Rozdział osiemnasty

Dedykowany dla UnderFall_

Gabriel

- Proszę bardzo.

Przyjrzałem się naprawionej bransoletce. Błyszczała i sprawiała wrażenie nowej. Z zapięciem też było wszystko w porządku.

-Proszę zapakować. Czy z podobnej kolekcji składał się komplet z kolczykami?

Nie wiem, dlaczego to mi przyszło do głowy, ale od samego początku ta bransoletka nie była mi kompletnie obca. Choć pojęcie o biżuterii raczej miałem niewielkie.

Pani z salonu się zamyśliła.

-Hmm, chyba tak. Tak, rzeczywiście coś mi się przypomina.

- W kształcie róży? - spytałem, a ręka samoistnie mi zadrżała.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.

-Nie mam aż takiej wiedzy, ponieważ pracuję tutaj dopiero od trzech lat. Ale mogę zapytać szefa, jeśli panu zależy.

Skinąłem głową, ale musiała zauważyć, że mi zależało.

Kobieta połączyła się z szefem, rozmowa trwała dobre kilka minut. Wywnioskowałem z niej, że miałem rację.

Pochyliłem się w jej stronę, zagarniając przestrzeń, aby odzyskać równowagę po napływającym wspomnieniu.

-Zgadza się.Nawet jest ta sama próba srebra. Szef potwierdził. To była bardzo unikatowa kolekcja.

Taka była, bo ten komplet nosiła najbardziej wyjątkowa kobieta w moim życiu.

Absolutnie unikatowa, niepowtarzalna.

Zacisnąłem pieść odruchowo, powstrzymać to uczucie, które starało się przedostać przez mury.

Nie chciałem zapominać, pamięć i wszystkie wspomnienia były przecież ważne. Niektóre z nich powracały do nas, niczym feniksy z popiołu aby ogrzać nas podczas chłodnych wiatrów nawracającej melancholii.

Człowiek przechowywał w pamięci te chwile, które poruszyły nim samym. Czym bardziej bolesne, tym bardziej dotkliwsze. Czym szczęśliwsze, tym ulotniejsze.

Bo z biegiem czasu wszystko się zmienia, a ten leci nieubłaganie.

To co pozostaje niezmienne, to moja pamięć o kobiecie, która zawsze pamiętała o każdym.

Ilu z tych ludzi dzisiaj pamięta o niej?

Grałem twardego, nie dopuszczałem aby ta fasada za, którą byłem skryty w jakikolwiek sposób została przez kogoś odkryta.

Skała odbije każdy rwący potok.

Rwący potok już mnie nie zaleje.

Zapłaciłem za kolczyki i za robotę. Eva opuszczała salon jubilerski w podskokach.

-Nie skacz tak wysoko, bo jeszcze dotkniesz nieba.

- Dotknęłam go. I to dzięki tobie.

Spojrzałem na nią karcącym wzrokiem.

-Wyprę się wszystkiego. A teraz droga koleżanko, chodź do auta.

Skinęła głową i władowała się na siedzenie, okręciła głowę w lewo, przejrzała się w lusterku. Zielone kryształki i połączenie srebra pasowało do jej cery, ciemnych obwódek tęczówek i ciemnobrązowych włosów.

Zauważyła mój wzrok.

- Co?

- Pasy. - rzuciłem i ruszyłem dopiero wtedy, kiedy miała je zapięte.

-Maniak kontroli.

Nie skomentowałem tego.

Włączyliśmy się do ruchu.

Panowała między nami przyjemna cisza, przerywana tylko odgłosami pracującego silnika.

-Wiesz, muszę przyznać, że jak chcesz to potrafisz mieć ten gest.

- Cokolwiek, co zapewni mi spokój.

Obruszyła się.

- No i zepsułeś ten nastrój.

Zaczęła się wiercić odrobinę na siedzeniu, jej wzrok niemal wypalał mi dziurę na białym T-shircie.

Chwila spokoju przeminie za 3, 2, 1...

- Zastanawia mnie twoja pęknięta dolna warga. Która to okazała się być wampirzycą? No, co? Intuicja mi podpowiada, że to była ona.

Zastanawiała się jeszcze nad czymś.

- Nie. Czekaj, milczysz, bo mam racje, czy dlatego, bo jej nie mam?

Westchnęła sfrustrowana.

-Nie powiesz mi? No weź, przecież umiem dochować tajemnicy.

-Nie miałaś racji.

Rozchyliła usta, jakby miała zaraz zaprosić do nich żabę.

Ciekawe, aby kobieta milczała należy ją zaskoczyć.

Wiedza bezużyteczna?

To się okaże.

-No ty to teraz kumpel. -rzekłem, obdarzając ją przeciągłym spojrzeniem. -Podzieliłem się z tobą sekretną informacją, która nie może trafić absolutnie do nikogo.

