𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋̷ 𝐕𝐈𝐈𝐈
- Co skłoniło cię do wyjazdu do Ameryki?
Calypso notowała. Odkąd złapała nić porozumienia z Gabrielem, współpraca stała się o wiele łatwiejsza dla obu stron. Grupa prowadząca sprawę nie mierzyła się w dodatku ze zbędnymi przeszkodami ze strony potencjalnego podejrzanego. A Gabriel... Gabriel wydawał się po prostu spokojniejszy. Zupełnie jakby wsparcie, które zapewniała mu Miller, sprawiło, że zaufał działaniu FBI. Takie zachowanie działało na jego korzyść. Jeśli wierzyć w jego alibi i nie był nijak zamieszany w morderstwo senatora, nie musiał się z niczym kryć.
- Gabriel - warknął głośniej mężczyzna o ciemnych jak węgiel oczach. Cally niespokojnie się poruszyła pod intensywnym spojrzeniem Aslanova. Prawda była taka, że już od jakiegoś czasu robił... to. Wpatrywał się w nią, długo i intensywnie. Nawet gdy ktoś zwracał mu uwagę, tak jak jeden z jej partnerów teraz, zwlekał ze spojrzeniem na kogokolwiek innego. Tak więc Gabriel po kilku długich sekundach leniwie zwrócił się do mężczyzny, już w zupełności ignorując stojącego nieopodal Vincenta, który z trudem trzymał na wodzy w każdej chwili narastającą zazdrość.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty.
Cally na chwilę zamarła. Bo przecież... gdy to ona przeprowadzała rozmowę, sam zawsze ją poprawiał. Tymczasem jej partnerzy najwyraźniej nie dostąpili zaszczytu zwracania się do niego po imieniu.
- Oh, no tak. Przepraszam, Panie Aslanov. Czy księżniczka taka jak pan jest zdolna wybaczyć tak haniebny czyn? - mężczyzna mruknął retorycznie i gwałtownie się podniósł. Krzesło z hukiem przewróciło się na podłogę. - Spytam jeszcze raz. Po co przyleciałeś do Ameryki?
- Służbowe sprawy.
- Dokładniej.
- A jakie służbowe sprawy może mieć *вор в законе? - odparł, akcentując ostrym, rosyjskim akcentem każde słowo. - Nic innego czym zajmuje się **братва.
- Братва - powtórzył, chociaż w jego ustach nie brzmiało to już tak dobrze - trudni się też doskonale w zemście. Walczycie jedynie o władzę i przelewacie krew, a waszą walutą jest informacja. Zabójstwo niedziałającego wam na rękę polityka jest tak typowym dla was rozwiązaniem, że nawet nie zdziwiłbym się gdyby nie było inaczej.
- Anderson nie był na tyle ważny, aby interesowała się nim sama мафия - Gabriel lakonicznie przeszedł do konkretów - Interesował się głównie polityką wewnętrzną. Akcje, których dopuściły się organizacje takie jak ta, w której służycie, zostały zorganizowane przez innych. O ile mnie pamięć nie myli, ci inni są wciąż w pełni zdrowi i przede wszystkim żywi.
Calypso była świadoma różnic, które dzielą dwie strony stołu, przy którym właśnie siedzieli. Mordercy, zbrodniarze, niebezpieczni kryminaliści - zazwyczaj każdy z nich miał na swoim koncie jakieś traumatyczne wydarzenie. Czasem całym winowajcą za skłonność do popełniania przestępstw było dzieciństwo, innym razem urazy i błędne postrzeganie świata wokół. W przypadku Aslanova różnicą był cały ich świat. Nigdy nie określiłaby tego, co robiła słowem ''służyć'' bo dla niej to słowo kojarzyło się przede wszystkim z podleganiem pod czyjąś władzę. Dla Gabriela było to całkowicie naturalne. Przez całe życie słuchał się swojego ojca, dziadka czy przodka, świadom tego, że pewnego dnia to on zajmie to samo miejsce.
Mężczyzna o ciemnych włosach zadowolił się taką odpowiedzią, bo na kilka sekund zamilkł, głęboko coś analizując. Ukradkiem zerknął kolejno na Cally i Vincenta, aby poznać ich zdanie, a gdy żadne z nich nie wyraziło sprzeciwu, zgodnie ze wspólnie podjętą decyzją zostawił ten temat w spokoju.
***
Promienie wschodzącego słońca łaskotały twarz Cally. Nie było to jednak ani trochę przyjemne uczucie, oh nie. Dla detektyw te same promienie, które przez wiele lat przypominały nadzieję, radość i to aby nigdy nie traciła ducha, dziś były jak głębokie poczucie winy. Jak bezwzględna pobudka ze snu - jedynego miejsca i chwili, kiedy mogła odetchnąć.
