Rozdział 12
Pierwszy raz od dawna Don nie potrafiła poznać samej siebie, gdy stała w dormitorium, wpatrując się niby w swoje lustrzane odbicie. Swoje. W samą siebie.
Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek byłaby to w stanie przyznać, ale teraz wyglądała naprawdę ładnie. Przynajmniej inaczej niż bywało to zazwyczaj. Rozpuszczone włosy były podkręcone na końcówkach, na twarz był nałożony delikatny, choć widoczny, przynajmniej dla niej, makijaż.
Ubrania również były całkiem inne niż zwykłe dżinsy i pierwsze lepsze zbyt duże bluzy. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miała na sobie spódniczkę i pasującą do niej ładną, dziewczęcą bluzkę, i to z... większym dekoltem...
— Dziewczyny, ładnie to wygląda, ale to nie jestem ja — wydusiła Don. Czuła się zawstydzona takim wgłębieniem, probowała więc okryć się rękami.
— Ależ oczywiście, że to ty, bo chyba nie ja! — zawołała hardo Nellie i poklepała współlokatorkę po plecach. — Wyglądasz nieziemsko, a to naprawdę jest nic.
— Nie sądzicie, że przesadziłyście?
— Don, skarbie, nie martw się tym, dziewczyny chodzą w gorszych ubraniach — zaśmiała się cicho Vickie. Położyła dłonie na ramionach Don.
— Ale ja mam z nim tylko porozmawiać...
— Masz mu się spodobać, a z tymi wyglądem, to nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku — stwierdziła rzeczowo Nellie z uśmiechem satysfakcji. Obrzuciła współlokatorkę spojrzeniem od stóp do głów, najwidoczniej podziwiając efekt swojej ciężkiej pracy.
— I przekonać do zrobienia eliksiru dla ciebie, Lee i bliźniaków — dodała z lekkim uśmiechem Vickie.
— No ta... — odparła półgębkiem Nellie, machając przy tym dłonią, jakby zbywała tamte słowa.
— Wyglądasz naturalnie i zwyczajnie, na pewno nie przyszykowałybyśmy ciebie jak na jakąś imprezę — przekonywała w dalszym ciągu Vickie. — Takie laski, nawet pomimo ładnego wyglądu, nie sieją pozytywnych odczuć, przynajmniej dla większości chłopaków, a już zwłaszcza dla takich pokroju Griffitha. On jest inteligentny i nie ceni tylko wystrzałowego wyglądu.
— Rany, naprawdę znacie go od deski do deski — wymamrotała Don.
— Znam życiorys całej jego rodziny, nie pytaj skąd — mrugnęła Nellie.
— Od jego młodszego brata — wyszeptała do ucha Don Vickie.
Don uśmiechnęła się, rozbawiona. Była naprawdę wdzięczna, że obie dziewczyny postanowiły pomóc przy całej sprawie, choć nie musiały. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że co jak co, ale Vickie i Nellie uwielbiały przebieranki i wszelkie upiększania.
— Trochę się stresuję... — Postanowiła wyznać swoje obawy po tym, jak tak jej pomogły.
— Nie masz czym, na pewno dobrze ci pójdzie, jeśli przed cieplarnią wpadłaś mu w oko, to teraz zemdleje z wrażenia — wyszczerzyła się Nellie.
— Skarbie, wyglądasz cudownie — powiedziała ze szczerością Vickie, wskazując na lustro. — Widzisz? I nie wstydź się, to tylko delikatny dekolt, widziałam gorsze, nie żebym chciała... Ale wiesz, jak to bywa — zaśmiała się. — Po prostu tam pójdź, bądź sobą, bo jesteś tak miła i zabawna, że oczarujesz go natychmiast.
— Nie wiem, czy chcę go oczarować — wymamrotała zawstydzona Don. — Po pierwsze, nie umiem, a po drugie, może rozmowa nie będzie mi się z nim kleić... Właściwie to idę tam tylko przez ten cholerny eliksir, gdyby nie to, to w życiu bym z nim nie porozmawiała, gdyby sam do mnie nie podszedł.
— Jak to nie chcesz go oczarować! Oczarujesz go i już — oznajmiła dobitnie Nellie.
Vickie posłała przyjaciółce karcące spojrzenie, aż ta zawiesiła głowę.
— W takim razie zobaczysz, może się rozmowa będzie kleić, wtedy coś zaczniemy działać, a jeśli nie, to trudno. Żegnaj, Griffith! — zawołała Vickie, przytulając od boku Don.
Dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyła, jaką Vickie była cudowną i ciepłą osobą? Jakoś nigdy zbyt wiele nie rozmawiały, zdarzało się to tylko w wolnych chwilach, gdy Don nie miała przy sobie bliźniaków, bo to z nimi spędzała cały swój czas. Teraz zorientowała się, że czasami potrzebowała takiego dziewczęcego towarzystwa, zwłaszcza od tak ciepłej osoby, bo z bliźniakami na niektóre tematy nie mogła w końcu porozmawiać.
— Dziękuję wam, obu — oznajmiła, uśmiechając się z wdzięcznością.
