[XXXVI] 𝐋𝐔𝐈𝐒

ODWRÓCIŁ SIĘ SZTYWNO, by się upewnić, że wcale się nie przesłyszał.

Nic z tego.

Stał tam, opierając się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Dokładnie tak jak w tamtym wspomnieniu, które z nieznanych powodów ukazało się Luisowi w podziemiach Sacramento. Dokładnie z tym samym wyrazem twarzy — chłodnym, trochę kpiącym, ale typowym dla niego spojrzeniem. To było... zbyt normalne. Wyglądał, jakby nic się nie wydarzyło, jakby widzieli się wczoraj, a nie dwa lata temu. I jakby wszystko było w porządku.

A to z kolei sprawiało, że wydawał się mało realny. Jak zresztą całe otoczenie.

Promienie słońca padały przez okna na jego ciemne, brązowe włosy — nieco krótsze i układające się inaczej niż dwa lata temu. Skórę miał idealnie opaloną, a na przedramieniu wciąż widniał ten tatuaż z Obozu Jupiter. Czarne dżinsy i gładka koszulka nie powinny pasować do tego miejsca, a jednak w jakiś absurdalny sposób pasowały. Może przez to, że zlewały się kolorystycznie. A może przez dwa sztylety przypięte po bokach, przy pasie.

Luis mimowolnie spojrzał mu prosto w oczy. Wtedy dostrzegł, że w jego tęczówkach odbija się czerwone światło talizmanu. I wyłącznie dzięki niemu uświadomił sobie w pełni, że to nie żaden sen.

Chciał odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Zamrugał jeszcze parę razy. Jaka reakcja byłaby odpowiednia? Ulga, radość? Nie czuł nic z tych rzeczy. Było tylko osłupienie. I narastająca panika.

Może ktoś uznałby to za mocną hipokryzję z jego strony. Przecież zależało mu na znalezieniu Tylera. Nie, zależało to mało powiedziane. Był gotów oddać wszystko, żeby go znowu zobaczyć. Ale teraz... to się stało tak nagle.

Przypomniał sobie dziwne zachowanie Lei po powrocie z samotnej przechadzki po Koryncie. I wtem go olśniło. Mogła spotkać Tylera albo jakoś się dowiedzieć, że tutaj przyjdzie. Dlatego chciała sama wybrać się do świątyni. Jednakże nic mu nie zdradziła, a na dodatek chciała zabrać ze sobą Larry'ego, nie jego. Luis nie wiedział, czy powinien się o to gniewać, czy być wdzięczny.

Nieistotne, bo nie miał teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Gdy patrzył w oczy Tylera Clarke'a po raz pierwszy od ponad dwóch lat, coś w nim zaczęło pękać.

Nie widzieli się długo.

Naprawdę długo.

Dlatego Luis niczego specjalnego nie oczekiwał. Chciał tylko zakończyć to zamieszanie z portalami, wymiarami, resztkami mocy Chaosu... I wrócić. Z nim.

Milczenie trwało jakąś sekundę, maksymalnie dwie, lecz w jego odczuciu ciągnęło się przez wieczność. Krtań mu zadygotała, kiedy Tyler odsunął się od ściany i wyprostował.

Pierwsze zdanie, które od niego usłyszał...

— Prosiłem cię, żebyś się w to nie wtrącał.

Luis żałował, że nie ma się o co oprzeć, bo po prostu potrzebował to zrobić. Gdzieś w głębi jego umysłu majaczyła myśl, że przecież przyszedł tutaj tylko ze względu na Famę i zamierzał porozmawiać z nią bez większych sensacji, tak jak z Faetonem. A wyszło jak zwykle.

Nawet zbliżając się do niego, Tyler nadal wyglądał jak wyjęty z jakiś sennych wizji. Z tą małą różnicą, że większość snów Luisa była lekko zamglona. Tymczasem u Tylera dostrzegał każdy najdrobniejszy szczegół. Jego oczy były takie ciemne i wyraźne... A przy tym miały jakiś nowy, obcy wyraz, którego wcześniej u niego nie widział, jakby pobyt w wymiarze odcisnął na nim piętno, zaszczepił w nim coś nieznanego.

