I. Powrót do domu
Rok 1811 zakończył się dla Dymitra Gruszeckiego niepomyślnie. Został ciężko ranny w klatkę piersiową podczas wojny z Turcją, co dobiło jego i tak ogromnie nadwątlone chęci do życia.
Turcy już w październiku podjęli rozmowy pokojowe, a niezdolny do walki hrabia Gruszecki wyjechał do domu, by zaleczyć ciężkie rany.
W Petersburgu zjawił się wraz z początkiem nowego roku, przynosząc tym ogromną radość niewidzianej od pięciu lat matce i bratu, który z irytującego dziecka przemienił się w rosłego dwudziestolatka, będącego nową nadzieją rodu Gruszeckich.
Dymitr w domu całe dnie spędzał w łóżku, bowiem okropna rana klatki piersiowej wciąż dawała o sobie znać. Tatiana Aleksandrowna pielęgnowała go z matczyną czułością. Przynosiła synowi wszystko, czego tylko mógł zapragnąć, sama smarowała mu rany i owijała bandażami, a wieczorami modliła się przy jego boku.
Matka co prawda liczyła już sobie pięćdziesiąt sześć lat, lecz zupełnie się nie postarzała, jeśliby nie liczyć kilku dodatkowych zmarszczek i siwych włosów. Dymitrowi zdawało się, że zawarła ona pakt z diabłem, który zatrzymał dla niej czas. Matczyna troska sprawiała, że zdrowiał bardzo szybko.
Wieczorami przychodził do niego Mikołaj, z którym Dymitr rozprawiał na temat tego, co przeżył na wojnie. Nie chciał jednak słyszeć nic a nic na temat losu tych, którzy zostali w Petersburgu, podczas gdy on walczył za cara i samodzierżawie w Turcji.
Któregoś dnia jednak nagle ogarnęła go przemożna ochota wywiedzenia się o to, co miało miejsce w ostatnim czasie wśród socjety. Czuł, że musi wrócić do żywych, przypomnieć elicie stolicy, że wciąż jeszcze żył i miał się całkiem dobrze. Wezwał więc Nikiego do siebie i kazał mu usiąść w fotelu, który podczas każdej wizyty w pokoju hrabiego Gruszeckiego zajmowała matka.
Młodzieniec założył nonszalancko nogę na nogę i spojrzał na brata złośliwie. Długie włosy opadały mu zabawnie na czoło, dodając młodzieńcu zawadiackości.
— Obciąłbyś te kudły, bo to nie przystoi, żebyś miał takie długie jak panienka — prychnął Dymitr, widząc, jak Mikołaj pyszni się swą dopiero co uzyskaną pewnością siebie młodego człowieka, który ma się już za dorosłego.
— Ty żeś siedział w wojsku tyle lat, że nie wiesz, że takie się teraz nosi.
— Tak? — Uniósł podejrzliwie brew. — A kto to wprowadził taką modę, co?
— Hrabianka Lwowa twierdzi, że to najbardziej szykowna fryzura, w jakiej może pokazać się mężczyzna, a ona zna się na tym jak nikt inny.
Dymitr westchnął ciężko, słysząc to nazwisko. W istocie fryzura Mikołaja przypominała tę, którą zwykł nosić Siergiej. Wcale nie dziwił się siostrzyczce przyjaciela, że właśnie takie uczesanie u mężczyzn podobało się jej najbardziej.
— A co ty się tak przejmujesz hrabianką Lwową, co? — zapytał niemiło, chcąc odciąć się od myśli o Siergieju.
— Toć nie wiesz, że odkąd zadebiutowała w zeszłym roku, uchodzi za najpiękniejszą młodą damę w całym Petersburgu? Wszyscy się teraz za nią uganiają!
— A ty wraz z nimi?
— Cóż...
— To ile ona ma teraz lat? Pamiętam tylko, jak była małą dziewczynką i niemal dusiła biednego Sieriożę.
— Niemal siedemnaście. Jaka z niej śliczna panienka! Czarnulka taka, a buzię ma bieluchną jak mleko.
Dymitr pokręcił głową. Nie potrafił uwierzyć, że malutka siostrzyczka Siergieja była już panną na wydaniu, do której cholewki smalił nawet jego mały brat, sam już zresztą niespodziewanie dorosły. Lwow byłby na pewno dumny ze swej Anastazji.
Przypomniał sobie czasy, gdy sam był ledwo dwudziestoletnim młodzieniaszkiem z zapałem słuchającym opowieści zaprawionego w bojach, zarówno tych na polu bitwy, jak i tych o serca dam, Aleksandra. Siedział wtedy na sofie w mieszkanku brata i z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami słuchał, jak Sasza toczył pojedynki o serca dam, ryzykował życie, by wyzabijać wszystkich wrogów, i zadłużał się, grając w karty.
