Rozdział 24. Hogsmeade i Węgielek

– To dopiero początek roku, a ja już mam dość – jęknęła Kate. – Czemu nikt nie rozumie, że moja głowa jest jeszcze na wakacjach?

– Muszą pędzić z materiałem, na wypadek, gdyby powtórzyła się sytuacja z zeszłego roku – odparła Emma, która szła obok niej tajnym przejściem.

– Słyszałem, że Penelope Clearwater miała specjalny egzamin w wakacje – dodał Dante, idący za nimi. – Reszcie odpuścili, bo nasze egzaminy nie są jeszcze takie ważne.

– A ty skąd to wiesz? – zapytała Kate.

– Ludzie gadają. – Dante wzruszył ramionami. – Nie wiedziałaś o tym? Przecież Penelope chodzi z twoim bratem.

– Ostatni raz się do niego odezwałam... Nie pamiętam kiedy, ale było to dawno – odparła.

– Lisa też przyjdzie? – zapytała Emma i poprawiła torbę z książkami. Zamierzali razem odrobić lekcje w Dziupli.

– Szyje w dormitorium. Rodzice kupili jej maszynę do szycia i praktycznie się z nią zrosła – odpowiedział Dante. – A Julien?

– Dostał szlaban od Snape'a.

– A Brooke?

– Nie widziałam jej od obiadu – odparła Kate, wzruszając ramionami.

– Czyli będziemy tu tylko we troje – podsumowała Emma. Jakże się myliła.

Brooke siedziała skulona w kącie, schowana za długą kurtyną własnych włosów, które przybrały czarny kolor. Przed nią leżał talerz pełen ciastek, a jedno z nich jadła tak powoli, jakby stanowiło to dla niej wysiłek. Kate dostrzegła też cały stos zużytych chusteczek.

– Brooke, wszystko w porządku? – zapytał Dante, kucając przy kulce nieszczęścia, która ewidentnie była ich przyjaciółką.

– Oliver dał mi kosza – powiedziała bez wyrazu. Jej włosy wróciły do normalnej długości i przybrały odcień leśnych jagód.

– Kretyn – oznajmiła Emma i mocno przytuliła Gryfonkę.

– Przykro mi, Brooke – powiedziała Kate, siadając na podłodze.

– To na pewno przez stres. Nie chciał mi robić nadziei na wielką miłość, kiedy jest tak zaangażowany w Quidditcha. – Brooke pociągnęła nosem.

– Z pewnością tak było – pocieszyła ją Emma, jednak jej wyraz twarzy dawał jasno do zrozumienia, co naprawdę o tym wszystkim sądziła.

– Może nie jesteście sobie pisani – zasugerował nieśmiało Dante.

Brooke spiorunowała go wzrokiem. Jej włosy zapłonęły szkarłatem.

– Jak to nie jesteśmy?!

Dante schował się za Emmą.

– W sensie w szkole! – uspokoiła ją Kate. A przynajmniej próbowała. – No, wiesz, nie każdemu pisany jest szkolny romans! Chyba. Nie znam się na tych sprawach.

Brooke ochłonęła.

– Może macie rację... Może Oliver zakocha się we mnie w przyszłości. Spotkamy się kiedyś i zrozumie, że nieświadomie ignorował iskrzenie między nami.

Kate wymieniła znaczące spojrzenia z Emmą i Dantem. Zakochana Brooke zdecydowanie różniła się od tej, którą znali i kochali. Pogrążała się we własnych urojeniach. Może wszyscy, którzy się zakochują, tacy są. Kate nigdy się jeszcze nie zakochała, więc nie umiała tego stwierdzić. Choć skoro zakochany Percy zachowywał się dziwnie, to może jej teoria była słuszna...

Gdy w końcu Brooke uspokoiła się na dobre, wszyscy zabrali się do odrabiania lekcji. Kate przyniosła ze sobą także książkę z biblioteki. Chciała poszukać porządnego zaklęcia ochronnego dla Sir Oswalda. Po tym, jak niedawno Krzywołap ścigał Parszywka po całej wieży Gryffindoru, bała się o swoją ropuchę. Co prawda Sir Oswald zdawał się wzbudzać w rudym kocurze respekt, ale ostrożności nigdy za wiele. Zwłaszcza że Hermiona trzymała Krzywołapa w ich dormitorium – co dla Kate było wręcz osobistą obrazą. Nie lubiła tego zwierzaka. Szczególnie przerażające (i zarazem interesujące) było to, że Krzywołap wyraźnie był inteligentny i rozumiał ludzi. Wiele razy sprawiał takie właśnie wrażenie. Przez chwilę Kate nawet podejrzewała, że może być animagiem, a może nawet Syriuszem Blackiem w przebraniu (w końcu czarownica z Magicznej Menażerii mogła kłamać, mówiąc, że nikt tego kota nie chciał od bardzo dawna). Stwierdziła jednak, że żaden czarodziej nie wczułby się w rolę tak bardzo, by jeść pająki.

