To wszystko upadło

Szłam przez ciemny las z Ezarelem w niesamowicie niezręcznej, głuchej ciszy, którą jedynie od czasu do czasu przerywało skrzypienie śniegu pod naszymi podeszwami butów.
Z całych sił starałam się nasłuchiwać choćby najmniejszego szelestu i wypatrywałam rudej, bujnej czuprynki przyjaciółki i pary króliczych uszu. Elf zabronił mi krzyczeć za dziewczyną po imieniu, ponieważ jak sam stwierdził, mogłam zwrócić na siebie uwagę, co mogłoby doprowadzić do niepotrzebnej walki i narazić się na niebezpieczeństwo.
Z tyłu mojej głowy kotłowały się również przeróżne myśli dotyczące Nevry. Już od samego początku po upojnej nocy i paru czułych słówkach wyszeptanych do ucha pod wpływem chwili uniesienia miał zamiar mnie tak po prostu porzucić? Byłam dla niego zabawką do spełnienia jego rządz, niczym dmuchana lala, albo coś w ten deseń?
Właściwie to wcale nie byłam od niego lepsza.
Ba, byłam od niego o wiele gorsza.
Moja biedna, spragniona miłości, porzucona duszyczka postanowiła polecieć w tango do przyjaciela, który rzekomo mnie kochał. Ile jednak było w tym prawdy? O tym wie tylko on sam. Poza tym, skoro jesteśmy w „związku", to chyba nie powinien mieć przede mną poważnych tajemnic, prawda?
Co kryje się za jego przepaską? Czy to jakaś poważna, dramatyczna historia, czy tez może nieszczęśliwy wypadek?
Myślę, że gdyby chciał, to sam by mi o tym opowiedział. Niewątpliwie, jest zamkniętą na cztery spusty księgą.
Z jednej strony powinnam mieć do niego pretensję; w końcu powiedział, że mnie kocha, jednak z drugiej, ja sama się w to wpakowałam. Nevra nie kazał mi włazić sobie do łóżka i gzić się z nim po pijaku przez pół nocy.
Przez pół nocy pełnej bólu; Ezarel zranił mnie, zaś ja w pewien sposób zraniłam Nevrę.
- Robi się ciemno – szepnęłam bardziej do siebie, niż do Ezarela, który szedł mniej-więcej trzy kroki przede mną.
- Nic na to nie poradzę – dostałam w odpowiedzi – I tak nie jest aż tak tragicznie dzięki śniegowi. Pomyśl co by było, gdyby panowała zupełna ciemność.
- Tak... Powinnam się cieszyć tym, co jest – wbiłam wzrok w jego plecy – Chociaż gdyby nie moja głupota, wcale teraz byśmy nie musieli iść i marznąć.
- Przestań się tak obwiniać, Kryształku. Valkyon nie ma ci tego za złe, więc ty tym bardziej nie powinnaś.
- Tak, jasne... - mruknęłam starając się ignorować porywisty wiatr, od którego nieznośnie szczypały mnie uszy, policzki i palce u dłoni. Nie miałam czasu, by przejmować się takimi pierdołami jak czapka czy też rękawiczki. O szaliku nawet nie wspomnę, bo i tak leży zmasakrowany gdzieś w kącie.
Zaśmiałam się do siebie w duchu myśląc, że to taka jakby mini pokuta i Karma za moją wrodzoną głupotę.
Mojej uwadze w wypowiedzi Eza nie uszło to, że mimo wszystko nadal nazywał mnie „Kryształkiem".
To było... urocze.
Przynajmniej tę część jego mogłam zachować – urocze przezwisko, które mi nadał. Było zarezerwowane tylko dla mnie.
Niby to mogło wydać się straszną błahostką, jednak dla mnie znaczyło to bardzo wiele. Mam nadzieję, że Ewelein chociaż tego mi nie odbierze.
Domyślałam się, jak może potoczyć się ten intensywny, acz krótki romans z Nevrą, jednak pomimo wszystko zawszę będę miała tę świadomość, że pozostanę czyimś Kryształkiem.
Delikatnie uśmiechnęłam się pod nosem poprawiając kurtkę, która nieco zsunęła mi się z ramion.
- Chcesz wiedzieć, kim tak naprawdę jest Seraphine?
- Słucham? – spytałam wyrwana z letargu – Kto to?
- Towarzyszka twojego... chłopaka – ostanie słowo wypowiedział z takim obrzydzeniem, z jakim wymawia się słowo „dziwka", czy też inne plugawe słowo.
