o13. James "Bucky" Barnes [Marvel CU]
good morning!
imagif dla: -Life-Queen-
1. Mieliście spotkać się w parku, niedaleko stoisk z pamiątkami. Brunet przybył przed czasem, więc dłuższy czas siedział spokojnie na ławce i czekał na wyznaczona godzinę przyjścia twojej osoby.
Gorzej zrobiło się, gdy zaczęłaś się spóźniać. Na początku niewinne kilka minut, przedłużyło się do ponad pół godziny. Nie odczytałaś też wiadomości od niego, oraz odrzuciłaś połączenie.
Mężczyzna wstał i zaczął dyskretnie przechadzać się i rozglądać w tłumie mieszkańców, wycieczkowiczów oraz przechodniów. Niestety, ku swojemu niezadowolenie, nigdzie cię nie zauważył. Po raz kolejny spojrzał na telefon, ale gdy zauważył, że wiadomość dalej pozostała bez odzewu, zacisnął usta.
Pomijając fakt, że nie czuł się komfortowo wystawiony na już niemalże godzinne oczekiwanie w tłumie, to jeszcze zaczynał się niepokoić. Bardzo niepokoić.
Zazwyczaj, ze względu na jego nieprzyjemne doświadczenia, byłaś punktualna i zawsze "przy telefonie". Teraz jednak, po dłuższej chwili spokoju, z dnia na dzień robisz się nieterminowa. Jego instynkt podpowiadał mu, że to nie znaczy niczego dobrego.
---
2. Wspólnie jechałaś z mężczyznami do bazy, na prośbę Steve'a. Tak też się złożyło, że ty prowadziłaś, a ponieważ po drodze musiałaś odebrać coś z biura, musiałaś zostawić ich we dwóch na jakiś czas w samochodzie.
Zajechałaś więc na pobocze, po czym zaczęłaś grzebać w swoim portfelu.
- Niby kwadrans, ale wolę nie dostać mandatu - mruknęłaś wyciągając kilka monet, po czym cicho pożegnałaś się z dwójką i ruszyłaś w stronę parkomatu.
Kiedy do niego podeszłaś, zaczęłaś po kolei wrzucać pieniążki. Niestety, jeden niefortunnie wyślizgnął ci się z ręki. Schyliłaś się po niego niechętnie, po czym powoli się podniosłaś, zajęta wyczyszczeniem go z kurzu. Zaraz jednak skończyłaś płacić i odebrałaś zwitek papieru. Odwróciłaś się więc zadowolona do mężczyzn.
Z zaskoczeniem zauważyłaś, że przyglądają ci się intensywnie. Pomachałaś im więc biletem, na co oni pokiwali głowami i uśmiechnęli się tajemniczo, chociaż coś ci podpowiadało, że ich radość nie była wywołana twoją utratą trzech dolarów i dwudziestu centów. Uniosłaś brwi, po czym wróciłaś do nich, postanawiając zignorować ich zachowanie. Otworzyłaś drzwi i pochyliłaś się, wciskając bilet pod szybę. Nie odczułaś nawet ich spojrzeń. Po chwili zniknęłaś tylko w budynku, prosząc, by w międzyczasie nie wysadzili ci auta.
W pojeździe natomiast zapanowało na chwilę milczenie. Po chwili Sam odezwał się, krzyżując ręce.
- A więc taka kobieta wybrała taką stuletnią mrożonkę - jego głos zdradzał pewne rozbawienie, ale też i teatralny smutek. Barnes jednak w odpowiedzi kopnął tylko kolanem w jego fotel, powodując syknięcie brązowookiego. - No co? Tak tylko. Wielka strata.
- Nie dla mnie - odpowiedział Barnes zadowolony, wyglądając przez okno.
---
3. Brunet wpadł w swój tryb Zimowego Żołnierza, który opanował go, gdy byłaś tuż obok niego. Niestety, porządnie cię poturbował, aż zemdlałaś. Gdyby nie szybka interwencja Rogersa, który przebywał w pobliżu i zdążył zareagować, nie wiadomo, jak cała sytuacja by się skończyła. Obezwładnił on Barnesa i pozbawił przytomności, a ciebie uratował, zostawiając pod opieką lekarzy.