Samej Hermiony też ostatnio miała dość. Dziś Lavender dostała list od rodziców, że jej ukochanego króliczka Albinka zabił lis. Ona i Parvati powtarzały, że przepowiednia profesor Trelawney się spełniła – to, czego się najbardziej się boisz, stanie się szesnastego października. Hermiona, zamiast pocieszyć koleżankę i ją wesprzeć, gdy zalewała się łzami, zaczęła negować to, że nauczycielka Wróżbiarstwa przewidziała śmierć Albinka. W końcu Lavender rzekomo nie mogła obawiać się śmierci króliczka, skoro był jeszcze malutki. Kate na to odparła, że to normalne obawiać się śmierci ukochanego zwierzaka, gdy nie ma cię w domu. Dodała też, że Hermiona jest po prostu pozbawiona empatii. Przez cały dzień się do siebie nie odzywały.

Ostatnio wszystko zdawało się nie takie, jak trzeba...

🥧

– Hej, a... chcesz iść razem do Hogsmeade? – zapytał Dante.

Razem szli poszukać Węgielka. Już od jakiegoś czasu regularnie wychodziła na błonia, żeby nakarmić zbłąkanego psa. Chował się w różnych miejscach i wszystko wskazywało na to, że nikt inny go dotąd nie widział. Powiedziała o psie tylko swoim przyjaciołom. Dotąd nie miała czasu, by wspomnieć o nim Ronowi czy Harry'emu. Hermionie nie powiedziałaby o niczym, bo od razu wszczęłaby alarm. A Węgielek musiałby radzić sobie sam...

– Pewnie! Zresztą Julien wisi mi piwo kremowe, więc pójdziemy wszyscy razem.

– A... no tak, faktycznie.

Węgielek znów schował się pod trybunami. Jego czarna sierść sprawiała, że w cieniu był wręcz niewidoczny. Tylko błyszczące oczy, które uchylił na dźwięk kroków Kate, sprawiały, że można było dostrzec jego sylwetkę.

Węgielek zawarczał, gdy Dante zaczął się zbliżać za Kate.

– Spokojnie, to mój przyjaciel. Nic ci nie zrobi, prawda, Dante? – Kate spróbowała uspokoić psa. Widziała, że się bał i najwyraźniej tylko ją akceptował.

– Przychodzę nieuzbrojony – oświadczył Dante, unosząc ręce do góry. I faktycznie tak było, gdyż zapomniał o różdżce. Często mu się to zdarzało.

Węgielek się uspokoił, ale nadal łypał na chłopaka nieufnie. Najwyraźniej ktoś go kiedyś skrzywdził.

Kiedy Węgielek zajął się pałaszowaniem kurczaka, Kate zapytała Dantego:

– Myślisz, że w Hogsmeade natrafimy na ślad Johna?

– No nie wiem. Czy w Halloween ludzie nie będą poprzebierani?

– Dante, tutaj to Noc Duchów, nie Halloween. Czemu ludzie mieliby się przebierać?

– No, u nas głównie dzieciaki się przebierają. Chodzą od drzwi do drzwi w kostiumach i proszą o cukierki. Sam tak chodziłem z Lisą. Wy tego nie robicie?

– Nie... Chociaż brzmi to zabawnie. Ale fakt, John mógł się przebrać. Powinniśmy być czujni.

– Oby chociaż uczta w tym roku przebiegła spokojnie – mruknął Dante. – Na pierwszym roku troll, na drugim otworzono Komnatę Tajemnic... Co dalej? Black się włamie do zamku?

– Nie bądź śmieszny, Dante – zaśmiała się Kate. – Wszyscy będą wtedy na uczcie, dormitoria zostaną puste. Zresztą Harry jest stale pod czyjąś opieką. Wydaje mi się, że ostatnio nawet duchy go śledzą.

– A idzie z nami do Hogsmeade? No wiesz, tam może być trochę niebezpiecznie. Dementorzy pilnują zamku, nie wioski.

– Jego... To znaczy, nasze wujostwo nie podpisało mu zgody, więc McGonagall powiedziała, że nie może go puścić. Chciałam podrobić mu podpis, ale Harry już powiedział, że nigdy by się nie zgodzili na żadną wycieczkę. To idiotyczne, że do tego potrzebuje jakiegoś świstka, a jakoś na szlaban w Zakazanym Lesie żadna zgoda potrzeba nie była – prychnęła Kate.

– Coś w tym jest... Um, Kate, twój pies chyba chciałby jeszcze.

