- § 1 -

Siedziałem na sali rozpraw, powoli odliczając w głowie sekundy do końca, zupełnie nie słuchając uzasadnienia wychodzącego z ust Sędziego. Nie obchodziło mnie ono. Najważniejsze było już powiedziane. Wyrok uniewinniający.

Zacisnąłem palce na czarnym długopisie, kątem oka widząc pełen zadowolenia uśmiech mojego klienta. Wyprostowałem się bardziej, gdy ze szczęścia przyłożył dłoń do mojego ramienia, bez słowa mi dziękując. Całe napięcie, które jeszcze kilka minut temu widocznie odczuwał, w jednej chwili z niego zeszło, jakby nigdy go nie było.

Uniosłem wzrok, kierując go na inną część sali i zatrzymując go na osobie, która interesowała mnie najbardziej. Na młodej dziewczynie, siedziącej niemal nieruchomo, kiedy chwilę temu treść wyroku dotarła do jej uszu. Jej oprawca został właśnie uniewinniony. Mężczyzna, który ją zgwałcił, nie poniesie z tego powodu żadnych prawnych konsekwencji.

Nie miała dowodów. Żadnych konkretnych i wystarczających, aby Sąd mógł go skazać. Chociaż prokurator starał się działać z tym co miał, nie wydawał się nastawiać na nic innego. Doskonale wiedział, że nie ma tu szans, by wygrać.

Sprawa nie była trudna. Można było ją określić śmiesznie łatwą, z którą poradziłby sobie nawet świeżak, który dopiero co opuścił uczelnię, nie przykładając się zbytnio do nauki, oprócz tego, co było wymagane.

Jednak i tak trafiła prosto do mnie, a powód tego był dość banalny. Mężczyzna był jednym z naszych ludzi. Pracował dla nas, a w związku z tym, według zasad, mógł poprosić któregokolwiek z nas o pomoc.

Wybrał mnie.

Widziałem, jak dziewczyna wpatruje się w Sędziego, chłonąc słowa, które mówił. Każde kolejne wydawało się jeszcze bardziej ją uderzać i ciążyć na jej barkach.

Po chwili ponownie zerknąłem na mężczyznę. Nie ufałem mu. Właściwie to nigdy nie ufałem swoim klientom. Kłamali bez mrugnięcia okiem, myśląc, że gdy coś zatają, to nikt się o tym nigdy nie dowie. Tymczasem ich kłamstwo dało się naprawdę szybko wyciągnąć na wierzch. Szczególnie, gdy nauczenie się jednej wersji wydarzeń chyba przekraczało ich możliwości. Gubili się na najprostszych pytaniach, nie mówiąc już o tych bardziej szczegółowych.

On nie był wyjątkiem. Kłamał, patrząc mi prosto w oczy. W dodatku przy takiej sprawie.

Dziewczyna natomiast mówiła prawdę. Specjalnie poprosiłem Samuela, by ocenił to swoim okiem. By spróbował nawiązać z nią kontakt i ostrożnie wyciągnął z niej tyle, ile tylko potrzebował, by zobaczyć, czy naprawdę została skrzywdzona. I właśnie to potwierdził.

Ale nie miała jak tego udowodnić.

- Dziękuję, to wszystko w tej sprawie - oznajmił Sędzia, a moja uwaga na powrót skupiła się na rozprawie.

Podniosłem się, a gdy tylko Sędzia odszedł, mężczyzna stał się jeszcze bardziej rozentuzjazmowany.

- Muszę przyznać, że plotki nie kłamią, szefie! - zaśmiał się. - Prawdziwa bestia z szefa na sali rozpraw!

Skrzywiłem się. Gdybym jeszcze coś w ogóle tutaj zrobił oprócz wnoszenia o wyrok uniewinniający, co i tak z trudem przeszło mi przez gardło.

Rozchyliłem usta, chcąc zwrócić się do niego po imieniu, ale wtedy zorientowałem się, że go nie pamiętam. Wspaniale.

- Chodźmy - powiedziałem więc neutralnie, przepuszczając go przodem, by mieć go na oku. I to zdecydowanie był dobry pomysł, bo gdy tylko przeszliśmy do przodu, jego głowa się przekrzywiła, a wzrok opadł na dziewczynę. Pewny siebie uśmiech, który jej posłał, mówił mi niemal wszystko. - Wychodzimy - przypomniałem mu, gdy dostrzegłem, jak dziewczyna obejmuje się rękami, cofając się, aby tylko być jak najdalej od niego.

- Idę, idę - mruknął, wsuwając dłoń do kieszeni i wyciągając z niej telefon.

Nie tracąc czasu, również sięgnąłem po swój, wysyłając krótką wiadomość do Austina i niemal od razu otrzymując od niego odpowiedź.

Był gotowy.

