Pomiędzy XXII

Najgorsza noc w jego życiu?

Spokojnie mógłby wybierać ze sporej palety przykrych wydarzeń, które jakimś trafem zawsze miały miejsce nocą. Od pierwszych koszmarów w dzieciństwie; przez wiadomość o tym, że jego tata już nie wróci, a jego statek wybuchł razem z drogim transportem, który miał zapewnić rodzinie byt na najbliższe miesiące; aż do tamtej czarnej nocy, gdy jego matka umarła na dziwną odmianę wirusa zostawiając go samego. Oczywiście nocą działo się też wiele mniej dramatycznych, a bardziej żenujących zdarzeń, jak pierwszy nieudany przemyt, czy ta noc której zamiast pocałować dziewczynę, zaczął pocić się i gadać haniebne bzdury o blasterach i karabinach modułowych, składanych w kilka minut.

No i były też noce jak ta, gdy jego były przełożony i zleceniodawca, wraz ze swoją śliczną ale nieco dziwną towarzyszką wpraszali się do jego mieszkania na noc, bo ktoś ukradł im ich własny statek. Statek, który zostawili na znakomicie pilnowanym lądowisku. Statek, który niegdyś siał postrach na Zewnętrznych Rubieżach. Statek, który był ich jedynym transportem i domem, na ten moment.

Wbijając kod do swojego mieszkania, modlił się by wnętrze nie wyglądało tak strasznie jak je zapamiętał. Prawda była taka, że ani on, ani jego dziewczyna nie mieli głowy do sprzątania i podnosili rzeczy z podłogi, dopiero gdy dobrze odleżały. Wiedział jak pedantyczny potrafił być Ben Solo.

Wiedział też, że Ana będzie na niego zła, gdy wróci rano z nocnej zmiany i dowie się, kto zalega na ich kanapie. Ale co miał zrobić? Powiedzieć im, że przykro mu z powodu kradzieży i życzyć im powodzenia? Nie mógłby, nawet gdyby chciał, zrobić tego mężczyźnie, który uratował mu życie.

Drzwi odsunęły się z sykiem. Przestąpił przez próg, by czujnik wyłapał jego obecność i uruchomił oświetlenie. Zamaszystym gestem zaprosił gości do środka, jednocześnie odnotowując, że mieszkanie wygląda o wiele lepiej niż zapamiętał. Gdyby nie sterta puszek po jedzeniu przy drzwiach i gniazdo ze splątanych kabli na stole w części wypoczynkowej, to można by nazwać to względnym ładem. Rey i Ben weszli do środka nie zwracając za bardzo uwagi na cokolwiek, pogrążeni w posępnym milczeniu. Alkohol, który wypili wyparował z nich w momencie, w którym zamiast Nocnego Myszołowa, znaleźli pusty plac. W głowach katalogowali wszystkie straty, które ponieśli wraz ze stratą statku. No i oczywiście zastanawiali się jak wydostać się z tego miejsca.

- Na lewo łazienka, na prawo moja sypialnia. Czujcie się jak u siebie w domu - tłumaczył lekko poddenerwowany, mając nadzieję, że dzięki temu atmosfera zrobi się lżejsza. Zerknął na Rey, która usiadła ze zwieszoną głową na kanapie, układając torbę z częściami tuż obok kabli na stole. Wyglądała na zmęczoną.

- Tego byś nie chciał - sarknął Solo, wykrzywiając usta w wymuszonym uśmiechu. Ash przewrócił oczami, zbyt zmęczony by zaśmiać się choć trochę.

- Rano wróci Ana, moja współlokatorka, nie wystrasz jej proszę, wiesz jak...

- Jasne. Postaram się - odpowiedział znużony, spoglądając w stronę Rey. Ash nabrał powietrza w płuca by powiedzieć coś jeszcze, ale w tym samym momencie jego oczy spotkały się ze wzrokiem Bena.

- Dzięki, że nam pomagasz - gdyby Ash nie znał go lepiej, pomyślałby, że w oczach Bena zobaczył prawdziwą wdzięczność.

- Drobiazg - wzruszył ramionami i mrugnął leniwie powiekami.

- Wcale nie taki drobiazg. Po tym z jakiej strony mnie znasz, zdziwię się, jeżeli nie spróbujesz mnie zabić we śnie... - na moment jego twarz przybrała rzadki u niego wyraz cierpienia.

