[XIV] 𝐋𝐄𝐀

LEA NIE BARDZO WIEDZIAŁA, jak zareagować.

Ledwo co zdążyła ochłonąć po tym wszystkim, co się wydarzyło. Ledwo co zaczęła znosić zbyt słodki smak kawy, którą zamówiła. Ledwo co dziecko przebywające w kawiarni przestało głośno płakać, tym samym poprawiając samopoczucie wszystkim siedzącym w pobliżu, a musiał pojawić się ten rzymski półbóg, senator z Obozu Jupiter, i ot tak zarządzić, że wychodzą pogadać o ważnych sprawach. Lei zdecydowanie się to nie podobało, ale co innego miałaby zrobić?

Koniec końców musiała wlec się za chłopakami po ulicach Sacramento. W innych okolicznościach taki spacer sprawiłby jej mnóstwo przyjemności. Pogoda była wspaniała — nie za ciepło, nie za zimno, wręcz idealnie. Lea może i nie radziła sobie z gospodarowaniem czasu, po części ze względu na własne roztargnienie, ale także z powodu mnóstwa obowiązków, które spadły na nią w ostatnim czasie. Jednak tego dnia nie miała za dużo pracy domowej, więc mogłaby spokojnie spędzić czas na przechadzkach po mieście.

Chociaż... równie dobrze mogłaby poświęcić wolne chwile bliższej rodzinie, na przykład tacie i bratu, czego nie robiła od... uch, dosyć dawna. Gdyby tylko starożytni bogowie nie mieszali w jej życiu. Gdyby tylko była taka okazja.

Parę niesfornych jasnych loków znów opadło dziewczynie na twarz. Zaczesała je za uszy palcami. Rozmowa Luisa i Larry'ego docierała do niej, ale Lea jakoś nie potrafiła się na niej w pełni skupić.

— Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? — zapytał Luis w pierwszej kolejności, kiedy tylko wyszli z kawiarni.

Larry wzruszył ramionami.

— Dostałem parę wskazówek. Ale wszystko po kolei, dobra?

Mniej więcej w tym momencie Lea przestała kompletnie ich słuchać, bo nagle przyszło jej coś do głowy. To było tak proste, a jednocześnie tak zaskakujące.

Myślała o Felicii. Nie mogła jej po prostu zapomnieć po tym, co się dziś stało. I nagle sobie przypomniała ten dzień, kiedy Ariadna ujawniła przed nią swoją tożsamość. Tam, koło Starbucksa... twarz Felicii nieustannie migała jej w tłumie.

Dlaczego? — nasuwało się oczywiste pytanie. Przypadkowo usłyszała rozmowę i przez cały czas o wszystkim wiedziała? A może...

— Lea!

Głos Larry'ego wyrwał ją z rozmyślań. Otrząsnęła się i zamrugała.

— No co?

Rzymianin wywrócił oczami.

— Nie słuchałaś nas, prawda?

Lea próbowała odczytać coś z jego twarzy, żeby móc się choć trochę domyślić. Ale w oczach Larry'ego nie dostrzegała niczego poza lekką irytacją i pogardą. Natychmiast skojarzyło jej się to z Felicią. Przeniosła wzrok na Luisa, jednak też niewiele jej to dało. Z tym swoim porażającym spokojem, wypracowanym do perfekcji w ciągu ostatnich dwóch lat, przyglądał się Larry'emu, jakby... No właśnie, jakby co? Lea nie umiała nazwać dokładnie uczucia, które wyrażało jego spojrzenie. To było coś jak oczekiwanie z nutką podejrzliwości, jeżeli się nie myliła.

— Mmm... — spróbowała zacząć.

— Jasne że nie — parsknął Larry. — Ja nie zamierzam się powtarzać.

Z jednej strony jego złość była całkiem uzasadniona. Chodziło w końcu o ważną sprawę, a Lea, zamiast się skupić, odpłynęła gdzieś myślami. Z drugiej jednak ton Larry'ego też działał jej na nerwy. Ściągnęła brwi, ale zanim zdążyła powiedzieć coś, co zapoczątkowałoby pewnie dłuższą i niepotrzebną sprzeczkę, odezwał się Luis.

— W skrócie, nitka Ariadny została gdzieś ukryta... tutaj, w Sacramento. Jeżeli chcemy ją odszukać...