Aleksander skończyłby w tym roku czterdzieści lat, zapewne doczekałby się gromadki dzieci i odszedł na emeryturę. Tymczasem od pięciu wiosen leżał w rodzinnym grobowcu. Teraz on przejął jego rolę idola, autorytetu dla młodszego brata. Gdyby wszystko odpowiednio się ułożyło, za kolejną dekadę Niki byłby takim samym autorytetem dla syna Saszy. Niestety, los chciał inaczej...
— Mówisz więc, że ładniutka z niej dziewczyna... A jej siostra? Co z nią?
— No a co ma być? — zdumiał się Mikołaj. — No jest sobie żoną Iwana Wołkońskiego, ale dzieci nie mają, bo ona ciągle chora, a on tylko w tym wojsku. Nie widziałeś się z nim w Turcji, że pytasz?
— Nie, nie było mi to dane. Biedne dziewczę, Na cóż jej był ślub, skoro i tak męża nie widuje tyle, ile by chciała... A jak się miewa Ksenia z dziewczynkami? Bywałeś u nich sprawdzić, jak się mają?
— Ano bywałem — odparł nonszalancko. — Wyrobiła się. Wcześniej to taka zahukana była, nie widywałem jej na żadnych balach, a teraz się zajęła pomaganiem artystom. Jej dom jest ich pełen! Plotki powiadają, że z nimi sypia... — zniżył ton głosu, jakby nie chciał, by ktoś ich usłyszał.
Dymitr zmarszczył gniewnie brwi. Niki musiał wygadywać głupoty! Ksenia miałaby mieć kochanków? Ona, która tak bardzo kochała Siergieja? Co prawda okrutny los rozdzielił ich na nie wiadomo jak długi czas, lecz nie wierzył w to, że Ksenia poważyłaby się chociażby spojrzeć na innego mężczyznę z pożądaniem, nie mówiąc już o czymś więcej.
— To skoro to plotki, to się ucisz i nikomu o tym nie mów, bo zniszczysz biedaczce reputację. Jest już zbytnio pognębiona, byś ty się jeszcze dokładał do jej nieszczęścia.
— No dobrze już, dobrze, zrzędo — jęknął brat. — W sumie przy matce Siergieja chyba by się nie poważyła na takie uczynki, choć z drugiej strony... Ona tylko dziećmi się zajmuje, więc Ksenia może szaleć...
— Niki, ostrzegam cię, jeszcze jedno złe słowo na temat Kseni, a naprawdę wytarmoszę cię za uszy! To święta kobieta! Nie masz pojęcia, ile przeszła. Powiedz mi lepiej, co robi teraz ta parszywa Larysa.
— Ma trzeciego męża, bardzo, bardzo, obrzydliwie wręcz bogatego, i żyje sobie jak w bajce.
— Co się stało z Brusiłowem? — Zmarszczył brwi.
Nigdy za nim nie przepadał, lecz obawiał się, że mógł podzielić los swego poprzednika. Ta podła kobieta była przecież zdolna do wszystkiego.
— Umarło mu się ze dwa lata temu. Naprawdę żadna informacja na ten temat nie dotarła do tej twojej Turcji?
— Wyobraź sobie, że nie. A jak... pozostali Wołkońscy? I Jarmuzowowie...?
W jego głosie dało się wychwycić wahanie. Obawiał się, że Niki domyśli się, że wciąż nie wyleczył się ze swej szalonej miłości do Iriny, że wciąż ogromnie mu na niej zależało. Wolał oszczędzić sobie przykrych docinków z jego ust.
— Aleksy Aleksiejewicz nie robi ze swoim życiem nic pozytywnego, a Fiodor wyjechał do Polski, nie mam pojęcia po co. A Irina... jest teraz z Eugeniuszem i ich dzieckiem na wsi.
— Z dzieckiem? — wyjąkał ledwo słyszalnie.
Oczywiście, że po tylu latach małżeństwa Jarmuzowowie mieli dziecko. Powinien dziwić się, że udało im się spłodzić zaledwie jedno. Dla Dymitra jednak myśl o tym, że Irina powiła potomka innemu mężczyźnie była gorsza niż najgorsze cierpienie. To jego maleństwo miała nosić pod sercem i dać mu życie, nie Eugeniusza. Dopiero myśl, że Irina miała dziecko z innym mężczyzną, sprawiła, że Dymitr naprawdę poczuł, że ukochana już nigdy nie będzie do niego należała, że musi się od niej odciąć, bo nieustanna tęsknota nie doprowadzi go do niczego.
Nagle do pokoju weszła matka. Spojrzała ponaglająco na Mikołaja, który wyszedł z pomieszczenia, i podeszła do Dymitra.
— Dimo, dziecko, ubierz się odpowiednio i chodź do bawialni.
— Ale po co?
— Cóż... Zobaczysz. No już, szybko.
Zupełnie oszołomiony Dymitr zwlókł się z łóżka i niedbale narzucił na siebie koszulę. Po kilku minutach był już zupełnie ubrany. Pobiegł szybko w kierunku bawialni, by zatrzymać się tuż przed wejściem.