- Wooo... spokojnie - Ash momentalnie wszedł mu w zdanie, cały zdziwiony i zgorszony. - Chyba jesteś zmęczony - ostrożnie położył dłoń na jego ramieniu. Kątem oka zauważył, że Rey przygląda się im z zainteresowaniem. Ben w mgnieniu oka znów przybrał neutralny, zmęczony wyraz twarzy.

- Przepraszam. Za to co... co było - dodał ściszonym głosem, patrząc poważnie w oczy Asha.

- W porządku. W porządku - mówiąc to poklepał go po barku i lekko popchnął w stronę kanapy. - A teraz idź odpocząć. Porozmawiamy rano.

***

Ile jeszcze przed nim tych długich dni wypełnionych nudną robotą papierkową i oficjalnymi spotkaniami?

Gdy tylko usłyszał zamykające się za Connix drzwi, zgarbił się i zapadł głęboko w fotelu. Nagle poczuł się słaby i wypompowany z sił witalnych. Odetchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach, trąc mocno szorstką skórę na policzkach.

- Eh... - westchnął znów, opierając głowę na dłoni i zamknął zmęczone oczy. Zamarł tak, z łokciem na podłokietniku, cały przekrzywiony na jedną stronę.

Dźwięk toczącego się po podłodze metalu przypomniał mu o obecności BB8, który wydał z siebie ostrożne pipnięcie, wychylając się w jego stronę. Poe otworzył jedno oko.

- Nie śpię - odpowiedział zachrypniętym po całym dniu mówienia głosem.

Robocik zakołysał się lekko w miejscu, piszcząc pytająco, swoim charakterystycznym przemądrzałym tonem.

- Mam zamknięte oczy bo myślę. To mi pomaga - mówiąc to powoli przechylił się do przodu opierając łokcie na kolanach.

BB8 przykulał się jeszcze bliżej i pytał dalej, nie zadowalając się zdawkowymi odpowiedziami.

Przykro mi, że nie wyglądam wystarczająco mądrze by myśleć. Na razie musimy się z tym pogodzić! - wykrzyknął i po chwili zaśmiał się widząc skonsternowanie droida, próbującego zrozumieć kontekst jego słów. - No już, już. Idę odpocząć, zadowolony? - poddał się i łagodnie poklepał BB po kopułce.

Wstał ciężko, prostując kości nieprzyzwyczajone do całodniowego trybu siedzącego i ruszył powoli do drzwi, w towarzystwie troskliwych uwag wyrażonych w seriach pisków.

- Tak, tak, najpierw coś zjem - dodał z leniwym uśmiechem. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobił, mały.

Od kiedy wygrali, ciągle szukał sposobu, jak uciec temu co na niego spadło. A niestety spadło całkiem sporo, czasami wydawało mu się, że aż zbyt wiele. I oczywiście, byli z nim inni - towarzysze broni z czasów rebelii, ale im więcej czasu mijało tym więcej obcych twarzy pojawiało się wśród liderów kiełkującej Trzeciej Republiki.

Miało to swoje plusy i minusy. Do największych korzyści należało idące wraz z rosnącym zaangażowaniem, poparcie - zarówno to polityczne jak i ekonomiczne. Oba były na wagę złota. Wojna okazała się stosunkowa łatwa pod względem logistycznym, porównując z chaosem i ilością wyzwań, które czekały tuż za progiem.

Z każdym dniem coraz bardziej przekonywał się o tym, że choć wygrali ze wsparciem sporej części galaktyki, to wcale nie są wolni od zagrożeń. Największym wyzwaniem okazało się zachowanie autonomii - wyzwanie karkołomne, biorąc pod uwagę brak własnych zasobów i stałej siedziby. Czegokolwiek, o co można by oprzeć nowy twór polityczny.

Dodatkowo, sponsorzy i wspólnicy, tacy jak Baron z Besprim, o którym nie mógł przestać myśleć, często byli śliskimi graczami, którzy liczyli, na uzyskanie wpływu na Trzecią Republikę.