Późny powrót do mieszkania w zestawieniu z poszukiwaniem kamer przez kolejne kilka godzin nie sprzyjał ani trochę, ani dobremu nastawieniu, ani samopoczuciu. Za godzinę czekał ją wyjazd z osobą... cóż, która aktualnie wiele dla niej znaczyła. Vincent w którymś momencie stał się bardzo ważną częścią jej życia. Dzisiejszego dnia jednak nawet wspomnienie jego zniewalającego uśmiechu nie poprawiło jej humoru. Serce Calypso zbyt przytłaczał strach, złość i poczucie bezsilności, aby tak po prostu, na chwilę zapomnieć o tym co się działo. Wkrótce po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy. Za nimi kolejne i kolejne, a gdy zabrakło jej sił na tyle, że jedyne co była w stanie zrobić to łapać oddech i tępo wpatrywać się sufit zrozumiała jedno - walka, którą stoczyła dwa lata temu, była jedynie walką. Jedną głupią decyzją dała początek prawdziwej wojnie, której mogła nie podołać. Te dwa lata temu czuła w sobie prawdziwą siłę, sama chęć zemsty nieustannie ją motywowała. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło a wraz z tym sama Cally. Nie chciała już więcej mieszać się w przeszłość, ale co jeśli to przeszłość goniła nią?
Miller zrozumiała, że niezależnie czy tego chce, czy nie, musi zmierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji. Skoro dała radę, raz poradzi sobie i drugi, prawda? W końcu była Calypso Miller, w mediach znaną przede wszystkim jako bohaterka, która odnalazła decydujące dowody w sprawie Papierowego Łobuza. Była tą, którą sama znalazła sobie miejsce na ziemi i zawalczyła o swoje. Teraz po prostu... zbyt zatraciła się w szczęściu - a przynajmniej takie myśli pojawiły się w jej głowie. Na chwilę pozwoliła sobie uwierzyć, że kapryśny los przygotował i dla niej szczęśliwe zakończenie. Teraz jako srogą karę zaplanował przypomnienie jej, kim jest i co tak naprawdę jest jej pisanie, oraz że z pewnością nie jest to szczęście.
Otarła mokrą twarz, nałożyła makijaż i ubrała naszykowane ubrania. Jedyną rzeczą, która zdradzała, że coś może być nie tak, było spojrzenie. Oczy jako odzwierciedlenie duszy nie potrafiły kłamać. To była jedyna rzecz, na którą Cally nie mogła nijak wpłynąć i zamaskować. W końcu okulary przeciwsłoneczne na dłuższą metę nie wchodziły w grę. Pozostało jej jedynie błagać wszelkie moce świata o to, aby zanim dotrze na lotnisko, wszystko się unormowało. Przed wyjściem zerknęła jeszcze na telefon, a pierwszym co zobaczyła, były wiadomości od pewnej osoby, o której też musiała pamiętać. Azura. Jej droga przyjaciółka wciąż nie wiedziała czegoś, czego powinna. Cally cicho przeklęła w myślach. Chciała to załatwić jeszcze przed wyjazdem, ale znowu coś zawaliła. Musiała w końcu wziąć się w garść. Szybko odpisała w wiadomości, że przeprasza za to, że nic nie powiedziała o wyjeździe i obiecała, że na pewno porozmawiają od razu po tym jak wróci z Los Angeles.
Trasa na lotnisko dla detektyw minęła w mgnieniu oka. Pogrążona we własnych myślach nawet nie zauważyła, że zazwyczaj trwająca pół godziny trasa została pokonana w półtorej. Zorientowała się dopiero gdy przyszedł czas na zapłatę za przejazd i przypadkowo zerknęła na zegar. Cóż, przynajmniej była o tyle domyślna, aby przyjechać wcześniej. Wyjęła walizkę i torbę podręczną z bagażnika, po czym ruszyła w stronę wejścia głównego. Dzięki temu, że ich wylot został zaplanowany w środku tygodnia, na lotnisku nie było tłumów, a znalezienie Vinecta nie było problemem. A właściwie... to Laurent znalazł ją jako pierwszy. Kiedy Cally była zajęta szukaniem znajomej twarzy, nawet nie zauważyła, gdy ten, kogo szukała, zakradł się od tyłu i dłońmi zakrył jej oczy.
- Niby moja ulubienica, a nawet się mnie nie dopatrzyłaś... - westchnął cicho i zniżył głos do szeptu. Ustami delikatnie muskał płatek jej ucha - za mało zawróciłem ci w głowie?