Tam wyprostował się i poprawił fryzurę, jakby spodziewał się, ze czekają na niego goście.
Nie omylił się, bowiem w istocie w bawialni prócz matki siedziała śliczna dziewczyna o kasztanowych włosach spiętych w elegancki kok. Malinowe usteczka uśmiechały się zalotnie, a dużo, zielone oczy patrzyły na niego z zaciekawieniem.
Dama wstała, prezentując swą sylwetkę w pełnej krasie. Nie mógł tego ocenić dokładnie, gdyż jasnoróżowa suknia nieco przysłaniała jej sylwetkę, lecz dała mu się bardzo kształtną kobietą, idealnym materiałem na matkę.
— Dimo, mój drogi — zaczęła matka dwornie — przedstawiam ci hrabiankę Ludmiłę Władimirownę Kurakinę.
Podszedł do niej i skłonił się dwornie przed dziewczyną. Ta posłała mu kolejne filuterne spojrzenie i zaśmiała się perliście.
— Bardzo miło mi w końcu pana poznać. Pana matka, cudowna kobieta! Tyle mi o panu opowiadała!
— Cieszę się, że docenia pani moją matkę, również uważam, że to wspaniała kobieta. Mógłbym cię na chwilkę prosić, mamo? — Spojrzał na matkę.
Ta przeprosiła Ludmiłę i wyszła z synem na korytarz. Dymitr odciągnął ją na tle, by dziewczyna nie mogła słyszeć ich rozmowy, i spojrzał na matkę poważnie.
— Co to ma znaczyć? — syknął.
— No jak to co? — zdumiała się Tatiana. — Sam przecież dałeś mi przyzwolenie na to, bym znalazła ci żonę, jak tylko wrócisz z wojny. Wszystko jest już ustalone z ojcem Ludmiły. To urocza dziewczyna, do tego bardzo ładna, z dobrej rodziny.
Dymitr poczuł, jak zaczyna w nim wrzeć. Chciał rzec, że oburza go samowolne postępowanie matki, lecz powstrzymał się od tego. W końcu sam udzielił jej zgody. Co prawda lata temu i zupełnie o tym zapomniał... Ale fakt pozostawał faktem.
Bez słowa wrócił do bawialni i zajął miejsce obok dziewczyny. Ta chętnie się do niego przysunęła i ułożyła się tak, by jak najbardziej wyeksponować swój biust. Dymitr westchnął. Miał nadzieję, że Ludmiła ma w głowie cokolwiek poza własną urodą. Inaczej nie zamierzał się z nią żenić.
— Tak ogromnie pana podziwiam! — zaczęła dziewczyna. — Jest pan prawdziwym bohaterem, tyle lat na wojnie w tej przeklętej Turcji, a to wszystko dla chwały ojczyzny! Czy nie brakowało panu ojczyzny? Petersburskich przyjęć i wieczorów w operze? Pięknych ubrań i jeszcze piękniejszych kobiet?
— Nie. Nie przepadam za przyjęciami, choć fakt, należy przyznać, że czasem bywają przyjemne.
— Oj tak, ja je wprost uwielbiam! Potrafi pan tańczyć, prawda?
— Och, mój Dima to wybitny tancerz! — wtrąciła się zaaferowana sytuacją Tatiana.
Dymitr widział morderczy wzrok matki, nakazujący mu zachowywać się lepiej, lecz nie zrobił on na nim żadnego wrażenia.
Im dłużej przebywał w towarzystwie dziewczyny, tym coraz intensywniej myślał o tym, że miała zostać jego małżonką. Nie widział jej w tej roli. Nigdy nie wymagał od kobiet, by wykazywały się intelektem, lecz Ludmiła zdawała mu się kompletnie pozbawiona rozumu. Miał nadzieję, że jedynie grała głupią, by mu się przypodobać.
Pomysł małżeństwa zdawał mu się wstrętny. Gdyby tylko nie obiecywał niczego matce! Na myśl, że miał dzielić z tą kobietą całe swoje życie, otrząsnął się.
— Zatańczy pan ze mną na następnym balu, prawda? — zapytała nagle.
— Oczywiście — odparł beznamiętnie.
Miał nadzieję, że ta farsa jak najszybciej dobiegnie końca, lecz ona trwała jeszcze tak długo, że gdy w końcu Ludmiła wróciła do swojego domu, padł wyczerpany na łóżko.
Po jego głowie kotłowało się mnóstwo sprzecznych myśli, lecz jednej był pewien:
Życie z Ludmiłą nie będzie niczym przyjemnym.
No to zaczynamy drugą księgę <3 Czy ci, którzy znają DLR i CiJ, mają jakieś teorie co do losów Jarmuzowów i ich córeczki? Pierwszą część z Nikim pisało mi się super, drugą niekoniecznie... Ale chyba odzyskałam siły do Gruszy i mam nadzieję, że będzie jej więcej <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top