienia! - krzyknął klaszcząc w dłonie i poganiając mężczyzn.

- Ilu ludzi? - zapytał spoglądając w stronę statku na horyzoncie kapitan - Oraz... Jak cennych ludzi?

- Około setki Panie, sądząc po wielkości statku. Za pewne jakaś arystokracja - mruknął, opierając się o burtę jego przyjaciel - A gdzie arystokracja tam i złoto...

- Oraz cenne przedmioty i alkohole - dodał po namyśle - Droga żywność... Mapy - dodał ten.

- Ale i niestety straż. Tego boją się chłopcy. - powiedział, widząc wysuwające się działa i ruch na pokładzie drugiego statku. - Ciekawe czy będą walczyć czy się poddadzą.

- Nasza liczebność bez wątpienia jest większa. Wątpię by się pofatygowali - odparł - Będą błagać o litość.

- Jak zawsze staramy się bez ofiar? - dopytał jego zastępca czyszcząc swój sztylet o materiał płaszcza.

- W razie konieczności poderżnijcie gardło komu trzeba. Arystokracja ma zostać żywa. Chętnie bliżej się poznamy - wyszczerzył się.

- Jakieś plany co do nich? - uniósł brew również z uśmiechem.

- To się okaże - odpowiedział, przeczesując palcami włosy dłonią, pełną pierścieni i sygnetów. - Aczkolwiek sama w sobie nie jest mi przydatna. Nawet na zakładników.

- Zakładnicy to tylko problem - zgodził się bosman.  Był jedynym przyjacielem Kapitana i tylko on rozmawiał z nim bez strachu - Ale kobiety... Hmmm... Pewnie jakieś przewożą...

- Tylko jedno ci w głowie - wywrócił oczami - Ale owszem, za pewne jakieś się tam znajdują.

- Zaraz się zacznie. Idziesz z nami czy zostajesz na statku? - spytał z uśmiechem przeciągając się.

- Nie przepuszczę okazji - wymruczał poprawiając koszulę pod swoją brodą - Ruszajmy.

Bosman wyciągnął szable i zaczął krzyczeć radośnie. Inni dołączyli. Jakby zaraz miała rozpocząć się najlepsza zabawa a nie walka o życie. W ten sposób zawsze straszyli statki. Widok parudziesięciu wrzeszczących mężczyzn nie był najprzyjemniejszy.

W końcu znajdowali się już na tyle blisko by przedostać się na drugi okręt. Zamieszanie i gwar dobiegał zewsząd. Większość jego ludzi znajdowała się już na pokładzie. Jemu jednak się nie śpieszyło. Przyglądał się sytuacji wyprostowany z dumnie wypiętą piersią.

- Jak sytuacja...? - zapytał powoli, spoglądając na mężczyznę obok trzymającego szpadę w dłoni.

- Parę osób jeszcze walczy ale większość się poddała. Chlopcy ustawiają załogę w lini dla Pana. Może Pan kapitan już pójść - powiedział spokojnie, kłaniając się z szacunkiem, wskazując prowizoryczny mostek łączący statki.

Ten wyminął go idąc przed siebie. Pewnym, zdecydowanym krokiem stanął na grubych deskach. Przesunął po nich wzrokiem. Widać było, że statek należał do arystokracji. Na pokładzie klęczeli już w rządku mężczyźni, kobiety i kilkoro dzieci.

- Hmm... To wszyscy? - zapytał bosmana, ale ten nie zdąrzył odpowiedzieć, ponieważ z pokładu wyłonił się jasnowłosy chłopak niskiego wzrostu. Miał drobną posturę i zdobne ubranie wskazujące, że napewno nie jest jedynie jednym z członków załogi. Z resztą... Jego uroda również na to nie wskazywała.

- Żądam widzenia z Kapitanem! - krzyknął.

Mężczyzna odwrócił się powoli w jego stronę a na widok dużo niższego dzieciaka o jasnych lekko przydługich lokach i zirytowanej minie, uśmiechnął się mimowolnie.

A to ciekawe...

Trzymany był mocno i dość boleśnie za ramiona dwójki jego ludzi. Jego twarz wyrażała oburzenie i wściekłość. Nie strach i nie przerażenie jak u reszty załogi.