Węgielek trącał ją pyskiem, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Kate pogłaskała go, tłumacząc, że nie ma więcej jedzenia. Przynajmniej nie musiała się już obawiać pcheł. Wykąpała Węgielka tydzień temu, gdy miała pewność, że nikt jej nie zobaczy. Podkradła środek na robactwo od współlokatorki Ginny (za pośrednictwem młodszej siostry), dzięki czemu Węgielek był wolny od szkodników.

Polubiła tego psiaka. Był duży i wyglądał groźnie, ale okazał się równie dużym słodziakiem co Kieł – pies Hagrida. Miała nadzieję, że wkrótce się usamodzielni. Może i nie była w stanie go regularnie i porządnie karmić, ale Węgielek wyglądał znacznie lepiej niż w dniu, w którym go znalazła. W jej towarzystwie także czuł się pewniej. Żałowała, że nie mogła wziąć go ze sobą do zamku, ale wiedziała, że nie znajdzie odpowiedniego wyjaśnienia jego obecności. Osoby, które miały psy zobowiązywały się do dbania o nie. Zresztą każdy psi chowaniec w Hogwarcie przypominał wielkością wyrośniętego królika. Węgielek nie pasował do tego opisu. A gdyby wyjaśniła, że chce się nim zająć, prawdopodobnie zostałaby ukarana za ukrywanie obecności psa na terenie szkoły. Jakby nie mogła po prostu z dobroci serca zaopiekować się bezdomnym zwierzakiem! Do Hagrida też nie mogła go zabrać – Węgielek wzbraniał się przed odwiedzinami u gajowego, choć Kate usilnie usiłowała wytłumaczyć psu, że Hagrid byłby w stanie o niego dobrze zadbać. Próbowała wyjaśnić, że to jej przyjaciel i nawet muchy by nie skrzywdził. Węgielek szybko zaczynał się wycofywać, więc Kate przestała próbować.

Kolejny problem na jej głowie...

🥧

Harry został w zamku – był chyba jednym z niewielu uczniów, którzy nie skorzystali z możliwości wyjścia. Kate było go strasznie żal. Rozważała, czy powiedzieć mu o ukrytym przejściu w garbie jednookiej wiedźmy, które prowadziło prosto do Miodowego Królestwa. Ale Hermiona miała trochę racji, gdy mówiła, że to dobrze, że Harry zostaje w szkole. Tam chociaż był bezpieczny.

Kate obiecała sobie, że mu powie. Powie, a jeśli będzie trzeba, to pokaże mu Mapę Huncwotów. To niesprawiedliwe, że przez Dursleyów Harry był odcięty od tak wielu wspaniałych rzeczy. Ale najpierw chciała się rozejrzeć. Syriusz Black był na wolności, kto wie, gdzie znajdował się teraz. Musiała przyjrzeć się Hogsmeade, upewnić się na własną rękę, że to miejsce jest bezpieczne. I wpaść na dobry pomysł ukrycia Harry'ego. Peleryna niewidka mogła im utrudnić swobodne wyjście, potrzebny był inny plan.

A na razie zamierzała cieszyć się wspólnym wyjściem z przyjaciółmi.

– Na kogo jeszcze czekamy? – spytał Julien, rozglądając się wokół. Nauczyciele prowadzili ich w ślimaczym tempie, rozglądając się wokół.

– Na Lisę, matole! – Brooke rzuciła mu pełne irytacji spojrzenie.

– Już jestem! – Lisa wybiegła z zamku i zaczęła gonić grupę. Miała na sobie piękną sukienkę o żółtym kolorze, której spódnicę ozdobiła złotymi koralikami i sztucznymi stokrotkami. Podobne kwiatki zdobiły jej sięgającą jedynie do talii kurtkę i dobierany warkocz przerzucony przez ramię. Szalikiem w barwach Hufflepuffu obwiązała szyję, a słoneczne tenisówki kontrastowały z szarymi podkolanówkami.

Kate wybałuszyła oczy.

– Lisa... ty to zrobiłaś? To wszystko? – zapytała.

– Tak! – Dziewczyna wręcz promieniała. – Podoba wam się?

– Wyglądasz naprawdę ładnie – skomplementował ją Dante.

– Dzięki. – Lisa się zarumieniła.

– Rany, jeśli takie rzeczy tworzysz na zwykłe okazje, to aż nie umiem sobie wyobrazić, co byś zrobiła na jakiś bal czy coś – powiedziała Brooke.

– Kwiatki to nie mój styl, ale zdecydowanie nosiłabym wszystko, co zrobisz – zadeklarowała się Emma.

– Ja też! – dodała Kate. – Jesteś niesamowita!

