Rozdział 3
MAYA
Obudził ją gwar rozmów za płócienną ścianą. Szybko wstała i ubrała się, gotowa na rozpoczęcie dnia.
– Maya? – usłyszała zza kotary i pospieszyła do madame Evy, by pomóc jej w porannych ablucjach. Starsza kobieta patrzyła na nią w milczeniu przez chwilę, zanim się odezwała.
– Pamiętasz. Co ci dał?
Dziewczyna sięgnęła za dekolt koszuli, wyciągając srebrny, trochę zaśniedziały z jednej strony medalik, na którym odziany w zgrzebne szaty mężczyzna, niósł na swoich barkach dziecko. Madame Eva wpatrywała się w ten wizerunek, jakby szukając w nim ukrytych znaczeń.
– I zadziałał. Tak się zastanawiam, czy to coś zmieni.
– Dałam mu swój wisiorek. Żeby też pamiętał.
Starsza kobieta uniosła brwi, ubierając się wolnymi ruchami. Maya odwróciła się, żeby wyjść z namiotu, ale głos wróżki zatrzymał ją w miejscu.
– Pamiętaj, co ci mówiłam. Losu nie odmienisz.
Poranek był rześki, zupełnie jak poprzednio, ale ogarniając wzrokiem sytuację w obozie, Maya ze zdziwieniem zauważyła pewne zmiany. Co prawda Robert akurat gramolił się na krypie Stefana Boshy, a Rocky nadal chrapał w trawie, ale Agatha nie miała na ramieniu nietoperza, a Trevor... stał pod drzewem bez płaszcza i kolczugi, i rozglądał się dookoła.
Zapatrzona w niego Maya potknęła się o leżące w trawie rzeczy Roberta. Podniosła je i szybkim krokiem poszła w stronę brzegu, gdzie Agatha właśnie odkrzykiwała do machającego z łajby na środku stawu kompana.
Trevor spojrzał na Mayę dokładnie w tym samym momencie, kiedy Agatha udała się na poszukiwanie Rocky'ego i bezzwłocznie ruszył w jej stronę. Na jego twarzy ukazał się uśmiech, który wywołał szybsze bicie serca u Mai. Nagle poczuła, że jej nogi drżą i jeśli za chwilę o coś się nie oprze, to chyba się na nich nie utrzyma. Szczęśliwie, Trevor już do niej dotarł i w ułamku sekundy zatonęła w jego ramionach. Rzeczy Roberta wysunęły się z jej dłoni i upadły na trawę u ich stóp, kiedy pochylił głowę i zatopił usta w jej włosach, szepcząc:
– Pamiętam. Pamiętam wszystko.
Oparła czoło o jego pierś, ze zdziwieniem konstatując, że biorąc pod uwagę co przeżył, zanim tu trafił, pachnie zadziwiająco dobrze.
– Mmm – mruknęła. – Pachniesz.
Cichy śmiech zawibrował gdzieś w głębi jego piersi.
– Wczoraj, bardzo późno w nocy, nagle wszystko sobie przypomniałem i postanowiłem się wykąpać.
Maya roześmiała się, budząc zainteresowanie nadchodzącej Agathy.
– Trevorze – odezwała się warloczka, stając za medykiem z uniesioną brwią. – Przedstawisz nas?
Były zakonnik obejrzał się, z wyraźną niechęcią wypuszczając dziewczynę z objęć. Agatha stała z założonymi rękoma, przyglądając im się podejrzliwie i Maya poczuła, jak ciemny rumieniec oblewa jej twarz pod tym badawczym spojrzeniem warloczki.
– Agatho, to jest Maya. – Dłoń Trevora spokojnym ruchem opadła na ramię dziewczyny, dodając jej otuchy. Maya bardzo chciała, żeby Agatha ją polubiła; była najmocniej stąpającą po ziemi osobą w tym towarzystwie i o ile sprawa nie dotyczyła dzieci, potrafiła zachować zimną krew. Dygnęła lekko i uśmiechnęła się, w duchu przeklinając swój rumieniec.