— Zdecydowanie chcemy coś zrobić - wtrącił Larry. — Po coś przecież odpuściłem sobie fajne święto w obozie i przyjechałem tutaj, żeby się włóczyć po stolicy Kalifornii według wskazówek z jakiś wizji.

Lea wydęła usta.

— Dlaczego akurat ty?

Fakt, może i w jej głosie zabrzmiało więcej pretensji niż planowała. Może powinna docenić, że ten Rzymianin robił co mógł. Ale jeżeli chodziło o towarzystwo, wolałaby wypełniać misję z kimś milszym, kto nie rzucał co chwilę tych wymownych spojrzeń. Wszyscy obozowicze zajmowali się tymi przygotowaniami. Jak wytypowali jedną osobę do wypełnienia misji? Wyliczanką? Może w ramach kary? W każdym razie wątpiła, że Larry sam zgłosił się na ochotnika.

Chłopak zmarszczył czoło.

— Nie pasuje ci coś?

— Tak — wyrzuciła z siebie — może...

— Dobra, ej — tym razem Luis wszedł jej w słowo, zatrzymując się nagle. — Widzicie to?

I tak po raz drugi skupił ich uwagę na czymś innym, tym samym zapobiegając kłótni. Teraz jednak (jak zauważyła Lea) raczej nie zrobił tego umyślnie.

Ona sama, gdy spojrzała we właściwą stronę, automatycznie stanęła w miejscu. Zapomniała kompletnie o Larry'm i w sumie o reszcie świata też, bo całą jej uwagę pochłonął nagle niewielki, ale jaśniejący złotym kolorem symbol. Nawet nie widziała go zbyt wyraźnie, a jednak migał jej przed oczami.

W pierwszym ułamku sekundy jej umysł zarejestrował, że to słowa — falujące i blade napisy. Tragedia — pomyślała, biorąc pod uwagę swoją dysleksję. Ale zaraz potem zorientowała się, że to wszystko było napisane po starogrecku. Skupiła się więc, próbując coś odczytać, jednak bez specjalnych efektów. Napisy nieustannie migotały. Jedyne co osiągnęła po tych próbach to poważny oczopląs.

Mimowolnie się zirytowała. A później poczuła też coś innego... poczucie winy? W końcu o mało nie przepuściła cennej wskazówki.

— Co to? — zapytała, kiedy napisy zaczęły powoli się oddalać.

Luis zacisnął usta.

— Widziałem je już wcześniej. Myślałem, że mi się przewidziało.

Gdy rozbłysły jeszcze jaśniej, jako pierwszy ruszył w ich stronę, ale Larry złapał go za ramię.

— Czekaj! — w jego głosie brzmiała niemal tak mocna irytacja jak ta, którą Lea przed chwilą czuła. — Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia.

— Chcesz to zignorować?

— Na pewno nie wpakuję się bezmyślnie w coś, czego nie rozumiem — odparł Larry. — Takie rzeczy zwykle prowadzą do pułapek.

Luis strącił jego rękę.

— Tak, ale zazwyczaj trzeba przejść przez pułapkę, żeby dotrzeć do celu.

Napis podążał coraz prędzej naprzód. Minął właśnie ostatnią na ulicy restaurację i skręcił w lewo. Lea dostrzegła, że jego blask zaczynał lekko blednąć. Czy to było naprawdę, czy tylko jej się zdawało?

Larry zmarszczył czoło, przez co jego brwi omal całkiem się nie zeszły.

— Według tego co wiem od Harper McRae, mamy szansę dowiedzieć się czegoś o planach Apate. A jak dobrze pójdzie, możemy załatwić sprawę szybciej.

— To znaczy? —zapytała Lea.

Larry spojrzał jej prosto w oczy — tym razem na jego twarzy nie malowało się niezadowolenie ani nic z tych rzeczy. Był tylko upór i nadzieja.

— Powstrzymać Apate bez otwierania portalu.

Lea w pierwszej chwili nie wiedziała co odpowiedzieć. Przez ostatni czas podświadomie wmówiła sobie, że nie ma innej opcji niż odnalezienie portalu, jeśli chcą pokonać boginię. Do głowy by jej nie przyszło, że można się bez tego obejść.

A teraz nagle pojawił się Larry i ot tak oznajmił, że jest taka opcja, a co więcej, mogą ją zrealizować. To było zbyt wiele. Co z tego, że niewątpliwie oszczędziliby sobie trudu? Co z tego, skoro...

