Rozdział 18
- Zeswatać? - powtórzyłam takim tonem, jakbym dostała w twarz rybim ogonem. Zrobiło mi się słabo i odstawiłam kubek z naparem.
- Słucham teraz twoich propozycji - wzięła sie za układanie z końca stołu jakichś karteczek.
Na moment zapomniałam języka w buzi.
- W zasadzie ja... Myślę, że dobrze by mu zrobiła jakaś wycieczka albo częstsze przebywanie z Leslie. Czy nie mógłby na kilka tygodni zrobić sobie wolnego i wyjechać?
Hanji zatrzymała sortowanie papieru i spojrzała na mnie z zastanowieniem.
- Znam go. Wykręci się. Gdy ktoś zobaczy go z dzieckiem, ludzie będą plotkować. Levi woli dozować wizyty. Każde spotkanie jest dla niego trudne, wyobraź to sobie... Im rzadziej się widzą, tym dla nich lepiej.
- Uhh - sapnęłam naburmuszona.
- Czekam na odpowiedź Hanny. Jeśli nie wpadła w żadne tarapaty, zjawi się na Święta. Ja sądzę że to idealny czas. A ty?
Czyli już do niej napisała??
- Tak, idealny... - rozciągnelam usta.
- A coś ty tak spochmurniała, co? Wiem, czego ci trzeba! No tak! Chodź ze mną - w zasadzie nie musiałam nigdzie iść, a chodziło jej tylko o to, bym odwróciła się o 180 stopni na stołku.
Kobieta zbliżyła się do niewielkiego regału i otworzyła drzwiczki, ukazując różnokolorowe materiały, tkaniny i ubrania. Jeżeli to jest jej szafa, spokojnie mogła zaopatrzyć wszystkie kobiety w korpusie.
- Widzę że ciągle w tym samym chodzisz... pewno pożyczasz ciuchy od koleżanek, nie? Mam coś dla ciebie, chyba twój rozmiar. Masz wąska talię, to będzie dobrze leżeć - grzebała po półkach i wyjmowała ubrania zawieszając sobie kolejno na barkach.
- Ależ pani pułkownik, nie trzeba! - co za kobieta! - Ja... Zamierzam sobie kupić ubrania gdy dostaniemy pierwszą wypłatę...
Ale ona mnie nie słuchała. Wpadła w jakiś trans. Rzuciła mi pierwszą z brzegu koszulę w cynamonowym kolorze.
- Przymierzaj! - zagryzła wargi, zadowolona, że może przyczynić się do poprawienia mojej sytuacji odzieżowej.
Stanęłam do niej tyłem i powoli zdjęłam górną część odzienia, zostając jedynie w białej bawełnianej bieliźnie. Koszula była w idealnym stanie, z krótkim kołnierzykiem, beżowymi guzikami. Szkoda tylko, że nie mogłam się nigdzie zobaczyć. Moim lustrem była reakcja Hanji: uniosła w górę dwa kciuki pokazując, że wyglądam dobrze. Ja czułam się jakbym przebierała się na jakąś paradę. Głupio mi było, w dodatku mało ją znałam... Starałam się jak najdelikatniej i ostrożnie obchodzić z tkaninami by przypadkiem nie urwać guzika czy rozerwać nitek.
Kolejną rzeczą była spódnica, bardzo długa, włócząca się wręcz po ziemi. Ale gdzie ja w niej pójdę? Na ognisko...?
- Jakby skrócić, to jest cacy! – pisnęla, rzucając we mnie kolejnymi znaleziskami, jak z procy, jakby nie mogła po ludzku położyć kupki na sofie abym w spokoju mogła je przejrzeć. Siłą wyższą uśmiechnęłam się w końcu do niej, bo ciuchy były porządne, no i gdybym miała naprawdę kupić dla siebie komplet ubrań, poszłaby cała wypłata... Hanji była wobec mnie zbyt hojna.
Przy dziesiątym ubraniu z kolei przestałam się jej wstydzić i normalnie przebierałam się, nie zwracając uwagi na to, jak jej wzrok prześlizguje się po całym moim ciele. Na początku wprawiała mnie w dyskomfort i zażenowanie, ale im dłużej z nią przebywałam, tym czułam się swobodniej i już mi to nie przeszkadzało. Ona po prostu była dziwna. Tym bardziej, że kilka razy wydotykała mnie i sapała do ucha zawodząc, ciesząc się jak dziecko...