Poe był ostrożny, choć kosztowało go to wiele. Dobrze wiedział, że zarówno jego wspólnicy jak i przeciwnicy, mają egoistyczne pobudki za swoimi działaniami. Przyjaciół trzymał blisko, wrogów jeszcze bliżej, ale nic z tego nie załatwiało jego problemu.

Jeżeli Republika ma powstać na wzór poprzedniej, nie może ślepo powtarzać swoich błędów. Jeżeli ma się zreformować potrzebuje stabilności finansowej i silnego wsparcia, by przeprowadzić zmiany. Wszak by stać się tworem stabilizującym Galaktykę najpierw sama musi stanąć na dwóch nogach; jednej ekonomicznej, a drugiej politycznej. Na razie obie drżały pod ciężarem nowych zadań.

Poe już prawie dotarł do swoich kwater, gdy zza rogu wyszedł ten, którego nie chciał dziś spotkać - Baron Besprim, tym razem wyjątkowo bez swoich ochroniarzy. Nagle wydał się o wiele mniejszy, niższy i słabszy. Jednak Dameron widział, że ten przeciwnik operuje siłą innego rodzaju, której nie wolno mu zbagatelizować

- Generale! - zawołał zatrzymując się nagle i patrząc na niego zdumiony, jakby nagle wyrosła mu dodatkowa głowa. Poe skrzywił się, w głowie mając jedynie wizję zjedzenia posiłku.

- Baronie - skinął mu na powitanie. - Czy mogę w czymś pomóc?

- Właśnie myślałem o naszym jutrzejszym spotkaniu. Skontaktowałem się z moimi doradcami. Chciałbym poszerzyć moją skromną ofertę... - przerwał nagle, dostrzegając przemęczenie wypisane na twarzy Poego, pogłębiające się z każdym jego entuzjastycznym słowem. - Czyyy może powinniśmy zostawić to na jutro? - dorzucił szybko, robiąc pół kroku w tył i przybierając pytający wyraz twarzy.

Poe potarł tył głowy dłonią szukając odpowiedniego synonimu na "Tak. Koniecznie.".

Nagle BB8 u jego boku zaczął nerwowo wiercić się i mówić o jakimś komunikacie. Poe zerknął na jego migające diody.

- Przepraszam - mruknął do Barona, a ten odstąpił uprzejmie kolejny krok w tył.

Uklęknął przy droidzie i złapał go obiema dłońmi, chcąc go uspokoić.

- Co jest mały? Co to za wiadomość?

Odpowiedział mu serią alarmujących i wyjątkowo wysokich sygnałów. - Co oni sobie myśleli!? - zapytał o wiele za głośno. Baron zerknął na niego, gdy ten wstał z dłońmi zaciśniętymi w pięści.

- Coś nie tak, generale?

- Przepraszam, nasza rozmowa musi zaczekać do jutra. Moi ludzie utknęli na... na misji

- Czy, hm... czy potrzebujesz pomocy? Jeżeli nie macie wystarczającej rezerwy, moi chłopcy mogą... - Poe przez sekundę spojrzał na Barona z zupełnie nieskrywanym zaciekawieniem. Coraz bardziej ciekawił go ten człowiek i jego motywy.

- Dziekuję, ale zajmę się nimi sam - oznajmił, po czym sztywno skinął Baronowi na pożegnanie i ruszył w kierunku hangaru, w akompaniamencie podekscytowanego popiskiwania droida.

***

Rey leżała na boku w ciemnym salonie Asha i patrzyła na kompozycję świetlną morza neonów za oknem. W zaciśniętej dłoni trzymała malutki kryształ, który promieniował stabilnym ciepłem. Próbowała wczuć się w jego wewnętrzny dźwięk. Ten okruch materii był dla niej zagadką. Tak znajomy i tak niepokojąco tajemniczy zarazem...

Jednocześnie bała się i nie mogła się doczekać, aż umieści go w swoim nowym mieczu. Co wówczas się wydarzy? Co poczuje? Co zobaczy?

Nieustannie wracała też myślami do momentu, w którym ocknęła się ze snu ostatniej nocy na Dromund Kass i w dłoniach trzymała właśnie go. Abeloth, jej słowa, jej dar... Ona i Ben, cofający się w czasie, trafiający Pomiędzy, wracający znów do swoich ciał, błyskawice strzelające spomiędzy ich złączonych dłoni... to wszystko tak nowe i tak pozornie chaotyczne.