Wyszedłem z gmachu sądu, ciesząc się, że mężczyzna przez całą drogę do wyjścia radował się wygraną sprawą w ciszy, mocno ją komuś relacjonując przez wiadomości tekstowe. Gdy dostrzegł, że jesteśmy już na zewnątrz, oderwał wzrok od małego ekranu, przenosząc go na mnie. Na jego twarzy ponownie zawitał szeroki uśmiech.

- Jeszcze raz wielkie dzięki, szefie. Dosłownie uratowałeś mi tyłek - rzucił rozbawiony. - Opiję dzisiaj z chłopakami szefa zdrowie!

To sprawiło, że w duchu miałem szczerą ochotę się roześmiać.

Mężczyzna rzucił jeszcze słowa pożegnania i ruszył przed siebie naprawdę żwawym krokiem.

Sięgnąłem wolną dłonią do szyi, rozluźniając krawat, gdy zbyt bardzo zacząłem odczuwać jego obecność. Zerknąłem na zegarek, niechętnie zauważając, że miałem jedynie pół godziny, aby ze wszystkim się uporać i jeszcze dotrzeć na miejsce, nim zacznie się kolejna rozprawa, na którą nie mogłem się spóźnić.

Więc wypadało załatwić to szybko.

Moje nogi zrobiły krok do przodu, podążając za śladem człowieka, który już od dobrego roku dla nas pracował. Niestety wyglądało na to, że ten czas wystarczył, by zapomniał o najważniejszych punktach obowiązującego Kodeksu.

A za to już zapłaci.

Nawet nie drgnąłem, gdy obok mnie przeszły dwie znajome sylwetki. Patrzyłem przed siebie, podziwiając niewielkie przedstawienie, gdy zrównały kroku z moim niedawnym klientem, a pozornie drobna ręka kobiety owinęła się wokół jego karku.

- Cześć, słodziaku - powitała go wesoło, a zaskoczenie błysnęło w jego oczach, gdy uniósł głowę i skupił na niej swój wzrok.

Musiał ją znać. A jeżeli nie znał, jej charakterystyczne długie, szare włosy musiały dać mu do zrozumienia, kto właśnie przy nim stoi. Chociaż z pewnością nie zastanawiał się długo, gdy to Austin oparł luźno rękę o jego bark po przeciwnej stronie.

- Porozmawiamy sobie, co ty na to? - spytał swobodnie i wątpiłem, by oczekiwał na to jakiejkolwiek odpowiedzi zwrotnej. - Cieszę się, że podoba ci się ten pomysł.

Nim mężczyzna zdążył zareagować, Austin pchnął go w stronę niedużej alejki, przez moment znikając mi z oczu. A przynajmniej do czasu, aż sam nie skręciłem w tamtą stronę, zauważając przy tym dwie nowe twarze, które zmusiły mężczyznę do uklęknięcia.

Stanąłem, przez krótką chwilę przyglądając się im. Znałem ich tylko z widzenia, zawsze kręcili się w pobliżu Austina. Wiedziałem, że miał swoich zaufanych chłopaków i najpewniej to byli właśnie oni. Odnosiłem wrażenie, że chociaż formalnie pracowali dla nas, to słowa Austina przeważyłyby szalę, po której stronie by stanęli. Byli lojalni jemu.

Rzadko kiedy bywałem w jednostce. Rzadko kiedy więc się z nimi widziałem. Te sprawy należały do Dave'a i Samuela. Ja miałem na głowie inne rzeczy.

Zerknąłem na czarne wskazówki zegarka. Czas uciekał.

- No, chłopcy, mam nadzieję, że macie ochotę trochę się pobawić - rzuciła do nich Isa, na co odpowiedzieli szczerym uśmiechem.

- Zawsze - powiedział jeden z nich, przykucając przed mężczyzną. Zmierzył go wzrokiem, by zaraz zerknąć na Isabelle, a nawet i na mnie, ostatecznie zatrzymując się na Austinie. - Powinniśmy się jakoś ograniczać?

- Do kurwy, pojebało was? Przecież jesteśmy w tej samej drużynie! - rzucił mężczyzna, by po tym skrzyżować ze mną swoje spojrzenie. - Szefie! To musi być jakieś nieporozumienie!

Przekrzywiłem głowę, patrząc na niego chłodnym wzrokiem.

- Zgwałcenie tamtej dziewczyny też jest takim nieporozumieniem? - zapytałem sucho, widząc, jak jego oczy się rozszerzają.

- Nie zgwałciłem jej przecież! Kłamała, by się na mnie zemścić. Nawet jej nie dotknąłem! - tłumaczył, a ja miałem powoli dość tych wszystkich kłamstw. Upierał się przy swoim, chociaż doskonale musiał wiedzieć, że jest już na straconej pozycji.

To po prostu była ludzka głupota.

- Zostawiam go w waszych rękach - powiedziałem, odwracając się z zamiarem pójścia do samochodu, jednak głos mężczyzny sprawił, że zatrzymałem się w półkroku.

