XVII

Przyglądam się z dumą skończonej pracy,uśmiechnęłam się szczęśliwa wyszło dokładnie tak jak chciałam.Przypięłam ją  na sznurku,obok reszty nowych rysunków.Z zewnątrz dobiega ćwierkanie ptaków, a pokój wypełniało ciepłe, niosące zapach pierwszych kwiatów ,powietrze.Piękny początek wiosny, słońce  ogrzewa moją białą skórę.Podnoszę się ospale z miejsca ,chwytam  za cienką czarną bluzę leżącą na podłodze, tam gdzie ją zostawiłam trzy godziny temu.Wychodzę z  pokoju,przez długi korytarz pełen drzwi i rozmawiających uczniów,po schodach,do  szklanych drzwi  wychodzących do wielkiego ogrodu.Z racji późnego popołudnia i  piątku ogród był pełen uczniów w różnym wieku.Ruszyłam żwirową ścieżką udając  się do mojej ulubionej części ogrodu,starego drzewa rosnącego zaraz przy murzę.Doszłam do pawilonu szachowego,przy jednym ze stolików siedziała moja siostra ze swoim chłopakiem,ze skupieniem przyglądając się szachownicy.

-Szach mat,Esmme.-Uśmiechnął się chłopak.

-Ile teraz mamy?Dwa ,trzy dla mnie?

-Ta.

-O hej Luna!-Moja siostra spojrzała na mnie.

-Hej...

-Wreszcie wyszłaś z pokoju.Może chcesz zagrać?-Spytała z uśmiechem hazardzistki.

-Nie, ale dzięki za propozycje.-Uśmiechnęłam się pogodnie.-Do później Es, Denny.-Udałam się do mojego punktu obserwacyjnego.Usiadłam  oparta o pień drzewa,przymknęłam oczy,wsłuchując się w śpiew ptaków.

-Luna?-Zapytał męski głos,niechętnie otwarła oczy,przede mną stał już znany mi zarośnięty na twarzy mężczyzna.

-Tak Profesorze Logan?

-Mówiłem ci możesz mi mówić po porostu  Logan.-Kiwnęłam  potakująco głową,wstałam z ziemi.-Profesor X prosił żebyś mi pomogła,w zadaniu.

-Dobrze,za chwilę przyjdę.

-Czekam w garażu.-Odchodzi,a ja udaję się z powrotem do swojego pokoju,przebieram się w swój czarny strój i zjechałam windą do garażu zawiązując maskę,spokojnym krokiem wkroczyłam do miejsca pachnącego benzyną.Szybko wypatrzyłam Logana,stał przy jednym z samochodów.

-Tylko my?-Pytam unosząc jedną brew,niepewna co to może znaczyć.

-Do tej misji nie potrzeba zorganizowanego oddziału.

-To czemu akurat ja?

-Masz wyostrzone zmysły,a tego właśnie wymaga to zadanie.-Kiwam głową.-Poza tym  ta misja wymaga jakby to powiedzieć...-Drapię się po karku.-Kobiecej ręki.-Uśmiechnęłam się i usiadłam na siedzeniu obok kierowcy,Logan zapala cygaro.-Przed nami długa droga.-Informuje,cała droga minęła nam w milczeniu,gdzieś w połowie  musiałam uchylić okno bo zaczynałam dusić się oparami cygara.Kiedy dojechaliśmy na miejsce światem na dobre zapanowała noc,staliśmy przed opuszczonym kompleksem fabryk poza miastem,większość budynków była częściowo lub doszczętnie zniszczona,otoczone rozwalającym się murem,zardzewiała brama już dawno leżała przykryta gruzem i do tego ta mgła,miejsce zdawało się mroczne,jak wyciągnięte z horroru.

-I co teraz ?-Dał mi latarkę.

-Szukamy.

-Czego?

-Sam chciałbym to wiedzieć...-Wchodzimy na teren ośrodka.

-Najmądrzej było by się rozdzielić i przeczesać teren.-Kiwa potakująco i idzie w stronę gruzowiska,rozejrzałam się i postanawiam udać się do najmniej zniszczonego z budynków,drzwi wypadł już  dawno z zawiasów.W środku było jeszcze ciemniej niż na zewnątrz,włączyłam latarkę,do moich uszy dociera czyiś nerwowy oddech.Rozglądam się po pomieszczeniu świecąc latarką w każdy kąt,pusto,przeszłam do pokoju obok.Zamknęłam oczy,starając skupić się na pozostałych zmysłach.Nerwowy oddech był  głośniejszy a do niego dołączyła woń krwi.Przeszłam do następnego pomieszczenia,oddech był już tak blisko otwarłam oczy.Pokój był znacznie mniejszy niż dwa poprzednie,ściana po mojej lewej...no cóż zapewne kiedyś było tam duże okno,ziemia usiana odłamkami szkła,miejscami widoczne były plamy krwi i białe pióra?Co tu robią pióra? Na końcu sali leżał przewrócony  metalowy stół.Podeszłam bliżej,z za niego wyskoczyła jakaś dziewczynka z białymi skrzydłami,nie zdążyłam się jej przyjrzeć.

-Zostawcie mnie w spokoju!-Wybiegła przez dziurę w ścianie.

-Zaczekaj  !-Biegnę za nią.

-Odejdź!-Krzyknęła i uciekła utykając a na mnie poleciały stare drewniane drzwi,na moje szczęście dobrze u mnie z refleksem.Rozcięłam je szponami w locie.

~Kim jesteś?~Pyta cichy dziewczęcy głosik w mojej głowie.

-Jestem Luna,może mi się pokażesz?

~Nie!Oni  cię przysłali! Nie wrócę tam!Nie pozwolę sobie tego odebrać!~Głos stał się głośny,upadłam na kolana,moja głowa zaczęła odtwarzać najgorsze wspomnienia z całym bólem jaki wtedy czułam,chwyciłam się za głowę,zatykając uszy.

-PRZESTANI!-Krzyknęłam.

-Luna!-Logan już chcę do mnie podbiec kiedy jakaś siła rzuciła nim o ziemie.

~Nie zabierzecie mnie tam!Ja nie chcę!~Jej krzyk stawał się coraz donośniejszy.Zebrałam w sobie dostatecznie dużo siły.  

-Nie chcemy ci zrobić krzywdy,jesteśmy tacy jak ty.

-Naprawdę?-Spytała wyłaniając się z za rozpadającej się ściany wciąż utykając na lewą nogę.Podniosłam się z ziemi a za mną i Logan.-Udowodnij.-Powiedziała chłodno.

-Patrz cały czas na mnie.-Zniknęłam na kilka minut po czym na powrót się pojawiłam.-A zresztą możesz zajrzeć mi do głowy i sama sprawdzić.

-J-ja nad tym nie panuje...-Szepnęła bardziej do siebie niż do nas.Była wychudzona ciało zdobiło wiele ran,a skrzydłom brakowało przynajmniej w jednej czwartej pozbawione piór,trzęsła się z zimna.

-Chodź z nami,muszę opatrzyć te wszystkie rany.-Wodziła niepewnym spojrzeniem pomiędzy nami,kiwa tylko potakującą głową.-Jak  masz na imię?-Spytałam  pogodnie uśmiechając się do niej.

-Alexis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top