6

Nero przetarł dłońmi oczy, starając się w jak największym stopniu odciąć od emocji otaczających go ludzi i bólu płynącego ze zranionej nogi. W tej chwili marzył jedynie o tym, aby móc wreszcie zwalić się w jakiś kąt i spokojnie przespać do rana. Niestety nie miał jeszcze na to szansy. Westchnął ciężko, czując utkwione w sobie spojrzenie. Niecierpliwość, niepokój, nadzieja. Brat rannego łowcy śledził każdy jego ruch.

– Oczyściłem skażenie, z ranami radźcie sobie sami – oznajmił nocny wędrowiec.

Podniósł się na nogi i zawiesił zmęczony wzrok na bliźniaku.

– Przenieś brata do sąsiedniej izby.

– A tu to źle? Czary nie zadziałają? – warknął rudy łowca.

Nero zacisnął dłoń na rękojeści noża. Przez moment miał przemożną ochotę rzucić nim i patrzeć, jak wbija się w jedno z tych irytujących, kaprawych gał. Zmusił się do zachowania spokoju, rozluźnił palce.

– Muszę się skupić, z wami będzie trudniej.

Zwłaszcza z tobą za plecami, cholerny trepie.

Nêsper klepnął rudego w ramię i podszedł do brata. Wilard ponownie obrzucił nocnego wędrowca złym spojrzeniem, ale pomógł koledze bez dalszych komentarzy. Razem podnieśli rannego i zanieśli do sąsiedniej izby. Nero niespiesznie pokuśtykał za nimi. Zatrzymał się przed drzwiami, przepuszczając wracającego gnoma. Skrzywił się, czując bijącą od niego wrogość.

Pod czujnym okiem bliźniaka wyjął nóż. Rozciął nogawkę, zdjął opatrunek i odsłonił ranę. Smród ropy rozszedł się po pomieszczeniu. Łowca, na widok poczerniałej, opuchniętej skóry, wypuścił głośno powietrze.

– Możesz zostać, ale staraj się mnie nie rozpraszać – powiedział Nero.

Pogłębił nacięcie na palcu i zabrał się do pracy. Skoncentrował się na runach i nuconej melodii. Łowca przysiadł z drugiej strony, wpatrując się z przejęciem w cały proces.

Ukończone znaki rozbłysły i zblakły. Skaza zaczęła się kurczyć, a po chwili zniknęła zupełnie. Rana pozostała czysta i bez wysięku.

Nero odsunął się i usiadł, oparty plecami o ścianę. Przymknął powieki, zbierając siły. Sytuacja z poprzedniej nocy mogła się powtórzyć. Nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, bez zabezpieczenia tego miejsca. W końcu wstał i ruszył chwiejnie do drzwi. Spiął się i zacisnął szczęki, gdy poczuł, że brat rannego łapie go za ramię. Obejrzał się powoli. Mężczyzna spoglądał mu z powagą w oczy.

– Dziękuję.

Nero zapatrzył się na łowcę. Wyczuł bijącą od niego wdzięczność. Rozluźnił się i skinął bez słowa głową.

*

Roger z Wilardem wymienili porozumiewawcze spojrzenia, widząc nocnego wędrowca kierującego się z nożem w dłoni do wyjścia. Dowódca wstał i pospieszył za nim. Na dworze panował mrok. Rozejrzał się i ze zdziwieniem spostrzegł byłego więźnia opierającego się o ścianę chaty, na której coś skrobał.

– Co robisz? – zapytał, podchodząc bliżej.

– Runy ochronne – odparł zapytany, zmęczonym głosem.

Roger zmarszczył brwi. Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim. Czarodzieje, których znał, nie stosowali podobnych znaków.

– Nie wiem, czy kolejne upiory nie pojawią się dziś w nocy. Tworzę barierę, której nie przejdą. Wolałbym się wyspać, niż znów z nimi walczyć – dodał po chwili nocny wędrowiec.

Faktycznie wyglądał, jakby rozpaczliwie potrzebował snu. Sińce pod oczami wyraźnie odznaczały się na jego bladej twarzy. Rysując runy, podpierał się, jakby miał problem z ustaniem na nogach i zapewne tak właśnie było. Podniósł głowę, patrząc niechętnie na łowcę.

– Możesz się na coś przydać, skoro przyszedłeś mnie pilnować. Postaraj się pogłębić znak, który narysowałem.