Gdy Bucky się obudził, był już świadomy swoich działań i zachowywał się normalnie. Był raczej dość zdezorientowany, ale też i zaniepokojony, gdy zauważył Rogersa krążącego dookoła pomieszczenia.
Po chwili Steve zauważył przebudzenie przyjaciela i podszedł do niego spięty.
- Pamiętasz co się działo? - Spytał Jamesa, marszcząc brwi. Ten pokręcił głową.
- Pamiętam [Imię], a potem rosyjski... krzyki po rosyjsku, agresywne i - przełknął głośno ślinę. - Cichy krzyk Reader?
- [Imię] straciła przytomność, gdy ją poturbowałeś jako Zimowy Żołnierz - Kapitan niemal wypluł te słowa, świadomy bólu, jaki one zadadzą. - Jest teraz bezpieczna, śpi pod opieką lekarzy. Powinna szybko wrócić do zdrowia.
Brązowowłosy, który do tej pory przyglądał się niebieskookiemu, teraz spuścił wzrok. Chwilę zajęło mu przetrawienie tych informacji.
Potem jednak, gdy w końcu w pełni do niego wszystko dotarło, napiął od razu wszystkie mięśnie i przygarbił się lekko. Wzrok wbił w podłogę, marszcząc delikatnie brwi.
Steve mruknął coś i wyszedł z pomieszczenia, więc Barnes został sam. Zaraz zrozpaczony schował twarz w dłonie. Po chwili jednak lekko ją uniósł i z nienawiścią spojrzał na swoją metalową rękę.
Jesteś osobą, którą najmniej na świecie chciałby zranić. Gdyby umiał się opanować i wygrać z Zimowym Żołnierzem, byłabyś zdrowa, a nie cała w siniakach i szramach.
Jak długo musi cierpieć i jak długo inni muszą cierpieć razem z nim?
---
4. Jak wiadomo, Steve i Bucky się od zawsze przyjaźnili. Od kiedy więc nastąpiło ich ponowne spotkanie i połączenie, Rogers zawsze czuł się zobowiązany "doglądać" jak jego kolega radzi sobie w życiu.
Dlatego, gdy poznałaś Barnesa, Kapitan już był obecny jako obserwator waszej relacji. Z początku podchodząc do ciebie prawie tak samo nieufnie jak brunet, w końcu zdał sobie sprawę, jak wspaniały macie na siebie wpływ.
Nie dało się nie dostrzec, że James jest w najlepszej od lat kondycji, uśmiecha się częściej oraz jest bardziej zadbany. Czasami zdarzały mu się dobre dni, gdy chodził wyjątkowo zadowolony, a Steve'owi nie mieściło się w głowie, że jego przyjaciel jest w tak dobrym jak na swoje standardy stanie psychicznym. Dlatego też, podczas ich wspólnej rozmowy, postanowił poruszyć ten temat.
- Jak miewa się [Imię]? - Zagaił blondyn ze znaczącym spojrzeniem, ale też i dużym wyczuciem taktu.
- Nie najgorzej - brunet uniósł jedna brew, ale dalej spoglądał za szybę. - Możesz się jej nawet spytać sam. Raczej nie jesteś już nieśmiały.
- [Imię] czyni dużo dobrego tam, gdzie tylko się pojawia - Kapitan kontynuował, unosząc lekko głowę. - Od razu rozjaśnia pomieszczenie. Nie to co ty.
Barnes zaśmiał się krótko. Po chwili spojrzał w stronę kolegi.
- Chyba tak. - Odrzekł. Po chwili jednak dodał, jakby musząc to wyrzucić - gdyby nie ona, byłoby mi o wiele ciężej. W końcu trochę się przez ostatnie sto lat zmieniło.
- Wiem - dłoń Kapitana wylądowała na plecach Jamesa. Poklepał je sprawnie. - Widzę, że dzięki niej odżyłeś Buck. W końcu jesteś jak za dawnych lat.
- Miłość czyni cuda - brunet mruknął. Zatapiając się w myślach.
W jakim byłby stanie, gdybyś nie czekała na niego z otwartymi ramionami? Gdzie by się podział, gdyby nie u twojego boku? Jak miałby wrócić do swojej dawnej werwy, jeśli nie dzięki tobie? Steve miał rację. Pełniłaś w jego życiu ogromną rolę i ma za co być ci wdzięcznym. W końcu nie codziennie komuś chce się zajmować emerytem, jak zwykł siebie nazywać.