A przecież musi w tym istnieć coś wspólnego, jakaś zasada, reguła spajające ten ciąg wydarzeń w jedno...

Jej myśli zostały przerwane. Ben wyszedł z łazienki i zaczął iść w jej stronę. Jego bose stopy uderzały miękko o podłogę przy każdym kroku, aż znalazł się przy niej. Nachylił się, by musnąć ustami jej czoło, po czym zniżył się na materac leżący na ziemi tuż pod kanapą, na której leżała Rey. Odetchnął ze świstem, wyciągając się wygodnie. Co prawda miał za sobą dobrze przespaną noc, ale stres związany z kradzieżą statku i próbami jego odnalezienia odcisnęły na nim swoje piętno.

- Dalej myślisz- szepnął łagodnie w jej stronę. Jego ciemne oczy błyskały do niej w ciemności

- Taaa... - mruknęła, chowając podbródek i kuląc się jeszcze bardziej.

- Mówię poważnie, za dużo myślisz. Nawet powietrze się wokół ciebie zagęszcza - mówiąc to, okrył swoje nogi i tors kocem, układając się wygodniej.

- Wygrałeś. Już przestaję - skapitulowała, przekręcając się na plecy i wbijając wzrok w sufit. Ben trzymał w dłoni datapad, którego błękitne światło wyłaniało z ciemności rysy jego twarzy i w skupieniu czegoś na nim szukał. Jej myśli popłynęły w stronę długich nocy na Dromund Kass, które spędziła na lekturze. Szczególnie zapamiętała jedną konkretną księgę, której treść okazała się jednocześnie istotna i rozczarowująca. W końcu nie wytłumaczyła jej najważniejszego...

- Dalej myślisz - cichy ale dobitny ton jego głosu wyrwał ją z transu. - Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał, odkładając na bok urządzenie i tym samym przywracając ciemność w pomieszczeniu.

- Nie wiem - odpowiedziała cicho. Ben uniósł się, opierając się na dłoni. Rey widziała zarys jego otoczonej lokami głowy na tle panoramy nocnego miasta. Po sekundzie wstał z ziemi i nachylił się nad nią, metodycznie wciskając się na miejsce obok niej, jednocześnie zagarniając ją ramieniem. Rey z zadowoleniem wtuliła się w niego, kładąc głowę tuż powyżej jego bijącego serca.

- Zacznij od tego co wiesz - wznowił konserwację. Prychnęła lekko pod nosem.

- Tego nie ma za wiele - ostrzegła. - Mam kryształ, mam mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi. No i ktoś ukradł nam statek...

- Niezły dzień - zaśmiał się, gładząc delikatnie krzywiznę jej ramienia. - Jakie to pytania?

- Hm... - Rey zastanowiła się, które z nich są dla niej najistotniejsze - Dwa najważniejsze. Skąd Abeloth miała mój kryształ? I jak to się łączy z tym co dzieje się teraz?

- Ciężkie pytania. Myślisz, że jest jakiś sposób abyś mogła się dowiedzieć prędzej niż później?

- Najłatwiej byłoby zapytać Abeloth - stwierdziła, przygryzając dolną wargę. Ben znieruchomiał.

- Czy nie łatwiej byłoby po prostu zobaczyć na własne oczy? - zapytał patrząc na nią w mroku.

- Co masz na myśli? - nie podobał jej się kierunek tych myśli.

- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Możemy przynajmniej spróbować - naciskał, zbliżając jej oczy do swoich.

- Jak twoim zdaniem mamy to zrobić? Ostatnio nie potrafiliśmy kontrolować tego ani trochę...

- Bo nie byłem w pełni sił – objaśnił spokojnie.

- A teraz jesteś? - zapytała powątpiewająco, unosząc jedną brew.

- Rey, spróbujmy. Nie możemy tak po prostu zignorować faktu, że możemy przechodzić do Pomię-

- Ciii! - uciszyła go nagle, kładąc mu dłoń na ustach. Drugą sięgnęła do komunikatora, leżącego pod poduszką, który właśnie zaczął miarowo popiskiwać. Skrzywiła się, gdy ostre światło wyświetlacza poraziło jej wzrok. Zmrużyła oczy próbując odczytać komunikat. Po chwili spojrzała na Bena z mieszanką ulgi i niepewności.