-Zastanawiam się, jak to się stało, że dałeś sobie zrobić chwilową skazę na tej przystojnej twarzyczce. Bo przecież jesteś Gabrielem Ridello. To ty wymierzasz ciosy. A jeśli widzisz, że sytuacja jest niepewna, robisz wszystko, by wyszło po twojej myśli. Nikomu nie dajesz poznać, że coś jest nie tak.

-Oglądałaś którąś z moich gal?

- Oglądam ciebie. Wprawdzie spotykamy się rzadko, ale cóż jestem dobrą obserwatorką.

- Przegapiłem to?

- Co? -zmarszczyła czoło.

- Moment, w którym zdecydowałaś się mnie zgłębić od psychologicznej strony. Ucz się na psychologa, a nie lekarza.

-Ktoś będzie musiał was potem zszywać. Wolę być w pełnej gotowości. -Odpięła pas, gdy zaparkowałem na parkingu.

-- To co. Miło było. Polecam się na przyszłość. - uśmiechnęła się do mnie.

- Tobie na pewno.

- Ze mną tylko jest miło.

- A ja jestem papieżem. - mruknąłem.

Patrzyłem, jak wchodzi do mieszkania, wpisując w wyszukiwarkę adres najlepszej szkoły tanecznej w Nowym Jorku. Wyskoczyła mi Julliard School. Przeczytałem opinie, aby utwierdzić się w wyborze, a potem odjechałem. Nie miałem żadnej pewności, ale ta szkoła znajdowała się najbliżej.

Julliard School wyglądała jak jedna z tych szkól dla bogatych dzieciaków.

Budynek był wysoki, jednak nie przewyższał budowli znajdujących się za nim. Od zewnątrz pokryty był kolorem beżowym i zielono bagiennym szkłem. Tylnia ściana, na która nakładały się rzędy szklanych okien przykrytych podwójną warstwa szkła.

Wyszedłem z auta, zamknąłem je pilotem. Przed wejściem były płaskie architektoniczne płyty, po których właśnie szedłem.

Czułem się co najmniej dziwnie, kiedy przekraczałem szkolny próg, bo już dawno miałem ten etap za sobą.

Ale nie wyszedłem z roli ucznia, bo człowiek nabywa i poszerza swoja wiedzę przez całe życie. Każde nowe doświadczenie te dobre i złe, odtworzony schemat dnia taki sam, ale jednak inny. Bo zawsze jest jakaś różnica, z początku niedostrzegalna gołym okiem.

My ludzie jesteśmy tak bardzo nauczeni rutyny, że wszelkie zmiany, które mogą poprawić nasz komfort traktujemy jak coś niepotrzebnego. Dlatego kiedy już się pojawiają, są przez nas pomijane. Bo odtwarzanie takich samych reguł jest nam już znane, po co bawić się więc w nowe szlaki, skoro już znamy trasę?

Przemierzając szkolny hol, można było dostać kurwicy, zwłaszcza jeśli się okazało, że szkoła miała tych wydziałów sporo. Interesował mnie tylko jeden, ale Wydział taneczny miał kilka dziedzin: tańce towarzyskie, balet- taniec współczesny i nowoczesny, - jazz i modern jazz- hip-hop oraz street dance. Zacząłem od końca, usłyszałem niedaleko dźwięki tego bombolenia hip hopowego, czytaj; łup, beton, łup, łup,ulica, łup, łup, uważaj, bo robię skręt ciała, więc lepiej wypierdalaj. Czy coś w tym stylu, ale ten trop był nietrafiony, zrezygnowałem z niego, bo Olivia mi tutaj nie pasowała. Kolejne wybory też mi nie pasowały, odbiłem się od drzwi

Miała duże słuchawki na uszach, z rąk wypadły jej książki i spory plik spiętych kartek. Przyjrzałem się jej, ona z kolei wpatrywała się dużymi szarymi oczami we mnie.

- Raz, dwa, trzy, cztery.... - zmarszczyłem swoje brwi, zastanawiając się, co ona liczy.

- Wiesz, gdzie się znajduje sala baletu?

- Nie wygląda mi pan na lubiącego ten styl tańca.

- Pan? - Uniosłem brwi.

- To z szacunku do starszej osoby. - wyjaśniła.

A jeszcze wczoraj piłem eliksir młodości. To gówno oszukane było.

- Słyszysz co mówię przez słuchawki? - zainteresowałem się, bo przez cały ren czas dziewczyna miała je na uszach.

Skinęła głową.

- Ale cicho. W ten sposób mogę usłyszeć co piszczy w trawie, gdy inni myślą inaczej.

- Wiesz, gdzie się znajduje... - zacząłem ponownie nieco głośniej, bo przecież miała słuchaw...