Roger kiwnął głową i wyciągnął nóż.

– Jesteś magiem? – zapytał.

– Nie – warknął nocny wędrowiec. Jego głos ociekał nienawiścią, oczy zaświeciły w ciemności.

– Czarujesz – powiedział dobitnie łowca.

– Nie czaruję.

– Więc co tutaj robisz?

– Rysuję runy.

– A to nie to samo?

Roger zmrużył oczy, czując na sobie wrogie spojrzenie nocnego wędrowca.

To może okazać się ważne. No dalej. Rzucisz się na mnie, czy zaczniesz mówić? - pomyślał.

Po chwili były więzień rozluźnił się i wrócił do pracy. Łowca zaczynał podejrzewać, że ten nic więcej już nie powie, kiedy usłyszał ciche słowa.

– Nie, to nie to samo. Żeby rysować runy, nie trzeba być magiem.

– Czyli ja też mógłbym się tego nauczyć? – Roger wciąż nie rozumiał różnicy. Dla niego rysowanie run było tylko innym sposobem na rzucanie zaklęć.

– Nie mógłbyś.

– Dlaczego?

– Bo z tym trzeba się urodzić.

– Czyli jednak magia! – stwierdził Roger.

Były więzień syknął i przerwał pracę. Oparł się plecami o ścianę i popatrzył na łowcę.

– W odróżnieniu od magii, runy mają wpływ tylko na energię. Ich działanie nie jest też tak spektakularne. Nie jestem w stanie ciskać kulami ognia czy wzywać wiatru. Nie potrafię się nawet samodzielnie wyleczyć. To, co robię, jest dużo subtelniejsze. Nie mogę zagarniać energii świata i robić z nią, co chcę, jak wasi czarodzieje.

Nocny wędrowiec zamyślił się na chwilę, po czym dodał:

– Nie umiem tego dokładnie wyjaśnić. To trochę tak, jakbym namawiał energię życia, magię świata czy jakkolwiek to nazwiesz do współpracy. Prosił ją o pomoc, a nie władał nią.

Roger patrzył zaintrygowany, gdy ten zaczął ponownie wyrzynać w drewnie skomplikowane znaki. Nigdy nie słyszał o czymś podobnym. Zastanawiał się, ile Gildia tak naprawdę wie? Jaki jest prawdziwy powód jej nienawiści do nocnych wędrowców? Co naprawdę wydarzyło się pół wieku temu w trakcie Wielkiej Wojny Domowej? Wojny, która położyła kres dawnemu królestwu i zapoczątkowała prześladowania tych... ludzi.

– Weź się do roboty, zanim nastanie ranek. – Z zamyślenia wyrwał go zirytowany głos.

Na każdej ze ścian pozostawili po jednym ze znaków. Kiedy skończyli, nocny wędrowiec naciął dłoń i przyłożył do runy. Krew popłynęła i wypełniła wyżłobione rowki. Po chwili czerwień zniknęła w drewnie.

Więzień osunął się ciężko po ścianie i usiadł, chowając głowę między kolanami. Roger dał mu chwilę na zebranie siły.

– Wracajmy – powiedział w końcu i odruchowo wyciągnął rękę.

Dostrzegł przenikliwie spojrzenie siedzącego mężczyzny. Już miał się cofnąć, gdy ten zdecydował się przyjąć jego pomoc. Z lekkim zdziwieniem podciągnął go w górę.


Nocny wędrowiec dawno już zniknął w alkierzu, gdy Roger z towarzyszami wciąż jeszcze siedzieli przy stole. Widok Véspera wciągającego resztę potrawki, napełniał ich serca nadzieją. W izbie było przyjemnie ciepło, pachniało ziołami i kolacją. Na zewnątrz grały cykady. Sielankowa atmosfera zdawała się przeczyć strasznym wydarzeniom z poprzedniej nocy. Zodan i Filin spali spokojnym snem. Ich stan był znacznie lepszy, a gorączka spadła.

– Jesteś pewien co do tego? – odezwał się Wilard, spoglądając na drzwi, za którymi przebywał nocny wędrowiec.

Roger zamyślił się. Nie żałował swojej decyzji, chociaż wiązała się dla nich ze znacznym ryzykiem.

– Nie miałem wyboru ze względu na chłopaków, ale te jego ślepia będą problematyczne – powiedział cicho.

