19. Między kompasem, a prawdą.

Rebel

Dnii mijały w zawrotnym tempie, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Jednak tak było zawsze. Życie polega na bieganiu za czasem. Minął tydzień od kiedy widziałam Michael 'a, od dnia wykonania tatuażu, to nie tak, że ja nie chciałam się z nim spotkać, tylko chłopak zostawiła dla mnie wiadomość u Rosi. Napisał, że jest chory i odezwie się jak tylko będzie mógł. W tym krótkim liściku wyczułam kłamstwo, ale nie mogłam nic zrobić, skoro chłopak nie chciał się ze mną spotkać, to nie mogłam mu się na rzucać.

Cały czas spędziłam z Angel, która niesamowicie przeżywa fakt, że pozostali są na nas nadal źli. Jimmy nie odzywa się do żadnej z nas, przez całonocne poszukiwanie Angel, kiedy my sobie smacznie spałyśmy. Według mnie chłopak zachowuje się strasznie uroczo. Fakt, że szukał dziewczyny całą noc jest tylko dowodem, że jednak mu na niej zależy. Jednak kiedy dowiedział się prawdy, strasznie się wściekł i nie przeszło mu do tej pory. Dziewczyna stała się strasznie marudna, na początku próbując zrzucić całą winę na mnie, ponieważ mogłam im powiedzieć. Jednak jak tylko wytłumaczyłam Rosi, jak to wszystko wyglądało ta od razu mi wybaczyła.

- Możesz zacząć ze mną rozmawiać? – wtrąciła Angel.

    Spojrzałam na dziewczynę, która leżała na materacu z nogami opartymi o ścianę i leniwie paliła papierosa. Wyglądała tak spokojnie i błogo, a w środku wręcz emanowała emocjami. Czasami zastanawiałam się, kto nauczył nas tak dobrze ukrywać emocję i zawsze dochodzę do tego samego wniosku; życie i cierpienie jest najlepszym nauczycielem.

- Myślę. – westchnęłam.

- To nowość. – odpowiedziała sarkastycznie.

   Uniosłam poduszkę i rzuciłam nią czarnowłosą, która zaczęła się śmiać, po chwili sama dołączyłam do niej.

- Zastanawia mnie czy Michael kiedyś się jeszcze odezwie. – powiedziałam jakby sama siebie.

- Możesz ty się odezwać. – stwierdziła.

- Nie chcę być natrętna. – rzuciłam.

    W pokoju zapanowała cisza, było słychać jedynie deszcz uderzający o szybę, czy nasze ciche oddechy. Prawdą było, że nie lubię się wpraszać, ale chyba też się bałam. Uważam, że jeżeli ktoś chce kogoś spotkać, to zawsze znajdzie na to sposób. To Michael od samego początku był tym, któremu zależało na spotkaniach z nami. Zawsze mógł uznać to za chwilową przygodę i właśnie teraz ona mu się znudziła. Dziwniejsze jest to, że ja prawdopodobnie przyzwyczaiłam się do jego towarzystwa, jakby od zawsze był częścią naszej grupy, która zaczęła się rozpadać.

- Gdzie ta pewna siebie Rebel? – zaczęła. – Gdzie podział się nasz autorytet i dziewczyna, która walczy o wszystko czego pragnie? – zapytała.

    Zastanowiłam się chwilę. Właśnie gdzie ta osoba, którą byłam? Która lubiła się upić do nieprzytomności? Która robiła to na co ma ochotę, zawsze postawiała na swoim. Miała multum dziwnych i głupich pomysłów. Ta dziewczyna odeszła. – pomyślałam.

- Ta dziewczyna odeszła. – powtórzyłam na głos.

- Nie Alex, ta dziewczyna nadal jest w tobie. Gdzieś tam głęboko walczy, żeby wydostać się na zewnątrz. – stwierdziła. – Ty tą dziewczynę stłamsiłaś. Narzuciłaś jej za duży ciężar, którego nie jest w stanie podnieść. – dodała ze smutkiem.