Brunetka z włosami objętymi do ramion posłała mi szeroki uśmiech.

Sprytne.

Kiedy mijali nas inni uczniowie, w tym grupka dziewczyn zauważyłem jak się śmieją z oprowadzającej mnie dziewczyny, wręcz pokazywali ją palcem. Nowo zapoznana zauważyła, jak się zatrzymałem, pokręciła głową, ale nie mogłem tego tak zostawić.

Podszedłem do siedzącej na ławce blondynki w krótkiej spódniczce. Obok niej była jej świta.

- Przepraszam...- zacząłem uprzejmie, na co tamta spojrzała na mnie pytająco.

Skinąłem do niej głową i pokazałem, żeby wstała.

- Widziałem jak przed sekunda coś ci spadło. Pochyl się. - rozkazałem jej. Blondynka przegryzła wargę, patrzyła na mnie tym wzrokiem, który rozpoznawałem bardzo dobrze. Była mną zainteresowana.

Pochyliła się, trzymając od tyłu swoją spódniczkę. Rozglądała się, wytężała wzrok, gdy patrzyła w dół, za siebie i przed siebie. Dotknąłem jej ramienia, spojrzała na moją dłoń i posłała mi uśmiech.

- Straciłaś szacunek do samej siebie, w momencie, gdy w ten sposób potraktowałaś tamtą dziewczynę. Nie szukaj go, skarbie. - przemówiłem lodowatym tonem głosu.

Mina jej zrzedła, za to dziewczyna ze słuchawkami stała zszokowana. Nawet nie mrugała.

-Prowadź. - powiedziałem do niej. Ta wyrwała się z transu, ale przedtem wymruczała pod nosem.

-Cztery sekundy uprzejmości tym razem zadziałały. On mi pomógł. Jakim cudem taki mężczyzna się uchował do tej pory? -zmarszczyła swoje brwi, a jej twarz rozjaśnił uśmiech.

-Prawdziwy homo sapiens tak ma. -odparłem, skromnie.

Wiedziałem, że jesteśmy w dobrym miejscu, za drzwi niosła się ta melodia, której nie słyszałem od bardzo dawna. Docierała do mnie powoli, przemierzała drogę ostrożnie, zupełnie jakby nie chciała mnie spłoszyć. Jakby nie chciała płoszyć tych zakurzonych dźwięków unoszących się w powietrzu. Uchyliłem drzwi.

Czerń spowijała mnie, gdy schodziłem w dół auli. Rzędy siedzeń były praktycznie wszędzie, pozostawałem blisko ściany, aby niepostrzeżenie dostać się za scenę. Schyliłem się, gdy światła padające ze sceny starały się mnie dosięgnąć. Czułem się niemal jak stalker. Moja towarzyszka zaczęła chichotać, więc pociągnąłem ją za sobą. Niezbyt delikatnie, bo omal nie wyrżnęła twarzą o deski parkietowe.

- Zawsze się orientuj-rzuciłem do niej.

Zgromiła mnie wzrokiem.

- Cóż poradzę na to, że nie spodziewałam się aż takiego braku delikatności z pana strony. Nie było żadnego znaku.

- Życie najpierw ci dopierdoli, a sygnalizacje świetlną zobaczy się potem.

Zobaczyłem prześwit, więc ruszyłem w tym kierunku. Akurat rozlegały się podniesione głosy Benwolio i Romeo. Muzyka i taniec były ze sobą spójne.

- Albo mi pomagasz i jesteś cicho jak mysz pod miotłą, albo stąd znikasz. - powiedziałem srogim tonem głosu.

- Zaraz i tak nam każą zniknąć-zauważyła rezolutnie towarzyszka. - Trwają próby do konkursu, studenci mają szansę zostać zauważeni przez same sławy. Nie znam szczegółów, ale to duża sprawa. - W jej tonie głosu było słychać nutkę ekscytacji

-Jak będą kazać, to chuj. -odparłem, pomijając dalszą część jej wcześniejszej wypowiedzi.

Prześlizgnąłem się i otworzyłem kolejne drzwi, za którymi skrywała się ...szatnia... i poszukiwana przeze mnie baletnica. No proszę.

Brązowe włosy spięła w kok. Kilka kosmyków włosów zwisało luźno. Miała zamknięte oczy, choć gdyby je otworzyła moje odbicie ujrzałaby w lustrze. Stanąłem za jej plecami, nachyliłem się i wyrecytowałem zgodnie:

-Cancella i suoi incantesimi! Mai onniveggente. Il sole non ha mai visto tanta bellezza.( język włoski)-Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące. Równej piękności nie widziało słońce.) - owiałem jej kark swoim ciepłym oddechem, a palcami musnąłem linię jej kręgosłupa.

-Witaj, nieznajomo. - wychrypiałem.

Jak wasze wrażenia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top