Agatha przez moment wpatrywała się w nią bez słowa, zanim oszczędny uśmiech wypłynął na jej usta.
– Chyba długo się nie widzieliście?
Maya gorączkowo szukała w głowie wyjaśnienia ich dość zażyłego powitania, czując jak robi się coraz bardziej czerwona. Lekki uścisk ręki Trevora na ramieniu odrobinę ją uspokoił, zwłaszcza, kiedy medyk powiedział:
– Tak, jakiś czas. A w dodatku to spotkanie było dość... niespodziewane.
Warloczka kiwnęła głową, przyjmując wyjaśnienie, jakby jej w gruncie rzeczy było wszystko jedno i pytała tylko z grzeczności.
Maya zauważyła, że kobieta co chwilę, jakby nieświadomie, dotyka dłonią ramienia i uświadomiła sobie, że oryginalnie w tym miejscu leżałby Zandor, jej nietoperz. Trevor nie zwrócił na to uwagi, albo się tym nie przejął, ale Maya naoglądała się w życiu wystarczająco dużo filmów, żeby poczuć lekki niepokój. Zmarnowany i pokryty siniakami Rocky zbliżył się do nich, po drodze próbując rozciągnąć zastałe po śnie, obite mięśnie. Robert zeskoczył z krypy Stefana Boshy i przeniósł wciąż śpiącą Ireenę pod drzewo. Trevor nie ruszył się z miejsca, choć Maya była pewna, że powinien iść i zbadać córkę burmistrza, a także oburzyć się na byłego pirata za zabranie jej na to coś, co Bosha uparcie nazywał okrętem, a co teraz, po "akcji odchudzającej" Roberta, przedstawiało sobą jeszcze większy obraz nędzy i rozpaczy. Coś się zmieniło, pytanie tylko, czy na lepsze?
– No i kto wygrał? – Zainteresował się Robert, zbliżając się do kompanów. Cały ociekał wodą i idąc otrzepywał się z niej lekko, rozsiewając kropelki na wszystkie strony. Rocky wdał się z nim w przyjacielskie przepychanki słowne w drodze do ogniska i nawzajem się licytowali, ile było w sumie walk, dopóki nie doszli do konsensusu, że wygrał barbarzyńca.
Vistani, posilający się w pobliżu, klaskali na widok Rocky'ego, który wydawał się dumny, ale też sprawiał wrażenie, że nie jest to dla niego specjalnie ważne. Nabrał solidna porcję gulaszu dla siebie i drugą dla Parpola, po czym udał się w kierunku, gdzie przywódca Vistanich wciąż odsypiał ich nocny maraton walk. Wciąż markotny Robert, usiadł obok Agathy i w milczeniu spożywał swoją potrawkę. W którymś momencie warloczka, widząc jego smutną minę, położyła mu rękę na ramieniu, jednocześnie drugą ręką dotykając własnego, pustego. Były pirat spojrzał na nią z wdzięcznością i Maya przypomniała sobie, jaki opuszczony się czuł wtedy, budząc się po narkotycznym śnie i sądząc, że Rocky o nim zapomniał na rzecz swojego nowego przyjaciela, Parpola Gabori.
Trevor siedział obok Mai, bardzo blisko, jakby nie chciał pozwolić, by coś ich rozdzieliło. Dziewczyna w sumie nie była głodna, targały nią emocje, bo nie miała pojęcia, co się teraz wydarzy. Czy Trevor będzie chciał wrócić do tego, w czym ostatnio przeszkodził im Robert? Miała szczerą nadzieję, że tak. Kiedy się do niego tuliła na powitanie i miała możliwość go objąć, przez cienką lnianą koszulę czuła zarysy mięśni i w myślach dziękowała wszystkim bogom za to, że nie miał na sobie kolczugi. Zerkała z ukosa na jego ramiona, linię szczęki, na te rozczochrane włosy, które miała ochotę rozwichrzyć jeszcze bardziej, a jej ciało ogarniała słodka ociężałość oczekiwania.