– Kochani jesteście! Wiecie, zawsze chciałam otworzyć swój sklep jak Madame Malkin – przyznała nieśmiało. – Ale mam dopiero trzynaście lat, muszę jeszcze sporo się nauczyć. Na to wszystko poświęciłam mnóstwo czasu... I brakuje mi już miejsca w szafie, a w kufrze też tyle nie mieszczę bez magii... Może mogłabym uszyć coś dla was?

– To właśnie sugerowały – zauważył Julien. Dante trzepnął go w głowę. Było to nie lada wyczynem, jako że Julien był dość wysoki.

– Może coś eleganckiego... – myślała na głos Lisa. – Jakie są wasze ulubione kolory?

– Różowy! – odparła szybko Kate. Ten kolor nosiła dość rzadko, jako że nie zawsze wyglądała w nim korzystnie, ale kochała róż ponad wszystko. Nawet teraz miała na sobie jasnoróżową bluzę – choć nie pasowała do czerwono-żółtego szalika.

– Granatowy – powiedziała Emma.

– Lubię czerwony, ale nie wiem, czy to mój ulubiony – bąknęła Brooke. Dziś jej włosy były ciemnozielone i bardzo krótkie.

– A nasze ulubione kolory? One cię nie ciekawią? – zapytał Julien.

– Przy chłopakach nie ma żadnego wyzwania z projektowaniem. Wszyscy i tak ubieracie się w to samo i w te same kolory – odparła Lisa z prostotą.

Dante i Julien natychmiast zaczęli bronić swojego męskiego honoru. Nie szło nie zauważyć, że obaj mieli na sobie podobne swetry w niemal identycznym odcieniu beżu oraz dżinsy o takim samym kroju. Nawet tenisówki niczym się od siebie nie różniły poza układem sznurowadeł. Ich argumentem w długiej dyskusji był fakt, że nikomu nie chce się wysilać przy tworzeniu męskich ubrań. Ale nie, nie ubierali się tak samo. Ich zdaniem.

Ich pierwszym przystankiem było Miodowe Królestwo. Kate starała się nie szaleć przy zakupach, jednak zawsze była w tej kwestii dość impulsywna – mimo świadomości, że jej kieszonkowe jest bardzo niewielkie. Prócz kilku słodkości dla siebie wzięła też kilka drobiazgów dla Harry'ego. Liczyła, że choć w ten sposób go pocieszy.

Zaraz po wypełnieniu szkolnych toreb łakociami Kate i jej przyjaciele wybrali się do sklepu Zonka. Dante, Julien i Brooke z entuzjazmem buszowali wśród półek, podczas gdy Emma i Lisa spokojnie im się przyglądały. Kate z kolei przyszła po konkretną rzecz.

Jej starsi bracia nie zapomnieli o długu, jaki u nich zaciągnęła przed misją odbicia Harry'ego. W szkole było dość nudno, dlatego Kate obiecała, że doprowadzi do draki, o której usłyszy cała szkoła. Wiedziała, że narazi się na szlaban, jednak jej bracia mieli na nią prawdziwego haka. Nie chciała, by zdjęcia z jej dzieciństwa w setkach kopii walały się po Hogwarcie. Już i tak miała szczęście, że odjęli część tego długu po sytuacji z Egiptu, gdzie zamknęli ją w sarkofagu.

Pomysł dopiero rodził się w jej głowie. Jeszcze nie wiedziała, JAK to zrobi, ale wiedziała, że wiele osób to wkurzy. Musiała tylko doprowadzić do tego, że dwie znienawidzone przez nią osoby na pewno się na to złapią...

Kupiła to, po co przyszła, starając się wyglądać dyskretnie. Nie chciała, by ktoś ze szkoły widział, jak kupuje TO COŚ i potem połączył ją z TYM, co zamierzała zrobić. Fred i George zawsze byli podejrzani, bo nie kryli się z zamiłowaniem do dowcipów. Ona musiała się kryć z niecnymi zamiarami. Na szczęście umiała sprawiać tak niewinne wrażenie, jak tylko mogła urocza trzynastolatka o słodkim uśmiechu.

Nie pierwszy raz próbowała piwa kremowego, na które wybrali się później, ale ten słodki napój smakował zupełnie inaczej z kufla w Trzech Miotłach niż ze szklanej butelki. I nie było nic lepszego niż spędzenie takiego dnia z przyjaciółmi. Przy nich czuła się jak w domu.

🥧

– Co tam się dzieje? – zapytała Ginny.

Wszyscy wracali ze świątecznej uczty. Kate spędziła ten wieczór głównie w towarzystwie Brooke, młodszej siostry i bliźniaków. Teraz wszyscy stali w tłumie, który zebrał się przed obrazem Grubej Damy.

– Może ktoś zapomniał hasła? – zasugerowała Kate i na wszelki wypadek krzyknęła, podobnie jak wiele innych osób, podpowiadając tym potencjalnemu zapominalskiemu.