   Angel miała rację, a ja to dobrze wiedziałam. Ostanie wydarzenia sprawiły, że zaczęłam się wycofywać. Moja pewność siebie zniknęła, a chęci walki razem z nią. Już dawano wiedziałam , że zaczynam przegrywać, wydawało się, że walka nie ma sensu.

- To co mam zrobić? – zapytałam.

   Na twarzy Angel zakwitł promienny uśmiech, dziewczyna zmieniła pozycję siadając obok mnie, chwytając mnie za ramię. Patrzyła mi w oczy przez dłuższą chwilę, a ja tylko czekałam na odpowiedź.

- Odwagi Rebel. – powiedziała z pewnością.

  Po tych zwyczajne się do mnie przytuliła, a ja wiedziałam; po prostu czułam, jak tym jednym zdaniem i gestem przywraca mi siły. Po co walczyć ze swoimi demonami? Skoro można puścić je wolno.

Angel przypomniała mi kim jestem. Potrzebowałam tego, bo gdzieś po drodze zgubiłam siebie i teraz chciałam to odzyskać. Na początek pewność siebie, która zniknęła, musiała wrócić. Szłam pewnym krokiem przez ciemne ulice Brighton. Z wysoko uniesioną głową. Michael zabrał moją pewność siebie, a ja idę ją odzyskać. Może tak naprawdę to tylko usprawiedliwienie dla prawdziwego powodu odwiedzin. Bałam się o chłopaka, bo skoro tak bardzo zależało mu na przyłączeniu się do nas, to nie miał powodu teraz gdy jest tak blisko - odpuszczać. Mike był zagadką, którą chciałam rozwikłać. Trochę zbyt dużo mówił, ale sprytnie omijał temat samego siebie, co sprawiało, że jeszcze lepiej chciało się go poznać. Nigdy wcześniej nie poznałam kogoś takiego, a moja lista znajomych nie ma końca.

    Zaledwie pół godziny później stałam pod dużą srebrną bramą, dom sam w sobie budził podziw. Był duży, minimalistycznie zdobiony, ale z gustem. Nigdy wcześniej nie podobał mi się taki styl, ten przepych i odnoszenie się ze swoim bogactwem; próżność to jedna z najgorszych cech naszych czasów. Ludzie z biegiem lat zapomnieli o wielu wartościach, na pierwszym miejscu stawiając pieniądze. Zamienili się w roboty, bez serca. Odruch człowieczeństwa, czy odrobiny serdeczności zniknął gdzieś między ulicami. Właśnie taki obraz rodziny Harris 'ów powstał w mojej głowie; próżni, zadufani w sobie, snobistyczni perfekcjoniści, choć nigdy wcześniej ich nie spotkałam ten dom, aż krzyczał charakterem gospodarzy. Zważywszy na brak samochodów, przestałam przejmować się manierami. Zgrabnie przekroczyłam furtkę i ruszyłam w stronę drewnianych, masywnych drzwi. Przez chwilę wahałam się przed zapukaniem, nie będąc do końca pewna słuszności swoich przekonań. Odwagi Rebel. - przypomniałam sobie słowa Angel i już miałam pewność, że dobrze robię. Knykcie zderzyły się z twardą powierzchnią drewna, syknęłam z bólu zapominając o zranionych miejscach, które powoli zaczynały się goić. Jednak zapomniałam o bólu, gdy usłyszałam tak charakterystyczne kroki, mogłam przysiąc, że to Michael. Sekundy później powłoka lekko się uchyliła, ukazując zmęczoną twarz bruneta. W myślach wzdrygnęłam się na jego wygląd. Zazwyczaj piękne oczy wydawały się przygaśnięte z dużymi worami, nienaturalnie blada twarz i tłuste w całkowitym nieładzie włosy.

- Wpuścisz mnie? – zapytałam.

