Rozdział 6

MAYA

Przebudziła się nad ranem, kiedy księżyc, schowany za chmurami, zaczynał już blednąć, a od linii drzew po drugiej stronie stawu, rozbielony mgłami, odcinał się różowy blask przedświtu.

We wciąż panującym półmroku widziała drobne zmarszczki rysujące się na jego twarzy, których nie wygładził nawet sen. Jego ręka opasywała jej talię, a ten przyjemny ciężar sprawiał, że Maya czuła się bezpiecznie.

Nie miała pojęcia, dlaczego się tu znalazła, ani z jakiego powodu wciąż powracała. Nie wiedziała, co takiego wpływa na drużynę, że wszyscy mają flashbacki wydarzeń, które z ich perspektywy nie powinny się były wydarzyć, ani jak można przerwać to błędne koło. Wiedziała za to, że chciałaby tak zostać, z jego ręką na jej talii, z jego oddechem muskającym jej czoło, w ciszy poranka i w bezpiecznym kokonie jego ramion.

Położyła dłoń na jego twarzy, delikatnie dotykając palcami lekko szorstkiego policzka, przesuwając opuszkami aż do linii brody, z zachwytem muskając sztywne włoski.

Zawsze jej się podobał. Od pierwszego momentu, kiedy zobaczyła jego wizerunek, kiedy słuchała o ich przygodach, a potem, kiedy w niewiadomy sposób znalazła się tutaj i po raz pierwszy usłyszała jego prawdziwy głos. Ten facet sprawiał, że miała miękkie nogi, a jej serce waliło, jakby chciało wyskoczyć z piersi, ilekroć na nią choćby spojrzał. A teraz leżeli obok siebie w świetle budzącego się dnia, a ona oddałaby wszystko, żeby ta chwila mogła trwać wiecznie.

Poruszył się nieznacznie, przyciągając ją bliżej, dotykając ustami jej czoła, przesuwając dłoń na jej plecy. Zadrżała, a on, jakby odruchowo, naciągnął wyżej koc, którym byli okryci. Rytm jego oddechu odrobinę się zmienił, a powieki lekko zatrzepotały, zanim otworzył oczy, by spojrzeć na nią swoimi ciemnymi tęczówkami.

– Witaj, piękna – szepnął.

Maya poczuła, jak zdradziecki rumieniec wykwita na jej twarzy, ale nie spuściła wzroku i wciąż patrzyła mu w oczy. Uśmiechnął się i palcem delikatnie dotknął jej policzka.

– To urocze, że po tym wszystkim nadal się rumienisz, kiedy do ciebie mówię.

– Nie mam nad tym kontroli – odparła cicho. – Trevor... Co się wydarzyło...?

– Ćśśśś – przerwał jej. – Później.

Wsunął palce pod jej brodę i uniósł lekko jej twarz, by łatwiej sięgnąć ustami do jej ust.
Podobało jej się, w jaki sposób jego usta pasują do jej warg, podobał jej się jego smak i sposób w jaki niskie pomruki wydobywały się z jego gardła w trakcie pocałunku. Oderwała się od niego tylko po to, by zrzucić z siebie koszulę i pomóc Trevorowi pozbyć się jego własnej.

Przesunął dłonią po jej lewym udzie, po delikatnych liniach wytatuowanego kwiatu.

– Wiedźma – szepnął. – Miałem to w głowie od pierwszego spotkania.

Uśmiechnęła się, nachylając się nad nim, przykrywając ich oboje płaszczem ciemnych loków z lekkim fioletowym połyskiem.

Żadne z nich nie zauważyło niewielkiego rozbłysku czerwonego światła gdzieś nad taflą stawu Tsera.

– Nie poszliśmy do młyna. Robert był jeszcze zbyt słaby, by się stawiać, a Agatha miała zdanie podobne do mojego. Rocky chciał, jak się wyraził: "odwiedzić babcię", ale mu powiedziałem, że Vistani mi powiedzieli, że to wiedźma kusząca podróżnych by ich pożreć i że jesteśmy w osłabionym składzie, więc wrócimy tam później. Z pewnym oporem, ale się zgodził.

Siedzieli przytuleni na brzegu stawu, odrobinę w lewo od obozu Vistanich, obserwując rozpoczynający się tam ruch. Ludzie wychodzili z namiotów i wozów, witali się, niektórzy zajęli się rozpalaniem ognia, inni szykowaniem strawy.