- Nie macie na to żadnych, pierdolonych, dowodów! Nie możecie mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłem! Jeżeli tylko mnie dotkniecie, złamiecie tym swój własny Kodeks - warknął, na co moje kąciki ust delikatnie się uniosły. Najwidoczniej postanowił przejść do ataku. - W tej chwili chcę rozmawiać z Dave'em bądź Samuelem. Według zasad musisz dać mi możliwość kontaktu z pierworodnym synem głowy rodziny lub z jego zastępcą.

No proszę, jednak się przygotował.

Nie musiałem pytać o to Dave'a czy Samuela. Nie ważne, co bym zrobił, ich słowo poparłoby moje czyny. Jednak, chociaż wszyscy o tym wiedzieli, to oficjalna droga i tak przechodziła przez nich, bo to ich zdanie było decydujące.

Zawsze było.

Powoli odwróciłem się do mężczyzny, zerkając mu prosto w oczy. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Samuela, czekając, aż odbierze. Nie trwało to długo.

- Obyś miał dobrą wymówkę, dlaczego cię tu jeszcze nie ma - mruknął na wstępie, na co przewróciłem oczami.

- Nie martw się, zdążę na rozprawę - odpowiedziałem. - Muszę najpierw coś załatwić i okazuje się, że potrzebuję twojej zgody do tego.

- Zgody? - spytał, a w jego głosie wyczułem nutkę zaskoczenia. Nie dziwiłem się mu. Raczej przy zwykłych czynnościach wcale go o nią nie pytałem. Ani Dave'a. - Do czego?

- Jakby to ładnie ująć... Do tego, bym mógł nauczyć dobrych manier jednego z naszych ludzi? Powołał się na nasz Kodeks i chce z tobą rozmawiać. Przecież nie odmówię mu ostatniej deski ratunku. Niech się broni tym, co ma.

Mężczyzna zacisnął mocniej usta, słysząc moje słowa.

- Dobra - westchnął Samuel po chwili ciszy. - Kto to jest?

- Pamiętasz, jak prosiłem, byś porozmawiał z dziewczyną, która twierdziła, że została zgwałcona? - spytałem, jednocześnie widząc, jak mężczyzna potwornie blednie, prawdopodobnie rozumiejąc już, że właśnie wykopał sobie jeszcze większy dół. Bo Samuel był we wszystko wtajemniczony.

- Tak i potwierdziłem to. Tu nie ma nawet o czym dyskutować.

- No to teraz przekaż to facetowi, który upiera się, że wcale tego nie zrobił. Wezmę cię na tryb głośnomówiący - oznajmiłem, klikając głośnik i wyciągając rękę przed siebie. Mężczyzna od razu się uaktywnił.

- Szefie, ona chce mnie wrobić! Zgodziła się na to wszystko! Naprawdę nie wiem, jak mam udowodnić, że to było za jej zgodą, ale ona też nie ma żadnych dowodów na poparcie swoich słów...

- Ma dowody - odpowiedział krótko, w tej chwili zaskakując tym nawet mnie.

- Cholera, dlaczego ich nie przedstawiła? Mogłaby wtedy wygrać - zauważyłem od razu.

- Bo nie potrafiła się przełamać, by udostępnić je na potrzeby rozprawy, nawet gdy próbowałem ją do tego przekonać. To byłoby dla niej za dużo teraz - wyjaśnił. - W tej chwili jednak moje słowo powinno być wystarczające. Jest winny, a to tobie zostawiam decyzję, co z nim zrobisz, Jay. Prosiłbym cię tylko, byś się pośpieszył trochę, bo zostało ci piętnaście minut.

- Wiem, niedługo będę, widzimy się na miejscu - rzuciłem, rozłączając się i przenosząc swój wzrok na mężczyznę, który zapewne myślał, że Samuel poświęci mu więcej czasu. - Jeszcze jakieś ciekawe pomysły, które miałyby potwierdzić twoją niewinność? Możesz się bronić, nie oczekuję, że nie będziesz, ale trochę mnie czas goni, więc, jak nie masz już nic do powiedzenia, to przeszlibyśmy do tego, że przyjmujesz karę.

Jego mięśnie szczęki w jednej chwili się napięły i chociaż chwilę czekałem, z jego ust nie wydostały się żadne słowa.

Uśmiechnąłem się nieznacznie. Przegrał.

- Cieszę się, że w końcu się ze sobą zgadzamy - oznajmiłem, gdy się nie odezwał i zerknąłem na Isabelle i Austina. - Wiecie co robić.

- Oczywiście - odpowiedział szczęśliwie.

Odwróciłem się, sięgając po kluczyki i ruszając do samochodu. Za sobą usłyszałem jeszcze wesoły głos Isy.

- No to co, kochany? Pora uczcić twoje uniewinnienie.