– Georgie, możesz mnie podsadzić? – zapytała Charlotte nazywana Charlie.

Kate obawiała się, że po otrzymaniu przez nią tytułu prefekta bliźniacy definitywnie zakończą swoją znajomość z dziewczyną, ale ich przyjaźń wciąż trwała. Fred i George nadal trzymali się z bliźniaczkami Drake – Charlie, która była w Gryffindorze oraz Maddie, którą przydzielono do Slytherinu.

George podsadził Charlie, która objęła go wokół szyi. Dziewczyna wyjrzała ponad tłum, po czym zeskoczyła z pleców George'a na ziemię. Jej blond włosy częściowo opadły jej na twarz.

– Gruba Dama zniknęła. Jej portret jest rozszarpany.

– Że co?! – Brooke wytrzeszczyła oczy.

– Kto mógł to zrobić? – zapytała Ginny, zaciskając drobne piąstki. Była gotowa pomścić strażniczkę ich wieży nawet bez użycia różdżki.

W pewnym momencie ktoś przyprowadził nauczycieli. Percy, o ile Kate dobrze widziała. Profesor McGonagall i profesor Lupin towarzyszyli dyrektorowi, uspokajając uczniów. Profesor Dumbledore, który zaszczycił ich swoją obecnością, szybko zorientował się w sprawie. To wtedy Irytek, ich szkolny poltergeist, przestał się śmiać nad głowami zniecierpliwionego tłumu i niemal pokornie wyjaśnił, że portret Grubej Damy zniszczył nie kto inny niż Syriusz Black, który chciał się dostać do wieży Gryffindoru. Gruba Dama odmówiła, gdyż nie miał hasła i uciekła. Black po ucieczce z Azkabanu musiał być pozbawiony poczucia czasu i najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że wszyscy byli na uczcie z okazji Święta Duchów.

Wszyscy wpadli w panikę. Syriusz Black znalazł sposób, by przechytrzyć dementorów i włamać się do zamku. Pokazał też, jakim nieobliczalnym szaleńcem jest. Kate coraz bardziej się go obawiała. Nawet w Hogwarcie nie mogli być już w pełni bezpieczni.

Tej nocy uczniowie ze wszystkich domów mieli spać w Wielkiej Sali. Profesor Dumbledore zapewnił im fioletowe śpiwory, jednak wszyscy Gryfoni zmuszeni byli do spania w tym, co mieli na sobie, jako że nie pozwolono im wejść do swoich dormitoriów. Prefekci pilnowali Wielkiej Sali na zmiany, podczas gdy nauczyciele przeszukiwali zamek i wszystkie znane im tajne przejścia. Black musiał użyć któregoś z nich! Kate jednak nie miała ze sobą Mapy Huncwotów. Głupia, głupia, głupia! Gdyby tylko coś ją tknęło, żeby zabrać ją ze sobą, teraz mogłaby spróbować sprawdzić, czy Black nadal nie znajdował się na terenie zamku. Mapa jednak nadal znajdowała się pod jej materacem, we wnęce w ramie łóżka, którą sama zrobiła.

Gdyby tylko Percy nie uparł się, by pilnować szczególnie tego miejsca, gdzie rozłożyła się z Harrym, Ronem, Hermioną oraz Ginny, może zdołałaby się wymknąć. Choć oczywiście nadal pozostawał problem innych prefektów. Co ona by dała za zaklęcie niewidzialności... Może zdołałaby złapać Blacka samodzielnie?

Natychmiast skarciła się za tę myśl. To było coś, na co mógłby wpaść Harry, najbardziej narwany Gryfon świata. To przez to pakował się w kłopoty. Ona chciała być tą rozsądniejszą z rodzeństwa. Nie mogła sama szukać nieobliczalnego mordercy. A na pewno nie bez konkretnego planu. Ale co mogła zrobić? Nie potrafiła nawet znaleźć mugola, któremu pozwoliła się wymknąć! Jeśli Little zdołał wykiwać ją, Juliena i całą resztę, to jak miała sobie poradzić z czarodziejem, który dał radę uciec z Azkabanu?

Tej nocy nikt z grona pedagogicznego nie natrafił na choćby ślad Blacka. Mężczyzna pojawił się znikąd i wyparował. Był sprytny. Na pewno użył przejścia, o którym nie wiedzieli nauczyciele. Musiał je znać, podobnie jak Kate czy bliźniacy, którzy wiele godzin spędzili na studiowaniu Mapy Huncwotów. A to znaczyło, że tylko oni mogli go schwytać.