Hanji przeszła do bardziej wytworniejszej odzieży tj sukienek, co uważałam za grubą przesadę i chwilę walczyłyśmy, że jej za to zapłacę, ale była nieugięta.
Bordowa, muślinowa sukienka z odkrytymi ramionami. Była to najpiękniejsza suknia jaką w życiu widziałam. Prosty krój, ot najzwyczajniejsza, ale gdy zakręciłam się dookoła, Hanji wykonała nader dziwaczny taniec z wypiekami na twarzy.
- Wyglądasz nieziemsko, ona jest stworzona dla ciebie!
- Ale pani pułkownik, gdzie ja się w niej pokaże...Jestem żołnierzem a nie damą dworu - śmiałam sie a ona tylko okrążała mnie z każdej strony, co już było irytujące...
- Na randki! - wrzeszczała piskliwym głosem. - To sukienka na randki! Poczekaj jeszcze trochę a wspomnisz moje słowa!
Mhm...
Niestety, problem był z jej zdjęciem, ponieważ w tylne haftki owinęły się niczym sieć, nitki. Musiałam zdjąć ją górą a nie dołem. Rozbawiło nas, gdy sukienka zaklinowała się na moim biuście. Nie chcąc jej zniszczyć, Hanji delikatnie ciągnęła ją do góry za rękawy a ja pomagałam sobie podsuwać ją dłońmi. Dusiłyśmy się ze śmiechu, bowiem moja pozycja była przekomiczna. Żałowałam, że w tym pomieszczeniu nie ma żadnego lustra.
- Czekaj, schyl się – wysapała, zmęczona walką z sukienką.
Sukienka prawie przeszła przez ramiona, gdyby nie to, że drzwi do izby nagle się otworzyły i usłyszałyśmy, że ktoś wparowuje do środka.
Krzyknęłam, próbując zakryć się rękoma, ale sukienka jak na złość mi je skrępowała. Wystawiłam głowę spod materiału by dojrzeć, kto wszedł i prawie padłam.
- Wybaczcie - Kapitan odwrócił się naprędce.
- Puka się, bałwanie! - skarciła go Hanji.
Uporałysmy się z sukienką, Hanji po prostu szarpnęła ją do góry i wreszcie mogłam okryć się materiałem, jaki miałam pod ręką, czyli jakąś starą zasłoną...
A on nadal tam stał, tyłem do nas.
Myślałam, że zemdleję ze wstydu.
- Wybaczcie - powtórzył Levi. - Zwykle nie przyjmujesz żadnych gości - usprawiedliwił się.- Mogłyście zamknąć drzwi.
- Mogłeś zapukać albo chociaż wejść wolniej a nie jak huragan!
- Dostałaś list - zignorował jej przemówienie i pomachał kopertą. Potem odłożył na najbliższą szafkę, pilnując, by nie odwracać głowy. To i tak nie pomagało. I tak zdążył mnie zobaczyć! Wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
***
Levi – Pow
Zatrzasnąłem drzwi frontowe z taką mocą, że z dachu zleciał kawałek zbitego śniegu.
Tak się kończą dobre uczynki. Choć raz, dla odmiany sądziłem, że z bycia nadgorliwym ktoś odwdzięczy się choćby słowem "dziękuję". Ni chuja, znowu musiałem na nią trafić.
Fatum? Zniszczyła mi mój wyjątkowo dobry humor.
Wracałem do swojego gabinetu stawiając długie kroki. Nie chciałem dotykać twarzy brudnymi rękoma, ale spodziewałem się, że policzki miały dokładnie taki sam kolor jak jej sukienka. Bordowy.
Kiedy ostatni raz widziałem kobietę nago? No, uściślijmy - ona miała na sobie bieliznę. Podczas lata, najbardziej odsłonięta częścią ciała były ramiona i plecy, kojarzyłem że Petra miała taką bluzkę. Petra... Ale odkryte nogi, talia, brzuch i dekolt...
Znalazłem się w swoim gabinecie. Szczęście, że mam tyle papierkowej roboty, bo chciałem odgonić od siebie natrętne myśli. Odkąd wziąłem się za zaległe dokumenty, mam czym się zająć i mogę lepiej poukładać sobie w głowie. Nie myślę o alkoholu. Aż tak.
Jak to ona do mnie powiedziała? Mam nie pić, żeby nie było podejrzeń o upijanie i zaciąganie mnie do sypialni? Gdyby była w moim wieku, może i bym się nad tym zastanowił.