Nagły ruch w pobliżu zwrócił ich uwagę, gdy Rocky z Parpolem szli pospołu, rzucając niewybrednymi żartami na temat wydarzeń poprzedniego dnia. Robert spojrzał na nich smutno, po czym wstał, oznajmiając, że zaniesie Ireenie jedzenie. Agatha wpatrywała się w dal, zatopiona w swoich myślach i Maya, rejestrująca każdy moment tej chwili i porównująca go z tymi, o których była pewna, że powinny się wydarzyć, prawie przegapiła szept Trevora:
– Chodźmy stąd...
Prowadziła go w głąb lasu, ścieżkami o których istnieniu nie powinna mieć pojęcia, a które jednak wiedziała, że tam są. Nie rozumiała tego i nie próbowała zrozumieć. Najważniejszy był Trevor, jego dłoń, ciasno obejmująca jej własną, jego pośpiech i ich wspólne pragnienia. Zapomniała o dziwnym wrażeniu, którego doznała w obozie, że coś jest nie tak. Nie mogło być, skoro właśnie w tym momencie, ten mężczyzna, o którym śniła po nocach, przyciągnął ją do siebie i złączył ich wargi w gorączkowym pocałunku.
Jego dłonie zacisnęły się na jej talii tak mocno, że Maya wiedziała iż zostaną jej po tym siniaki, ale nie zważała na to. Sięgnęła dłońmi do jego niesfornych włosów i wsunęła w nie swoje palce, gładząc delikatnie skórę na jego głowie. Westchnął cicho, pogłębiając pocałunek. Podobało jej się, jak jego wąskie wargi napierają na jej, podobał jej się jego smak i ten moment, kiedy jego dłonie zaczęły powolną wędrówkę po jej plecach.
Chciała więcej. Chciała czuć go bliżej. Nie była pewna, czy jest na to gotowy, ale miała nadzieję, że tak. Przesunęła dłońmi po jego twarzy, delikatnie głaszcząc jego brodę i zsunęła je niżej, z zachwytem przesuwając po jego piersi, przykrytej tylko cienką koszulą.
Trevor jęknął, przyciągając ją jeszcze bliżej, tak że musiała przesunąć dłonie na jego plecy, a jej piersi oparły się o jego tors.
Kiedy w końcu uwolnił jej usta, oboje dyszeli jak po długim biegu.
– Tęskniłem za tym – szepnął. – Te dwa dni były mordęgą.
– Trevor...
– Ćśśś – uciszył ją. – Później.
Opadli na miękki mech, niecierpliwie mocując się z ubraniami, zanim oboje odpuścili. Jego spodnie i jej bluzka wylądowały na pobliskich krzakach, tyle im wystarczyło. Nie chcieli tracić już ani odrobiny cennego czasu.
Zachłannie całował jej pierś, gorączkowo podnosząc jej spódnicę. Dotyk jego warg na skórze sprawił, że poczuła nagłą ociężałość w dole brzucha i poruszyła się niespokojnie. Westchnął, trochę niezgrabnie przesuwając dłońmi wzdłuż jej ud i bioder, aż do talii. Przerwał pieszczotę, by zająć się drugą piersią, wciąż nie docierając do sedna jej kobiecości. Maya poruszyła się ponownie, rozsuwając uda i ułatwiając mu dostęp, a potem kładąc dłoń na jego dłoni i kierując nim. Jęknęła, kiedy jego palce musnęły najwrażliwsze miejsce, a potem powoli i z wahaniem wślizgnęły się w jej wilgotne wnętrze. Westchnął, wsuwając palce do końca, a potem wycofując je lekko i powtarzając ten ruch.
– Trev – jęknęła Maya, unosząc biodra. – Proszę...