---
5. Był spokojny wieczór, jeden z takich, które nie zdarzają się zbyt często. Było wspaniale, pięknie wręcz zwyczajnie. Od dawna nie mieliście okazji doświadczyć tego przyjemnego uczucia błogiej rutyny i codzienności; a może nawet nigdy?
Od dawna już spaliście. Gdzieś w środku nocy zbudził cię jednak deszcz za oknem, który wziął się nie wiadomo skąd.
Spojrzałaś na swoje prawo, gdzie leżał James, którego pierwszy raz od wieków nie zbudził nagły, nieważne jak cichy, dźwięk. Spał jak kamień, mając z tobą splecione nogi, a rękę wyciągniętą, byś mogła się na niej jakkolwiek ułożyć.
Tknięta dziwną potrzebą, musnęłaś ręką jego policzek; pod dotykiem czułaś jego szorstką, do tej pory dość zaniedbaną i zmęczona skórę oraz delikatnie kłujący zarost. Ku twojemu zaskoczeniu, nawet nie drgnął. Wręcz przeciwnie - po kilku sekundach miałaś wrażenie, że poruszył się delikatnie, by stykać się z twoją ręką w jak największym stopniu i by czuć ciepło twojego ciała.
Uśmiechnęłaś się na to błogo. Dzięki temu czułaś, że w końcu oswoił się z obecnością drugiego człowiek. Że jego nocy nie pochłaniało już ostrożne czuwanie i jego umysł nie przeżywał bolesnej przeszłości od nowa. Nie obchodziło cię, czy jutro będzie taki sam, czy może inny. W tym momencie sama poczułaś się szczęśliwa i wolna.
W końcu zabrałaś dłoń i przestałaś muskać twarz bruneta. Gdy powoli, znużona w ostateczności monotonią dźwięków kropli uderzających w szyby zasypiałaś, poczułaś tylko, jak mężczyzna przysuwa się do ciebie i zamyka w szczelnym, czułym uścisku.
Lekki uśmiech zamajaczył ci się na ustach i zaraz odpłynęłaś, w ciepłych ramionach ukochanego.
---
6. Musiałaś na jakiś czas wyjechać. Zwykłe trzy tygodnie, mogłoby się wydawać. Ale ty wiedziałaś, że na pewno będziesz tęsknić. I choć mogłaś tego z początku nie dostrzegać, po Barnesie również było widać, że wie o swojej nadchodzącej tęsknocie.
Wiedziona niechęcią do wyjazdu, spakowałaś się dopiero na ostatnią chwilę, poganiana ustawionymi przez siebie i współpracowników przypomnieniami w kalendarzu. Z krzywym uśmiechem dałaś swojemu partnerowi wziąć ciężko torbę i zanieść do samochodu.
Patrzyłaś nieszczęśliwa na swój bilet.
- Tylko kilka stanów - mruknęłaś gorzko nieprzekonana. Brunet tymczasem stał po drugiej stronie auta z grobową miną.
- Powinniśmy ruszać - zaczął, zwracając twoją uwagę. Spojrzałaś na niego nieprzyjemnie, niemalże wrogo, ale zarazem z taka miłością, że w środku coś go ścisnęło. - Nie możesz się spóźnić na odprawę.
- Wiem - westchnęłaś, chowając bilet z dokumentami do podręcznej torebki, z którą podróżowałaś. Następnie jednak, zamiast wsiąść od swojej strony, okrążyłaś pojazd i szybko przytuliłaś się mocno się do Barnesa, który od razu oddał czułość. - Będę tęsknić, Bucky.
- Ja pewnie też - wtuliłaś się w niego na te słowa mocniej. W ogóle nie chciałaś jechać. - Ale powinienem dać radę.
W końcu jednak, po dłuższej chwili, udało ci się oderwać się od ciepłego torsu i opiekuńczych ramion mężczyzny. Siadłaś na miejscu pasażera, a on kierowcy, by, oczywiście, odwieźć cię na lotnisko.
Nim ruszyliście jednak, poczułaś na krótki moment jeszcze jego dłoń na udzie w geście wsparcia. Uśmiechnęłaś się na to niemrawo i ścisnęłaś ją, po czym puściłaś i zaczęłaś skupiać się na widoku za oknem, by nie dać ponieść się emocjom.