Zerknęła na Luisa z nadzieją, że on tego nie dostrzeże. Nie chciała niepotrzebnie wywierać na nim presji. Po prostu nie miała pojęcia jak zareagować i podświadomie potrzebowała jakiegoś wzoru. A Luis jedynie lekko się skrzywił, co okazało się zbyt pomocne. Lea nie potrafiła zdobyć się na szczególne opanowanie.

— To dlatego przyjechałeś? — tak brzmiały pierwsze słowa, które przyszły jej na język. — Dlatego cię wysłali? To jest ten wspaniały plan Rzymian?

Złość jej jeszcze się pogłębiła, kiedy Larry wzruszył ramionami.

— Sprawdzamy różne rozwiązania, żeby znaleźć najlepsze.

— Ale takie nie wchodzi w grę — upierła się. — Wiesz co by to oznaczało i... — Urwała, z pewnym opóźnieniem zauważając, że Luis odwrócił się od nich i ruszył w stronę napisów jakby nigdy nic. — Hej, idziesz...?

Nawet się nie potrudził, by spojrzeć na nich przez ramię.

— Idę. Wy róbcie co chcecie.

Cóż... są takie chwile, gdy się nie wie, na kogo przelać emocjonalną plątaninę, którą z trudem się w sobie dusi. Lea właśnie teraz znalazła się w takiej sytuacji. Pierwszym kandydatem był Larry (właśnie wymieniła z nim spojrzenia), ale Rzymianie czy Apate, czy bogowie też się nadawali.

Kontakt wzrokowy z Larrym trwał równo dwie sekundy. Przez ten czas Lea zwróciła uwagę głównie na jego tęczówki — były niebieskie, ale nie w takim ciemniejszym, fantazyjnym odcieniu jak u Luisa. Nie przypominały też oczu Percy'ego Jacksona z mieszaniną zieleni ani czystego, intensywnego błękitu u Thalii Grace. Ten odcień prezentował się zwyczajnie. Tak, to słowo pasowało najbardziej: zwyczajny, lekko wyblakły jak sprany dżins. A jednak stanowił właściwy kontrast z ciemnymi włosami chłopaka... jak na oko Lei. Mimowolnie przywodził też na myśl inną osobę o zaskakującym kolorze tęczówek, konkretnie miodowobrązowym.

Kiedy tylko ten fakt dotarł do Lei, odwróciła wzrok i bez słowa pobiegła za Luisem. Oczywiście już po chwili usłyszała głos Larry'ego:

— Och, no błagam. Nie daliście mi skończyć! Skoro tak bardzo chcecie wszystko utrudnić, okej, powodzenia. Ale są rzeczy, które musicie wiedzieć, zanim się zabijecie.

W pierwszej chwili dziewczyna nijak nie zareagowała na te słowa. Zrównawszy kroki z Luisem, poczuła odrobinę ulgi (z naciskiem na odrobinę) i na tym głównie się skupiła. Ale gdy sens wypowiedzi Larry'ego w pełni do niej dotarł, miała ogromną pokusę się odwrócić i zapytać, o co chodzi.

Na szczęście nie musiała tego robić, bo już po chwili Larry do nich podbiegł.

— Został jakiś tydzień — powiedział z naciskiem, ale ciszej niż wcześniej, jakby się obawiał, że ktoś inny ich usłyszy. — Siódmego maja Apate dopnie swego, jeżeli nikt jej nie powstrzyma.

Lea mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem.

— Ponad tydzień? To całkiem sporo.

Oczywiście Larry spojrzał na nią jak na wariatkę. Ale prawda była taka, że często na uratowanie świata herosi mieli około pięciu dni. Zawsze wyrabiali się na ostatnią chwilę, lecz jednak się wyrabiali, więc ta wiadomość nie należała wcale do najgorszych.

— Żartujesz sobie? — prychnął Larry.

— Nie... — zaczęła odpowiadać, ale chłopak jej przerwał.

— Ciekawe jak zamierzasz odnaleźć nić Ariadny, otworzyć portal i pokonać boginię, która praktycznie siedzi w ukryciu przed całym światem. Wszystko w dziesięć... nie, dziewięć dni.

— Nie liczysz dzisiejszego — zauważyła Lea.

Larry wywrócił oczami.

— Dziś i tak nie zdołamy wiele zrobić.

Później, z perspektywy czasu, Lea uznała że trochę za bardzo dała się pochłonąć tą rozmową — po raz kolejny. A przecież powinna skupić się na znacznie ważniejszych rzeczach. Otwierała już usta, żeby zaprzeczyć, gdy Luis nagle się odezwał:

— Tutaj.