Nie miałem wątpliwości, że będzie to coś, co zapamięta na długo.

Przystanąłem przed autem, spoglądając jeszcze za siebie, gdy miałem dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Ulica była jednak pusta. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wsiadłem do środka.

Czekała mnie właśnie kolejna sprawa, która wydawała się tylko formalnością.

I miałem nadzieję, że tak właśnie będzie.

***
Przepuściłem Sally i Samuela, wychodząc razem z nimi z budynku sądu rodzinnego. Było już po wszystkim. Rozprawa sądowa, na którą niecałą godzinę temu tak pędziłem, była już zakończona.

Dziewczyna oparła się o najbliższą ścianę i przykucnęła, przyciskając dłoń do czoła. Przymknęła oczy, ale gdy tylko je otworzyła, były całe we łzach. Powstrzymywała emocje przez cały ten czas, a teraz pozwoliła w końcu wyjść im na wierzch.

Uniosła spojrzenie na Samuela, a następnie na mnie, a ja poczułem, jak moje usta układają się w mimowolnym uśmiechu. I wtedy ona też się uśmiechnęła.

- Udało się - wyszeptała, na co skinąłem lekko głową w niemym potwierdzeniu.

Nie przewidywałem niczego innego. Gdy tylko Sam objaśnił mi całą sprawę i samemu też się w nią zagłębiłem, przeglądając wszystkie dostępne dokumenty, nie widziałem żadnej innej możliwości. To musiało pójść w tę stronę.

I takie wygrane lubiłem o wiele bardziej.

- Obiecałem ci to, Sally. Dotrzymuję słowa.

Tak, Samuel zdecydowanie nie był osobą, która rzucałaby słowa na wiatr. Gdy coś obiecał, starał się to dotrzymać wszelkimi możliwymi metodami.

- Nie wiem, jak mam wam dziękować - wyszeptała, zdecydowanie będąc blisko płaczu. - Naprawdę dziękuję. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym straciła prawa do syna. Jest wszystkim co mam.

A ona zdecydowanie była wszystkim dla niego.

- Mówiłem, że nie masz czym się martwić - przypomniałem. - Jesteś wspaniałą matką. Nigdy nie powinnaś w to wątpić. Nie było najmniejszych podstaw, by Sąd mógł ci odebrać lub ograniczy prawa.

A nawet gdyby znalazły się na to papiery, wystarczyło szepnąć słówko Sędziemu, by te nie stanowiły już żadnej prawnej podstawy, jednak nie zamierzałem mówić tego dziewczynie. Nie miałem pojęcia, ile Samuel jej o nas powiedział, ale miałem wrażenie, że niezbyt wiele i szczerze mówiąc wolałem, aby tak zostało.

- Jay ma rację - przyznał Sam. - Rozmawiałem z twoim synem i miłość, którą cię darzy jest tego stuprocentowym dowodem. Nie pozwól, by ktoś wmówił ci, że jest inaczej.

Przytaknęła szybko głową i wierzchem dłoni przetarła oczy, w których wciąż lśniły łzy. Mimo wszystko były to wyłącznie łzy ze szczęścia.

Podniosła się, biorąc głębszy wdech.

- Nie pozwolę. Na pewno.

No i tak trzymaj, dziewczyno.

Jeżeli chciała ponownie stanąć na nogi, powinna liczyć na siebie. Przede wszystkim na siebie.

- Mamo!

Przekrzywiłem głowę w bok, gdy do moich uszu dotarł dziecięcy głos. Mały chłopiec, który swoją urodę bez dwóch zdań odziedziczył po mamie, biegł do nas, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na wołania, jak się domyślałem opiekunki.

- Mamo! - zawołał po raz kolejny, w jednej chwili wpadając w jej ramiona i chyba nie mając zamiaru już jej puszczać. - Powiedz, że mnie nie zostawisz. Nie odejdziesz, prawda? Nie możesz odejść. Nie mogą mi ciebie zabrać! Nie puszczę cię!

- Tak bardzo przepraszam - zaczęła pośpiesznie kobieta, która przybiegła naprawdę zmęczona. - Chciał zrobić pani niespodziankę... - zaczęła, ale wtedy mały się rozpłakał.

Zerknąłem pytająco na Samuel. Wyglądał na równie zdziwionego jego słowami co ja, a nawet jego matka. Odsunęła go delikatnie od siebie, by spojrzeć na niego.

- Hej, książę - zwróciła się do niego, pocierając jego drobne ramiona. - Oczywiście, że cię nie zostawię. Skąd w ogóle taki pomysł?

Ten jednak spuścił tylko wzrok, chowając się za swoimi bujnymi włosami i wciąż siorbiąc nosem.

Sally spojrzała niepewnie na Samuela, a ten niemy komunikat mu wystarczył. Przykucnął przed chłopcem, aby zrównać z nim wzrok.