     Chłopak jakby się otrząsnął zmierzając mnie wzrokiem, usta zacisnął w wąską linie i skinął głową w potwierdzeniu. Wydawało się, że zrobił to z grzeczności, ale strasznie niechętnie. Poczułam się źle z myślą, że mnie tu nie chce. Przekroczyłam próg nie odrywając oczu od jego postawy, wydawał się bardziej przygarbiony, jakby chciał zniknąć , albo zapaść się po ziemię. Brudne dresy i gruba bluza były pogniecione w każdym możliwym miejscu.

- Masz zamiar się odezwać? – walnęłam bez zastanowienia.

   Mike wzdrygnął się przez oschły ton mojego głosu, a ja starałam się zdusić odruchy sumienia.

- Chodź do mnie. – wychrypiał.

    Ton jego głosu był tak cichy i nie pewny. Coraz raz bardziej wątpiłam w zwyczajną chorobę chłopaka. Tak nie wygląda człowiek przeziębiony. Podążyłam za nim po schodach na górę, szedł strasznie powoli, jakby cały każdy ruch sprawiał mu niesamowity ból. Ruchem ręki zaprosił mnie do pokoju, a to co zobaczyłam przyprawiło mnie o zawroty głowy. Miałam ochotę rzucić jakimś ciętym komentarzem na temat pobojowiska, które panowało w pomieszczeniu. Przez zasunięte rolety było jeszcze ciemniej, paliła się jedynie mała lampka na stoliku oświetlając resztę bałaganu. Na ziemi walały się ubrania, książki i puste butelki po napojach. Panowała straszna duchota, ale też było strasznie zimno. Podeszłam do kaloryfera, który okazał się wyłączony, skarciłam Mike, który zdążył usiąść na łóżku i odkręciłam grzejnik na największą temperaturę. Następnie otworzyłam okno, żeby wpuści świeżego powietrza, zaczęłam zbierać śmieć.

- Rodziców nie ma? – upewniłam się.

- Nie. – szepnął.

   Szybko pobiegłam wyrzucić wszystko na dół i chwilę później już zbierałam z podłogi ciuchy układając je w brązowej szafie. Kilka minut później pomieszczenie przypominało to, które znałam. Mój wzrok z powrotem powędrował do bruneta, a mi zmiękło serce. Nie mogłam na niego patrzeć w tym stanie rozsypki. Usiadłam obok i po chwili wahania zgarnęłam go w objęcia. W pierwszych sekundach Mike 'a jakby zamurowało, jednak po chwili się otrząsnął. Wtulił się we mnie z większą siłą, zanurzył głowę w zgięciu mojej szyi. Delikatnie zatopiłam palce w jego włosach, nawet nie przejmując się tym jak tłuste są i głaskałam go po nim.

- Przepraszam. – powiedział owiewając ciepłym oddechem mój kark.

- Jest okay. – szepnęłam. – Głupio mi to mówić ale tęskniłam. – dodałam.

- Ja bardziej. – chrypnął.

   Siedzieliśmy wtuleni w siebie dłuższą chwilę i jakiekolwiek słowa w tym momencie były naprawdę zbędne. Czasem milczenie w obecności drugiej osoby jest naprawdę krępujące, jednak w relacjach gdzie nie potrzeba słów jest coś magicznego. Moment kiedy wystarczy sama obecność jest czymś więcej, przecież to słowa są źródłem konfliktów, a milczenie jedynie źródłem nieporozumień.

Chłopak odsunął się ode mnie z cichym westchnieniem, jakby z obawą o jakiekolwiek pytania z mojej strony, jednak ja nie chciałam pytać. Takie zachowanie potrafi zniszczyć relacje chyba, że to on sam zacznie mówić. Wtedy czułabym się zaszczycona, że jestem dla niego kimś zaufanym ,jednak najpierw musiałam na to zasłużyć.

- Jadłeś kolacje? – zapytałam z troską.

- Nie mam ochoty.

- To nie jest wytłumaczenie.

- Ale ja naprawdę nie jestem głodny. – westchnął.

- Ale naprawdę mnie to nie obchodzi. – przedrzeźniłam go. – Dlatego daj mi chwilę, a Ja już Ci coś przyrządzę. – dodałam z delikatnym uśmiechem.