Luis naprawdę chciał go dotknąć. Objąć. Pocałować... no, to może nie. Ale jakkolwiek dotknąć, poczuć, że tu jest. A jednocześnie nie potrafił się ruszyć z miejsca, więc wszystkie emocje się w nim kumulowały. I był pewien, że za chwilę eksploduje.

— Możesz wrócić — powiedział zaskakująco opanowanym, ale pełnym determinacji tonem. Jakby losy całego świata zależały od tego, czy Luis go teraz dobrze zrozumie. — Masz ostatnią szansę, potem będzie za późno.

Dotknął go. Złapał go za nadgarstek, już kierując w stronę wyjścia, ale jednocześnie czekając na jego reakcję.

— Nie — wykrztusił Luis.

Tylerowi wyraźnie opadły ramiona. Zatrzymał się, choć było widać, że ta odpowiedź go zirytowała.

Parę kolejnych setnych sekund później Luis sobie przypomniał, że jego wszystko irytowało, więc bez sensu się przejmować.

Odblokowawszy na nowo zdolność mówienia, zaczął wyrzucać z siebie kolejne słowa bez zastanowienia.

— Nie po to się tutaj dostałem, żeby nagle zrezygnować — zacisnął wolną rękę na jego koszulce, jednak ani go nie odepchnął, ani nie przyciągnął do siebie. — Tyler... jak możesz znikać na tak długo, nie dawać znaku życia, a teraz jeszcze mi mówić, żebym...

Nagle urwał. Cały czas patrzył mu w oczy, w których wciąż odbijało się czerwone światło, a ten widok zbyt mocno przypominał mu tamtą nieznaną postać. Ale popełnił jeszcze jeden błąd, choć zrozumiał go dopiero później — wlewał w głos za dużo emocji i to nie w umyślny sposób, jak podczas rozmowy z Faetonem, aż w końcu zabrakło mu powietrza.

Tyler puścił jego nadgarstek, po czym wsunął ręce do kieszeni. Teraz, gdy spuścił wzrok, jego tęczówki znów zalśniły bardzo ciemnym brązem. Luis chciałby móc powiedzieć, że widział w nich jakieś wyrzuty sumienia, jednak była tam tylko dekoncentracja.

— Myślałem, że to przerobiliśmy.

Luis zdusił jęk.

— Nieprawda. Nie zgadzałem się na nic. Sam... — omal nie powiedział uciekłeś. Tego określenia użyła Lea krótko po bitwie, kiedy nie czuła się jeszcze najlepiej i była bardziej zła na cały świat niż zwykle. Ale to nie pasowało, nie oddawało prawdy. — Dobrze o tym wiesz.

Tyler nie spieszył się z odpowiedzią. Jego spojrzenie pomknęło w stronę okien, co wyglądało na niesamowicie prymitywną ucieczkę od kontaktu wzrokowego.

— No i — ciągnął Luis — niektórzy się o ciebie martwią, jeśli jeszcze nie załapałeś. Jak już wszystko załatwimy, nie rób znów tego. Wróć ze mną... z nami. Proszę.

Jak już wszystko załatwimy. Zabrzmiało, jakby chodziło o załatwienie papierów w biurze, a nie pokonanie starożytnej bogini i wysłanie armii zmarłych herosów z powrotem do Hadesu. Ale po wojnie z Chaosem, prawdopodobnie najpotężniejszym z bóstw, każda inna misja zdawała się drobiazgiem. Nic nadzwyczajnego.

Czerwień talizmanu zajaśniała jeszcze mocniej i jeszcze bardziej niepokojąco. Tyler wreszcie prześwietlił go uważnym spojrzeniem.

Przez chwilę zdecydowanie chciał coś powiedzieć. I to coś było ważne, sądząc po tymczasowym zniknięciu obojętności w jego oczach. Krótki moment wystarczył, aby Luis poczuł jednocześnie miłe ciepło rozchodzące się po całym ciele i niepokój. Wróciło mu jeszcze jedno jeszcze bardziej zamglone wspomnienie: tłok bitwy w tle, błyski rozdzierające nocne niebo, piekielny ból w ramionach, plecach i klatce piersiowej. I tylko jedno zdanie trzymające go przy resztkach świadomości: Kocham cię.

