Rozdział 5

MAYA

Stała na brzegu i patrzyła na kołyszącą się na środku stawu łajbę. Co on tam robił? Dlaczego nie było go na brzegu?
– Ahoj! – Usłyszała wołanie Agathy, która stała kilka metrów od niej. Zerknęła w tamtą stronę, trochę żałując, że warloczka nic nie pamięta z ostatniego spotkania, bo ich wspólne żarty z Trevora i przyjazne pożegnanie przy rozstaniu, sprawiły Mai mnóstwo radości. Podziwiała Agathę za jej hart ducha i trochę jej zazdrościła charyzmy i pewności siebie.
Zobaczyła, że Stefan Bosha płynie w stronę swojego "okrętu" i wtedy nieznaczny ruch na daszku kajuty sprawił, że zamarła. Naga noga wysunęła się spod przykrycia, kiedy kobieta obracała się na bok. Ireena. Powinna pamiętać, że była na tej krypie.
Zwykle znajdowała się tam z Robertem, wciąż zbyt pijana, żeby podjąć trud egzystencji. Tyle, że teraz była naga. Przyjrzała się siedzącemu na skraju pokładu Trevorowi, zauważając nagi tors i zbyt krótkie spodnie. Bosha dopłynął do łajby i wspiął się na nią, krzycząc coś do medyka. Maya słyszała, że Trevor odpowiada, chociaż było za daleko, by zrozumieć słowa. Widziała, jak Ireena podnosi się do pozycji siedzącej i piszczy głośno:
– Trev! Zrób coś! Niech on na mnie nie patrzy!
Przełknęła ślinę. To nie mogło się zdarzyć. Nie mogło.
Odwróciła się na pięcie i poszła prosto do namiotu madame Evy, odprowadzana uważnym spojrzeniem Agathy, którego nie zauważyła.

Kiedy chwilę potem zerknęła na staw, zauważyła, jak Trevor płynie do brzegu, szeroko rozgarniając wodę. Mięśnie na jego plecach napinały się w rytm wyrzutów ramion i Maya nie mogła oderwać od niego wzroku, dopóki nie usłyszała krzyków Ireeny niosących się daleko po wodzie.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie było mowy o uczuciu, znali się ledwie ułamek chwili i pomimo, że coś ich do siebie ciągnęło, nic sobie nie obiecywali. Z wahaniem wyszła z namiotu i stojąc z rękami na biodrach patrzyła, jak Trevor bierze z rąk Agathy swoje ubrania. Podniósł głowę, spojrzał na nią z miną winowajcy i posłał jej blady uśmiech, zanim skierował się w stronę wozu Parpola. Zastanawiało ją, gdzie jest Robert, nie widziała go tego ranka, ale słyszała wcześniej głośną rozmowę przywódcy Vistanich z Rockym i Agathą, z której wynikało, że Robertowi coś się stało. Maya zauważyła, że warloczka znowu kilkakrotnie dotykała nieświadomie ramienia, na którym powinien spać jej nietoperz.
Kiedy drużyna weszła do środka, dziewczyna zawahała się, czy podejść bliżej. Wkrótce z wozu wyszedł Parpol, a zaraz za nim Agatha, oboje stropieni. Wydawało się, jakby przywódcy Vistanich przez noc przybyło z dziesięć lat; zniknął gdzieś ten rubaszny, zawadiacki ton, który wyróżniał go jeszcze do niedawna. Agatha wyglądała na przygnębioną i Maya zastanawiała się, co właściwie stało się Robertowi. Gdy była już przy samym wozie, ze środka wypadł Rocky i dziewczyna zauważyła, że jego policzki są mokre.
- Trevor potrzebuje pół dzbana gorącej wody - powiedział szybko i Maya po raz pierwszy tego ranka poczuła, że może zrobić coś konstruktywnego.
- Przyniosę - zadeklarowała, obracając się na pięcie, kątem oka widząc, jak Agatha obejmuje ramiona Rocky'ego.
Kiedy wróciła po dłuższej chwili, Agatha była sama. Siedziała na schodku prowadzącym do drzwi wozu i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w zbity gąszcz leśny, znajdujący się nieopodal, a nad jej głową latał Zandor.
- Przyniosłam... - zaczęła.
- Wodę, tak - przerwała jej warloczka, wstając i wyciągając ręce po dzban. Maya obronnym ruchem przycisnęła go do siebie.
- Mogę ja?
Agatha przez moment przyglądała się jej w milczeniu, marszcząc brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć, po czym bez słowa przesunęła się, robiąc Mai miejsce. Przełknąwszy gulę, która utkwiła jej w gardle, dziewczyna weszła po kilku drewnianych schodkach i otworzyła drzwi.

