Troska

***

Nieco wymięta, narzucona na chorego pościel wyglądała jak miniaturowe zaspy, po których wzrok Yuuriego jeździł w tę i z powrotem niczym samotny, zabłąkany narciarz. Nawet jeśli wydawało się, że mężczyzna miał się obecnie już całkiem dobrze (zarówno ten prawdziwy, jak i ten zupełnie metaforyczny), to z jakiegoś nietypowego powodu gorączka wciąż nie chciała tak do końca dać za wygraną. Cóż - może była to wina morderczego, japońskiego przeziębienia, może naciągniętej na sam nos kołdry, a może głównym podejrzanym w sprawie był pocałunek sprzed kwadransa, który towarzyszył pewnemu cytrynowemu naparowi...

Tak czy inaczej, po chwilach przedpołudniowej grozy, kiedy to wyczerpany Yuuri ni z tego, ni z owego zasłabł na lodowisku w Sportowym Klubie Mistrzów, przyszedł czas na zasłużony odpoczynek, więc chociaż nie można jeszcze było mówić o pełni zdrowia, to leżący łyżwiarz raczej nie miał już większych powodów do zmartwień. No chyba że powodem narzekań byłaby nieznośna bezczynność, która sprawiała, że palce u stóp aż świerzbiły na myśl, aby nimi poruszyć. Z rzeczy do roboty Yuuri miał bowiem do wyboru albo arcyciekawe wygładzanie fałd na pościeli, albo liczenie książek na wiszącej półce, albo podziwianie sufitu. Ach, nie, oczywiście - mógł jeszcze zabawiać się w odgadywanie, co znaczyły kolejne dźwięki dochodzące z pozostałej części mieszkania, po której krzątał się Viktor, ale była to rozrywka dość niebezpieczna w swoich założeniach. Gdyby Japończyk zaczął się wczuwać w to, co działo się w kuchni, a w którymś syczeniu rozpoznałby kipiącą z garnka wodę, głowa z pewnością rozbolałaby go jeszcze bardziej. Dlatego Yuuri wolał udawać, że nie słyszy żadnego domofonu (nie, to na pewno nie dzwoniła straż pożarna), szybkich kroków (nie było potrzeby, żeby ktokolwiek spieszył się z ewakuacją) ani wieńczącego je szczęknięcia zamka przy drzwiach wejściowych (przecież nie wystawiałby płonącej patelni za drzwi, tylko prędzej wrzuciłby ją do zlewu i zalał zimną wodą). Nie, nic się nie działo, kompletnie. Cisza jak makiem zasiał.

Nic więc dziwnego, że na wpół śpiący łyżwiarz drgnął niekontrolowanie, kiedy od strony framugi nagle rozległo się energiczne pukanie. Yuuri obrócił głowę i z zaskoczeniem zarejestrował, że to wcale nie był żaden funkcjonariusz służb porządkowych ani tym bardziej Viktor z nową dostawą cytrynowej herbaty, ale Yurio, który zaraz zatrzymał się w progu i uniósł dłoń na powitanie.

- O. Czyli jednak żyjesz - zauważył nastolatek, przyglądając się rozłożonemu na łóżku koledze. - Można?

- Tak, jasne... - Na widok gościa Yuuri powoli zebrał się do siadu, po czym przygarnął fragment kołdry z lewej strony, odsłaniając tym samym kawałek materaca. Mógłby być chory i umierający, jednak obowiązki gospodarza należało spełniać z odpowiednią godnością. - Przepraszam za warunki, ale chyba jestem trochę bardziej niedysponowany niż myślałem. Za to jeśli chcesz przynieść sobie krzesło z kuchni, to...

- Daj spokój - zbył go jednak Yurio, swobodnie machając ręką. - Przecież nie przyszedłem na audiencję do króla. Tyłek mi nie odpadnie.

Zgodnie z tymi słowami chłopak odepchnął się ramieniem od framugi, wkroczył do pomieszczenia i klapnął bezceremonialnie na wskazanym miejscu. Sportowy plecak, który do tej pory dyndał młodemu łyżwiarzowi na ramieniu, zsunął się na podłogę i skończył oparty o jedną z nóg.