Nie umiała już myśleć na tyle, żeby wyartykułować coś więcej. Była jak w gorączce, pragnęła tylko spełnienia. Trevor działał instynktownie, jakby też nie był już w stanie myśleć, jakby i jego jestestwem zawładnęło pragnienie, które ukoić mogła tylko ta kobieta.
Kiedy połączyli się, Maya westchnęła, czując go w sobie i usłyszała jego jęk. Jego ruchy, z początku powolne i niezbyt skoordynowane, po chwili stały się pewniejsze, kiedy złapał rytm. Oplotła nogami jego szczupłe biodra, otwierając się dla niego jeszcze bardziej, gdy zagłębiał się w jej wilgotnym wnętrzu, sprawiając, że cały jej świat skurczył się w jej głowie tylko do tego miejsca i tego czasu, i nic poza tym się nie liczyło.
Poczuła jego usta na swoich wargach i język, badawczy, poszukujący, i wyszła mu naprzeciw, splatając ich języki w dzikim tańcu, kiedy ich ciała poruszały się wspólnym rytmem, dążąc do ekstazy.
Spełnienie przyszło nagle, zalewając ją rozkoszą; zacisnęła dłonie na jego barkach i czuła, że Trevor jeszcze odrobinę przyspiesza, by po chwili z jękiem się zatrzymać. W końcu opadł na nią całym swoim ciężarem i leżał tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, ciężko dysząc, zanim delikatnie go zepchnęła.
Przez pewien czas leżeli w ciszy, próbując wyrównać oddechy, zanim ich tętno zwolniło swój szaleńczy galop. Trevor przesunął wolnym ruchem po ramieniu Mai.
– Nie wiedziałem... – zawahał się – że to może być takie intensywne.
Maya zachichotała cicho.
– Nie wiedziałam, że cokolwiek o tym wiesz.
Prychnął, siadając. Maya oparła się na łokciach, nie przejmując się tym, że jest na wpół obnażona i bez słowa patrzyła, jak Trevor wkłada spodnie. Obejrzał się i rzucił jej bluzkę.
– Musimy porozmawiać.
Jego głos był poważny i dziewczyna natychmiast przypomniała sobie swoje wrażenia z dzisiejszego poranka, zanim pożądanie zaćmiło jej umysł.
– Musimy – zgodziła się, zakładając ubranie. – Trevor, co się działo? Dzisiaj było inaczej niż wczoraj.
– Wczoraj? – Uniósł brwi. – Dwa dni stąd: do Vallaki i dokładnie pamiętam, że wczoraj wstaliśmy rano w domu burmistrza Barovii. Przysięgam, jeśli Ireena jeszcze raz powie, że czegoś nie zna, to nie ręczę za siebie.
Maya zmarszczyła czoło.
– To bez sensu. Dla ciebie to były trzy dni, a dla mnie widzieliśmy się wczoraj.
– Zostaw to teraz. – Złapał ją za rękę. – Obserwowałem wydarzenia. Było dokładnie tak, jak mówiłaś: wiedźmy we młynie, ghule i wilkory. A potem demon w sierocińcu i Robert... Myślisz, że można temu zapobiec?
Maya przypomniała sobie słowa madame Evy. A jeśli stara nie miała racji? Jeśli mogą zrobić coś, co sprawi, że Robert nie umrze?
"Nie życzysz mu takiego losu..." Potrząsnęła głową.
– Madame Eva uważa, że nie. Że wtedy czeka go gorszy los.
Trevor ciężko usiadł obok niej.
– Jaki?
– Nie wiem.
Przez chwilę milczeli.
– Ale możecie uniknąć młyna – zauważyła Maya. – Wystarczy, że tam nie pójdziecie.
– Tak – ożywił się medyk. – To nam da więcej siły na walkę z wilkami. Ale dzieci... w młynie...
– Możecie je uratować bez walki. Przygotujcie się.
– Bella miała klucz do klatek.
– Robert się wespnie. Klucz... – Maya zamyśliła się. Nie miała pomysłu, jak zdobyć klucz bez tej okropnej walki. – Zandor!