- Rebel nie musisz. – stwierdził.

- Ale chcę. – odpowiedziałam.

    Przygotowanie posiłku zajęło mi nie więcej, niż piętnaście minut, może i nie byłam wyrafinowanym kucharzem, ale sandwicze i herbatę umiałam zrobić. Ostrożnie wchodziłam po schodach, żeby niczego nie opuścić, czułam dziwną potrzebę zaopiekowania się starszym. Pchnęłam nogą przymknięte drzwi i weszłam do środka, omal nie upuszczając tacy. Michael stał tyłem do mnie, przed szafą, w samym ręczniku i nie chodziło o fakt jak bardzo seksownie wyglądał w tym wydanie. Wyraźne mięśnie pleców, z włosów kapała woda, ale w tym momencie to było nic. Pięć wielkich szram ciągnących się prze szerokość pleców, rany wydawały się świeże i bolesne. Nawet nie wiem kiedy moje oczy zaszły łzami, za często ostatnio płakałam. Chłopak musiał nie zauważyć mojej obecność, bo dość skrupulatnie przeglądał zawartość szafy. Moja ręka automatycznie powędrowała do ust, żeby nie wydać najmniejszego dźwięku. Po cichu odłożyłam tackę na łóżko i wolno podeszłam do Mike, który wciąż był zajęty przebieraniem ubrań. Strasznie niepewnie dotknęłam opuszkami palców jedną z ran, a brunet zesztywniał pod moim dotykiem. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógł tak zranić chłopaka. Po chwili brunet obrócił się do mnie przodem usilnie szukając mojego wzroku, choć z całych sił omijałam tych przeszywających oczu. Widziałam ból wymieszany ze wstydem na jego twarzy, co zabolało także i mnie. Poczułam silne ręce na ramionach, które ścisnęły mnie trochę za bardzo i być może zostaną siniaki, jednak obeszło mnie to.

- Alex proszę Cię, spójrz na mnie. – wychrypiał błagalnie.

   Nie mogłam zareagować inaczej, niż od razu wykonać jego prośbę. Dwa szmaragdy wpatrywały się w mnie z czymś, czego określić nie umiałam. Myślałam, że wcześniej słowa nie mogły wyrazić tego co czułam, w takim razie teraz żadne zachowanie nie pasowało do sytuacji. Tak bardzo jak nie chciałam się odezwać, to musiałam wiedzieć pewną ważną rzecz.

- Kto? – wyrwało się z moich ust.

   Michael nie odpowiedział, teraz to on spuścił wzrok na swoje stopy, wyglądał jak mała spłoszona sarna, która za chwilę ma uciec jak najdalej.

- Michael, proszę powiedz mi. – szepnęłam błagalnie.

   Niepewnie chwyciłam jego dużą dłoń, która w tej sytuacji trzęsła się ze strachu.

- To naprawdę nie jest dobry pomysł. – stwierdził.

- Cholera Mike! Daj sobie pomóc. – warknęłam.

- Ty nie dałaś. – przypomniał.

- To nie to samo. – broniłam się.

- Ależ Layden, to dokładnie to samo. – zaczął łagodnie. – Nie powiedziałaś, bo wstydziłaś się prawdy. Pomyśl, może ja też się wstydzę. – dodał.

- Przede mną nie masz czego.

- Ty też nie miałaś. – odpowiedział.

- Michael zrozum, że to jest inna sytuacja. Tu nie chodzi o mnie. Chodzi o ciebie i to jest teraz ważne. – stwierdziłam spokojnie.