- No i? Jak się czujesz? - zapytał z zainteresowaniem Rosjanin, co dla Yuuriego było niezwykle rzadko obserwowanym zjawiskiem. Yurio miał bowiem to do siebie, że mało kiedy przejawiał troskę o kogokolwiek innego, a jeśli już, to w jakichś dziewięćdziesięciu ośmiu procentach przypadków chodziło o dziadka, Potyę bądź Otabeka. Ta konfiguracja była kompletną nowością i zupełnie nie wiedział, czym sobie na nią zasłużył.

- W porządku, jeśli nie liczyć słabnącej gorączki. Za to wcześniej... chyba nie jestem do końca pewien, jak to dobrze opisać - odparł Yuuri i otarł spierzchnięte usta. Nawet krótkie wypowiedzi sprawiały, że szybko się męczył, a w gardle znów pojawiało się to przykre, drapiące uczucie podrażnienia. - Czułem się tak, jakbym był pijany, śpiący i zestresowany jednocześnie. Kompletnie nie kontaktowałem z rzeczywistością, chociaż z drugiej strony wydawało się to całkiem... ja wiem... miłe? Jakbym mimo wszystko był bezpieczny i w ogóle.

W tym samym czasie Yurio rozejrzał się dookoła, po czym wziął stojącą na szafce nocnej szklankę z wodą i podsunął ją Yuuriemu.

- Kiedy przedstawiasz to w ten sposób, to przeziębienie nagle zaczyna przypominać jakiś odlot po dobrym zielu - podsumował, patrząc, jak Katsuki drobnymi łyczkami opróżnia naczynie. - Jesteś pewien, że brałeś dziś tylko aspirynę?

- Hahaha, faktycznie, chyba zabrzmiało to niespecjalnie...

Śmiech przycichł, a Yuuri wbił spojrzenie w trzymaną szklankę. No tak. Oczywiście teraz, kiedy kryzys został zażegnany, mogli sobie pozwolić na miłą, żartobliwą rozmowę, ale prawda była taka, że kilka godzin wcześniej wszystkim im było zdecydowanie mniej do śmiechu. Yuuri swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem narobił przecież strasznego zamieszania i przy okazji wybił z rytmu przygotowujących się do zawodów kolegów, a najgorzej z całej tej opresji wyszedł oczywiście Viktor, który musiał dodatkowo przerwać ćwiczenia, żeby przywieść go do mieszkania i otoczyć opieką. Jeśli ktokolwiek zasługiwał tu na współczucie, to zdecydowanie nie Yuuri.

- ...przepraszam - wyznał więc cicho, szczelniej obejmując szklankę.

- Hmpf. Zdecydowanie masz za co - prychnął Yurio, zakładając ręce na piersi, ale po chwili głos odrobinę mu złagodniał. - Wystraszyłeś nas tam nie na żarty. A najgorsze było to, że tak naprawdę nic nie wiedzieliśmy. Czy to wyskoczył ci jakiś nowotwór, czy znów ciąża urojona, może na serio pijany na ćwiczenia przyszedłeś... kompletnie nic. Na dodatek kiedy Łysol i lekarz wzięli cię pod ręce i zatachali do gabinetu, Yakov zaczął burczeć, że "to nie jest żadne przedstawienie, więc całe zbiegowisko ma się w jednej chwili rozejść, ale już!" i zagonił nas z powrotem na trening. Dopiero po jakiejś godzinie Mili udało się dowiedzieć od Lilii, że padłeś przez wysoką gorączkę, a jak zszedłem z lodowiska, zobaczyłem sms-a, że wszystko jest w porządku, że wróciliście taksówką do domu i że śpisz jak zabity.

- Och, rozumiem... To miłe, że Viktor do ciebie napisał - przyznał Yuuri i ostrożnie się uśmiechnął. Z jednej strony było mu zwyczajnie głupio, że wzbudził niepotrzebną sensację, ale z drugiej strony skuteczność rosyjskiej siatki wywiadowczej wzbudziła jego szczery podziw. Gdy zakopywali topór wojenny, byli naprawdę zgraną ekipą. - Chociaż rozumiem, że w tym przypadku określenie "jak zabity" nie brzmiało zbyt dobrze, co?