Przekrzywił głowę, kiwając brodą na mężczyzn, na znak by puścili chłopca.

- T-to skandal! - krzyknął ponownie gdy go puszczono - Jak śmiecie wdzierać się na statek mojej rodziny i traktować nas w ten sposób?! - podszedł do kapitana, którego poznał po najbardziej bogatym stroju - Nie macie prawa, wy psy..! - zadarł głowę.

- Ty mały... - zaczął bosman przybliżając się do młodzieńca w trzech krokach.

- Henry! - z boku dobiegł ich przerażony kobiecy krzyk.

Kapitan przeniósł na nią wzrok. Po strojnej bufiastej sukni i klejnotach na szyi szybko wywnioskował, że nie jest ona zwykłą służką.

Potem z jej gardła wydobył się kolejny krzyk gdy tylko bosman chwycił dzieciaka za ramię unosząc dłoń by go uderzyć.

- Zostaw. - powiedział jedynie krótko patrząc na chłopaka - Wiesz kim jestem? - zapytał.

Blondyn wyprostował się godnie zrzucając dłoń pirata ze swojego ramienia. Przez chwilę patrzył na niego gniewnie.

- Mówią na Ciebie "Czarny diabeł" - wycedził - Jesteś zmorą oceanów, napadającą na niewinnych porządnych ludzi. Jesteś zwykłym kundlem!

Cisza jaka zapanowała była przerażająca i przerwał je jedynie dźwięk dłoni zderzonej z jasnym, niemal bladym policzkiem chłopca. Zaraz po jego wymierzeniu kapitan wyprostował się dumnie.

- Znalazł się bohater - uniósł brwi - Szkoda, że ledwie odstaje od desek pokładowych - powiedział kpiąco na co rozległ się śmiech wokół niego.

- Jak śmiałeś...? - młodzieniec pisnął mało męski łapiąc się za policzek - To bolało!

- Och, rzucasz się na mordercę bez broni i nawet fizycznej siły? - roześmiał się rozbawiony - Żałosne...

- Nie zamierzam się z tobą bić. A poza tym mam szable, którą twoje kundle mi zabrały - spojrzał z wyższością na mężczyzn - Opuść ten pokład natychmiast.

- Opuszczę, zaiste. Zrobiłbym to dużo szybciej gdyby nie twój pyskaty języczek - wymruczał.

- A ty?! Wiesz z kim masz do czynienia?! Jestem panicz Henry de Badlesmere. Trzeci tego imienia. Syn Lorda Fleatchera de Badlesmere. Właściciela posiadłości i wiernego sługi królowej!

- Ah... Panicz - powiedział z udawanym podziwiam po czym pokłonił się - W takim razie proszę mi wybaczyć nie dostrzegłem... Podobieństwa. Za pewne brak ogłady i mizerna postawa mnie zmyliła - dodał kpiąco na co znów ludzie za nim roześmiali się.

- Jak śmiesz... - rumieniec wstydu pojawił się na jego policzkach, doskonale widoczne na tle jego białej skóry. Wyprostował się mimo to bardziej - Po prostu opuść ten statek, a nie zgłosimy tego incydentu królowej  - wskazał na mostek.

- Wprost się trzęsę... Ze strachu - dodał po czym rozejrzał się - Bierzcie wszystko co kosztowne. Łącznie z żywnością. Zostawcie tyle by, przeżyli na morzu. - machnął głową - A jego związać i postawić z nimi - wskazał na grupę klęczących ludzi.

- Nie macie prawa mnie wiązać! Łapy precz wy kundle - zaczął wierzgać uderzając jednego z mężczyzn.

- Powiem ci coś, Henry... - powiedział schylając się do jego ucha gdy dwójka jego podwładnych pęntała mu boleśnie nadgarstki. - Milczenie... Jest złotem, piraci nie kochają niczego tak bardzo jak złota.

- Nie nazywaj mnie tak, piracie - wycedził piorunujac go załzawionym wzrokiem. Nie był przyzwyczajony do bólu, jednak uspokoił się po paru uderzeniach w brzuch od trzymającego go jednego z ludzi.