— No już, już — machnęła ręką Nellie. — Podziękujesz, gdy się zaczniecie umawiać, a teraz prędko zmykaj na podryw!
— Powodzenia! — zawołała Vickie, gdy Don, niedowierzając, na co się zgodziła, wyszła z dormitorium.
Zeszła po schodach, wchodząc tym samym do pokoju wspólnego, gdzie, przy kanapie, czekali Fred, George i Lee, którym szczęka na jej widok niemal dotknęła podłogi.
— A niech to, Don, wyglądasz... — George nie dokończył.
— Wyglądasz jak... — Lee również nie był w stanie znaleźć odpowiedniego słowa.
— Ślicznie... — wykrztusił Fred.
— No dobra... — wymamrotała, czując, że chyba zaraz się przed nimi spali przez te komplementy. — To tylko dla eliksiru, jasne?
— Jak nie dla Griffitha, to chyba ja zacznę się z tobą umawiać — wyszczerzył się Lee.
Fred i George spojrzeli na niego z zaskoczeniem i oburzeniem jednocześnie.
— No co? — zapytał Lee.
— Nie podobała się Angelina? — zapytał z pretensją George.
— Podobała... — przyznał. — Podoba...
— Możecie przedyskutować ten temat, gdy mnie już nie będzie — oznajmiła Don, a potem, bez czekania na odpowiedź, podążyła w stronę wyjścia.
Ruszyła na poszukiwania Marcosa, kompletnie nie wiedząc, gdzie mógłby się znajdować. Obawiała się, że w wieży Ravenclaw, co stanowiłoby pewien problem, bo, po pierwsze, musiałaby się spiąć po chyba kilku setkach schodów, a po drugie, nie była pewna, czy zagadka nie stanowiłaby problemu. Obawiała się, że jej zagadkowe zdolności były minusowe.
W takim wypadku uznała, że najlepszą opcją byłoby odnalezienie jakiegoś starszego lub w tym samym wieku Krukona, który mógłby ewentualnie, gdyby nigdzie indziej nie odnalazła chłopaka, poprosić go ze wspólnego pokoju czy z dormitorium.
Przeszła przez korytarze na drugim i pierwszym piętrze, odwiedziła cały parter, wyszła na błonia i przeszła się wokół boiska quidditcha, cieplarni, chatki gajowego Hagrida, ale nigdzie nie natknęła się na Marcosa. Postanowiła zawitać jeszcze w sowiarni, co okazało się być bardzo dobrą decyzją.
Wchodząc natknęła się na młodszego brata Marcosa. Nie trudno było go rozpoznać po niemalże identycznym wyglądzie i licznych wytycznych Vickie i Nellie, które udzieliły jej w czasie całej przemiany.
— Cześć, Nico, tak? — zapytała, zatrzymawszy chłopaka.
— Zgadza się, a z kim mam przyjemność? — zapytał uprzejmie, nieco zbity z tropu.
Z bliska dostrzegła, że mimo wszystko aż tak nie był do brata podobny. Rysy twarzy u Nico były delikatniejsze, w końcu miał dopiero trzynaście lat, a oczy, choć tego samego koloru, nieco większe.
— Nazywam się Don, szukam twojego brata, Marcosa.
Wyraz twarzy Nico zmienił się, choć Krukon próbował to zatuszować. Don jednak zdążyła zauważyć, że się zirytował.
— No jasne, Marco — powiedział z nienaturalnie piskliwym głosem, a jak się o tym zorientował, zrobił krótką pauzę, po czym poinformował: — Teraz jest najpewniej w bibliotece, zawsze tam przesiaduje o tej porze.
Skinęła głową, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego zirytowała tym pytaniem Nico. Podziękowała i natychmiast skierowała się do biblioteki. Dlaczego od razu tam nie zaglądnęła? To było takie oczywiste, że ktoś taki jak Marcos chodził do biblioteki.
Wtedy zrozumiała. Zrozumiała, że ona kompletnie zapomniała o istnieniu biblioteki, w końcu nie bywała tam zbyt często. Pocieszyła się myślą, że o ile jej zdarza się o niej zapominać, to bliźniacy najpewniej nawet nie wiedzą o istnieniu tego skupiska ksiąg w Hogwarcie. Uśmiechnęła się na tę myśl, wchodząc do środka.
Faktycznie zauważyła niemal od razu przystojnego Krukona, który siedział na krześle przy stoliku. Studiował dwie książki. Na twarzy malowała się melancholia, która dodawała jeszcze większej przystojności chłopaka, o ile to było w ogóle możliwe.
Usiadła naprzeciwko, a Marcos uniósł wzrok. Uśmiechnął się ciepło na jej widok, a Don poczuła, jak się rozpływa.
— O, Don — powiedział. Zamknął natychmiast książkę i skupił się na niej.
— Znasz moje imię? — zapytała z zaskoczeniem i lekkim zaintrygowaniem.
— Jasne, jesteśmy na tym samym roku.
Nie chciała przyznawać, że ona nawet pomimo tego faktu wcześniej nie miała bladego pojęcia, jak brzmiało jego imię, a gdyby nie znawczynie w dziedzinie chłopaków Vickie i Nellie, to wciąż by nie wiedziała.