- Jak cholera nie brzmiało. Z tym tłukiem to nigdy nic nie wiadomo, czy zdrowo przesadza, czy bagatelizuje sprawy, dlatego pomyślałem, że na wszelki wypadek do was zajrzę - stwierdził Yurio, po czym nie wytrzymał i sięgnął po postawioną obok łóżka butelkę, by nalać do szklanki nową porcję wody. - Tak na kontrolę i w ogóle.

- Nie musiałeś. Przecież to tylko przeziębienie...

- "Tylko"? Czy ty wiesz, co ty w ogóle pitolisz, ty katsudonie niedoprawiony? - Plisetsky zmarszczył brwi, przez co wyglądał trochę jak Yakov, tyle że jakieś dobre pięćdziesiąt lat wcześniej i kilka garści włosów więcej. No, może kilkanaście. - Przez to "tylko" o mało co sobie łba nie rozbiłeś! W ogóle co mnie obchodzi ranga choroby albo to, czy chodziło o toczeń, czy o proste przemęczenie. Ważne jest, że nikomu nic o tym nie powiedziałeś.

Yuuri przygryzł usta. Och tak, prawda bolała, szczególnie że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Yurio się powstrzymywał i gdyby tylko nie chodziło o chorego kolegę, miałby tak naprawdę znacznie więcej (oraz głośniej) do powiedzenia w tej sprawie. Chociażby to, że cała sprawa z omdleniem mogła się skończyć znacznie gorzej, gdyby na przykład Yuuri źle wylądował podczas wykonywania skoku albo się z kimś zderzył. Właściwie to nie zdziwiłby się, gdyby z tego powodu w ramach kary za stworzone zagrożenie zabronili mu na jakiś czas treningów w grupie albo w ogóle wyrzucili z Klubu...

...a jednak Yuuri się zdziwił, bo okazało się, że to nie tego typu zarzuty zaprzątały głowę nastoletniego Rosjanina.

- Musisz o siebie dbać, kapujesz? W końcu twoje życie nie należy już tylko do ciebie  - przypomniał (żeby nie powiedzieć, że wytknął) Yurio. - Zachciało ci się zawierać znajomości, to teraz pamiętaj, że twoje decyzje wpływają na więcej rzeczy, niż ci się zdaje. A przede wszystkim wpływają dla niego. Przecież Viktor... Łysol nie wyrobiłby sercowo, gdyby coś ci się stało. I połowa Klubu przy okazji też.

Tego się zdecydowanie nie spodziewał - a przynajmniej nie takiej formy wyjaśnienia wszystkich problemów, jakie ostatnio sprawił. Nie obwiniano go, że naraził na szkodę innych, tylko że największą krzywdę wyrządził samemu sobie. Yuuri przez chwilę nie wiedział, co na to wszystko powiedzieć, dlatego przytknął szklankę do ust i po upiciu długiego łyka skierował oczy na wykrzywionego w niezadowolonym grymasie Plisetsky'ego.

- A ty? W której byłbyś połowie? - zagadnął wymijająco, na co Yurio przewrócił oczami.

- Grabisz sobie. - Rosjanin obrócił twarz w przeciwną stronę i kontemplując wzrokiem stojącą na komodzie matrioszkę, rzucił tajemniczo: - To chyba oczywiste...

- Yurio chce przez to powiedzieć, że jest dowódcą zmartwionej części Klubu i że nadano mu to stanowisko, bo to on jako pierwszy pobiegł po naszego lekarza. - Viktor stanął przy framudze i oparł się o nią na tyle nonszalancko, na ile pozwalała mu to trzymana w objęciach podstawka z podwieczorkiem. W tym samym momencie po sypialni rozniósł się zapach pieczonego łososia oraz delikatnego, śmietankowego sosu. Woń była tak przyjemna, że skurczony żołądek Yuuriego wreszcie zaczął wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie jedzeniem, za to mózg przytomnie podpowiedział, że narzeczony nie miał prawa zrobić tego sam. Więc albo poprosił o pomoc babcię Wanię, albo sms do Yurio nie był wcale tak czystą uprzejmością, jak się początkowo wydawało. - To jego szybka reakcja sprawiła, że nic ci się nie stało. Znaczy, w sumie i tak nic ci się nie stało, ale gdyby się stało, to dzięki niemu stałoby się mniej.