- Róbcie co kazałem - krzyknął jeszcze do przyglądającej się załogi po czym sam ruszył się rozejrzeć.

***

Po paru godzinach niemal wszystkie skarby i drogocenne przedmioty zostały przetransportowane na ich statek.

- Panie - odezwał się ktoś z tyłu - To już wszystko co udało nam się odnaleźć. Transportowane są ostatnie beczki z trunkami, Sir - powiedział, niosąc kufer z klejnotami.

- Dobrze - skinął głową - Jak z ofiarami?

- Naszych? Trzech rannych. U nich pięciu, przy czym jeden ciężko ale został opatrzony. Kilku strażników nie żyje. - zaraportował bosman.

- Martwych wrzućcie do morza. Wracamy. - oświadczył jedynie Kapitan.

- A... - spojrzał na grube związanych ludzi. - Co z nimi?

Mężczyzna przeniósł na nich powolny wzrok - Rozwiązać, bez potrzeby nie wyrządzać krzywd. Możesz wziąć kilka kobiet. Przydadzą się - mruknął, na co ten skinął głową i od razu wydał rozkaz.

Słychać było westchnienia z ulgą załogi gdy tylko zostali uwolnieni.

Kapitan stanął na mostku idąc w stronie swojego okrętu, jednak zatrzymał się znów słysząc głos.

- Jak... Jak śmiesz?! Okradłeś nas a teraz uciekasz? A gdzie twój honor? Gdzie twój honor i godność psie?! - krzyknął jasnowłosy chłopak wstając, gdy tylko został uwolniony.

Kapitan odwrócił się powoli - Nadal nie spokorniałeś? - zapytał z niewielkim podziwiam. Po tyłu godzinach klęczenia w niewygodnych pozycjach zazwyczaj rzadko kto miał siłę na jakiekolwiek dyskusje. Nawet jeśli był samobójcą...

- Ja w przeciwieństwie do Ciebie mam godność! - warknął rozcierając nadgarstki.

- Po cóż Ci godność skoro zaćmiewa go brawura i głupota? Próbujesz być odważny a jedynie się upokarzasz. Aż tak chcesz zginąć? - cofnął się do niego powoli.

- J-ja - cofnął się o krok - Nie zabijesz mnie! Ściągniesz na siebie gniew królowej!

- Pieprzę królową - roześmiał się wraz z resztą wtórującej mu załogi. Powoli wyciągnął swoją szpadę.

- N-nie - chłopak cofnął się jeszcze bardziej. Wreszcie w jego oczach pojawił się strach.

- Gdzie Twoja odwaga? Rozpłynęła się tak szybko jak szybko się pojawiła - pstryknął palcami.

- N-nigdy nie zniknęła. Jestem odważny - wyprostował się czując na sobie wzrok swoich podwładnych. W tym przerażone oczy matki. Nie mógł się poddać, nie mógł zawieść. Ojciec przed wyjazdem nakazał mu opiekować się nią i jego siostrami. - Zabij mnie jeśli tak się boisz, młodszego od siebie, rozbrojonego panicza - wyprostował się - Zrób to!

Ten uniósł brwi.

Ciekawe... Czyżby źle ocenił tego młodzieńca? Nie... Widział strach w jego oczach. Był taki... Satysfakcjonujący.

Powoli schował szpadę, czując zdezorientowane spojrzenie dzieciaka
Chłopak nie odezwał się jednak. Nie chciał umierać. Patrzył tylko uważnie na to co mężczyzna robi.

- Jesteście wolni - zawołał do innych ludzi z przerażeniem przyglądających tej strasznej scenie. - Przyjąłem propozycję waszego panicza - dodał z uśmiechem - Właśnie tak wielki Henry de Badlesmere oddał swoją wolność za darowanie wam życia! - powiedział z drapieżnym uśmiechem skierowanym do chłopaka - Bierzcie go, jest mój - dodał do Bosmana, po czym ruszył w stronę statku nie oglądając się już za siebie...

___________________________

Pisane we współpracy z shadow_river

Dzień dobry kochani!
Mamy dla was nowe opowiadanie, które wrzucamy na naszą rocznicę znajomości. Mam nadzieję, że się wam podoba i czekamy na komentarze❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top