Maya zauważyła Agathę i Rocky'ego: warloczka pomagała wstać barbarzyńcy, który poprzedniego wieczoru srogo popił. A jednak radosna walka z Parpolem znowu się nie odbyła. Co prawda Robert zdecydowanie czuł się lepiej, ale nie było go na krypie Boshy, lekko kołyszącej się przy brzegu, siedział pod drzewem i wciąż drzemał. Ireeny nie widziała.

– Minęliśmy więc młyn i poszliśmy dalej, a potem zboczyliśmy z drogi, by znaleźć schronienie na noc.

– Wilki?

– Nie natknęliśmy się na nie, zupełnie nie wiem dlaczego. Nie, żeby mi to przeszkadzało, naprawdę, po ostatnim razie raczej mi ulżyło. Ale przez to nie spotkaliśmy Vladislava i nie mogłem drużyny poinstruować o tym, jak mają się zachować w Vallaki, bo niby skąd według nich mogłem o tym wiedzieć? Oboje, Rocky i Agatha, i tak są w stosunku do mnie podejrzliwi, nie chciałem zaogniać sytuacji.

– A Robert?

– Robert jest zbyt głupi, żeby być podejrzliwym wobec kogokolwiek. – Podniósł odrobinę głos. – Robert w ogóle jest idiotą!

– Co zrobił?

– Tradycyjnie wyjechał ze Strahdem zaraz przy bramie. Bez Vladislava nie było komu powstrzymać strażników. Wsadzili go w dyby.

– Przecież chcieliście go wsadzić w dyby. Ty i Agatha.

– Tak. Ale nie takiego wycieńczonego, po tym jak ledwo co zwalczył zatrucie narkotykowe. Osłabł w tych dybach. Rocky próbował rozmówić się z burmistrzem Vallaki w jego sprawie, ale to bardzo dziwny typ...

– Wiem.

– W każdym razie Rocky'emu puściły nerwy i zamknęli go w ciemnicy. Robert stracił przytomność, zabrali go do szpitala, okropne warunki, widywałem lepsze.  Agatha poszła szukać tej całej Fiony Wachter i nie wróciła. Totalna klęska.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Maya opierała się plecami o tors Trevora, on obejmował ją ramionami. Spokój i bezpieczeństwo, to czuła dziewczyna i tego nie chciała się wyrzec. Wiedziała, że czeka ich jeszcze najtrudniejsza część rozmowy, coś, co poprzednio całkiem zlekceważyli, nie chcąc myśleć, jakie to będzie miało dla nich konsekwencje. Mai ciążyła świadomość tego, co powiedziała im madame Eva poprzednim razem i wyglądało na to, że Trevor też nie przetrawił jeszcze tej informacji. Co gorsza, jej słowa miały potwierdzenie w kolejnych flashbackach drużyny. Im dłużej tu pozostawała, tym większe niebezpieczeństwo sprowadzała na Trevora i jego towarzyszy, im bardziej splatały się ich losy, tym większe zamieszanie to powodowało.  Najgorzej, że nie wiedziała, jak to przerwać. Oraz, że wcale nie chciała tego przerywać, choć najwidoczniej to wywoływało szaleństwo w ludziach. Chciała tak trwać, spotykać się z nim, spędzać z nim czas i już nigdy nie wracać do swojego nudnego życia w XXI wieku.

Śniadanie przebiegało w ciszy. Robert siedział blisko Ireeny, która krzywym wzrokiem spoglądała na Mayę, choć przecież nie powinna pamiętać, że to z nią poprzednim razem poszedł Trevor, zamiast cieszyć się świeżo zdobytą miłością jej, Ireeny. Agatha siedziała w pewnym oddaleniu, nie odzywając się do nikogo, a Rocky wyglądał jak z krzyża zdjęty, kiedy zupełnie bez entuzjazmu zjadał swoją porcję gulaszu.

Maya przyglądała się temu ze smutkiem, wszyscy zachowywali się zupełnie inaczej, niż powinni, a według słów madame Evy z każdym powrotem będzie tylko gorzej. Wahała się zrobić to, co powinna, bo nie chciała stracić tego, co było między nią i Trevorem, ale wiedziała, że już czas. Odpięła łańcuszek i zdjęła z szyi medalik, który dostała od medyka.

Obserwował jej ruchy, ale sam siedział nieporuszony.