  Wydawało się, że powietrzę było tak gęste i można je było kroić nożem. Pytania bez odpowiedzi zawisły między nami i tworzyły wielką przepaść. Staliśmy naprzeciw siebie, z taką ilością emocji, które mogły zniszczyć wszystko co się wcześniej wytworzyło. Sytuacja wydawała się komiczna. Drobna dziewczyna stała przed pół nagim przyjacielem i próbowała wywrzeć na nim jakąkolwiek presje związaną z tajemnicami i jego życiem. Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, ale to właśnie tak wyglądało. Gdybym nie miała wiedzieć, to nie zobaczyłabym tego wszystkiego. Starałam uśmiechnąć się do przyjaciela, ale wyszedł z tego grymas, pokierowałam nas na łóżko i razem usiedliśmy na krawędzi. Trochę pewniej, niż wcześniej ujęłam dłoń chłopaka i ścisnęłam pocieszająco.

- Cokolwiek powiesz w tym pokoju, nigdy go nie opuści. – zapewniłam.

- Rebel ja naprawdę Ci ufam. – zaczął cicho. – Ale ty już teraz masz mnie za porażkę życiowa i serio nie chcę dawać Ci więcej powodów do takiego myślenia. – dodał smutno.

- Nigdy tak o tobie nie pomyślałam. – zaprzeczyłam.

  Mike obdarzył mnie sceptycznym spojrzeniem, ale jeden z kącików jego ust lekko się podniósł, co roztopiło mi serce.

- Nie musisz kłamać.

- Nie kłamię. – powiedziałam pewnie. – Dobra, może na początku myślałam o tobie jak o snobistycznym dupku, który ma wszystko wyłożone na tacy. – stwierdziłam. – Ale teraz Cię poznałam i wiem jaki jesteś, bynajmniej staram się zrozumieć.

- Alex każda choćby najlepiej prezentująca się rodzina, ma w sobie trochę patologii. – wytłumaczył. – Każde mury skrywają pewne tajemnice, które nie powinny ujrzeć światła dnia. – mruknął.

    Spojrzałam na niego zaskoczona, przez dłuższą chwilę nie wiedzieć co powiedzieć. Nigdy nie spodziewałam się takich słów z jego ust. Myślałam, że z kimś się pobił, albo że ktoś go napadł, jednak nigdy nie pomyślałabym, że coś tak złego mogło się wydarzyć w tym domu. Gdzieś w środku miałam ochotę skrzywdzić jego rodziców, naprawdę nie obchodziło mnie który podniósł na niego rękę. Rozumiem dużo, naprawdę dużo rzeczy, jednak nigdy nie zrozumiem jak można bić własne dziecko.

- Nie rozumiem za co oberwałeś? – powiedziałam zdziwiona.

   Chłopak zwiesił swój wzrok, a ja wiedziałam, że nie powinnam mówić tego na głos. Choć gdzieś w środku czułam, że to może mieć coś wspólnego ze mną. Wiedziałam, iż nie wszystko kręci się wokół mnie, ale to przeczucie nie dawało mi spokoju. Do tego chłopak jeszcze bardziej się zdystansował, nieświadomie dawał mi do zrozumienia, że akurat ja nie powinnam wiedzieć. Przytuliłam się do chłopaka, żeby dodać mu pewności siebie, ten sam z siebie objął mnie ramieniem.

- Nie musisz mówić, jak nie chcesz. – stwierdziłam.

- Uważam, że pewne tajemnice powinny być powiedziane głośno. – westchnął.

    Spojrzałam na niego z wielka dumą, mógł by być autorytetem dla wielu. Wykazał się dorosłością i wielkim zaufanie, a przede wszystkim odwagą. Odwagą nie jest skakanie z wielkich wysokości, czy upijanie się na umór; odwaga jest wtedy kiedy robisz coś więcej, niż myślałeś, że możesz, niż kiedykolwiek podejrzewałeś, że jesteś w stanie. Spokojnie czekałam, aż Mike kontynuuje, bez żadnej presji i natrętnych spojrzeń. Powie jak będzie gotowy.