Larry odpowiedział niemal błyskawicznie.

— No właśnie, tutaj nic nie zdziałamy. Może, jeśli...

— Nie o to chodzi — Luis zmarszczył brwi, zatrzymując się przed jakimś budynkiem. — Napis przed chwilą tam zniknął.

Przez krótką chwilę Lei wydawało się to absurdalne. Potem przyjrzała się lepiej. To był jakiś zwyczajny sklep spożywczy, jakich nie brakowało w tych okolicach. Ale nagle uzmysłowiła sobie, że tego konkretnego nigdy wcześniej nie widziała. Dawniej stało tu... No właśnie, co tu dawniej stało? Wytężyła pamięć jak tylko mogła, lecz nic jej się nie przypominało.

Larry rzucił Luisowi spojrzenie spode łba.

— I ty chcesz tam wejść. Może akurat mają nitkę Ariadny w promocji.

Oczy Luisa rozbłysły.

— Może.

W środku mogły czaić się rozmaite pułapki, potwory, olbrzymy czy inne złowrogie stworzenia znane wszystkim z wierzeń Hellenów. W takiej sytuacji było tylko jedno właściwe rozwiązanie — bezceremonialnie wejście, czyli dokładnie to, co Lea właśnie zrobiła.

Dopiero po pchnięciu drzwi niewielka część jej umysłu zawołała: Hej, a jeśli to zły pomysł? Ale nie mogła się już wycofać. Luis i Larry poszli za nią (choć ten drugi dosyć niechętnie). Pierwszym, co poczuła już stojąc w progu, był znajomy zapach. Bukiet kwiatów, pomyślała natychmiast Lea, ale nie umiała określić jakich kwiatów konkretnie. Nie potrafiła też sobie przypomnieć, skąd kojarzy tę woń. Wydawała się taka charakterystyczna.

Wystrój wnętrza prezentował się zwyczajnie. Tak, zwyczajnie było zdecydowanie odpowiednim słowem, by to opisać. Szare ściany, brązowawe półki z różnymi produktami, średnia przestrzeń. A jednak... Lei coś w tym nie pasowało. Czyżby wyobraźnia robiła jej sztuczki, czy też naprawdę obraz co chwilę migał, ukazując coś innego — ale działo się to tak szybko, że półbogini dostrzegała jedynie niewyraźne, kolorowe plamy? To było jak Mgła, lecz Lea potrafiła przecież zapanować nad Mgłą. Co tak ją zaślepiało? Czy to miejsce wyglądało jakoś inaczej niż podpowiadały jej oczy?

— Lea, wszystko w porządku?

Głos Luisa wyrwał ją z zadumy. Zorientowała się, że od kilku chwil wpatruje się w jedną z półek.

— Ty... nie widzisz tego? — zapytała szybko.

— Czego?

Lea zamrugała. Nagle wszystko wróciło do normy. Może faktycznie tylko jej się przewidziało.

— Mmm... nie, nic. Nieważne.

Z jej dotychczasowych obserwacji wynikało, że zwykle gdy się powie słowo nieważne w rozmowie, druga osoba automatycznie zaczyna uważać to za ważne. Super. Powinna była lepiej wybrnąć z sytuacji.

Luis nie wyglądał na szczególnie przekonanego, ale nie zdążył nic powiedzieć. W tym momencie Larry wszedł tuż za nim do środka i rozejrzał się, jakby oczekiwał, że chmara telchinów wyskoczy zaraz zza którejś półki, co w zasadzie nie było niemożliwe.

— Jakoś tu cicho — skomentował. — Nikt nie przychodzi do...

Przerwał mu radosny damski głos.

— Cześć!

Lea omal nie podskoczyła. Mniej wystraszyłby ją ryk Minotaura czy innego groźnego stwora. Ale kiedy się odwróciła, zobaczyła młodą, uśmiechniętą kobietę. Wcześniej jej tutaj nie było, podobnie jak nie było słychać żadnych kroków. Ona dosłownie pojawiła się za plecami półbogini.

Była zdecydowanie niska, bo nie mogła sięgać jej wyżej niż nieco ponad ramię. Nosiła kolorową koszulkę z krótkim rękawem, sznurowane wysokie buty i jasne, beżowe spodnie do kolan. Mimo że wyglądała młodo, ciasne i niezbyt długie warkocze miała zupełnie białe. Na dodatek kogoś Lei przypominała, ale kogo konkretnie?... Pamięć dziewczyny wydawała się kompletnie zablokowana, co było okropnym uczuciem.