- No już, głowa do góry, chłopaku - zarządził lekko, co najwidoczniej podziałało, bo mały od razu to zrobił, zaciskając usta, próbując nie płakać. - Kto ci coś takiego powiedział?

Złączył ze sobą dłonie, przechodząc z nogi na nogę.

- Molly - rzucił cicho. Sally zmarszczyła brwi, najpewniej próbując sobie przypomnieć do kogo należało to imię.

- Twoja koleżanka z przedszkola?

Pokiwał głową.

- A co mówiła? - dopytał Sam, na co chłopiec przesunął butem do przodu i tyłu, jakby kopał niewidzialny kamyk. - Hm?

- Że mama na pewno mnie zostawi, że wszystko jest takie samo jak w programie, który oglądała - wyjawił cicho, a jego głos zadrżał. - Powiedziała, że jej wujek się na tym zna i że widział takie rzeczy w swojej pracy...

- Och, skarbie, nie zostawię cię. Nigdy cię nie zostawię - zapewniła go, mocno do siebie przytulając i tym razem to ona chyba nie miała zamiaru go puszczać.

- Naprawdę przepraszam za to zamieszanie - oznajmiła opiekunka, wyglądając, jakby szczerze czuła się tego wszystkiego winna.

- Nic nie szkodzi - odparła Sally z lekkim uśmiechem, na co kobieta widocznie odetchnęła.

Zerknąłem na chłopca i westchnąłem cicho, gdy znowu zaczął płakać, kiedy tylko trafił w ramiona mamy. Chociaż wcześniej był przesłuchiwany w obecności psychologa, te wszystkie pytania również musiały dać mu wiele do zrozumienia.

Podszedłem do niego, przykucając tuż przy Samuelu. Kiedy tylko mały skrzyżował ze mną spojrzenie, rozpłakał się jeszcze bardziej, chowając się głębiej w ramiona mamy.

Kątem oka dostrzegłem szczerze rozbawione spojrzenie Samuela, gdy to nie uszło jego uwadze. No tak, nie dało się ukryć, że dzieci naprawdę go lubiły. Mnie już niekoniecznie.

I bardzo dobrze, bo też ich nie lubiłem. Im dalej od nich tym lepiej.

- Ja też się znam na tych rzeczach - powiedziałem, nie do końca wiedząc, jak powinienem z nim rozmawiać. Bo ile może zrozumieć takie dziecko? - Jestem pewny, że nawet o wiele lepiej niż wujek twojej koleżanki - zauważyłem, a ta informacja już go zainteresowała, bo niepewnie spoglądnął w moją stronę. - Nikt nie zabierze ci mamy. Każdy wie, jak bardzo ją kochasz. A ona kocha ciebie. Jeżeli ktoś będzie się kłócił, że jest inaczej, będzie miał do czynienia ze mną, okej?

Patrzyliśmy na siebie, aż jego mała główka poruszyła się w potwierdzeniu.

Świetnie, więc mamy to za sobą.

- Nie płacz już, mały - powiedziałem jeszcze, czochrając jego włosy, mając przy tym nadzieję, że to jakoś go rozpogodzi. - Gdyby coś się działo, twoja mama ma do mnie numer telefonu. Wystarczy, że jej powiesz, że chcesz ze mną pogadać, a jestem pewny, że da mi o tym znać. - Zerknąłem na Sally, czekając, aż potwierdzi moje słowa, co zrozumiała dość szybko. Raczej nie miałem aż tak zajętego grafiku, by raz na jakiś czas nie móc pogadać z małym.

- Tak - odparła pośpiesznie. - Oczywiście, że dam o tym znać.

- Do mnie również masz numer, więc nie wahaj się dzwonić, gdybyś potrzebowała rozmowy czy pomocy - rzucił Sam w jej kierunku, delikatnie się uśmiechając. - Zawsze ty i twój syn dostaniecie ode mnie wsparcie.

- Dziękuję - odpowiedziała, mocniej przyciągając do siebie chłopca. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że doktor Rhett okazał się... - zaczęła, zaraz zaciskając usta, jakby nie chciała wypowiadać tych dwóch słów. Że okazał się być seryjnym mordercą. - Widziałam się z nim codziennie, był ciągle obok, rozmawiałam z nim. Gdyby nie twoja interwencja Samuelu, ja... mogłam być jego następną ofiarą - wyszeptała.

Nie byłaby. Rhett miał na sumieniu wiele rzeczy, ale z pewnością nikogo nie pozbawił życia. Nawet lek, który chciał wstrzyknąć May, nie był śmiertelny, chociaż policja otrzymała coś zupełnie innego.

No i oczywiście nie był seryjnym mordercą. Evanem.