- Wiesz Rebel, nie wszystko jest takie proste, jak wydawać się może. – zaczął ze wzrokiem utkwionym w nasze złączone ręce. – Wiem, że nigdy nie mówiłem o swojej rodzinie, chyba nie chciałem psuć tego obrazu, który sama wytworzyłaś. Z drugiej strony, może się bałem twojej reakcji. Rebel nie wiem co mogę powiedzieć, to nie jest jakaś interesująca historia. – uprzedził. – Ojciec rozwiódł się z matką jak miałem zaledwie cztery lata, nie za dobrze ją pamiętam, ale ojciec mówi, że nie chciała utrzymywać, żadnych kontaktów. Jak miałem siedem lat zrozumiałem, czemu odeszła. – mówił już znacznie ciszej.

- Nie śpiesz się. – szepnęłam.

    Chłopak przeniósł na mnie swoje zamglone przez wspomnienia oczy i lekko się uśmiechnął, może i był to wymuszony uśmiech, ale był.

- Ojciec jest świetnym aktorem. – kontynuował. – Poza domem przykładny szef wielkiej firmy, kochający ojciec i zraniony mężczyzna po związku. Jednak w czterech ścianach jest potworem bez krzty uczuć. – stwierdził. – On ma swoje chore zasady, ostatnio było dobrze, bo praktycznie nie było go w domu, jednak.- powiedział z wahaniem, ale nie do kończył.

- Ostatnio byłeś nieostrożny. – powiedziałam za niego.

- Można tak powiedzieć. Po prostu sam mu się podłożyłem, byłem sam w domu, a on miał wrócić o wiele później, więc byłem w kuchni w samych dresach, a on zauważył tatuaż. – wyszeptał ledwo słyszalnie.

    Poczułam jakbym dostała czymś ciężkim w twarz, gdybym stała to bym się przewróciła. Wiedziałam, czułam to; to moja wina. Namówiłam go, a on poniósł konsekwencje. Utkwiłam spojrzenie w swoich kolanach, które wydawały się teraz strasznie interesujące, ja po prostu nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, poczucie winy mnie przytłoczyło.

- Alex, spójrz na mnie. – rozkazał.

    Nie zareagowałam, tylko wzięłam swoją rękę z jego uścisku i przejechałam nią po twarzy, ten pokój i wydarzenia wydawały się tak odległe, jakbym nie brała w nich udziału.

- Motylku proszę spójrz na mnie. – szepnął błagalnie. – Musisz wiedzieć, że to nie twoja wina, nie masz w tym nic wspólnego. – dodał pewnie.

- Ja Cię tam zaprowadziłam. – stwierdziłam przenosząc na niego wzrok.

- Alex ja już dawno chciałem ten tatuaż, ty mi tylko pomogłaś. – wytłumaczył.

- Właśnie! Co oznacza ten kompas? – zapytałam.

- Dobra zmiana tematu. – zaśmiał się.

- Cieszę się że mi powiedziałeś. – mówię z uśmiechem. – Naprawdę podziwiam Cię, wykazałeś się prawdziwą odwaga mówiąc mi o tym. Jednak uważam, że temat został skończony, bo nie jesteś osobą, która chce słuchać jak bardzo mi przykro, bo nie jest. Jestem zła i mam ochotę go skrzywdzić, ale nie będę Cię pocieszała. Jednak zawsze wydawało mi się, że warunkiem człowieczeństwa jest choć odrobina współczucia. – dodałam.

- Nigdy bym tego nie chciał.

- Wracając co z kompasem?

- Kto powiedział, że piekło jest pod ziemią? – zapytał retorycznie.

   Nie potrzebowałam więcej wyjaśnień, sama mam ich zbyt dużo, żeby nie pojąć takiego znaczenia i to w taki dzień jak ten. Wydarzyło się dziś zbyt dużo rzeczy by mówić coś więcej. Dzięki temu wyznaniu między nami już nigdy nie będzie tak samo, już zawsze patrząc na niego będę widziała odważnego młodego mężczyznę, który jest bardzo silny, a przede wszystkim dobry. Wiem, że gdyby Mike chciał się bronić to by to zrobił, ale on nawet dla tego bezdusznego człowieka jakim był jego ojciec miał szacunek, którego ja nie miałam. Podziwiam go.

_____________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top