---
7. Brunet razem z Samem jechał na misję w teren. Ty, zmartwiona sytuacją Barnesa, który dopiero co doszedł do siebie po ostatnich akcjach, postanowiłaś obserwować, jak się przygotowują.
Ze zmarszczonymi brwiami przyglądałaś się, jak mężczyzna przygotowuje ostatnie szczegóły dotyczące broni czy rozmawia z Wilsonem na temat zadania. Nie byłaś ani zrelaksowana, ani spokojna. Raz garbiłaś się lekko, raz rozglądałaś dookoła, jakbyś szukała kogoś spóźnionego. W końcu, tuż przed samym wylotem mężczyzn, podeszłaś do Jamesa.
- Bucky - rozpoczęłaś groźnie, zwracając tym samym uwagę mężczyzny. Spodziewał się on raczej ckliwego tonu i całusa na pożegnanie niż grobowej atmosfery. - Masz sobie tym razem niczego nie zrobić, słyszysz?
- Głośno i wyraźnie - Odrzekł niebieskooki, na co wywróciłaś oczami. Po chwili przytuliłaś go mocno, ignorując kłucie w sercu. Po chwili udało ci się oderwać z żalem. Wtedy jednak zawołano bruneta do wylotu, więc ten już ruszył w stronę helikoptera. Ty jednak zatrzymałaś go na ostatnią chwilę.
- Jak coś ci się stanie to cię zabiję i coś ci zrobię - zaczęłaś swoja tyradę zmartwienia. Mężczyzna przyglądał ci się tylko chwilkę swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
- Jestem przerażony - odrzekł ironicznie, po czym ruszył w stronę helikoptera.
- I dobrze - krzyknęłaś za nim. - Chociaż raz byś się mnie w życiu posłuchał to nic by ci się nie stało!
Naburmuszona skrzyżowałaś ramiona. Po chwili jednak, gdy po jego ostatnim spojrzeniu, mężczyźni zniknęli w maszynie, twoja bojowa postawa wyparowała. - Będę tęsknić.
---
8. Hydra, po długim pościgu za Barnesem, znowu znalazła go i obudziła w nim Zimowego Żołnierza, a przynajmniej na tyle, by móc go zabrać ze sobą do bazy.
Dlatego, już po kilku godzinach mężczyzna znajdował się w ich podziemnej kryjówce, na fotelu, otoczony przez innych agentów i naukowców. Jednak ku ich niezadowoleniu, nie mogli przywrócić Bucky'ego w pełni do jego morderczej wersji. Jego umysł stawiał upór, z nieznanej im przyczyny.
Po chwili posadzono osowiałego, prowadzącego w swojej głowie cichą walkę, Barnesa na fotelu. Zdecydowali się użyć maszyny, która wyczyściłaby Jamesowi umysł i zablokowała wspomnienia o tobie i wszystkim co w jego życiu było pozytywne.
Kilka rąk popchnęło go, by usadził się na fotelu i po chwili rozpoczęto procedurę. Bucky tymczasem, mimo ogólnej mentalności maszyny do zabijania, trzymał się czegoś, co dawało mu pierwiastek człowieczeństwa.
- [Imię] - szepnął brunet, całe szczęście niedosłyszany przez otoczenie. Nie wiedział dlaczego, ale wszystko mówiło mu, by kurczowo trzymał się tego jak tylko możliwe, że tylko to pozwoli mu wygrać i nie zapomnieć, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Twoje imię; imię osoby, która była częścią jego drugiego, prawdziwego życia, była jedyną szansą na ucieczkę stąd. Na powrót do normalności. A taką przynajmniej, nawet jeśli tylko podświadomie, miał nadzieję.
---
9. Poza Hydrą jest jeszcze trochę osób i organizacji na świecie, które chętnie pozbyłyby się Barnesa i jego otoczenia. w tym też i ciebie. Nie dziw więcej, że pewnego dnia, została na was zasadzona pułapka. Oboje ucierpieliście, zaskoczeni i nieprzygotowani na wybuch tej małej, a jakże mocnej bomby. Przede wszystkim straciłaś przytomność od dymu i kurzu, podduszającego zmroczoną ciebie, leżąca w bólu na podłodze.