Ale takie rzeczy często traciły znaczenie wraz z upływem czasu. W tym przypadku też się tak zdarzyło — jeśli Luis miał jakiekolwiek wątpliwości, to zniknęły właśnie teraz. Kiedy Tyler w końcu się odezwał.

— Jasne — jego głos brzmiał zadziwiająco spokojnie, jednakże było w nim coś sztucznego, przez co fala niepokoju ścisnęła Luisa w piersi. — Wiem. Po prostu... do rzeczy. Szukasz Famy, tak?

Czerwień przestała nagle odbijać się w jego tęczówkach, tym samym przywracając im dawny ciemny kolor. Luis zerknął kątem oka na talizman z cichą nadzieją, że będzie mógł odetchnąć z ulgą — ale stało się dokładnie przeciwnie. Światło nie zbladło ani odrobinę.

Uświadomił sobie, że nadal trzyma Tylera za koszulkę i ściska coraz mocniej, żeby nie wybuchnąć. Z pewnym trudem wziął głęboki wdech, po czym opuścił rękę.

Fama. Portal. Na tym trzeba się było skupić.

Będzie trudniej niż teraz myślisz — słowa Heliady rozbrzmiały w jego umyśle.

Mówiła o Tylerze, ale to były bzdury. Nie wyszło wspaniale, lecz nie gorzej niż w jego oczekiwaniach.

Chociaż to Jasne brzmiało tak wymijająco...

Jakaś część Luisa nie chciała się zgodzić na zmianę tematu. Jednak w końcu nie mieli wiele czasu. No i nie wiadomo, jak w tym momencie radziła sobie Felicia, o Lei i Larrym nie wspominając.

— Tak, ale... — Luis odwrócił się w stronę talizmanu. — Co to jest?

Wąska kreska przecięła czoło Tylera.

— Chodźmy stąd.

To w żadnym stopniu nie stanowiło odpowiedzi, lecz zanim Luis się zorientował, byli już na korytarzu przed salą. Zamknąwszy drzwi, Tyler jeszcze mocniej docisnął klamkę, jakby za wszelką cenę nie zamierzał więcej wracać do tego pomieszczenia. Wyglądał, jakby bardzo mu zależało na użyciu kłódki z kluczykiem. Albo zastawieniu przejścia czymś ciężkim.

— Co to było?

— Nic ważnego, słuchaj... — kiedy oparł ręce na drzwiach, zaczęło to naprawdę przypominać desperację. — Na początku, tuż przy wejściu, są dwa korytarze. Powinieneś iść tym drugim, a potem cały czas prosto, jeśli chcesz znaleźć Famę.

— Skąd wiesz? — Luis zmarszczył brwi.

Więc Felicia wybrała właściwą drogę. Ale co w takim razie oznaczało czerwone światło? Jakoś wątpił, że miało tylko na celu kogoś zmylić.

— Przyszedłem tu trochę wcześniej od ciebie — wymamrotał Tyler. —Wystarczająco, żeby się zorientować, co i jak.

— No to dlaczego sam nie jesteś u Famy?

Tyler cofnął się o krok i wyprostował, zdejmując ręce z drzwi. Zaciskał usta coraz mocniej, jakby naprawdę zaczynało mu brakować cierpliwości.

— Mam teraz trochę inne priorytety. No już, idź.

Luis potrzebował chwili, żeby sens tych słów do niego dotarł.

— I? — powtórzył niemal drżącym głosem. — Wybacz, ale po ostatnim razie jakoś nie wierzę, że wrócisz tam gdzie trzeba. Rozmawiałeś z Leą?

Tyler wzdrygnął się.

— Powiedziała ci?

— Nie.

Zwrócił się w stronę Luisa. Przez krótki moment, gdy zamrugał, wydawało się... Nie. Nie, to niemożliwe.

Zresztą zaraz wszystko wróciło do normy. To musiało być przewidzenie, bo przecież czerwonego światła ani talizmanu tutaj nie było.