Jednak Sally nie mogła o tym wiedzieć. Musiała wierzyć, że to właśnie z nim miała przez cały czas kontakt. Bo im więcej osób znało prawdę, tym istniało większe ryzyko, że ta wyjdzie na wierzch. Wystarczyło, że dyrektor szpitala wiedział, co się wydarzyło. I o ile Sam mu ufał, ja niestety nie mogłem zrobić tego samego.

- Nie skrzywdziłby cię w ten sposób - odpowiedział lekko Sam, przez co przeniosłem na niego wzrok. - Wiem, że to nie zabrzmi za najlepiej, ale nie wpisywałaś się w jego wymagania.

Skrzywiłem się nieznacznie. Czy Evan mógł mieć jakieś wymagania co do swoich ofiar? Coś, czym się kierował? Czy może zupełnie nic nie miało dla niego znaczenia?

W tej chwili mogłem się tego wszystkiego jedynie domyślać. Czas na odpowiedzi minął, gdy Samuel i Dave pomogli mu opuścić ten świat.

- Nie powiem, żebym nad tym jakoś ubolewała - zaśmiała się cicho. - Naprawdę nie wiem, jak mam wam dziękować za pomoc - powiedziała ponownie, zwracając się tym razem zarówno do mnie, jak i Samuela. - Może dalibyście się zaprosić teraz na kawę, herbatę, jakieś ciastko? Obok jest świetna kawiarnia.

Jej głowa poruszyła się w lewą stronę, wskazując nawet stąd widoczny brązowo-biały szyld, który już dawno temu zapisał się w mojej pamięci. Kawiarnia, do której z pewnością nie miałem zamiaru wracać.

Gdy miałem już jej odpowiedzieć, Samuel odezwał się jako pierwszy.

- Niestety, ale mam dzisiaj strasznie napięty grafik i będę musiał zaraz uciekać - powiedział przepraszająco, zaraz jednak przeniósł swój wzrok na mnie.

Nie mów tego, nie mów tego...

- Ale Jay jest już chyba wolny.

Delikatnie się uśmiechnąłem, nie musząc nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że zrobił to celowo, bo jedyne, co miał dzisiaj w swoim grafiku, to Eve.

Tylko i wyłącznie Eve.

- To prawda - przyznałem, w duchu go przeklinając. Doskonale wiedział, że chciałem odmówić, jak to robiłem w większości przypadków. I doskonale wiedział, że w takiej sytuacji jednak tego nie zrobię. - Będzie mi miło - rzuciłem tylko, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mi to nie leżało. W końcu nie była temu winna.

Odwróciłem na sekundę głowę, gdy znów poczułem na sobie czyjś palący wzrok. Ciągle miałem wrażenie, jakby ktoś mi się przyglądał, ale chociaż było tu sporo ludzi, żaden nie wydawał się przejmować akurat nami, a tym bardziej mną.

- W takim razie my pójdziemy do domu i tam poczekamy - zaoferowała opiekunka, chcąc złapać chłopca za rękę, ale ten mocno przyczepił się do mamy.

- Nie! - zaprotestował od razu. - Zostaję z mamą!

- Ale twoja mama teraz... - zaczęła ponownie, jednak tym razem to ja postanowiłem się wtrącić.

- Niech zostanie, nie będzie przecież żadnym problemem. W końcu to on wywołuje na twarzy mamy uśmiech - zauważyłem, na co dziewczyna faktycznie mocniej się uśmiechnęła. - Kupimy ci jakieś lody, co ty na to?

- Tak! - ucieszył się

- No to mamy załatwione - zaśmiałem się delikatnie.

Sally posłała mi wdzięczne spojrzenie i zaraz zwróciła się do opiekunki.

- Dziękuję Vanesso, że zajęłaś się nim dzisiaj. Będziemy w kontakcie.

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, przytakując głową.

- Do zobaczenia, książę - rzuciła do chłopca przyjaźnie, a ten, wyraźnie ją lubiąc, radośnie odmachał, gdy zobaczył, że ta nie chce już zabrać go ze sobą.

- Ja też będę się już zbierał - powiedział Sam, zaraz zwracając się do małego. - Jesteś wspaniałym chłopcem, Neil. Pamiętaj o tym, co ci mówiłem. Nie rezygnuj z tego, o czym mi wspominałeś, nawet, gdy w pewnym momencie będzie ci się wydawać, że nic z tego nie ma sensu. Uwierz mi, ma sens.

- Dobrze - odpowiedział, chociaż ani ja, ani najwidoczniej Sally, nie mieliśmy pojęcia o co chodzi. Wyglądało na to, że mały coś mu zdradził wcześniej, a Samuel jak zawsze nie zostawił tego bez odpowiedzi.

Samuel podniósł się, zerkając jeszcze na Sally, niemo się z nią żegnając. Gdy natomiast się odwrócił i spojrzał na mnie, widziałem w jego oczach szczere rozbawienie.

Cholerny lekarz.