- Vince - Cally cicho się zaśmiała i od razu do niego odwróciła, kompletnie zapominając o tym, że widać po niej jeszcze nieprzyjemne skutki ostatnich wydarzeń. Przypomniała to sobie dopiero, widząc zmianę na jego twarzy. Kąciki ust Vincenta opadły i przez chwilę jedynie się w nią wpatrywał, a gdy opuściła głowę, delikatnie ujął jej twarz i uniósł z powrotem, łącząc ich spojrzenia. Pierwsze co chciał zrobić to spytać o to co się stało, ale nie chciał naciskać, a postawa kobiety wyraźnie wskazywała na to, że nie chciała o tym rozmawiać. Dlatego też, zamiast drążyć temat, lekko się uśmiechnął i przyciągnął ją do siebie, czule obejmując w uścisku.
Cally nie pamiętała kiedy ostatnim razem się przytulała. Najpewniej dlatego w pierwszej chwili nie miała pojęcia, co powinna zrobić. O dziwo nie czuła się niezręcznie czy dziwnie. Ramiona Vincenta zdawały się być tak przytulne i bezpieczne, że szybko porzuciła myśl o odepchnięciu go. Intuicyjnie, pod wpływem jakiegoś cichego głosu w jej głowie wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
Chociaż ten dzień nie rozpoczął się dla detektyw ani trochę pozytywnie cała jego reszta była... cóż, całkiem przyjemna. Vince nie naciskał na nią ani trochę, ani nie wypytywał o powód do smutku, ewentualnie zostawił wszelkie pytania na inną okazję. Zamiast tego zagadywał i starał się wywołać uśmiech na jej twarzy, co zresztą wychodziło mu całkiem skutecznie. Mimo to, sam uśmiech nie był rzeczą, na której mógłby się zatrzymać. Nawet jeśli jego urocza towarzyszka była już w o wiele lepszym nastroju wciąż gdzieś w jej osobie widział przygnębienie. W takich chwilach za każdym razem chciał sprawić, aby zapomniała o całym świecie. Pragnął, aby to na niego zrzuciła cały ciężar, ale to nigdy nie było takie proste. Laurent doskonale wiedział, jaka jest Miller i jak wpłynęło na nią jej dzieciństwo. Wiedział również, że na jej zaufanie musi sobie zapracować.
- Vince! - Cally pisnęła gdy francuz z zaskoczenia podniósł ją na ręce. Jedną ręką trzymał ją pod kolanami, a drugą w talii w taki sposób, że nawet gdyby chciała, nie udałoby się jej mu wyrwać. - Zwariowałeś? Puść mnie.
- Nic z tych rzeczy - odparł jakby nigdy nic, ruszając przed siebie po schodach w kierunku wejścia do hotelu, w którym zostali zakwaterowani. Po przybyciu do Los Angeles szybko przenieśli swoje rzeczy do pokoi i zgodnie stwierdzili, że nie ma sensu zwlekać z wizytą na tutejszym komisariacie. Z uwagi na długą podróż w dzień przylotu nie mieli zaplanowane nic ponad zapoznaniem się z wszystkimi informacjami oraz przejrzeniem dokumentów. Poza tym pojawił się pomysł, aby poświęcić wieczór na odpoczynek, ale w tej jednej kwestii Laurent oświadczył, że musi postawić na swoim i nie pozwoli Cally tkwić w pustych czterech ścianach gdy czeka na nich nowe miasto. I tak podczas powrotu do hotelowych pokoi po kilku godzinach spędzonych w barach, na ulicach podziwiając lokalną infrastrukturę i słynnej plaży idealnie podczas zachodu słońca, Calypso wylądowała u Vincenta na rękach.
- Przecież zaraz wszyscy zobaczą! Zobaczą i jeszcze pomyślą sobie różne niekoniecznie przyzwoite rzeczy - upierała się przy swoim, nie dając za wygraną. Mimo to Laurent widział, jak usilnie próbuje powstrzymać śmiech i próbuje zachować oburzoną minę.
- Nieprzyzwoite rzeczy pani w głowie? - spytał podejrzliwie - a może zdradzisz mi co dokładnie?
Tym razem Panna Miller nie odpowiedziała od razu. Okazało się, że jej partner jest na tyle przebiegły, że zamknął ją w jej własnym argumentem. Na policzki Cally od razu wkradły się rumieńce, gdy tylko wyobraziła sobie, co tak właściwie powiedziała. Co gorsza, nie mogła ich nawet nijak zakryć! Związane włosy skutecznie to uniemożliwiały.
- Coś się stało, mon ange? - niewinnie przypomniał o sobie Vince, który teraz wręcz kipiał z zadowolenia.