– Musimy wrócić i złożyć raport w siedzibie zakonu. Nie możemy go tam targać ze sobą. – Wilard przyglądał się zatroskanym wzrokiem przyjacielowi.

– Zostaniemy w wiosce jeszcze jeden dzień. Wszyscy musimy wypocząć. Później wrócimy do ruin folwarku i dokładnie się im przyjrzymy. Może uda się nam coś ustalić. Jeśli Filin będzie w formie, wyślę go z meldunkiem. Wiesz, jak on potrafi udawać wioskowego idiotę. Wątpię, żeby komendant czepiał się przy nim luk w raporcie.

– Gildia Magów na pewno nie pozostanie obojętna na wieść o upiorze. Wejdziemy na kurewsko grząski grunt.

– Wiem o tym. Musimy jednak dokładnie zbadać tę sprawę, zanim zostanie zamieciona pod dywan. Przecież właśnie po to gnijemy w tym cholernym Zakonie. Bez nocnego wędrowca nadal nie mielibyśmy pojęcia, z czym właściwie mamy do czynienia.

– Czego się od niego dowiedziałeś?

Roger westchnął i przekazał słowa byłego więźnia.

– Gówniana sprawa – skwitował Wilard. – Co o nim myślisz?

– Nie wygląda na jakiegoś prymitywa, z którym nie da się porozumieć. Raczej wręcz odwrotnie.

– Coście tam robili na zewnątrz? – zapytał Nêsper.

– Rysowaliśmy runy ochronne. Ponoć mają nas uchronić przed upiorem.

– Miejmy nadzieję, że zadziałają. Mam już serdecznie dosyć tych nocnych przygód – westchnął Wilard.

– On jest magiem czy kimś takim? – zaciekawił się bliźniak.

– Twierdzi, że runy to nie magia, ale na mój gust jest właśnie kimś takim. – Roger wzruszył ramionami.

– Kurwa, przecież to magia jak nic. Pierdolona semantyka – odparł jego zastępca i podkreślił wagę swoich słów, strzelając kulką smarków w kierunku drzwi alkierza.

– Wilard, weź się zmiłuj – poprosił Nêsper. – Wiem, żeś był człekiem uczonym, zanim doszczętnie się stoczyłeś, ale ja za cholerę nie wiem, kim jest ta semantyka.

– Takie mędrkowanie na temat znaczenia słów.

– Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi, ale zapamiętam. Może zawrócę tym w głowie jakiejś dziewce – westchnął bliźniak.

Wilard zacmokał i pokręcił głową.

– Oj, Nêsper, nie masz mojego uroku i aparycji. Jedynie pełna kiesa może ci pomóc.

*

Nero otworzył sennie oczy, rozglądając się po swojskiej, wiejskiej chacie. Budziła w nim wspomnienia z dzieciństwa i rodzinnego domu. Obrócił się na plecy i syknął, czując na nowo żebra i nogę. Mimo wszystko nie dokuczały mu już tak bardzo. Większość poprzedniego dnia przespał, dając ciału możliwość na przyspieszoną regenerację. Na szczęście na strażnikach wszystko szybko się goiło.

Przez chwilę leżał, zbierając energię do wstania. W końcu burczenie w brzuchu wywabiło go z pokoju.

– Patrzycie, co wypełzło wreszcie z nory – rzucił wkurzający gnom i wykrzywił twarz w nieprzyjemnym grymasie.

– Zostało coś ze śniadania? – burknął Nero, puszczając jego uwagę mimo uszu i chowając dumę w kieszeni.

Nêsper wskazał w stronę kuchni.

– Powinno coś jeszcze być, poszukaj sobie.

Nocny wędrowiec pokuśtykał we wskazanym kierunku. Zgarnął spory kawał chleba, jakąś kiełbasę i ser. Zadowolony usiadł przy stole. Wilard mamrotał pod nosem, Zodan i bliźniaki rozmawiali cicho. Tylko Filin, najmłodszy z łowców, otwarcie się gapił.

Nero czuł się dziwnie, przebywając z tymi ludźmi pod jednym dachem. Pomimo że nie obwiniał się nadmiernie za śmierć ich towarzyszy, to jednak nie było mu z tym dobrze. Zabijanie nigdy nie przychodziło mu z łatwością. W chwili śmierci uderzały w niego emocje ofiary. Być może łatwiej byłoby zlikwidować zagrożenie, niż przed nim uciekać. Nie mógł się jednak zdecydować na takie rozwiązanie, a teraz przyszło mu za to zapłacić.