Skupiłem swoją uwagę na dziewczynie, w duchu mając nadzieję, że to spotkanie skończy się naprawdę szybko. Musiałem jeszcze przejrzeć umowy, które podrzucił mi Nath, a te miały kilka stron niepotrzebnych punktów, które nadawały się jedynie do wykreślenia. Nie zdziwiłbym się, gdybym znalazł jeszcze w tej umowie małe smaczki, które, choć na pierwszy rzut oka wyglądały niewinnie, w późniejszym czasie mogłyby przysporzyć dość sporo problemów.

Czeka mnie najpewniej kilkukrotne czytanie tego samego tekstu.

Jednak najpierw to, w co wpakował mnie Samuel.

- Byłam kilka razy w tej kawiarni - zaczęła rozmowę pierwsza, podnosząc się, by zaraz zatrzymać na mnie łagodne spojrzenie - i robią tam naprawdę świetną kawę...

- Tak właściwie, jeżeli nie byłby to dla ciebie problem, wolałbym pójść do innej - wszedłem jej w słowo, widząc jej lekką dezorientację. Być może powinienem powiedzieć coś więcej, jednak nie zamierzałem się z tego w żaden sposób tłumaczyć.

- Och, w porządku - odparła, tym razem trochę bardziej zagubiona. Wyglądało na to, że niezbyt lubiła, gdy jej plany nagle się zmieniały. Cóż, ja też tego nie lubiłem. - Masz jakąś na oku? - spytała mimo to.

- Jest dwie ulice stąd, jakieś pięć minuty drogi na nogach - uspokoiłem ją. Skoro już się zgodziłem, niech przynajmniej nie przeklina w duchu, że postanowiła zaproponować to drobne wyjście. I że akurat trafiła na mnie, a nie na Samuela. - No i będziemy mogli zahaczyć po drodze po lody dla małego, skoro mu obiecałem - zauważyłem.

- Brzmi świetnie - odpowiedziała, uśmiechając się.

Też się uśmiechnąłem, wiedząc już, że była cholernie słaba w kłamaniu.

Zerknąłem na nią kątem oka. Od jej wyjścia ze szpitala minęły dopiero dwa tygodnie, a spędzony tam czas z pewnością nie był czymś, co od tak będzie potrafiła wyrzucić z pamięci. Dni w zamknięciu, pośród ludzi, którzy zamiast pomagać, szkodzili jej, nie wierząc w żadne wypowiedziane przez nią słowo. Gdyby Samuel nie był wtedy na miejscu i gdyby ona straciła siły i się poddała, możliwe, że do chwili obecnej nikt by się nie dowiedział, że wcale nie powinno jej tam być.

Słyszałem, że Callen postanowił z tego powodu zrobić kontrolę całego szpitala i to osobiście, aby upewnić się, że nikt więcej nie ucierpiał tak samo jak Sally.

- Jak się trzymasz po tym wszystkim? - zagadnąłem, nie chcąc, aby nawet ta krótka droga minęła nam w niezręcznym milczeniu.

- O dziwo nie jest najgorszej - odparła, śmiejąc się lekko. - Sądzę, że dzisiaj opuścił mnie największy stres. Nie potrafiłam o niczym innym myśleć przez ostatnie dni niż o tej rozprawie - przyznała. - A teraz, przynajmniej na ten moment, czuję się naprawdę spokojnie.

Przytaknąłem. Gdyby miało być inaczej, Samuel zapewne tak szybko by nie uciekł. Zawsze doprowadzał zaczęte sprawy do końca.

Neil wybiegł trochę przed nas, zauważając stanowisko z lodami.

- Chcę truskawkowe! I wiśniowe! I jeszcze te czekoladowe! - rzucił, sunąc wzrokiem po wszystkich smakach. Zaśmiałem się, gdy chyba jego lista była o wiele dłuższa.

Spojrzałem na Sally.

- Akceptujesz jego wybór? - spytałem, unosząc brwi.

Wolałem nic nie robić na własną rękę. W końcu nie wiedziałem, czy chłopak czasem nie miał na coś uczulenia.

- Akceptuję - potwierdziła, a gdy patrzyła na syna, w jej oczach błyszczały iskierki prawdziwego szczęścia.

- No to ci się udało, mały - rzuciłem do niego z uśmiechem, zaraz zauważając jak Sally sięga do torebki. - Ja zapłacę - powiedziałem od razu, tutaj już nie czekając na żadne jej pozwolenie. Podszedłem do kobiety za ladą, mówiąc jej pierwsze zamówienie, by zaraz pochylić się do chłopaka. - Jaki smak lubi twoja mama? - spytałem szeptem.

- Zawsze kupuje czekoladowe - odparł cicho.

Oby miał rację.

Poszedłem za jego radą i wziąłem jeszcze czekoladowe, a sobie truskawkowe. Gdy tylko podałem jej wafelek, wydawała się zaskoczona.

- Dziękuję.