— No dobra — Tyler westchnął. — Wyjaśnię ci wszystko przy następnej okazji. Teraz nie. Nie mogę.

A jednak potwierdził jego przypuszczenia. Jednak Luis miał rację, choć wcale go to w tym przypadku nie cieszyło.

— Nie możesz. Akurat — parsknął.

Zapewne nie powinien tego robić. Każde słowo, które wymykało mu się z ust wbrew głosowi zdrowego rozsądku, jeszcze bardziej podsycało jego frustrację (o ile frustracją można nazwać tę coraz trudniejszą do opanowania mieszaninę sprzecznych uczuć).

Z jednej strony, Tyler tutaj był. Cały i zdrowy. Odrobinę się uspokoił, gdy w pełni to pojął. Ale z drugiej strony, zachowywał się tak... cóż, nie tego Luis naprawdę oczekiwał. Resztki nadziei w nim gasły. Dlaczego musiał znosić aż tak chłodne spojrzenie?

Tyler wcisnął ręce do kieszeni i ewidentnie zaciskał je na czymś, co było w środku.

— Mówię poważnie. Nie teraz. To jest najgorszy możliwy moment.

Tak, zdecydowanie w jego głosie brzmiała desperacja. Tak samo jak tamtej nocy po bitwie, kiedy go przekonywał, żeby trzymał się z daleka od każdych kolejnych kłopotów.

— Dlaczego? — Luis nie przestawał naciskać. Zawsze gdy na chwilę odpuszczał, kończyło się źle.

— Bo musisz znaleźć Famę, póki jest okazja! — Tyler po raz pierwszy od początku rozmowy podniósł głos.

Na krótką chwilę Luis wstrzymał oddech. Trochę z zaskoczenia, trochę z poczucia winy, które nagle go dopadło, chociaż nie wiedział z jakiego powodu. Po tym wszystkim co się stało chyba po prostu nie mógł znieść jego irytacji.

— Ktoś tam poszedł — wykrztusił.

Wyraz twarzy Tylera odrobinę złagodniał.

— Co?

— Korytarzem. Tam gdzie mówiłeś.

— Kto?

Luis już otwierał usta, żeby wyjaśnić, ale w ostatniej chwili się pohamował.

— Później się dowiesz.

Zapadła cisza. Tyler wywrócił oczami i wyjął ręce z kieszeni, aby skrzyżować je na ramionach. W ciągu jednego krótkiego momentu Luis zdążył dostrzec czerwoną nitkę, która mu stamtąd wystawała.

Nitka... jak nić Ariadny. Skoro Chaos odtworzył tutaj starożytną Grecję, a nawet przywrócił do życia tylu herosów, to dlaczego nie miałby odtworzyć także słynnego i użytecznego wynalazku Dedala?

Tak prezentował się najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tyler miał parę ciekawych upodobań, ale zabieranie kłębka nici w kieszeni na wizytę do bogini raczej się do nich nie zaliczało.

Oczywiście dobrze byłoby poznać szczegóły, jednak wszystko po kolei.

— Luis, kończy mi się czas. Idź do Famy albo gdziekolwiek. Rozumiesz?

Z całą pewnością zamierzał powiedzieć coś innego niż to miejsce.

— Czas ci się kończy. To ma coś wspólnego z tym świecącym czerwonym czymś?

Albo się przewidział, albo Tylerowi nienaturalnie zadrżała jedna powieka.

— Nie! Porozmawiamy później. Wiem gdzie załatwiliście nocleg. Po prostu stąd idź, Luis. — Teraz do czystej złości i desperacji dołączyła panika.

Luis nie miał pojęcia, jakim cudem zdołał cokolwiek z siebie wydusić, ale kiedy pokręcił głową, przeszło mu przez gardło zaskakująco stanowcze:

— Nie. — Przełknął ślinę, ignorując palący posmak w ustach. — Nie mogę tego powtórzyć, jasne? Ten cholerny wymiar już długo nie wytrzyma. Nie wiem co zamierzasz zrobić, bo nikomu o tym nie mówisz, aż jest za późno.

