1.14. Wybór.

— Ale... jak to się stało?! — pisnęła Zuzanna, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Nieświadomie skuliłam się pod wpływem jej oczu, patrzących na mnie z wrogością. To było zupełnie tak, jakbym przez to, że wpadłam dwa razy z Andym, stała się nagle dla niej zdrajczynią, godną poćwiartowania. — Mówiłaś, że między wami nic nie ma! 

— Bo nie było, aż do przedwczoraj! — zaprzeczyłam, chcąc wyjść z tej sytuacji cało. Co z tego, że Decker była tysiące kilometrów stąd — nawet gdyby pragnęła udusić mnie gołymi rękoma, to i tak zrobiłaby to w tej samej sekundzie. — Byłam pijana, Zuza! 

— Ale to nie powód, by wsadzić mu język do gardła — zauważyła kąśliwie, co w jakiś sposób mnie zabolało. Może nie było to nadzwyczaj mocne, jednak i tak to poczułam. 

Przejechałam końcówką języka po dolnej wardze, pokrytej czerwoną szminką, a później zerknęłam na las, pochłonięty w mroku. Gdzieniegdzie widoczne były niepokojące cienie, które na pierwszy rzut oka przypominały ludzką sylwetkę. Gdy przyjrzało się im bardziej, dopiero wtedy przyjmowały strukturę pni drzew. Można było również dostrzec delikatne światło, rzucane przez lampki solarne na ich korę. W takiej sytuacji wydawały się mniej straszne, lecz nie zmieniało to faktu, że człowiek nie miał przeczucia, iż ktoś go obserwuje. 

Poprawiłam koc w czarno-białe krowy, który dostałam na swoje osiemnaste urodziny i oparłam głowę o poduszkę. Nie obchodziło mnie to, że zrobił mi się potrójny podbródek, a wszystko to widziała moja przyjaciółka. To, że miałam kilogramy podkładu, cieni do powiek, różu i tuszu do rzęs, nie znaczyło, że z godziny na godzinę wypiękniałam. Wciąż byłam tą samą Dagmarą Sawicką — nieogarniętą, z powysychanymi ustami i sińcami pod oczami. A poza tym, w głębi serca trzymałam cichutką nadzieję, że sposób, w jaki trzymałam swoją komórkę, ukazując moją twarz w niewłaściwym świetle, odstraszy ją. Wręcz na to liczyłam, inaczej miałabym problem z nawiedzoną lesbijką. 

— I kto to mówi — burknęłam, powracając myślami do naszego ostatniego spotkania. Wciąż brały mnie mdłości, jak sobie przypominałam ten trefny pocałunek. 

Ściągnęła brwi, zerkając gdzieś za mnie. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, gdy dotarł do mnie nieznajomy głos mężczyzny, mówiącego w języku angielskim. Kiwnęła głową, rumieniąc się, co było do niej niepodobne, a następnie coś odpowiedziała. Przysięgłabym, że w tym czasie jej oczy w pewien sposób zaszkliły się, jakby była gotowa do płaczu, przez co miałam ochotę zakończyć tę rozmowę. Najlepiej teraz, dopóki się nie rozryczała. 

— Ej, co to ma znaczyć? — zwróciła się do mnie, nagle przenosząc wzrok na moją twarz. — Oddałaś pocałunek, bo ci się podobało. 

Dlaczego myślą, że gdy to zrobię, to od razu pływam między Amorami? 

— Zrobiłam to z grzeczności. 

— Z grzeczności?! — fuknęła, jakby to doprowadziło ją do białej gorączki. Nigdy nie widziałam, żeby była na kogoś tak wściekła. — Dagmara, nie oddaje się pocałunku bez przyczyny. 

— A co miałam zrobić? Rzuciłaś się na mnie, jak zwierzę! 

Jej brwi drgnęły, policzki zaś pokryła szkarłatna czerwień. Coś czułam, że wykorzystałam całkowicie jej limit uprzejmości... a może raczej zazdrości? Była zła, bo uprawiałam seks z Biersackiem i w pewien sposób nie dotrzymałam czystości, którą ona sobie wymyśliła. To prawie tak, jakbym była w związku oraz o tym nawet nie wiedziała. 

— Myślałam, że ty... że ty i ja... 

— Lubię facetów, nie kobiety —  przyznałam cicho. 

— Wiesz co, nie dzwoń już do mnie więcej — rzuciła sucho, zbijając mnie całkowicie z tropu. — Obyś znalazła swojego księcia z bajki. 