Następnego dnia Kate dokładnie sprawdziła mapę. Nie natrafiła na choćby najmniejszy ślad po Blacku. Co gorsza, po wyjściu na błonia nie mogła znaleźć Węgielka. Szukała we wszystkich stałych kryjówkach, ale pies po prostu zniknął. Zaczynała się martwić.

🥧

Od czasu ataku na Grubą Damę w szkole zwiększono bezpieczeństwo. Zatrudniono dziesiątki strażników, a obraz strażniczki Gryfonów został oddany do naprawy. Zastąpił ją drobny Sir Cadogan ze swoim pulchnym kucykiem, który stale wyzywał ludzi na pojedynek i wymyślał bzdurne hasła. Kate nawet nie liczyła chwil, w których Brooke groziła rycerzowi, klnąc jak marynarz na bezludziu, gdy ten kolejny raz w ciągu dnia zmienił hasło.

Kolejna taka potyczka miała miejsce zaledwie chwilę temu i Kate była padnięta. Usiadła na parapecie pełnym szkarłatnych poduszek i przycisnęła czoło do szyby. Póki była bezpieczna, nie bała się tej wysokości. A widok jesiennych błoni był zachwycający. Po chwili obok niej usiadł Fred.

– Co tam, siostra? Nudzi ci się? – zapytał.

– Tak jakby. A gdzie George? Zgubiłeś go?

– Gorzej. Zostałem porzucony! – powiedział Fred dramatycznym tonem. – Farciarz jest na randce – dodał i wskazał na widok za oknem.

Kate ponownie przycisnęła twarzy do szyby. Fred zrobił to samo. Z pewnością wyglądali idiotycznie, ale cóż zrobić, gdy sylwetka George'a była taka malutka? Dziewczyna obok niego miała jasne, długie włosy i szalik Gryffindoru na szyi.

– Czy to... Charlie? – zdziwiła się.

– No nie gadaj, że nie zauważyłaś, jak kręcą ze sobą.

– Myślałam, że to raczej ty się zejdziesz z Maddie. Zawsze flirtujecie ze sobą – palnęła bez zastanowienia.

– To ona ze mną flirtuje – poprawił ją. – Jestem w końcu wyjątkowo atrakcyjny.

– George tak samo.

– Nie traktuj nas jak jednej osoby – prychnął Fred.

– No tak. George jest zabawniejszy.

– O, ty!

Fred zaczął ją łaskotać. Torturował ją w ten sposób tak długo, aż łzy pociekły jej z oczu. Przerwał dopiero, kiedy na horyzoncie pojawił się Percy, który był doskonałą następną ofiarą. Dopiero wtedy Kate na spokojnie zaczęła się oswajać z myślą, że już trzeci z jej braci ma dziewczynę. Pomyślała, że to dobrze. Bardzo lubiła Charlie i naprawdę pasowała do George'a. Podobnie jak on była tą odrobinę spokojniejszą bliźniaczką, a ze swoim zdrowym rozsądkiem i odpowiedzialnością, które zagwarantowały jej tytuł prefekta, była idealną partnerką dla brata Kate. Fred jednak na pewno musiał się poczuć nieco zraniony, gdy jego przyjaciółka i jego brat zaczęli się spotykać. W końcu to oznaczało, że oboje będą spędzać więcej czasu tylko we dwoje.

Wszystko się zaczynało zmieniać. A kolejna zmiana w życiu Kate miała nadejść kolejnego ranka.

Była sobota, więc Kate mogła spać do późna. Wszyscy na pewno byli już na śniadaniu, jednak nie bała się, że przegapi posiłek. Jej przyjaciele przywykli do tego, że zdarzało jej się zaspać, dlatego w takich sytuacjach zawsze mogła liczyć na ratunek czy to od Rona, czy to od Brooke.

Dziś wyjątkowo nie chciało jej się wstawać. Poprzedniego dnia do późna odrabiała lekcje. Co prawda nie robiła tego tak długo, jak Hermiona, ale jednak. Poza tym czuła się tak dziwnie i... mokro. W dodatku po kolejnych minutach wylegiwania się w łóżku zaczęło ją boleć podbrzusze, jakby ktoś ściskał jej wnętrzności.*

Podniosła się z myślą o tym, by iść do skrzydła szpitalnego. Może była chora? Czuła się strasznie. Odrzuciła kołdrę, po czym wrzasnęła przerażona widokiem krwi na prześcieradle.

To wtedy do pokoju weszły Brooke i Hermiona z Krzywołapem na rękach.

– Co się stało? – zapytała natychmiast Hermiona, sadzając kota na swoim łóżku. Była zaniepokojona.

– I-idźcie po Madame P-p-pomfrey! Ja chyba umieram! – Kate poczuła, jak łzy zbierają się w jej oczach.

– Katie, nie umierasz. To tylko miesiączka – uspokoiła ją Brooke, siadając na łóżku obok niej. Jednym zaklęciem wywabiła krew z prześcieradła.