Spodziewał się po nim kolejnej wybuchowej reakcji, ale Tyler tylko opuścił ramiona. Rzucił jakieś przekleństwo po łacinie, którego Luis nie rozumiał dokładnie, ale mógł się domyślić, co oznaczało. Po czym odwrócił się.

Dokładnie w tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły. Czerwone światło błysnęło ze środka równie intensywnie jak wcześniej. Z pewnością dotarło aż do przejścia. Felicia mogła je nawet zobaczyć... może.

Tyler cofnął się o krok. Luis instynktownie zrobiłby to samo, gdyby nie usłyszał dobiegającego z pomieszczenia trzasku. Podbiegł, żeby zobaczyć co to i miał tyle szczęścia, że właśnie w tej chwili światło przygasło. Mógł zajrzeć do środka.

— Chaos — mruknął Tyler.

Z jego głosu cała złość nagle wyparowała.

— Co?

— To resztki jego mocy — wyjaśnił. — Można je wykorzystać do... różnych rzeczy.

— Do blokady portalu? — podpowiedział Luis.

Tyler się skrzywił.

— Nie, nie. To znaczy... teoretycznie tak, ale myślałem o czymś innym.

Luis nie był pewien czy dobrze słyszy. Jak Tyler gładko przeszedł z bezpośredniego odtrącania go od siebie i całej sprawy do omawiania istotnych szczegółów — to było jedno. Ale teraz na dodatek...

— O czym innym?

— Do portalu też się na pewno przyda — przyznał Tyler i bez oglądania się w jego stronę wszedł do sali.

Luis chwilę się zawahał, zanim ruszył za nim. Najpierw jedynie zajrzał do środka. Talizman nadal świecił, ale o wiele słabiej niż wcześniej, gdy czerwień pomknęła korytarzem w dal. Mimo to chłopak znów poczuł tę nieprzyjemną falę niepokoju.

— Skąd wiesz? — rzucił, powoli się zbliżając.

W odpowiedzi dostał tylko przelotne zerknięcie przez ramię z iskierkami rozbawienia w oczach. Ścisnęło go w gardle.

To złe przeczucie...

— Jeśli mam być szczery — Tyler płynnym ruchem zdjął ze ściany talizman i zaczął mu się przyglądać — spodziewałem się, że przyjdziesz. Nie chciałem, ale się spodziewałem.

No jasne. Skoro spotkał się z Leą, musiał się domyślić. Albo ona mu powiedziała, albo sam wyciągnął wnioski.

— Skoro już tak bardzo się uparłeś — kontynuował — powiedz mi coś. Gdzie jest nić Ariadny?

Luis mógłby od razu wyjawić prawdę. Wystarczyło kilka prostych słów i byłoby po sprawie. On jednak przygryzł wargę i zapytał:

— Po co chcesz to wiedzieć?

Tyler odwrócił się. Czerwień znów odbijała się w jego oczach. Zmarszczył brwi i ruszył w jego stronę.

Po co? — powtórzył. — Zastanów się, po co mi nić Ariadny. Sama w sobie jest dość cenna. A ja mam jej kopię stworzoną przez Chaos. Jeśli się je połączy, staną się całkiem niezawodne.

Luis uświadomił sobie, że się cofa, dopiero kiedy uderzył plecami w ścianę. Zamrugał gwałtownie.

— Ale...

— To jest sposób, który może ci zdradzić Fama. Dwa elementy: jeden z portalu i jeden spoza niego. — Tyler oparł rękę obok niego. — Wiem, że masz nitkę albo przynajmniej wiesz gdzie jest. Bez niej nie znaleźlibyście portalu.

— Czekaj! — Luis miał wrażenie, że wraz ze zmniejszaniem odległości między nimi zmniejsza się też zapas powietrza. Potrzebował nadludzkiej siły woli, żeby nie ugiąć kolan i nie zsunąć się na podłogę. — Skąd wiesz? I po co ci to?

Tyler nachylił się nad nim.

— Po prostu chcę nitkę. Gdzie ona jest?

— Przed chwilą kazałeś mi stąd iść.

Przy tym wszystkim nie dało się ignorować faktu, że talizman zwisał mu parę centymetrów od twarzy. Tyler trzymał w pięści tylko sznurek. Czerwień nadal odbijała mu się w oczach.