- Och... przeczuwam, że i tak się dowiem.
Ezarel spojrzał na mnie przez ramię i zmierzył mnie wzrokiem.
- To jego była.
No proszę, kto by się spodziewał.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Może dlatego bo nie chcę, byś znów miała złamane serce?
- Od kiedy ty przejmujesz się moim sercem, Ez?
Chłopak zatrzymał się gwałtownie, odwrócił się i omiótł mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Na serio chcesz wiedzieć? – spytał podchodząc bliżej.
- Ezarel, proszę cię, nie po to tu jesteśmy. Poza tym, masz Ewelein.
- Ona znaczy dla mnie tyle samo, ile znaczy dla ciebie Nevra.
- Ez... - szepnęłam czując, jak dopada mnie zatrważający smutek.
Jestem taka okropna.
On też jest okropny.
Nienawidzę go za to, że wypowiedział to na głos, jednocześnie zapalając we mnie iskrę nadziei, która z każdą chwilą może wzniecić pożar w moim sercu.
Pożar, który znów może narobić masę szkód. Cholera, znów zaczynam igrać z ogniem.
Boję się, że moje serce tego nie wytrzyma i spłonie, przemieni się w popiół, nie będzie zdolne do ponownego obdarzenia kogoś tak silnym uczuciem.
Chłopak nachylił się nade mną i złożył pocałunek na moim czole, jednocześnie łapiąc mnie za kark i przybliżając do siebie.
- Proszę, już wszystko skończone, ja... - uciekłam wzrokiem w bok i dostrzegłam coś pod drzewem.
Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć sobie nieco widoczność, jednak od razu tego pożałowałam.
Nie chciałam tego widzieć.
Pod drzewem leżał but i torba Ykhar, zaś wokół rozsypane były rude kępki włosów. Śnieg wokół drzewa miejscami przybrał intensywnej, szkarłatnej barwy.
Krew.
Mnóstwo krwi.
Rozchyliłam szeroko usta, jednak Ez szybko zatkał je dłonią.
- Nie krzycz – syknął mi do ucha.
Nawet nie próbowałam tamować łez, które niczym porywisty wodospad popłynęły z moich oczu skapując mi po brodzie.
Och, Ykhar.
Moja biedna, kochana Ykhar.
Kto ci to zrobił?
Dlaczego?
Dlaczego, kurwa, ona?
Głuchą ciszę przerwał czyiś wrzask parę nędznych metrów od nas.
Ezarel niewiele myśląc złapał mnie za nadgarstek i zaczął biec. Starałam się dotrzymywać mu kroku, jednak bezskutecznie, przeze mnie musiał zwolnić.
Miałam wielką chęć stanąć, paść na ziemię, wpaść w niekontrolowany szloch i niech się ze mną dzieje, co chce.
Jest mi już totalnie wszystko jedno.
Wyrwałam się Ezarelowi i padłam jak długa potykając się o własne nogi.
- Co ty wyprawiasz?! Wstawaj! – wrzeszczał.
- To wszystko moja wina – szlochałam – Zostaw mnie, biegnij beze mnie.
- Nie trać zimnej krwi! No już, wstawaj!
Poczułam zapach palonych gałęzi, zaś do moich uszu docierały odgłosy skwierczenia tłumione wrzaskami.
- Proszę cię – szepnął nachylając się nade mną – Chodź ze mną, zanim rozpęta się tu prawdziwa bitwa. Raz już cię prawie straciłem i już do tego nie dopuszczę, rozumiesz?
Zdeterminowany Ezarel podniósł mnie na równe nogi, wziął na ręce i zaczął biec w stronę Kwatery.
Mnie jest wszystko jedno...
Nie mogę być z osobą, którą kocham.
Jestem w związku z chłopakiem, na którym nie zależy mi w ten sposób, i któremu najprawdopodobniej dałam się wykorzystać.
Straciłam najbliższą memu sercu przyjaciółkę.
Co mi tak właściwie pozostało?
Oracle, pomyliłaś się co do mnie.
To jedna, wielka pomyłka. Nie powinno mnie tu być.
Nie mam sił, by dalej walczyć.
Nie mam już kompletnie nic.
Stoczyłam się.
Myślałam, że wczoraj byłam w przedsionku piekła.
Jak głupia byłam, jak bardzo się myliłam...
To było tak dziecinne...
Wszystko ode mnie odeszło pozostawiając bolesne, krwawiące rany, które nieprędko się zagoją.
To wszystko upadło.
Odeszło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top