– Mie-co?

Brooke przewróciła oczami.

– Miesiączka, okres, ciotka, po prostu ten czas w miesiącu. No wiesz, leci krew i boli cię brzuch.

– Ale czemu to się dzieje?! – Kate nic z tego nie rozumiała. No jeszcze jej jakiejś misiaczki do szczęścia potrzeba! Mało to miała problemów?

– Bo stajesz się kobietą – odparła Hermiona tonem znawczyni. – Wszystkie przez to przechodzimy. Ciało przygotowuje się, żebyś kiedyś mogła mieć dzieci.

– Dzieci?! – Kate była przerażona. – Mam tylko trzynaście lat!

– No, trochę późno ci się zaczęło – uznała Brooke. – Mnie dopadło jakieś trzy lata temu, jeszcze zanim poszłam do Hogwartu. Ale też myślałam, że umieram. Matka mnie nie ostrzegła i tylko dała środki higieniczne.

– Pójdę do Madame Pomfrey – zaoferowała się Hermiona.

Szkolna uzdrowicielka przyszła kilka minut później. Po chwili gderania, że to już kolejna histeryzuje, jakby obudziła się bez nogi albo ręki, kobieta wyjaśniła jej, jak będzie musiała sobie od tej pory radzić samodzielnie. Dała potrzebne środki, eliksir przeciwbólowy i gorącą czekoladę.

Po kilku dniach miesiączka odeszła, zgodnie z zapewnieniami Brooke. Było to jednak straszne doświadczenie. Na samą myśl, że to będzie się powtarzać co (najpewniej) miesiąc i to przez wiele długich lat, robiło jej się słabo. Nie mogła uwierzyć w to, że kiedyś do tego przywyknie. Nie rozpamiętywała jednak tych strasznych kilku dni, gdy wreszcie nadszedł pierwszy mecz Quidditcha w tym sezonie.

Slytherin użył ,,kontuzji" Malfoya, która trwała już prawie dwa miesiące, by wycofać się z meczu i zamienić miejscem z Hufflepuffem. W efekcie Gryffindor trafił na zupełnie innego przeciwnika, niż Wood zakładał, planując ich strategię.

Deszcz strasznie zacinał. Żeby nie trzymać różdżki w górze przez tyle czasu, Kate włożyła na siebie płaszcz przeciwdeszczowy. Żółty kaptur ochraniał jej głowę przed ulewą. Jej przyjaciele także starali się chronić przed deszczem. Wszyscy chcieli obejrzeć mecz mimo pogody.

– W taką ulewę nie powinni grać – mruczała pod nosem Kate, gdy usiedli w najwyższym rzędzie. Wszystkie niższe były pozajmowane.

– No, mogli przełożyć mecz na przyszły tydzień – zgodził się Dante.

Obok nich toczyła się inna rozmowa.

– Cholerny Malfoy. Przez niego będziemy teraz grać ze Slytherinem! – Emma była strasznie naburmuszona. Na szczęście mokre szkła nie pogarszały jej nastroju. Przed wyjściem ona i jej brat stuknęli w swoje okulary, rzucając Impervius, by odepchnąć od soczewek krople deszczu.

– Nie martw się, Emmie, rozwalimy ich – pocieszył ją Julien. – Będę bronić naszej pętli jak własnej fryzury. A ty na pewno zdobędziesz masę punktów.

Z kolei po drugiej stronie rozlegały się krzyki.

– Naprzód Gryffindor! – wrzeszczała Brooke, wymachując transparentem.

– Dalej, Cedrik! Pokaż im! – Lisa wręcz przekrzykiwała przyjaciółkę, zagrzewając do gry swojego kuzyna, który w tym roku awansował na kapitana drużyny. Diggory był ścigającym, podobnie jak Harry. Jednak okrzyki Lisy mogły sprowadzić na nią gniew kibiców Gryffindoru, jako że to w jego sektorze wszyscy się umieścili.

Kate obserwowała grę, dopóki nie zauważyła czarnej postaci idącej wzdłuż najwyższego rzędu. Czarny pies usiadł na ławce i obserwował mecz.

Węgielek!

Kate wyminęła dwoje Krukonów, żeby podejść do psa. Sierść Węgielka była cała mokra. Dziewczyna użyła swojej różdżki, by stworzyć parasolkę i ochronić psa przed deszczem. Węgielek zamerdał ogonem i trącił ją pyskiem. Ewidentnie cieszył się z jej obecności. I najwyraźniej uwielbiał Quidditcha.