- Nic takiego - zaprzeczyła, w duchu modląc się jedynie o to, aby mężczyźnie znudził się niechcący poruszony temat, a ona przy okazji mogła uratować resztki utraconej dumy. Widząc okazję w chwili ciszy, od razu zadała nowe pytanie. Po nim kolejne, a po nim następne. A po tym jak dotarli na miejsce zadała pytanie sobie - czym było to nieznane uczucie, które właśnie rozgrzewało jej serce? Skąd wzięło się to uczucie pustki, gdy wymknęła się z jego ramion? Odpowiedź była tak prosta, a jednocześnie nieoczywista. A być może Calypso po prostu z góry ją odrzucała?
- Nie rozstajemy się na długo - przypomniała, gdy spojrzenie Vincenta nie oderwało się od niej ani na sekundę. A właściwie... od jej oczu. Vince patrzył na nią tak, jakby naprawdę była boginią, jakby była istotą, do której co noc mógł wysyłać swoje modlitwy. W jego spojrzeniu był ukryty nie tylko podziw, ale i coś więcej co wprawiało ją w zakłopotanie. Czuła się okropnie nieswojo z faktem, że jej partner patrzy na nią w ten sposób, a jednocześnie jakaś egoistyczna cząstka jej czuła się podobnie.
Cally nawet nie dostrzegła kiedy odległość między nimi się zmniejszyła. Zupełnie jakby nagle ocknęła się tuż przed... cóż, najważniejszym. Mimo tego nie odsunęła się ani nie odepchnęła go od siebie. Chociaż strach przed takim oddaniem się komuś ściskał jej serce, to pragnienie, które za każdym razem wywoływał w niej Laurent, było o wiele silniejsze. W tej chwili podjęła decyzję. To nie miał być poryw pod wpływem chwili czy błąd, którego potem będzie żałować. Cally świadomie podjęła decyzję o tym, że chce pocałować Vincenta.
Donośny dzwonek telefonu w jednej chwili przerwał ten magiczny moment. Słysząc znajomy dźwięk, od razu sięgnęła do torebki i zaczęła przekopywać się przez wszystko w poszukiwaniu dzwoniącego urządzenia, ale kiedy tylko udało jej się do dorwać, na chwilę zamarła. Z posępną miną wpatrywała się w widoczne na ekranie liczby. Vince nie wpychał nosa w prywatne sprawy, ale tym razem, głównie przez taką, a nie inną reakcję kobiety, ciekawsko zerknął przez jej ramię, wypatrując kogo, powinien ukatrupić za przerwanie im tak ważnej chwili.
- Nieznany? - Zapytał, lekko marszcząc brwi. Słysząc jego głos, detektyw się ocknęła. Oderwała wzrok od ekranu, zerknęła na niego, a potem ponownie na ekran i lekko się uśmiechnęła.
- Tak. Pewnie ktoś się pomylił - wyznała, odrzucając połączenie. Cały dobry nastrój wyparował z niej w zaledwie sekundę. Skłamała bez zająknięcia, zakładając jedną z wielu masek, które nosiła jako ochronę przed całym światem. - A więc... do zobaczenia jutro?
Mężczyzna przytaknął, nie mówiąc nic więcej. Wiedział swoje, widział różnicę w jej zachowaniu, ale jak w wielu innych kwestiach nie miał zamiaru naciskać na wyjaśnienia. Bicie jego serca przyspieszyło gdy jego anioł, czule pocałował go w policzek na do widzenia. Oh, czy kiedykolwiek będzie ktoś, dla kogo bardziej straci głowę?
Wbrew pozorom w drodze powrotnej do pokoju jego myśli nie zaprzątała Panna Miller. Obraz znajomego zestawienia liczb na wyświetlaczu wbił się do jego pamięci. Tak samo jak Calypso i on wiedział, że nie był to żaden przypadkowy numer ani pomyłka. Pytania, które pojawiły się w jego głowie, zaczęły budzić w nim podejrzenia. Bo czemu całkowicie usunęła jego numer z kontaktów? I czemu Cally chciała ukryć przed nim znajomość z ich byłym współpracownikiem?
__________________________
tym razem rozdział trochę krótszy ale mogę śmiało zdradzić, że to jedynie cisza przed burzą<33
poniżej wyjaśnienia wykorzystanych w rozdziale określeń
*вор в законе — używane w dawnym ZSRR, obecnej Rosji i republikach postradzieckich określenie profesjonalnego przestępcy, który po dopełnieniu stosownych rytuałów, został uznany przez środowisko przestępcze za osobę przestrzegającą zasad niepisanego „kodeksu przestępczego" i będącą autorytetem dla innych przestępców.
** братва — stosowana zwyczajowo nazwa rosyjskiej mafii.
12.11.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top