— Nareszcie jesteście — powiedziała nieznajoma, wyraźnie podekscytowana, po czym wskazała na stojącą w drugim końcu pomieszczenia ladę. Tej lady Lea też nie widziała wcześniej. — Tędy, zapraszam. Tak dawno nie rozmawiałam z herosami!

Okej. Czyli to nie mogła być pomyłka.

Lea powinna się zaniepokoić, ale ta dziwaczna kobieta jakoś nie wzbudzała w niej złych emocji. Trudno było to opisać. Choć była pewna, że nigdy wcześniej się nie spotkały, wydawała się znajoma.

Dlatego też Lea konwulsyjnie ruszyła za nią w stronę lady. Nierozsądne? Może. A jednak...

— Zaraz, zaraz — odezwał się Larry. — To znaczy że się nas spodziewałaś?

— Oczywiście! — kobieta przysunęła sobie krzesełko, które stało trochę dalej, po czym zaczęła grzebać w szufladzie po swojej stronie. — Już od dłuższego czasu usiłujemy nawiązać kontakt z duchami natury w tym całym portalu, ale bez skutku. Za to z pomocą herosów... — Rozległ się hałas, coś upadło na podłogę. — Di immortales! Gdzie to się podziało?

— Jesteś... aurą — wypaliła Lea.

Nieoczekiwanie odżyło jej wspomnienie z ostatniej bitwy, kiedy widziała się z boginią tęczy w jej sklepie. Jak mogła o tym zapomnieć?

Kobieta podniosła wzrok. Miała minę, jakby usiłowała udawać oburzoną, ale w jej oczach błyszczało rozbawienie.

Aurą? Jestem nebulae, nimfą chmury! Dlaczego zawsze nas mylą? Nawet ty, Lea, nie wiesz jak nazywają się nimfy, które pracują w sklepie twojej matki?

Lea oficjalnie uznała, że musi się w końcu nauczyć to rozróżniać.

— Eee... to znaczy, chodzi o to że...

— Dawniej to była głównie Runo — mówiła dalej kobieta. — Ale sklep Iris ciągle się rozwija i bogini potrzebuje czasem trochę pomocy. No, na czym skończyliśmy? Ach, już pamiętam.

Wyciągnęła jakąś kartkę i zmrużyła oczy.

— Hmmm. Szukacie nici Ariadny?

— Właściwie to... — zaczął Larry, ale Luis mu przerwał.

— Tak.

Nimfa uśmiechnęła się pod nosem.

— Znakomicie. A więc: nitka, którą dawniej przechowywał wynalazca Dedal, po ostatnim użyciu przez Luke'a Castellana...

Mniej więcej w tym momencie Lea mimowolnie zaczęła błądzić myślami. Nie była pewna, czy nimfa czyta, czy układa własne zdania na podstawie informacji, które ma przed sobą, czy może czyta, ale pomijając nieistotne fragmenty. Próbowała odgadnąć to po jej tonie, lecz nie miała stuprocentowej pewności.

Do tego... co wcześniej nebulae powiedziała o Iris? Że jej sklep się rozwija? A jeszcze wcześniej coś o tym, że próbują skontaktować się z duchami natury mieszkającymi w tamtym wymiarze. Pewnie nie wypadało tak bardzo tego przeżywać, a jednak na samą myśl, że matka w jakikolwiek sposób pomaga, choćby pośrednio, Lea czuła się znacznie lepiej i pewniej.

No, przynajmniej dopóki nie zdarzyło się to.

Nieoczekiwanie i z głośnym trzaskiem w podłodze, jakiś metr na prawo od miejsca, gdzie stała Lea, zaczęła otwierać się szczelina w podłodze, ukazując zakręcone schody. Nie trzeba było być geniuszem, aby się domyślić, że prowadzą w jakieś nieprzyjemne miejsce.

— ...jej strzeże — wyraźne słowa nimfy ponownie zaczęły docierać do Lei. — Jeżeli zdobędziecie nitkę, gratulacje, poradzicie sobie z odnalezieniem portalu. Jeżeli nie... — nagle jej uśmiech przestał wydawać się taki radosny. — Cóż, może uda się kolejnej grupie ochotników!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top