Mecz przez utrudnione warunki był emocjonujący. Obie drużyny miały problem z powodu deszczu, a wiatr nie sprzyjał lataniu. Wszystko jednak zapowiadało wygraną Gryffindoru. Do czasu, gdy zjawili się Dementorzy. Węgielek skulił się pod ławką. Kate nie dziwiła się psu – inne zwierzęta reagowały identycznie na obecność strażników z Azkabanu. Sama czuła niepokój przez ich obecność. Nie rozumiała też, co robili na terenie szkoły. Dumbledore wyraźnie zakazał im przekraczania granic Hogwartu i jego błoni!

Dementorzy upatrzyli sobie Harry'ego jako swoją ofiarę. A wtedy Harry przez ich obecnośc... Zleciał z miotły.

– HARRY! – Kate wrzasnęła przerażona.

Chciała go ratować, ale zaklęcie Immobilus – jedyne, które znała, a które zdawało się odpowiednie – nie działało. Jej dłoń była tak rozedrgana, że nie mogła wykonać odpowiedniego ruchu. Dumbledore na szczęście zdążył zareagować. Zatrzymał Harry'ego tuż nad ziemią, spowalniając jego lot, a następnie wyszedł na boisko. Rzucił zaklęcie, którego profesor Lupin użył w pociągu, a dementorzy uciekli.

🥧

Hufflepuff wygrał. Cedrik złapał znicza, nie zdając sobie sprawy, że Harry został zaatakowany. Oliver teraz próbował utopić się pod prysznicem, a Harry... Harry trafił do skrzydła szpitalnego – już nie pierwszy raz w swojej karierze.

Kate oczywiście poszła go odwiedzić, gdy tylko dostała pozwolenie od Madame Pomfrey. Idąc do Sali szpitalnej, minęła Ginny, która biegła w stronę nieobecnej Luny i zaczytanej Arlene.

Natychmiast udała się do łóżka Harry'ego. Reszta odwiedziła go już wcześniej, z Kate przekroczyliby jednak limit odwiedzających, dlatego dziewczyna była teraz sama.

Harry natychmiast ożywił się na jej widok.

– Kate! Wszystko dobrze? – zapytał, próbując podnieść się z łóżka.

– To nie ja spadłam z miotły z dużej wysokości – odparła Kate, siadając na wolnym krześle. – Jak się czujesz?

– Dobrze, ale Ponurak! On... On siedział obok ciebie. Wszystko w porządku?

– Ponurak? Harry, nie wygłupiaj się – zbyła go Kate. – Nie było żadnego Ponuraka. Trelawney strasznie cię nastraszyła.

– Ale ten pies...

– Nie widziałam żadnego psa – skłamała Kate, wzruszając ramionami. Nie chciała, żeby Harry wygadał się Hermionie, choćby przypadkiem. – Siedziałam z boku, żeby nie słyszeć, jak Lisa i Brooke się przekrzykują.

Harry zamilknął i zapatrzył się w sufit.

Kate położyła mu dłoń na ramieniu.

– Ej, ale to chyba dobrze, prawda? Nie ma żadnego Ponuraka, a dementorzy już się do ciebie nie zbliżą. Same plusy!

– Znowu ją słyszałem, wiesz? – powiedział cicho Harry.

– Kogo? – zdziwiła się Kate.

– Mamę – odparł Harry. – Jak krzyczała. I jak umierała.

🥧

– Mamo, czy naprawdę nie mogłaś ominąć okresu? – Alice się skrzywiła. – Ostrzegasz mnie od lat i nic się nie stało.

Kate przewróciła oczami.

– Też mi coś. Przynajmniej nie wpadniesz w panikę jak ja. Myślałam, że wujek Harry cię zmartwi bardziej.

– No, dobra, ale co było dalej? – dopytywała Alice.

– Cóż... Harry cały weekend spędził w skrzydle szpitalnym. A po tym wypadku wujek Lupin obiecał, że nauczy go ochrony przed dementorami. I przy okazji mnie.

🥧🥧🥧

*Kochani, jeśli przeraża Was istnienie okresu, to teleportujcie się do świata lalek Barbie, gdzie go nie ma. Normalizujmy normalne rzeczy, nie róbmy z tego tabu ^^

Mam nadzieję, że ten rozdział Was nie zawiódł. Wiem, że wszyscy już wiecie, że Węgielek to Syriusz, więc na pewno ciekawym wątkiem jest jego relacja z Kate. Ale nie ma co się dziwić, że ona chciała się zaopiekować bezdomnym psem, a on być blisko córki swoich przyjaciół. Jej w końcu chciał zaufać. I na pewno Kate zareaguje inaczej niż większość, gdy okaże się, że cały czas zajmowała się ,,przestępcą".

Wypatrujcie kolejnych rozdziałów Dyni! Jak zawsze możecie na nie liczyć w poniedziałki o 12:00. O zmianach zawsze daję znać na tablicy na swoim profilu ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top