Nie wiedziałaś, po jakim czasie odzyskałaś świadomość. Znajdowałaś się jednak tam, gdzie mogłaś się spodziewać - w szpitalu w bazie. Niedaleko ciebie stała pielęgniarka. Zaraz poprosiłaś ją o szklankę wody.
Po chwili, gdy już dzwonienie w uszach i suchość w gardle przestały cię męczyć, mogłaś wstać. Odrobinkę kręciło ci się w głowie, ale mimo początkowego sprzeciwu kobiety dałaś rade ją w końcu namówić by pomogła ci się podnieść i byś mogła odwiedzić Jamesa. Dlatego więc skierowałaś się korytarzem, aż dotarłaś na sam jego koniec, a szklane drzwi rozsunęły się przed tobą, pokazując ogromne, jasne pomieszczenie, z którego rozciągał się widok na budynki.
Na skraju łóżka szpitalnego siedział Bucky, obserwujący spokojnie pojedynczych przechodniów i pracowników obiektu do momentu twojego przyjścia. Gdy jednak pojawiłaś się, od razu jego niebieskie tęczówki skupiły się na tobie, zmierzającej w jego stronę. Ty również zmierzyłaś go wzrokiem.
- Chyba jednak wyglądam lepiej od ciebie - skrzywiłaś się delikatnie, widząc jak bandaże wyraźnie odznaczają się spod jego białego podkoszulka, a prawa ręka była poharatana. Ty dla odmiany miałaś tylko guza z tyłu głowy i dwa plasterki na ręce. Ból kręgosłupa minął i choć mógł powrócić w ciągu najbliższych dni to wiedziałaś, że na pewno nie będzie dokuczać ci tak mocno jak jego obrażenia jemu.
- Nic nowego - odezwał się żartobliwie brunet, chociaż ton jego głosu wyrażał raczej mieszankę zmęczenia, bezsilności i ulgi; na pewno nie radości. Jednak i tak uśmiechnęłaś się na te słowa, chociaż byłaś przekonana, że wyszło ci to żałośnie.
- Jak się czujesz? - Spytałaś, opierając się o stół, który do tej pory stał niedaleko ciebie.
Barnes przyglądał ci się chwilę w nietypowy sposób, nim odpowiedział trochę już lżejszym głosem.
- Już dobrze. Teraz już wszystko dobrze - uśmiechnął się delikatnie, niemalże niezauważalnie.
Jakże on był szczęśliwy, że nic ci się nie stało.
---
10. Tym razem, tego wieczora nie było cię nigdzie w pobliżu. Nic dziwnego z resztą. Pokłóciliście się - i to wyjątkowo poważnie. Wyjątkowo to ty nie wytrzymałaś i biorąc z pośpiechu klucze samochodowe, zatrzasnęłaś za sobą drzwi. Nie wiedziałaś, co w tobie wygrywa bardziej; wściekłość i żal miały podobne działanie, gdy w grę wchodziła miłość.
Barnes został tymczasem sam w domu, nabuzowany emocjami. Przez większość czasu krążył zdenerwowany lub groźnie przesuwał oczami po mieszkaniu, jakby ściany miały pod wpływem jego niebieskich tęczówek pękać. W końcu jednak z biegiem godzin to wszystko mijało. Zastąpiła to cicha złość, cicha frustracja, która kłuje w serce.
W pewnym momencie brunet znalazł paczkę starych papierosów w szufladzie podczas przeglądania rzeczy, które mogłyby skłonić go do refleksji. Spojrzał na nie krótko.
Nawet nie zorientował się, kiedy usiadł na łóżku i zapalił. Dawno nie czuł smaku tytoniu. Może nawet od czasów wojny? Nie pamiętał, to w końcu takie odległe czasy. Odrzucił zapalniczkę i zaciągnął się.
Po chwili rozłożył się na łóżku, spoglądając w sufit. Jeszcze nie tak rok temu wyglądały wasze kłótnie. Wtedy to on wychodził z mieszkania, by na pewno nie zrobić ci krzywdy i tułał się po mieście, by wrócić późna nocą, albo zajść aż do Steve'a, gdzie miał zwyczaj zostawać aż do pogodzenia.