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak nie pozwoliła mi na to. Na ekranie mojego telefonu pojawiła się informacja, że nasza rozmowa została zakończona. Do oczu napłynęły mi łzy, gdy wyświetlił mi się jej profil. Dokładnie pamiętałam, jak robiłam jej zdjęcie profilowe — było to w dniu urodzin Kuby, oficjalnie jej byłego chłopaka. Włożyła kowbojski kapelusz, mimo że w ogóle nie pasował do jej zielonej sukienki w niebieskie grochy, a tym bardziej do różowych szpilek, które podebrała Edycie. Obie miałyśmy wtedy po szesnaście lat i za bardzo nie znałyśmy się na modzie. Wyglądała w tym okropnie, lecz mimo tego, nie usunęła tej fotografii. Domyślałam się, dlaczego — była to jedna z niewielu rzeczy, jaką po mnie miała. 

Wzięłam głęboki wdech, by uspokoić swój oddech, który nagle przyspieszył oraz wygasiłam wyświetlacz. Ramiona okryłam puszystym materiałem, gdy pojawiła się na nich gęsia skóra, po czym zamknęłam oczy. Słyszałam, jak koło mojego ucha przeleciał komar, ale to zignorowałam. Nie chciałam się ruszać. Pragnęłam jedynie, żeby jego ugryzienie wywołało u mnie wstrząs anafilaktyczny, co było mało prawdopodobne, by nikt nie mógł mnie uratować na czas. 

Odkąd się urodziłam, każdy uświadamiał mnie, że dorosłe życie nie jest łatwe. Wszyscy narzekali na wysokie opłaty, podatki, które nikomu rzekomo nie pomagały, a także pracę, w której nigdy nie ma wakacji. Mówili, że osiemnaście lat stanie się diametralną zmianą, kończącą to, co nazywamy dzieciństwem. Nikt tylko nie uprzedził mnie o tym, że dorosłość będzie wiecznym cierpieniem, przechodzonym w samotności. Nie napomknął, że ludzie stają się wtedy egoistami i tracą wszystko, co zdobyli — przyjaźnie, rodziny, a nawet związki. Nie rzucił hasła: „przygotuj się psychicznie na bycie ofiarą losu" oraz „ćwicz śmiało, bo na swoich barkach będziesz nosić tysiące kilogramów swojej winy". Wszyscy postawili na łatwe rzeczy, które przydarzały się każdemu, lecz nieliczne, te najważniejsze, całkowicie odrzucili. Zgadywałam, że postawili na to, iż ja będę należeć do grona tych szczęśliwców, niemal bezproblemowych. Mylili się. WSZYSCY. I ja też. 

Położyłam się na boku, czując, jak coś mokrego spłynęło mi po twarzy. Otarłam rękoma mokre strumyki, mając nadzieję, że nikt nie zauważy oraz nie przyjdzie, by mnie pocieszyć. Nie potrzebowałam żadnego wsparcia, w końcu zasłużyłam na to — nie byłam fair w stosunku do Zuzanny. Powinnam uszanować to, co zrobiła i w delikatny sposób wytłumaczyć, że nic z tego nie będzie. Wiedziałam, że ją to zaboli, a mimo tego, złapałam za broń i wystrzeliłam kulą prosto w jej serce. Jak morderca.

Nie różniłam się niczym od potworów, czających się w nocnych szafach i pod łóżkami małych dzieci.

— Wszystko dobrze? — zapytała Juliet. 

Podniosłam powieki do góry, jednak nie spojrzałam na nią. Tępo wpatrywałam się w ścianę puszczy, równie smutną, jak ja, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wtuliłam nos w koc, licząc na to, że sobie pójdzie i zostawi mnie w spokoju — Simms była ostatnią osobą, którą miałam ochotę teraz widzieć. Jej pieprzony mąż przez swoje cholerne żądze rozwalił wszystko, co mi zostało. Kawałek po kawałeczku zburzył przyjaźń budowaną przez lata, tylko po to, by sobie coś udowodnić. By sobie ulżyć po kłótniach z Juliet w naiwnej Polce. 

— Chcę zostać sama — warknęłam stanowczo angielszczyzną, tym razem wymawiając każde słówko prawidłowo. 

Dotarł do mnie dźwięk, zamykanych drzwi. Wbrew temu, wciąż czułam jej obecność. Wiedziałam, że stała już za mną i się gapiła. Że otwierała szeroko zielone gały, niczym matka widząca potknięcie ukochanego dziecka, po to, by w końcu przemówić. To sprawiło, że jeszcze bardziej zagłębiłam się w nakrycie. 

— Nie musisz się ukrywać. Wszyscy płaczą. Ja. Ty. Barack Obama. 

— Nikt nie musi tego widzieć. 