O ile faktycznie to było odbicie.

Drugą wolną ręką sięgnął gdzieś w okolice kieszeni. To znaczy, chyba tam. Luis nie miał pewności, bo całą uwagę poświęcał spojrzeniu, które dosłownie się w niego wwiercało.

— Posłuchaj mnie, dobrze? Jak już wpakujesz się w jakieś problemy, zostajesz w nich do końca. Więc co z tą nitką?

Coś zaskrzypiało Luisowi tuż koło ucha, w podobny sposób jak wcześniej. Talizman.

Mogę ci powiedzieć — wymamrotał. — Ale... muszę wiedzieć, do czego jej potrzebujesz.

Ale w głowie zaczynało mu się kręcić, kiedy próbował sobie wszystko poukładać, a Tyler specjalnie mu nie pomagał. Zrobił minimalny postęp, to fakt, jednak tylko po to, żeby wyciągnąć od niego ważną informację.

— To rozmowa na później. Dowiesz się we właściwym czasie.

Dwa elementy. Przy użyciu dwóch kłębków nici Ariadny mogli znaleźć portal ze stuprocentową dokładnością, tak niezawodną jak wzrok odporny na Mgłę. Ale idąc tym tokiem myślenia, talizman też potrzebował drugiego elementu, by zyskać pełnię mocy.

Luis z trudem przełknął ślinę. Co on powinien zrobić?

A, no tak. Przede wszystkim odetchnąć.

Wychylił się do przodu, ale nic nie wskazywało, żeby Tyler zamierzał się odsunąć.

— Nie słuchasz mnie, Luis — przytrzymał go za nadgarstki. — Naprawdę potrzebuję tej nitki.

— To już wiem! — szarpnął się. — Daj... daj mi chwilę.

Oczywiście nie pierwszy raz miał sytuację, w której działo się za dużo w zbyt krótkim czasie. Ale jakby się tak zastanowić, w znacznej części tych sytuacji brał udział Tyler Clarke. A teraz... cóż, ewidentnie przechodził samego siebie.

Luis na chwilę zamarł, czując, że uścisk się tylko wzmacnia, i na moment poczuł się niepewnie — to znaczy, bardziej niż wcześniej. Miał przypięty do pasa miecz. Zabrał go ze sobą na wszelki wypadek, ale... Ale co? Przecież nie miał zamiaru go używać przeciwko Tylerowi. Robił to wcześniej tylko podczas treningów i myśl, że przyda mu się w jakichkolwiek innych okolicznościach, wydawała mu się absurdalna. Nawet jeśli Tyler patrzył teraz na niego z gniewem, nawet jeśli trzymał go mocno, nie pozwalając sięgnąć do rękojeści... To wciąż był Tyler Clarke, jego bohater, no i...

Przecież mnie nie uderzy, pomyślał Luis. Ani nic podobnego.

Potem jego wzrok padł na miejsce, gdzie wcześniej wisiał talizman. Ciemny kształt na ścianie pozostał.

I wtedy przyszło mu do głowy coś tak beznadziejnie prostego: zabieranie jakiejkolwiek rzeczy z siedziby bogini nie było dobrym pomysłem.

— Ty... rozmawiałeś z Famą?

— Nie.

Luis wziął głęboki wdech. Jednak było gorzej niż się spodziewał.

— Chciałem spróbować, ale... ona ujawnia dwie wersje każdej informacji, wiesz o tym. Za dużo zachodu.

Nie wiedział, jak to dokładnie działa, ale potaknął.

— Tak, ale... ten talizman...

— Nie jest jej — odparł wymijająco. — Przestań zmieniać temat. Nie mam na to czasu. Powiesz mi teraz czy nie?

Czekał na ostateczną odpowiedź. To było jasne.

Luis chciał odpowiedzieć, że nie, ale ostatecznie tylko pokręcił głową. Chciał zaraz dodać, że chciałby mu zaufać, ale tak się po prostu nie da. Okazało się jednak, że nie da się też wyrzucić tego z siebie.

— Puść mnie. — Tylko to przeszło mu przez gardło.