— Racja — wydusiła. — Co czytasz?
— Takie tam lekkie książki — wyjaśnił, ale Don nie sądziła po grubości tomów, że były „lekkie".
— Fajnie.
— A ty, co tutaj robisz? — zapytał z zainteresowaniem.
— Wiesz, właściwie to cię szukałam przez cały Hogwart — wyznała, rozkładając ręce i wzdychając ze zmęczenia.
Marcos się uśmiechnął z rozbawieniem.
— A czymże sobie zasłużyłem na to, aby szukano mnie po całym Hogwarcie?
Don niepewnie na niego spojrzała. Czy wypadało od razu prosić o eliksir? Poczułaby się niewyobrażalnie głupio, zwłaszcza po takim pytaniu...
— No tak o... ten... wiesz... — zaczęła się plątać.
— Don. — Marcos spojrzał na nią znacząco.
— Dobra — westchnęła i spuściła wzrok. — Po prostu nie chciałam wyjść na wredną... Szukałam cię, bo mam do ciebie małą prośbę.
— Małą prośbę? Jaką?
Wypatrywała w jego oczach choćby małego podirytowania, ale nie dostrzegła ani cienia, więc zdecydowania się na odpowiedzenie.
— Chciałabym, aby to zostało między nami, jeśli możesz — wyszeptała oraz rozglądnęła się pośpiesznie dookoła. Nachyliła się w stronę Marcosa, opierając łokciami na stoliku.
Dostrzegła, jak jego wzrok na chwilę zjeżdża, ale szybko się zrekompensował, natychmiast patrząc jej w oczy. Poczuła zawstydzenie, ale postanowiła je zbagatelizować.
— Rozpoczął się ten cały Turniej Trójmagiczny, no nie? A ja, Fred, George i Lee chcemy za wszelką cenę wziąć udział w wyborach na reprezentantów Hogwartu, ale siedemnaście lat skończymy dopiero za kilka miesięcy, rozumiesz?
— Rozumiem — powiedział. — Ale, powiedz mi, czego oczekujesz? Chcesz, abym zaczarował niezależnego sędziego? — dodał, a następnie uniósł brwi.
— Nie, absolutnie... Chociaż... Chociaż to prawie tak — przyznała, pokiwawszy głową. — Bardzo bym chciała, abyś przyrządził dla nas Eliksir Postarzający, jedynie odrobinkę. Weźmiemy tylko kilka kropel, aby dodało nam te miesiące, tyle.
— Rozumiem, że moje ostrzeżenia na ten temat są zbędne? — zapytał z rozbawieniem.
— Wiedziałam, że złapiemy wspólny język — oznajmiła i wyszczerzyła zęby. — To jak, wchodzisz w to?
— Mogę pomóc, o ile dostanę składniki — przytaknął.
— Świetnie! Wszystko ci ogarnę!
Z radości aż klasnęła w dłonie. Wstała z zamiarem odejścia, gdy Marcos niespodziewanie ją zatrzymał, chwycił za nadgarstek.
— Ładnie wyglądasz — powiedział i obrzucił ją wzrokiem.
Policzki Don zaczęły ją piec, gdy się uśmiechnęła i cicho podziękowała. Czuła na sobie jego wzrok, aż wyszła z biblioteki. Była naprawdę zadowolona z tej rozmowy. Wszystko było luźne, nie sądziła, że tak dobrze mogłoby jej się rozmawiać z tak, na pierwszy rzut oka, odmienną osobą. Marcos wydawał się być tym typem, który siedzi tylko w książkach, a ona... Cóż, nawet do nich nie zaglądała. Obawiała się, że będzie sztywny, a było zupełnie odwrotnie.
Serce Don drgało aż do momentu, gdy powróciła do wspólnego pokoju, aby ogłosić radosną nowinę, że zyskali eliksir.
Fred, George i Lee nie pokładali się ze szczęścia, tańcząc po całym wspólnym pokoju, pomimo znajdujących się w środku osób, które obserwowały to z zaciekawionym wzrokiem.
— Turnieju Trójmagiczny, uważaj, bo nadchodzimy! — zawołał Lee.
Eliksir został doręczony Don, po wcześniejszym ukradnięciu ich ze składu Snape'a, już następnego dnia. Spotkała z Marcosem przy schodach do wieży zachodniej.
— Masz? — zapytała konspiracyjnym szeptem.
— Mam — odszepnął i wcisnął jej w dłoń fiolkę.
— Naprawdę, jeszcze raz ci dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony — przyznała.
— Nie ma za co, serio. Cieszę się, że mogłem pomóc tak ładnej dziewczynie.
Don poczuła, że się rumieni. Jeszcze nigdy nikt jej nie nazwał ładną i sama siebie za takową nie uważała, więc serce jej drgnęło i drgało przez cały czas, gdy powróciła do bliźniaków i Lee z eliksirem. Nie mogła się na niczym skupić, ciągle mając w głowie obraz uśmiechniętego Marcosa i jego słowa, pobrzmiewające echem w uszach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top