Zdążył się przebrać z przykrótkich spodni Stefana Boshy, i choć był blady, to bardziej przeraził ją widok Roberta leżącego na łóżku. Były pirat wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
– Co mu jest? – zapytała cicho, nie patrząc na Trevora.
– Mayu...
– Co mu jest? – powtórzyła ostrzej.
– Zatrucie. – Zrezygnował z prób złapania jej wzroku i odwrócił się z powrotem do nieprzytomnego chłopaka. – Prawdopodobnie w babeczkach był narkotyk. To efekt odstawienia. Nie rozumiem tego – dodał po chwili. – Poprzednim razem się tak nie zachowywał, a przecież od momentu, kiedy zjadł ostatnią, minęło tyle samo czasu.
Maya ostrożnie postawiła dzban z wodą na stoliku.
– Po co ci ta woda?
– Po nic. Chciałem dać zajęcie Rocky'emu. Jest roztrzęsiony. – przerwał na chwilę. – Mayu.
Odwróciła się do niego przodem, z rękoma założonymi na piersi.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Ciebie.
Prychnęła, ignorując drganie swojego serca, które bolało ją od chwili, w której zrozumiała, że był na tej łajbie z Ireeną.
– Doprawdy?
– Tak, muszę ci powiedzieć, co się wydarzyło...
Odwróciła głowę.
– Daruj sobie szczegóły.
– Nie to! – Złapał ją za rękę. – Co zdarzyło się po naszym wyjściu stąd ostatnio!
Uniosła brwi, próbując uwolnić rękę, ale trzymał ją mocno.
– Posłuchaj – mówił gorączkowo, oglądając się na Roberta, jakby bojąc się podsłuchania. Jednak tamten leżał spokojnie i wyglądał, jakby spał, tylko na jego czole perlił się pot. – Poszliśmy do młyna, tak jak zaplanowaliśmy. Robert wspiął się do tamtego okna, chociaż nie mieliśmy klucza do klatek i nie udało się nam wymyślić, jak go zdobyć. Powiedział, że da sobie radę, ale tak nie było – głos Trevora się łamał, kiedy przypominał sobie tamte wydarzenia. Maya ścisnęła jego dłoń. – Próbował rozwalić zamki, ale pojawiła się Ofelia, musiała go usłyszeć. To było straszne, Agatha widziała wszystko oczami Zandora i relacjonowała na bieżąco. Ofelia zawołała Bellę i we dwie rzuciły się na Roberta. Rocky wpadł do środka i pobiegł Robertowi na pomoc, a my zaraz za nim, ale było już za późno. Otoczyły go i mimo, że wysłałem mu błogosławieństwo, nie dał rady. Rocky ledwie uszedł z życiem, jego również wiedźmy nieźle pokiereszowały. Nie udało nam się uwolnić dzieci, nie udało się nam zabić Belli, nie spotkaliśmy Muriel. Agatha bardzo to przeżyła, zwłaszcza sprawę dzieci. Nie dotarliśmy do Vallaki.
– Co? Jak to?
– Dopadły nas wilki. Otoczyły i rozniosły w puch. Ciężko mi to przyznać, ale bez niego – kiwnął głową w stronę leżącego na łóżku towarzysza – nie mieliśmy szans. Nie jest zbyt mądry, ale przeżyłem to starcie kilka razy i jego akcje zdecydowanie podnosiły poziom naszej przeżywalności.
– Nikt nie przeżył?
– Ireena. Ostatnie, co pamiętam, to jak ten wielki wilkor ją porywał. Agatha już nie żyła, Rocky ciągnął ostatkiem sił. – Schował twarz w dłoniach, próbując ukryć przed nią swoją rozpacz, a Maya pomyślała, jak błahą sprawą w tych okolicznościach była jego noc z Ireeną i jej żal do niego w tej spawie.
– Trev... – położyła mu dłoń na ramieniu, a on objął ją nagłym ruchem, mocno przytulając do siebie.
– Przepraszam. Nie wiem, co się wydarzyło na tej krypie, niewiele pamiętam – szeptał jej gorączkowo do ucha. – Obudziłem się rano i przez jedną piękną chwilę byłem przekonany, że to ty.
Maya uniosła brwi, odpychając go lekko, aż ją wypuścił z ramion.
– Jak mogłeś pomylić mnie z Ireeną? To najgłupsze wytłumaczenie, jakie w życiu słyszałam!
– Obie macie czarne włosy... – zaczął bezradnie Trevor, ale zamilkł na widok miny dziewczyny.
– Przyjrzyj mi się, ale uważnie – powiedziała bardzo powoli i bardzo cicho, patrząc mu w oczy. – Czy moje włosy są czarne? Czy ja w ogóle przypominam Ireenę?
Przełknął ślinę, jakby zastanawiał się nad prawidłową odpowiedzią. Maya była wkurzona, ale jednocześnie rozbawiona jego zakłopotaniem. Nigdy nie myślała, że Trevor mógłby mieć jakikolwiek problem z wysłowieniem się.