Poczułam, jak dotknęła palcami moich włosów, co rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Zacisnęłam szczękę, kiedy usiadła na starym narożniku, tuż obok moich kolan. Automatycznie zmrużyłam oczy na widok szerokiego uśmiechu, wyglądającego tak, jakby się ze mnie nabijała. Jak zwykłe, założyła nogę na nogę i z gracją poprawiła białą bluzę swojego męża, o wiele za wielką na nią. Drgnęłam, gdy położyła rękę na moim udzie, jednak powstrzymałam się od zbędnego komentarza. Cudem. 

— To będzie nasza mała tajemnica — mruknęła, spoglądając na mnie. 

Nie musiałam widzieć jej w dobrym świetle, by zobaczyć, że ewidentnie było coś z nią nie tak — ten jej wzrok był zupełnie inny, niż do tej pory. Na myśl przypominał mi zakochaną nastolatkę, całkowicie pochłoniętą w obiekcie swoich najkrzykliwszych fantazji. Przerażało mnie to, bardziej niż wizja tego, co trzymał w zanadrzu dla mnie los. 

— Nie ma czego się wstydzić. Każdy może mieć zły dzień — odparła gładko ani na sekundę nie przestając się uśmiechać. Powoli zaczynałam się zastanawiać, czy oby nie powinnam zacząć uciekać. Kto wie, co trzymała w kieszeni. 

— Albo złe życie? 

Westchnęła ciężko, nieco opuszczając kąciki ust. Wbiła wzrok w coś poniżej mojego pasa, doprowadzając się do pełnej powagi, zupełnie tak, jakby zamierzała prawić mi kazania. 

— Nie byłam z tobą do końca szczera, Dagmar. Oboje nie byliśmy — powiedziała, niepewnie spoglądając na mnie spod ściągniętych brwi. — Staraliśmy się trzymać to w tajemnicy najdłużej, jak się dało, ale to trudne. 

Odsłoniłam kawałek twarzy, by zdać jej znać, że jednak nie miałam jej całkowicie gdzieś. Bynajmniej na tę chwilę, gdy w końcu miałam się dowiedzieć prawdy, do której dotarłam, czołgając się po różach i cierniach. Czekałam na to całe dwa tygodnie, ciągnące się niemal latami. Fakt, byłam wścibska, lecz każdy chyba chciałby w końcu wiedzieć, o co im chodziło, prawda? Nie dało się pomóc, jeśli nie znało się powodu sporu. Wtedy to było błądzenie po ciemku w lesie. 

— Ja nie mogę tego dłużej ukrywać. Może to wydawać się głupie, ale naprawdę cię potrzebuję. Stałaś się moją przyjaciółką, najbliższą, jaką teraz mam. Jedyną przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. 

Ściągnęłam brwi na określenia mnie, padające z jej ust. Nie czułam się jak jej przyjaciółka, a raczej jak rywalka, którą pragnęła zgnieść jak karalucha. Jak dzikuska, dobierająca się do jej męża. 

— Andy nazywa to chorobą, czymś, co mnie zabija, zniekształca — przyznała ponuro. — Boi się, że dziecko zrujnuje jego karierę...

— Jesteś w ciąży? — wypaliłam. 

Kącik jej fioletowych ust drgnął, w czasie gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Czułam, jak oddech utknął mi w gardle, kiedy uzmysłowiłam sobie, co tak naprawdę zrobiłam — kochałam się z facetem, który będzie spodziewać się dziecka. Zrujnowałam ich małżeństwo, doszczętnie i osierociłam płód, zanim choćby się urodziło. 

Kurwa mać.

— Kilka tygodni, ale on zdążył je znienawidzić. Dlatego muszę wybrać, Dagmar — stwierdziła, a jej palce nagle zacisnęły się na moich dłoniach. Były mokre, a zarazem lodowate, niczym lód. — Powiedz, co mam zrobić. Znasz mnie, jego, więc podejmiesz dobrą decyzję. 

Na moment zamarłam. Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie cykaniem świerszczy i głośnych rozmów, toczących się w salonie. Kurczyłam się, wiedziałam to. Z każdą sekundą stawałam się coraz mniejsza, po to, by dotrzeć do rozmiaru, gdzie wyparuję. 

— Juliet, ja nie mogę podejmować takich decyzji... Ja... Znasz mnie tylko dwa tygodnie.

— Ufam ci. Wybrałam cię, do zrobienia tego.

— To twoje ciało, ja nie powinnam decydować. 

— Proszę — jęknęła, zwiększając swój ucisk, zupełnie jakby przez ból chciała zmusić mnie do wyboru. — Dziecko czy Andy? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top