- Nie przylecą po nas? - zgadł.

- Jest już w drodze. Pilot P11 - powiedziała powściągliwie, jakby za tym numerem krył się ktoś, kogo niechętnie widziała w roli ich ratunku.

- Wiesz kto to, ten P11?

- Poe - Ben nie był w stanie ukryć swojego niezadowolenia. Uniósł oczy do góry, pytając w myślach swojego losu, za co go tak prześladuje. Ze wszystkich ludzi którzy go nienawidzą, czy to musi być akurat ten, który nienawidzi go najbardziej?

Wiedział, że tak. Karma to suka. Przynajmniej w jego życiu od zawsze tak to działało. Zwiesił głowę ze stłumionym warknięciem i schował twarz zagłębieniu jej szyi, skupiając się na cieple jej skóry. Przeżyje to. Przeżyje to i jeszcze wiele innych upokorzeń w drodze do ponownej niezależności.

Rey głaskała jego jeszcze wilgotne po prysznicu loki, przeczesując je palcami w zamyśleniu. Po chwili zatrzymała się z dłonią na jego karku. Ben natychmiast zauważył, że znów zaczęła o czymś intensywnie myśleć. Odczuwał specyficzne mrowienie przez więź, jakby coś nie dawało jej spokoju. Jej mięśnie napięły się.

- Dlaczego złożyłeś Ashowi tamtą propozycję? - czekała na odpowiedź zaciskając lekko usta. Podniósł na nią wzrok i przez chwilę milczał analizując jej energię.

- Wolę wiedzieć, że będę mógł cię wesprzeć bez względu na wybór, którego dokonasz - wytłumaczył ostrożnie ważąc każde słowo.

- Miecze treningowe? To brzmi jak plan Barona, albo Poego... - odparła natychmiast, przekręcając głowę na bok i rzucając mu wyczekujące spojrzenie.

- To tylko opcja, Rey. Jeżeli się przyda, podziękujesz mi. Ash jest bezcenny - zmarszczył brwi, starając się nie traktować jej słów jako przytyku.

- Dlaczego wszyscy zakładacie, że właśnie dostajemy przyszłą armię w prezencie? Dlaczego, w ogóle nikt nie przejmuje się tym, że nic o nich nie wiemy? Co robili przez cały ten czas? Byli w hibernacji? Ktoś ich ukrywał? Nic nie wiemy, a zaczynamy od ustalania stanowisk. Najpierw powinniśmy zbadać sprawę, powołać do tego zespół. Nauczyć się czegoś. O ich kulturze, ich gatunku... Ben. Proszę, powiedz mi, że nie myślisz, że jedyne co jest ważne to siła militarna...

- Szczerze? Myślę, że gdybyśmy przejęli kontrolę, to byłaby świetna okazja. Dla naszej dwójki. Nie mogą cię z tego wykluczyć, a to już wiele. To pilne. Uczyć możemy się potem – cedził spokojnie, ale zdecydowanie, patrząc na nią nieprzystępnie i odsuwając się od niej nieco.

- Nie rozumiem o jakiej okazji mówisz - mówiąc to, wyswobodziła się z jego ramion i usiadła na końcu kanapy. Ben odtworzył jej ruch i usiadł na przeciwnym końcu, zwrócony do niej półprofilem.

- Nie widzisz tego? To by był idealny początek do czegoś większego... - nachylił się nieco w jej stronę, łapiąc jej wzrok. Tak bardzo chciał, aby też to zobaczyła...

- Mówisz o akademii? - nagłe wspomnienie ich planów dostarczyło jej nowego kontekstu.

- Zakonie, szkole, oddziale, akademii. Mniejsza o nazwę, chodzi o to, że potrzebujemy do tego wsparcia, siły, przewagi - jego głos brzmiał donośniej, od pasji, której nie potrafił pohamować. Od dawna nie widziała go tak żywym - i radowało ją to, ale też niepokoiło jednocześnie. Poczuła bolesne ukłucie niepewności w sercu.