Szary, snujący się dym opuścił jego usta. Poczuł się nagle dziwnie młodo, co przyjął z gorzkim uśmiechem. No tak. Był w najlepszej kondycji od lat, a mimo to wciąż nie zakończyło to kłótni. Takie czasami się po prostu zdarzają. On znowu przesadził, ty nie miałaś cierpliwości i powiedziałaś kilka słów za dużo.
Po chwili papieros się skończył. Zgasił więc resztkę w swojej metalowej dłoni i rzucił. Po chwili podniósł się i otworzył okno, by zapach wywietrzał z pomieszczenia. Zacisnął usta; ciekawe, gdzie byłaś. W pewnym sensie już czuł, że się martwi, chociaż po kłótni nie powinno go to raczej obchodzić.
---
11. Bucky przebywał bardzo daleko od ciebie, bo w Wakandzie. Tęskniłaś za nim, ale wiedziałaś, że dobrze robisz. Zwłaszcza, że tam miał szansę wyzdrowieć i w końcu porzucić koszmar, jaki sprawia mu życie z Zimowym Żołnierzem zagnieżdżonym w umyśle.
Dopakowałas więc ostatniąś koszulkę w jego torbę i bez słowa o tym, czy wasz związek będzie kontynuowany i jak przetrwa, wepchnełas go do helikoptera.
Nie wiedziałaś, ile od tamtego wydarzenia minęło dni. Początkowo nawet nie rejestrowałaś ich upływu. Ale gdy Steve rzucił coś o podróży do Wakandy czułaś, że mineło zbyt wiele, byś mogła mu odmówić.
Barnes stał razem z innymi w tłumie, czekając na przybycie gości. Słyszał, że mają to być Avengersi z innymi osobami towarzyszącymi. Spodziewał się więc Rogersa, któremu obiecał, że pokaże się tylko, jak ten zjawi się w kraju. Gdy helikopter wylądował, zauważył, że znajduje się z nim kilka sylwetek. Z iskrą w oku przyglądał się, jak wysiada Kapitan Ameryka.
Zamarł jednak, gdy zauważył, że jego przyjaciel pomaga wysiąść jakiejś kobiecie. W której już po kilkunastu sekundach rozpoznał ciebie. Po chwili zbliżyłaś sie do niego, ignorujac blondyna, który chciał cię pouczyć na temat zasad bezpieczeństwa.
- Dawno się nie widzieliśmy, kochanie - usmiechnęłas się krzywo, jednak szczerze. Nie wiedziałaś jak w pełni zareagować na szok widniejący na twarzy twojego partnera. Nie musiałaś się jednak długo zastanawiać, ponieważ po chwili zamieszania Bucky uśmiechnał się dziarsko. Tym razem to ty byłaś w stanie zdziwienia, ale tez i ogromnej ulgi, która zalewała twój umysł.
- Za długo.
---
12. Było już jasno, gdy mężczyzna otworzył się przebudził. Ty natomiast właśnie podnosiłaś się z waszego wspólnego łóżka, jeszcze lekko zaspana. Niestety, obowiązki okazały się być nieuniknione, więc budzik zakończył twój przyjemny sen i musiałaś rozpocząć dzień.
- Cześć - przywitałaś się z brunetem,gdy zauważyłaś jego otwarte oczy, zwrócone w twoim kierunku. Ledwie powstrzymując ziewnięcie przeszłaś do łazienki, gdzie przemyłaś wodą twarz. Zaraz jednak wróciłaś do pokoju. - Nie przejmuj się mną.
- Będzie ciężko - mruknął mężczyzna rozbawiony, dzieląc się swoich suchym żartem, jednak na tyle cicho, ze go nie dosłyszałaś.
Po jakimś czasie zaczęłaś się ubierać. Szybko znalazłaś bieliznę, która miała przecież swoją własną szufladę. Chwile natomiast po pomieszczeniu pokręciłaś się za swoją ulubiona, elegancka bluzka, która mogłaś przysiąc, że odłożyłaś gdzieś myślą o nadchodzącym dniu. W trakcie tej krzątaniny nachyliłaś się nad Barnesem i ucałowałaś go delikatnie i sennie w policzek.
W końcu jednak odkryłaś kryjówkę swojej koszulki zadowolona i ruszyłaś w jej kierunku, by kontynuować ubieranie się.