– Trevor... – zaczęła, nie bardzo nawet wiedząc, co powiedzieć.

– Nie. – Jego głos był twardy. – Nie zgadzam się.

– Słyszałeś, co powiedziała madame Eva. Nie ma innego wyjścia.

– Wiem, ale jeszcze nie dzisiaj.

– Ja też tego nie chcę. Ale spójrz na nich. – Maya wskazała dłonią na drużynę. Trevor obejrzał się, obrzucając towarzyszy ponurym spojrzeniem.

– Nie są sobą, przecież widzę – skwitował. – Ale nie chcę zapomnieć o tobie, niezależnie od tego, co nas spotka.

– Wiem. – Powolnym ruchem położyła medalik na jego dłoni i delikatnie zagięła palce. – Teraz mój.

Trevor potrząsnął głową, wyciągając zza pazuchy srebrny sierp księżyca na długim łańcuszku.

– Chodź z nami – powiedział. – Spróbujemy jeszcze raz, tylko inaczej.

– Nie wiem...

– Idź, spytaj madame Evy, co o tym sądzi – wskazał na namiot. – Ja spróbuję przekonać to smętne towarzystwo.

Wstał z miejsca, pomagając Mai również się podnieść i popchnął ją delikatnie w stronę namiotu wróżki, sam kierując się ku drużynie.

– Myślisz, że powinnaś iść z nimi? To jeszcze bardziej zmieni historię. – Stara była stanowcza. – Jeśli to się wkrótce nie skończy, to nie wiadomo, co się z nimi stanie. Obłęd nie jest przyjemny ani dla tego, kto na to cierpi, ani dla osób w około.

– To ostani raz. Wymieniliśmy naszyjniki. – Maya pokazał swój, na dowód, że mówi prawdę. – Jeśli się nie uda, znowu nie będziemy siebie pamiętać.

– Marna to pociecha dla mnie. Znowu wrócisz, a ja będę musiała ci tłumaczyć co i jak.

– Jest jeszcze coś – dziewczyna zawahała się. – Wiem, co powinno być dalej.

– Dalej, niż śmierć Roberta?

– Tak – kiwnęła głową. – Po tym, jak zginie, oni będą mieli różne zadania do wykonania i spotkają... – Zamilkła. Nie potrafiła pozbyć się uczucia, że powinna wiedzieć więcej o tej bladej dziewczynie z czerwonymi włosami, ale jej obraz zamazywał się Mai przed oczami, jakby dziewczyna sama nie chciała być widziana. To było zdecydowanie dziwne. – Spotkają kogoś niezwykłego.

– Vistanę?

– Nie wiem. Ale bardzo kojarzy mi się z tą samotną dziewczyną z przepowiedni.

Madame Eva milczała przez chwilę, wpatrując się w stojącą na stole szklaną kulę. Jej oczy były nieruchome, jakby patrzyła gdzieś, gdzie ludzki wzrok zwykle nie sięga.

– Wiesz – odezwała się w końcu – idź z nimi.

– Poważnie? – Maya była zaskoczona nagłą zmianą postawy wróżki.

– Tak.

– Kolejna kobieta? – Głos Roberta było słychać z daleka, kiedy Maya powoli zbliżała się do drużyny rozmawiającej pod drzewem. – Może jeszcze weźmy jakieś puste wiadra i – uniósł oblizany palec, mierząc wiatr – zacznijmy wszyscy gwizdać? Nie ma tu jakiegoś księdza? Skoro mamy mieć pecha, to po co się ograniczać?

– Nie chcę, żeby z nami szła – zmarszczyła nos Ireena. – Jeszcze nigdy nie spotkało mnie takie upokorzenie... – przerwała, marszcząc czoło, jakby próbowała sobie przypomnieć, o czym mówi.

– No nie wiem, Trevorze – Agatha była spokojna, ale pomysł Trevora najwyraźniej nie przypadł jej do gustu.

– No co wy, ludzie – tubalny głos Rocky'ego wlał odrobinę ciepła w struchlałe serce Mai. – Dziewczyna potrzebuje pomocy. Czy nie po to jesteśmy bohaterami? Mieliśmy kilka trudnych dni – zawahał się, jakby nie do końca wiedział co ma na myśli – ale teraz z tym koniec. Trzeba się spiąć i ruszyć do przodu.