Tyler patrzył mu w oczy przez chwilę, jakby miał przez to odczytać jego myśli. A potem jego wzrok powędrował odrobinę wyżej, na bok.

Odsunął się od niego, jednak wciąż trzymał zwisający z pięści talizman. Luis nie zastanowił się nad tym. Oczy go zapiekły. Sala była praktycznie pusta, tak że nie miał się na czym skupić, ale finalnie całą uwagę poświęcił widokom zza okien.

Tak łatwo byłoby podejść i zerknąć w dół. A nawet gdyby tego nie planował, mógłby odruchowo, nieumyślnie tam spojrzeć. Co, jeśli Felicia się myliła? Może niekoniecznie doprowadziłoby go to szaleństwa.

Później, z perspektywy czasu, uznał za oczywiste, że nie powinien w ogóle tak myśleć - ale w tamtym momencie chciał po prostu skorzystać z wolnej przestrzeni, którą chwilowo miał.

Chwilowo, bo zaraz potem poczuł silne uderzenie od tyłu. Poleciał przez jakieś pół sali, podczas gdy czerwone światło znów rozbłysło. Nie był do niego zwrócony przodem, a jednak czuł, jak pieką go oczy.

Na początku nawet nie poczuł bólu. Był tylko szok. Zdusił w piersi krzyk, oparł się na rękach, żeby wstać.

To się akurat udało w połowie.

Tyler ukucnął przy nim. Czerwień wygasła, talizman upadł z brzdękiem obok nich — niezbyt daleko, ale też nie wystarczająco blisko, żeby go dosięgnąć.

Co to było. Luisowi cisnęło się na usta to pytanie, ale nie zdążył go zadać. Spróbował się podnieść, kiedy Tyler go powstrzymał. Zrobił ponownie ten ruch, który wcześniej wydawał się nieważny i sięgnął ręką w okolice kieszeni.

Nie, jednak nie kieszeni. Do pochwy noża.

Jeżeli wcześniej Luis czuł się trochę nieprzytomnie, to teraz błyskawicznie mu przeszło.

— Co robisz?! — starał się go od siebie odepchnąć. Miał w głowie różne scenariusze, ale nie taki.

— Chcesz mi pomóc czy nie? — w głosie Tylera nie było tyle złości co wyraźnego zniecierpliwienia.

Luis wziął głębszy wdech, tym razem w pełni umyślnie, ale nie zadziałało. Poczuł klingę sztyletu jeszcze bliżej szyi.

Myśl.

Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że powinien się bać o siebie. Albo po prostu powiedzieć, gdzie jest ta przeklęta nitka. Ale patrząc Tylerowi w oczy, mógł myśleć tylko o nim.

— Chcę. Puść, proszę.

Nie miał szans go od siebie odepchnąć. W naturalnym, gwałtownym odruchu szron pokrył jego całą rękę, którą trzymał Tylera, i już zamierzał przedostać się dalej. Tylko na chwilę, nie za mocno, żeby wytrącić go z równowagi. Nie na długo.

Luis spojrzał jeszcze głębiej w jego oczy, a wtedy puls mu przyspieszył. Widział szansę — to była ryzykowna, bardzo mało prawdopodobna szansa, ale wciąż...

Momentalnie przestał się wyrywać.

— Ostatnia szansa, Luis.

Nie odpowiedział. Skupił się na tyle, ile to możliwe, będąc w takim położeniu. Wyciągnął rękę najdalej jak mógł, ale talizman wciąż leżał za daleko, poza jego zasięgiem.

W ostatniej chwili spojrzał Tylerowi głęboko w oczy. Znów go ścisnęło w piersi, ale już nie z powodu licznych obaw. To znaczy, wciąż je miał, jednak chodziło o coś więcej.

Naprawdę popełnił błąd, tamtej nocy po bitwie z Chaosem. A skutki okazały się poważniejsze niż oczekiwał.

Dostrzegał tylko jedną szansę, ale musiał to zrobić szybko.

— Nie — rzucił słabszym głosem niż wcześniej.

I to było ostatnie, co powiedział, zanim Tyler mocniej ścisnął rękojeść, a zaraz potem rozległ się ten dźwięk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top