Zajęta obrządkiem nie zauważyłaś nawet, że James przygląda ci się i wodzi za tobą wzrokiem, uśmiechając się co jakiś czas, z oczami błyskającymi radośnie.
Bucky czuł się wyjątkowo spokojny i zrelaksowany, z umysłem jasnym i niezmąconym żadnymi zmartwieniami. Czuł, jak lekko mu jest na sercu. Po nocy spędzonej z tobą w objęciach budził się i był częścią twojej codzienności. Waszej wspólnej codzienności, w której było miejsce na poranne przywitania, czułe pocałunki, ale też i te szybkie muśnięcia, zapewniające odruchowo o uczuciu, jakim darzy się drugą osobę. Mógł leżeć i przypatrywać się swojej ukochanej, która spokojnie ubierała się i co jakiś czas uśmiechała się do niego leniwie.
Takie poranki były ulubionymi Bucky'ego, a to głównie dlatego, że były spędzone z tobą.
---
13. Odetchnęłaś głęboko, spoglądając swojemu ukochanemu w oczy. Za oknem było już ciemno, a miasto wydawało tylko pojedyncze szumy i głosy, przebijające się przez zamknięte drzwi i zasłonięte rolety.
W waszym pokoju świeciło się tylko pojedyncze światło lampki, stojącej po twojej stronie łóżka. To jednak nie ono powodowało twoje lśnienie oczu.
James wrócił po jednym z wyjazdów do domu, prosto w twoje stęsknione ramiona. Cały obandażowany, ze śladami krwi na stroju. Mimo, iż metalowa ręka pozostała nietknięta, to jej właściciel był w dość opłakanym stanie, co tylko ściskało cię za serce.
- Nie boisz się, że pewnego dnia umrzesz? - Szepnęłaś, głęboko spoglądając w tak sobie znane, błękitne oczy mężczyzny. Zacisnęłaś usta, po czym wzięłaś jego dłoń w swoje i zaczęłaś muskać ją delikatnie, czując pod palcami kojące ciepło, nawet pomimo kilku bandaży. Leżeliście w ten sposób twarzami do siebie, starając się nadrobić stracony czas. - Całe to ryzyko. Wrogowie, mijające cię pociski i te pięści, wymierzone w ciebie...
- Strach przed śmiercią to nie mój problem. Nie boję się swojej śmierci - przemówił cicho mężczyzna, a ty puściłaś jego rękę, która teraz spoczęła na twojej talii. - O wiele bardziej się boję, że jak pewnego dnia wrócę, to nieobecna będziesz ty.
Przełknęłaś cicho ślinę, po czym pozwoliłaś się swoim mięśniom delikatnie rozluźnić. Brunet tymczasem kontynuował, chociaż widziałaś, że w pewnym sensie mówił sam do siebie na głos, pozbawiając się blokady z tajemniczości i dumy, otwierając się przed ukochaną osobą; ogołacając się z resztek niedostępności.
- Przeze mnie to ty możesz być w niebezpieczeństwie, to ty możesz zginąć - słowa wypadały razem z jego oddechem, a każda litera była przez niego wypowiadana coraz ciszej. A jednak, w twoim umyśle wręcz krzyczało. - Przeze mnie jesteś w ciągłym niebezpieczeństwie. Mogę ryzykować życie dla ciebie. Ale nie wyobrażam sobie, że możesz kiedyś ryzykować dla mnie. Ale przecież to robisz. A przecież to ja, stulatek z problemami.
Metalowa ręka Barnesa dotknęła twoje policzka. Przysunęłaś się do niego, pozwalając waszym ciałom zetknąć się i dzielić ciepłem. Jego mocne, silne bicie serca wprowadzało cię w stan ukojenia.
- Nie chcę cię kiedyś stracić, Bucky - mruknęłaś, mrużąc swoje [kolor] oczy.
- A ja ciebie - doszedł cię jego niski głos, a potem poczułaś jak otrzymujesz ciepły pocałunek na czubku głowy.
---
THE END!
troszke mi się umarło, co nie? sierpień był dla mnie okresem odpoczynku od wszystkiego, a gdy już chciałam wrócić we wrześniu, ten ściał mnie z nóg i bronił lwio dostepu do pokładow chęci do zycia. no cóż.
mam nadzieję, że się podobało! czekam na opinie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top