– Vistana może być przydatna. Może w jej towarzystwie noc spędzona poza schronieniem nie będzie dla nas zabójcza – skwitowała wreszcie Agatha, nie zważając na narzekania Roberta i kwaśną minę Ireeny.

– Dziękuję – skinął jej głową Trevor, słowem nie zdradzając, że Maya nie ma w sobie ani kropli vistańskiej krwi. Obejrzał się i zobaczył nadchodzącą Mayę. Uniósł pytająco brew, a ona lekko skinęła głową. – A zatem... poznajcie Mayę.

Już z daleka słyszeli wodospad. Masy wody, pchane prądem, spadały z hukiem do kanionu, by tam płynąć już spokojnym nurtem w stronę stawu Tsera, skąd nadeszli. Kamienny most łączył brzegi kanionu, a kamienne gargulce na jego końcach pociemniały i straciły swe twarze w wyniku erozji.

Maya zatrzymała się na chwilę na moście i zapatrzyła na wodospad, widoczny stąd w pełnej krasie.

– Wyobraź sobie – powiedziała do Trevora, który zatrzymał się tuż obok. – Że na te masy wody padają jasne promienie słońca. Że krople mienią się w przejrzystym powietrzu. Że nie ma tu już terroru i strachu...

Głośny trzask przerwał jej wywód. Obrócili się oboje, zaskoczeni, a pozostała czwórka, stojąca w pewnej odległości od nich, przerwała cichą rozmowę.

Mniej więcej w połowie mostu pojawiło się coś dziwnego, jakby powietrze kumulowało się tam, gęstniało i zmieniało kolor. Wyglądało to jak lustro, tyle że świat po drugiej stronie był cały czerwony, z mocno podkreślonymi czarnymi konturami.

Trevor sięgnął ręką, chowając Mayę za siebie i jednocześnie aktywując swój święty bicz. Rocky wystąpił naprzód, a Robert, wyciągając swoje szable, szeptem kazał Agacie się cofnąć. Ireena miała zdezorientowany wyraz twarzy.

Pierwszy bełt bezbłędnie dosięgnął Roberta. Rocky zawył. Agatha bez wahania stworzyła kopie samej siebie, ale była odrobinę zbyt wolna i teraz pierzaste lotki lekko drgały na bełcie wystającym z jej piersi. Ostry krzyk Ireeny przywrócił Trevorowi zdolność myślenia. Wyszarpnął tarczę zza pleców, ale nie zdążył zasłonić Mai. Z przerażeniem widział, jak z jej błękitnych oczu ucieka życie, zanim odwrócił się i zobaczył Rocky'ego, z którego zbitego ciała wystawały trzy kolejne bełty, a który mimo tego z bojowym okrzykiem parł do przodu. Powietrze zgęstniało, Trevor prawie nie mógł się ruszyć, czuł się jakby wokół niego była zastygająca lawa. Kiedy Rocky dostał w szyję i padł na trawę, medyk zorientował się, że nie słyszy już krzyku Ireeny.

Nie miał kogo atakować. Nie widział przeciwnika, choć był pewien, że atak nastąpił od strony tego dziwnego... portalu? Ostrożnie postąpił krok naprzód, kiedy bełt z ostrym świstem wbił się w jego tarczę. Ilu ich tam było? Jak mogli przygotować tak doskonale przemyślany atak, jakby wiedzieli gdzie i kiedy się na nich natkną? Kolejne dwa bełty wbiły się w jego tarczę, a siła z jaką to zrobiły, odrzuciła go do tyłu, sprawiając, że odkrył się na ułamek sekundy.

Świst.

Ze zdziwieniem patrzył na wystający mu z piersi bełt, zanim ruch od strony portalu zwrócił jego uwagę.

Drobna czerwonowłosa dziewczyna właśnie przez niego przechodziła. Jej mina nie wyrażała żadnych uczuć poza złością. Kiedy czarna mgła zasnuwała jego oczy, Trevor usłyszał jeszcze jej słowa:

– Zabawy z rzeczywistością, wrrr... Amatorszczyzna.


Dziękuję Pawłowi za wszelkie sugestie związane z tym rozdziałem.
Dziękuję mojej siostrze za korektę.
Dziękuję wszystkim, którzy bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie po ostatnim ogłoszeniu.

Mam nadzieję, że fanfik Wam się podobał.
Dziękuję. To była ciekawa przygoda, pisać dla Was o nich.

Sol

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top