- Mam nadzieję, że Neil mnie nie okłamał i naprawdę lubisz czekoladowe - zaśmiałem się.

- Uwielbiam - przyznała radośnie, w tym z pewnością nie kłamiąc.

Odruchowo spojrzałem na zegarek, orientując się, że wcale nie minęło tak dużo czasu odkąd zerknąłem na niego ostatnim razem. To tylko ja odczuwałem to tak, jakby minęła już dobra godzina.

- Zastanawiałaś się już, co dalej? - zapytałem, by jakoś podtrzymać rozmowę.

- Szczerze mówiąc nie za bardzo miałam do tego głowę. Pieniądze, które dał mi szpital w ramach odszkodowania, bez najmniejszego problemu pozwolą mi się skupić na synu. Nie muszę się śpieszyć z szukaniem pracy. Gdyby nie one, nie wiem jak długo bym sobie poradziła z tym, co miałam, będąc zupełnie sama.

Słuchałem, wiedząc to, o czym ona nie miała pojęcia. Pół miliona, które dostała, nie było żadnym odszkodowaniem, a tym bardziej nie były to pieniądze pochodzące z funduszy szpitala. One były od nas. Gdyby dowiedziała się, że może za to wszystko rościć odszkodowanie, szpital miałby z tego tytułu problemy, a tego Samuel nie chciał. W dodatku sądowo prawdopodobnie uzyskałaby o wiele mniejszą kwotę.

Zmarszczyłem brwi, gdy telefon w mojej kieszeni zawibrował.

- Przepraszam, telefon. - Wyciągnąłem go z kieszeni i zerknąłem na wyświetlacz. Nie umiałem ukryć zaskoczenia, widząc, że to Samuel właśnie dzwonił. - Halo?

- Jednak nie masz wolnego - mruknął wyraźnie niepocieszony. - Jesteś nadal z Sally?

- Tak - odpowiedziałem, trochę odchodząc, bo chociaż telefon miałem ściszony i tak mogłaby coś wyłapać, a podejrzewałem, że nie będzie to nic, co powinna usłyszeć.

- W takim razie bardzo ją przeproś i wracaj do domu.

Uniosłem brwi.

- Dlaczego? Nagle stwierdziłeś, że twój plan nie ma sensu? - prychnąłem.

- Plan? - spytał, a w tle słyszałem samochody. Wciąż musiał jechać autem. - Jeżeli chodzi ci o zostawienie cię z Sally, to była to jedynie moja mała zemsta za to, że groziłeś kiedyś Eve. Przypomniałem sobie nagle o tym i postanowiłem wykorzystać sytuację, by pomęczyć trochę ten twój introwertyczny zadek za karę.

Skrzywiłem się.

- Dupek - mruknąłem pod nosem, co doskonale usłyszał, bo jego śmiech rozniósł się po samochodzie.

Uniosłem wzrok, dostrzegając, jak nagle pasmo rudych włosów znika za drzewem. Cholera.

- Sally to cudowna dziewczyna, ale zdecydowanie nie jest dla ciebie. Potrzebujecie zupełnie czegoś innego. Jeżeli jeszcze nie skończyły wam się tematy do rozmowy, to i tak poradziliście sobie lepiej, niż przypuszczałem.

Właściwie to nie wiedziałem, czy naszych kilka marnych słów można było nazwać rozmową.

- Dobra, dlaczego dzwonisz?

- Bo doszły mnie słuchy, że nasz seryjny morderca wcale nie chce siedzieć cicho i jego prawnik próbuje skontaktować się z prasą.

- Cholera jasna - mruknąłem pod nosem, bo nie brzmiało to wcale dobrze. Wiadomość o tym, że Rhett zgadza się na wywiad, zaraz obiegnie całą resztę dziennikarzy. Jeżeli zniechęcimy jednego, pojawi się drugi, a on wykorzysta to, by opowiedzieć wszystko ze szczegółami całemu światu. - Kurwa - warknąłem głośniej, gdy powaga tego szybko do mnie dotarła, zaraz jednak przypominając sobie, że nie byłem tutaj sam.

Odsunąłem się o jeszcze kilka kroków, a wtedy Sam ponownie się odezwał.

- Dlatego musimy trochę przyśpieszyć wykonanie jego wyroku - oznajmił pusto. - I dobrze by było, gdybyśmy jednak zdążyli, nim doktorek pojawi się przed kamerą. W przeciwnym razie będziemy musieli zająć się kimś jeszcze.

Zacisnąłem palce, patrząc przed siebie i wiedząc, że ma rację.

Bo zdecydowanie lepiej, byśmy zdążyli na czas.

Inaczej będziemy musieli posunąć się do czegoś więcej.

***
Mamy grudzień, a wraz z nim obiecany przeze mnie pierwszy rozdział! Oficjalnie zaczęliśmy nowy tom. Dajcie znać, czy ten początek Was zaciekawił! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top