– Co? – Zaskoczony Trevor przez moment patrzył na nią bez słowa, zanim stuknął otwartą dłonią o czoło. – Zakład! Nie było go, więc nie ma Zandora!
– Przydałby się w młynie. Do komunikacji.
– Tak, pamiętam.
Z daleka rozległo się wołanie Agathy; szukała Trevora. Medyk wstał i przyciągnął Mayę do siebie, a jego usta delikatnie musnęły jej wargi. Rozchyliła je i wpuściła do środka jego język, obejmując go za szyję, lekko dotykając skóry na jego karku.
Oderwali się od siebie, kiedy nawoływania stały się zdecydowanie bliższe. Maya oparła czoło o jego pierś, marząc, by ta chwila trwała jak najdłużej.
– Tu jesteście – rozległo się za jej plecami i zza drzew wychynęła postać Agathy. – Musimy iść, Trevorze – zwróciła się do kompana. Jej spojrzenie przesunęło się po potarganych włosach Mai i niedokładnie wciśniętej w spodnie koszuli Trevora, ale nie odezwała się na ten temat. – Robert upiera się przy młynie i babeczkach. Bardzo to podejrzane. – Jej dłoń znowu bezwiednie powędrowała ku ramieniu.
– Nie możemy iść do młyna, ratować tych dzieci – powiedział szybko Trevor, a Maya zakryła usta dłonią.
– Dzieci? – spytała Agatha, a jej twarz zrobiła się całkiem biała. Na tym tle jej piegi jeszcze bardziej się odcinały. – W młynie są dzieci?
Medyk westchnął, zdając sobie sprawę z własnej pomyłki.
– Musisz wezwać Zandora – powiedział, kierując się w stronę obozowiska. Agatha szła tuż za nim, próbując dowiedzieć się co Trevor miał na myśli, a Maya powoli podążała za nimi, usiłując doprowadzić do ładu swoje długie loki. W pewnej chwili ton rozmowy dwójki idącej przed nią zmienił się i Maya parsknęła śmiechem, słysząc, pytanie Agathy.
– Ale powiedz, ty, taki poważny człowiek, taki świątobliwy... Co robiłeś w lesie z tą dziewczyną? Modliliście się? Rozgrzeszałeś ją?
Niezrozumiałe burknięcie zawstydzonego Trevora wzbudziło w Mai jeszcze większe pokłady wesołości.
– Czy jest już święta? A może tylko błogosławiona? Powiedz, drogi Trevorze, czy pokazałeś jej swój buzdygan?
– Tak, do cholery! – Wykrzyknął, zatrzymując się i odwracając w stronę warloczki. Jego czerwona twarz i całe zażenowanie, na równi ze słowami wywołały gromki wybuch radości u obu kobiet. Zdziwiony, patrzył, jak opierają się o drzewa, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, jak Maya unosi dłoń, jakby chciała coś powiedzieć, tylko brakło jej tchu.
– Technicznie rzecz biorąc... – zaczęła, próbując się opanować choćby na chwilę. – To mi go nie pokazałeś.
Śmiech Agathy wszedł w wyższe rejestry.
– Nie? – Otarła łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu. – Nieładnie, Trevorze. Bardzo niekulturalnie...
Kochani!
Mam nadzieję, że ten rozdział chociaż w części spełnił Wasze oczekiwania. Pozwoliłam sobie skorzystać z kilku podpowiedzi oraz osobistych próśb, bo to w końcu fanfik i ma nas wszystkich bawić.
Proszę o wyrozumiałość w sprawie, o której Bakłażanki marudziły od pierwszego rozdziału ;) Pisanie scen erotycznych tak, by zaspokoiły wybredne gusta co poniektórych czytelników nie jest wcale takie łatwe. Starałam się jak mogłam i obiecuję solenną poprawę w przyszłości. Nie krępujcie się z komentarzami oraz dobrymi radami xDDD
Sol
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top