Przyjrzał się dyskretnie siedzącym przy stole mężczyznom. Najbardziej odpowiadało mu towarzystwo bliźniaków. Mieli w sobie spokój i pogodę ducha, która działała na niego kojąco. Z wyglądu byli praktycznie identyczni. Mieli te same brązowe oczy, kasztanowe włosy związane luźno na karku oraz te same, zaokrąglone lekko policzki. Gdyby nie potrafił odbierać ich emocji, nie umiałby ich rozpoznać. Wiedział jednak, że Nêsper jest bardziej wesoły i towarzyski od skorego do refleksji, zamkniętego w sobie brata.

Obok nich siedział wysoki, chudy mężczyzna o pociągłej twarzy i orlim nosie. Emanował powagą i dumą, przywodzącą na myśl rycerzy z legend. Najmłodszy z drużyny przypominał wyglądem wiejskiego chłopaka, jednak inteligentny wyraz jego jasnych oczu zupełnie nie pasował do prostackiej fizjonomii.

Nero podniósł głowę i zobaczył utkwiony w siebie wzrok rudego gnoma. Zmrużył oczy, posyłając mu swoje najbardziej zabójcze spojrzenie. Niestety nie miał do tego talentu. Rudzielec w ogóle się nie przeląkł. Był dla nocnego wędrowca źródłem ciągłej irytacji nie tylko ze względu na wkurzający charakter. Pod opryskliwą powierzchownością ukrywał istną burzę uczuć.

Łowcy stanowili dziwną zbieraninę ludzi. Widać było, że są zgrani i darzą się zaufaniem. Zupełnie nie pasowali do wizerunku bezwzględnych siepaczy Gildii.

Po chwili rozległ się odgłos otwieranych drzwi, a do chaty wszedł dowódca. Również wziął sobie coś do jedzenia i dosiadł się do stołu.

– Dobrze, że wstałeś. Za chwilę wyruszamy – odezwał się, patrząc na nocnego wędrowca.

– Dokąd jedziemy?

– Wrócimy do ruin folwarku. Może uda nam się znaleźć tam jakieś wskazówki. A wy? Skąd właściwie się tam wzięliście i co udało wam się odkryć?

Nero zacisnął zęby, pragnąc zapanować nad wzburzeniem.

Przyszliśmy sprawdzić, czy temu cholernemu światu i jego mieszkańcom nie grozi niebezpieczeństwo. Trzeba was było zostawić samym sobie – pomyślał.

Wypuścił powoli powietrze. Mnożenie zarzutów w niczym teraz nie pomagało.

– Na Pustkowiu, po drugiej stronie zasłony, istnieje w tamtym miejscu anomalia. Jedynie w waszym świecie mogliśmy się do niej zbliżyć – odpowiedział, przynaglany pytającym spojrzeniem dowódcy. – W tych ruinach musiało wydarzyć się coś potwornego. Nawet na starych polach bitew nie ma tak osłabionej zasłony. Udało nam się jedynie odkryć, że działała tam bardzo potężna magia.

Zamilkł i przyjrzał się uważnie rozmówcy. Wyczuł jego zaniepokojenie. Roger zmarszczył brwi i zamyślił się.

– Jeśli jakiś czarodziej maczał w tym palce, będziemy musieli zachować jeszcze większą ostrożność. Gildia urwie mi głowę, jeśli dowie się, że z tobą współpracuję – wyznał, pocierając niespokojnie czoło.

Nocny wędrowiec uniósł brew i wsłuchał się w emocje łowców. Jeśli tak bardzo ryzykują, czy powinien im zaufać? Nie zdradzą go, jeśli zmusi ich do tego sytuacja?

Wyczuł ich niepokój, ale również zdecydowanie. Wszyscy zgadzali się z decyzją dowódcy. Nero co prawda nie znał sytuacji panującej w tym świecie, ale ich postępowanie i solidarność wydawały mu się zagadkowe. Ci ludzie byli przecież na służbie Gildii Magów. Wyglądało na to, że teraz zgodnie przeciwstawiali się jej poleceniom.

Dziwny świat, dziwni ludzie – pomyślał.

– Jak właściwie mamy się do ciebie zwracać? – zapytał dowódca.

– Nero.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top