- Nie, Ben. Nie widzę w jaki sposób możemy planować coś takiego nie wiedząc nic o tym w co się pakujemy, Co jeśli inni mają rację? Jeśli najlepszym wyjściem jest po prostu trzymanie się od tego z daleka? Wiesz przecież co widziałam... Najwyższy Porządek to nic w porównaniu z terrorem, który siali Rakatanie w latach świetności. Jej oczy błagały go o zrozumienie. Przecież wiedział... widział to co widziała ona.

- Najwyższy Porządek miał tylko kilku silnych w Mocy. Oni cały naród... - szepnął, zerkając nerwowo w stronę drzwi do pokoju Asha.

- Sam widzisz! Nadal uważasz, że to dobry pomysł?

- Uważam, że ty, Rey, mogłabyś zupełnie odwrócić tą sytuację. Moc to Moc, sama dobrze to wiesz... - mięśnie jego ramion napięły się, gdy czekał na jej odpowiedź. W jej oczach widział nieufność.

- A ty? Co byś robił? - jej ton zmienił się w cichy i badający.

- Pomógłbym ci, przecież wiesz.

- Charytatywnie? - mówiąc to uniosła brew i splotła ramiona na piersi.

- Do czego dążysz?

- Jesteś pewny, że nie chodzi po prostu o trochę władzy? - w jej głosie słyszał znów ten ton. Ten sam, którym mówi się do kogoś kto powtarza uparcie swoje błędy.

- Oczywiście, jest nam potrzebna żeby zmierzyć się z potencjalnymi problemami – kontrolując swój ton, postarał się nie brzmieć defensywnie.

- Władza? Kontrola? I pieniądze? - rzuciła oskarżycielsko, unosząc w górę dłoń, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

- Do pewnego stopnia tak. Co w tym złego? - powiódł wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu, gorączkowo szukając jakiegoś punktu zaczepienia by znaleźć z nią nić porozumienia.

- Wszystko! - Ben patrzył na nią przez chwilę z szeroko otwartymi oczami. W jej spojrzeniu widział lęk. Nie tylko wobec niego i tej sytuacji, ale też coś więcej. Naturalny lęk przed tym, czego nie zna i nie potrafi zrozumieć. Wychowana w dalekim pustynnym świecie, gdzie ci mający władzę i pieniądze zawsze używali ich do gnębienia tych, którzy ich nie mieli. Wypuścił z płuc powietrze i oparł łokcie na kolanach, pochylając się do przodu i zwieszając głowę.

- Te rzeczy są potrzebne, jeżeli chcesz robić cokolwiek. Rey, czy moja matka nie nauczyła cię niczego o polityce? Nie uwierzyłabyś gdybyś widziała jakie szumowiny wspierały Ruch Oporu w najczarniejszych godzinach... - zaśmiał się gorzko, kręcąc głową w niedowierzaniu.

- Nie o to chodzi! - protestowała gorąco, podskakując na kanapie i zbliżając się do niego.

- Chodzi o to, że mi nie ufasz. Wiem o tym. Przykro mi, że nie widzisz tego jak bardzo się mylisz - ukrył twarz w dłoniach i potarł ją mocno, jakby chciał się obudzić ze snu.

- Ufam ci - szepnęła łagodniejąc. - Ben, spójrz na mnie. Ufam ci, ale... nie ufam twojemu osądowi. Nie ufam też sobie, dlatego na razie nie mam zamiaru planować i obiecywać Poemu, czy komukolwiek cokolwiek...

Ben nie odzywał się, nie patrzył na nią ani nie ruszał się. Ledwo oddychał. Rey zacisnęła szczękę, powstrzymując odruch by dotknąć jego ramienia i przytulić się do jego pleców.

Po chwili w ciemności zapiszczał komunikator. Zerknęła na niego i odetchnęła. Jej ramiona opadły w dół palców.

- Wyznaczył nam miejsce zbiórki - poinformowała. Ton jej głosu ociekał napięciem. Ta rozmowa się jeszcze nie skończyła. Nie mogła. 

/////////////////////////////////////////

Wiem, że nikt nie lubi kłótni, ale przecież czasami są najlepszą okazją do szybkiego przerobienia paru spraw... 
Myślę, że Rey i Ben muszą zrewidować swoje wartości i różnice, przecież wiele ich dzieli. 

Jak tam u was? 
Kłótnie czy raczej ciche dni?

całusy
Merkury w Strzelcu 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top