Cichy jęk dobiegający od strony łóżka przywrócił ich do rzeczywistości. Robert wciąż był blady, a blizny na jego twarzy wyglądały jak mapa dróg w Barovii, włączając w to tę nową, zdobytą w bitwie z Torgolowiczami, jednak wzrok miał przytomny.
– Ja cię znam – powiedział ochryple, wpatrując się w Mayę. – Zajmowałaś Trevora... kiedyś.
Medyk i dziewczyna wymienili spojrzenia.
– Jak się czujesz? – Trevor przyłożył dłoń do czoła Roberta, który wciąż uparcie wpatrywał się w stojącą obok łóżka dziewczynę.
– Jesteś córką... – powiedział niepewnie i przerwał, marszcząc brwi.
– Skąd to wiesz? – Spytał go medyk.
– Nie wiem. – Były pirat potrząsnął głową. – Widziałem was... w lesie? A te wiedźmy! – Jego głos urósł do krzyku, zaczął się szarpać w opasujących go więzach, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu.
Trevor przyłożył dłoń do jego czoła i Maya zauważyła spływające z niej jasne światło, które ewidentnie uspokoiło Roberta.
– Spróbuj zasnąć, przyjacielu. Nie śnij. Zapomnij o strasznych rzeczach.
Kiedy oddech chłopaka uspokoił się, medyk odwrócił się do Mai, a w jego oczach czaił się strach.
– Co do cholery? – Spytał ostro. – Czemu on to pamięta?
Maya była skołowana. Nie rozumiała, co się dzieje i czemu wydarzenia toczą się takim torem. Przecież, według słów starej wróżki, tylko oni powinni pamiętać siebie i to, co miało miejsce, od kiedy wymienili się  naszyjnikami. Cała reszta powinna toczyć się tak, jakby ich spotkań nigdy nie było.
– Chodźmy do madame Evy – zaproponowała. – Może ona będzie wiedziała o co tu chodzi.
Trevor obejrzał się na Roberta. Były pirat wciąż oddychał spokojnie z zamkniętymi oczami.
– Dobrze – zdecydował medyk. – Poproszę Agathę, żeby z nim posiedziała.
Wyszli z wozu, zaraz za progiem natykając się na zmartwioną warloczkę, która chętnie poszła posiedzieć przy chorym towarzyszu, podczas gdy Maya i Trevor skierowali się do namiotu vistańskiej wróżki.
Nieliczni napotkani Vistani patrzyli na nich z podejrzliwością, ledwie kiwając im głowami na powitanie. Jakże inny był ten poranek od poprzedniego, pełnego pasji i radości.
Kiedy dochodzili do stawu, nagle z kamienia leżącego na brzegu, zerwała się postać kobieca, która szybkim krokiem zbliżyła się do nich.
– Trev! – wołała już z daleka.
Maya pochmurnym wzrokiem zmierzyła ją od stóp do głów. Pod wpływem dramatycznych wydarzeń zdążyła na chwilę zapomnieć o Ireenie i jej udziale w nocnym incydencie. Teraz patrzyła, jak barovianka uśmiecha się do Trevora, a on nie bardzo wie, jak ma zareagować.
– Ireeno, ja... – zająknął się, jakby brakło mu słów, ale dziewczyna nie czekała na to, by je odnalazł.
– Jak mogłeś mnie zostawić z tym człowiekiem i tak po prostu sobie odpłynąć? Jeszcze nigdy nie widziałam większego idioty! – Mówiła z lekkim wyrzutem w głosie, próbując chwycić go za rękę. Wykręcił się.
– To było nieporozumienie – powiedział.
Ireena zamilkła i patrzyła na niego, jakby nie zrozumiała, co do niej powiedział.
– Co było... – przerwała i przełknęła ślinę. – Co było nieporozumieniem?
– To, co wydarzyło się między nami.
Oczy dziewczyny zaszkliły się łzami.
– Jak możesz tak mówić?
Trevor westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Mogę. Byliśmy pijani. To nie powinno było się wydarzyć.
– Jeszcze nigdy...
– Szczerze mówiąc, Ireeno – przerwał jej – mam to gdzieś, co jeszcze nigdy. Jak nie przestaniesz tak mówić, to kiedyś spotka cię coś złego.
Maya pochyliła głowę, usiłując ukryć niestosowne w obecnej sytuacji rozbawienie. Trevor odwrócił się do niej i biorąc ją za rękę, skierował się w stronę namiotu madame Evy.


Kochani!
Jakieś teorie, co się dzieje? Jakieś pomysły, jak to się skończy? Jestem ciekawa, czy macie tak kreatywne pomysły, jak na kanale #teorie-spiskowe na naszym discordzie 😉.  Nie Ty, Paweł! xD

Sol

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top