- A dziwisz się? Ktoś musiał zareagować, bo przecież reszta szalała w panice jak jakieś kurczaki z uciętymi łbami - zauważył Yurio, przesuwając się odrobinę, żeby Viktor mógł ustawić stolik nad nogami Yuuriego. - W takim tempie Katsudon prędzej nauczyłby się lewitować niż wezwaliby pomoc.

- Nie wiedziałem. - Yuuri zwrócił oczy na nastolatka. - Dziękuję, Yurio. Mam u ciebie naprawdę wielki dług.

- Spoko. W końcu nie możesz zginąć dopóki nie zmierzysz się ze mną na Mistrzostwach Świata, no nie? - Nastolatek potarł nos i uśmiechnął się półgębkiem, jednak wbrew pozorom był to naprawdę miły uśmiech. Taki może trochę szelmowski i pełen dumy. - No dobra, a gdzie moja porcja łososia? Chyba nie oczekujesz, że pomagałem ci za darmo?

- Właśnie miałem o to zapytać. - Viktor uniósł rękę i wskazał kciukiem ścianę, nawet nie próbując ukryć tego, że całą chwałę idealnego ratownika oraz pomocy domowej zgarnął szesnastoletni kolega z drużyny. - Może zjemy w kuchni?

Katsuki spojrzał to na jednego, to na drugiego Rosjanina, nie wiedząc, czy powinien zabrać głos. Oczywiście wszystko przemawiało za tym, aby nie przeszkadzać choremu i dać mu więcej przestrzeni osobistej, nie mówiąc już o możliwości zarażenia się dolegającym mu paskudztwem, no a poza tym w kuchni było wystarczająco dużo miejsca na postawienie talerzy czy rozprostowanie kolan, jednak Yuuri nie chciał znów zostać sam na sam z sufitem. Kiedyś może, kiedyś zrobiłby wszystko, żeby zniknąć Phichitowi z oczu i nie naprzykrzać mu się tłumionym przez kołdrę kasłaniem, ale tym razem...

- Och, daj spokój. Boisz się o poplamienie pościeli? I tak wiem, że macie pięć zapasowych - rzucił kąśliwie Yurio i skinął głową w stronę łóżka, nie dostrzegając nawet, że oczy Yuuriego zalśniły niewypowiedzianą wdzięcznością. - Dawaj żarcie tutaj. Niech Katsudon ma z tego trochę radochy.

...dziś już wiedział, że miał na kim polegać.


***

Przypisy-chan

Dzień doberek wyjątkowo w piątek :3 Cieszę się bardzo, że udało mi się dokończyć ten one-shot na czas, ale przede wszystkim dlatego, że chyba udało mi się zawrzeć w nim to, co chciałam i co obiecałam zrobić - czyli sprezentować miłego Jurija. Widzicie go, prawda? No powiedzcie, że widzicie... Znaczy, żeby nie było - doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest jeszcze poziom słodkości, którą większość z nas chciałoby doświadczać na żywo, ale wydaje mi się, że przy zachowaniu pewnej ciętości języka Jurija (żeby to ciągle był on, oczywiście) dało się pokazać, jak martwił się o Yuuriego i jak chce go uświadomić, ile zdrowie (i szczęście) Katsudona znaczy dla wszystkich dookoła. No a najlepszą okazją do tego była sytuacja znana już z "Herbaty z cytryną" oraz "Przeziębienia", czyli niespodziewane omdlenie Yuuriego na treningu. Ta część jest w chronologii będzie zatem trzecia, po "Herbacie", i wydaje mi się, że zakończy tę mini-sagę. Chociaż kto wie, kto mógłby jeszcze chłopaków odwiedzić tak przy okazji...

Jestem wdzięczna za czytanie i obiecuję, że w następnych rozdziałach znacznie bardziej skupimy się już na samym Viktuuri. Na kolejne "Pozdrowienia" zapraszam Was już normalnie, w poniedziałek. Potem wybywam na kilka dni do Bratysławy, więc kontakt ze mną będzie taki se.

Trzymajcie się i muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top