Levi, czemu nie jesteś taki dowcipny przy swoich kompanach? Pedofilia się kłania.
Nie, ja potrzebuję jednak tego alkoholu...
Wstałem, lecz zaraz z powrotem usiadłem.
Jestem pewien, że gdy pójdę po butelkę, znowu się na nią napatoczę.
A właściwie... Co ona do diabła robiła u Hanji?
***
Spałem tylko cztery godziny. W nocy wrócili ze zlecenia Zacharius, Rashad i Ness.
Pomogłem im się rozpakować i siedzieliśmy dość długo. Przyjechali zz Murów z nowym zaopatrzeniem. Przywieźli nowo uszyte płaszcze dla zwiadowców. Rychło w czas, nasze stare peleryny nadawały się jedynie pod wycieraczkę.
Dlatego rano dobudzałem się podczas ćwiczeń. Lubiłem ćwiczyć rano, zwłaszcza biegać. Nie miało dla mnie znaczenia jaka była pogoda, choć nie znosiłem mrozu. Przy okazji zajrzałem do stajni.
Świtało, a leniwe, pomarańczowe łuny słabego słońca unosiłu się nad padokiem dla koni i boiskiem do treningu. Śnieg srebrzył się drobinkami. Pozdrowiłem żołnierza wykonującego pierwszy obchód.
- Słyszeliśmy, co się stało - powiedział Zacharius podczas śniadania na stołówce. - Jest nam tak przykro. Levi, wyrazy współczucia. Co teraz z twoim oddziałem?
- Zbieram nowy - odparłem sucho. Mój wzrok prześlizgnął się po stoliku w którym zwykle siadała Leonne. Ze wszystkich sił próbowałem wymazać jej wczorajszy obraz. Rozpoznałem ją po nieładzie na głowie wśród swoich przyjaciół. Włosy sterczały jej na wszystkie strony. Siedziała bokiem i nie patrzyła w moim kierunku, więc i ja postanowiłem więcej się nie rozglądać. Nie chciałem w jej oczach być nazwany zboczeńcem...
- Wyznaczyłem Leviovi miesiąc, do końca roku. Będziemy nadzorować nowicjuszy, jak na razie mamy jedną kandydatkę na oku - odezwał się Erwin dyplomatycznie.
- Kandydatkę? - powtórzył Mike z zainteresowaniem. - Kogo?
- Mikasa Ackerman. Pracuje razem z Yeagerem. Pomagają Żandarmerii wytropić tę tytankę. Dziewczyna jest bardzo dobra, prawdę mówiąc chyba najlepsza z całego rocznika - odpowiedział znowu Erwin, za co miałem mu trochę za złe. Sam chciałem się odzywać, nie musiał mnie zastępować.
- Levi, jeśli tylko rozwaszysz nasze propozycje, może również moglibyśmy pomoc? - zapytał Ness.
- Wy jesteście osobnym oddziałem - przemówiłem - Nie neguję waszej sprawności ani umiejętnosci, ale potrzebujemy kogoś... Świeżego - wytłumaczyłem. - Szczeniaki są cwane, popisują się, i owszem, widać potencjał, ale wykończą się, nim dobiją do dwudziestki.
- Moi mili - nagle wyskoczyła Hanji. Znałem ten uśmieszek... - Skoro mowa o kandydatach to pragnę was poinformować, że za dwa tygodnie przyjeżdża Hanna.
Kurwa. Tylko nie ona.
Automatyczne odechciało mi się jeść. Reszta ucieszyła się z tej wspaniałej nowiny jakby co najmniej znieśli pierwsze jajko.
- Mowie o tym teraz, gdyż rozważa karierę w naszym korpusie. Levi, pomyślałam że może mógłbyś się jej przypatrzyć... Może tym razem byłby to babski oddział specjalny? Kobiety też świetnie sobie radzą, czego dowodem była nasza kochana Petra.
- Hanji, padło ci na mózg? - spytałem a ona zbladła. Zacisnąłem pięści pod stołem.
- O co ci chodzi? Ona cię bardzo lubi, nie widzieliśmy się z nią z trzy lata...
- Mógłbym jej nie widzieć przez resztę życia. Twoja siostra to wariatka, wiesz o tym - ugryzłem się w język, cedząc te słowa. Zbyt gwałtownie zareagowałem. Reszta wyraźnie się spięła unikając kontaktu wzrokowego. - Możemy porozmawiać w cztery...przepraszam, sześć oczu?
Kobieta kiwnęła głową i skierowaliśmy się na korytarz.
- Nie życzę sobie, byś wyskakiwała z takimi tekstami, Hanji. Hanna nigdy nie zostanie zwiadowcą bo nie potrafi pięć minut usiedzieć na dupie. To diabeł wcielony.
- Wiem, że nie przepadasz za nią, ale będzie sama w Święta...Nie miałam serca jej tak zostawić. Zresztą może ci się przyda?
- Przyda? Mnie?
- Levi... Jesteście w podobnym wieku. Dobrze ci zrobi rozmowa z kimś spoza korpusu.
Westchnąłem. Co ta kobieta znowu wymyśliła...
- Niech przyjedzie, ale mam dwa warunki - rzekłem, a ona klasnęła w dłonie jak dziecko.- Mam jej nie widzieć. I nie słyszeć.
Zrobiła urażona minę.
- Hanna się zmieniła. Spoważniała. Potrzebuje się ustatkować.
- Świetnie, ale nie tutaj. I myślę, że Erwin podziela moją opinię. Serio namawiasz ją do udziału w tym przedstawieniu? Po tym, co się ostatnio stało w lesie? - wkurwiła mnie. - To twoja siostra, Hanji. Chcesz, aby ryzykowała na misjach? Chcesz wracać z wyprawy ze świadomością że przez ciebie został z niej sam szkielet? Potrafiłabyś z tym żyć? Tytan wykazuje się większym rozumem niż ty w tej chwili - rozbolała mnie głowa od tych bzdur.
Sposób myślenia tej wariatki mnie przerażał. A tak sobie obiecałem, że będę dla niej miły...
- Wszyscy ryzykujemy.
- Cóż za elokwentna odpowiedź - wyprostowalem się i odwróciłem na piętach. Bałem się, że powiem coś, czego będę żałować.
- Daj jej szanse. Proszę - usłyszałem za plecami.
Moja słabość.
- Dwa tygodnie i ani dnia więcej.
Idąc schodami na górę dopadł mnie Erwin. Nadal się we mnie gotowało, ale przybralem swój standardowy, stonowany wyraz twarzy.
- Masz chwilę?
- Mhm - skierowaliśmy się do jego gabinetu.
Od wejścia rzucił mi się w oczy bałagan panujący pod oknem, za krzesłem. Pełno świstków, papierków, talerzy po jedzeniu. Nie skomentowałem tego jednak, gdyż byłem swiadom, że Erwin w ostatnich dniach był mocno zapracowany. Widziałem także po jego drżeniu rąk objawy zmęczenia i zbyt dużej ilości kawy.
- Jest sprawa. Potrzebują cię na Murach. Gubernator przesłał list z zadaniem, chciałby się z tobą zobaczyć w Stohess i omówić plan patrolu. Brakuje im ludzi.
- Bez obrazy, Erwinie, ale wydaje mi się, że to ty omawiasz wspólne kwestie z gubernatorem.
- Masz mnie - mężczyzna rozłożył ręce z głośnym westchnieniem. - Tak się składa, że ja nie mogę pojechać a im zależy na czasie. Wobec tego zaproponowałem ciebie, jako osobę zaufaną. Znasz się na Murach równie dobrze jak ja. Nic cię nie powinno zaskoczyć. To tylko trzy dni.
- Zgoda, ale chcę dodatkowy dzień na spotkanie z Pixisem. Mam sprawę.
Przed Świętami chciałem odwiedzić Leslie.
- Oczywiście. Napiszę, że przybędziesz jutro.
Hej! Dziś nieco luźniejszy rozdział.
Mam małe info - z racji tego, że piszę ff na bieżąco, mam teraz remont mieszkania i w związku z tym mam dużo do ogarnięcia, meble i wystrój na mojej głowie, od paru dni mam problem jakie talerze kupić albo uchwyty do frontów (mam koty które otwierają szuflady -,- ) jesli znacie jakieś polskie sprawdzone sklepy z uchwytami albo talerzami podzielcie się bo jestem w desperacji xD
Brakuje mi sił i czasu aby siadać do ff, dlatego następne rozdziały mogą pojawiać się z większym odstępem czasu, za co przepraszam! <3
(ale postaram się dla Was do tego nie dopuścić!)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top