Rozdział 24

Atmosfery, jaka zapanowała w mieszkaniu Seana po przyjeździe Ezry, nie dało się opisać inaczej jak tylko „niezręczną". Po tym, jak wampir stanął w jego drzwiach, między mężczyznami zapadła tak krępująca cisza, że żaden z nich nie odważył odezwać się jako pierwszy. Ezra nie miał zbyt wiele do powiedzenia, Seanowi wydawało się z kolei, że bez względu na rodzaj wypowiadanych słów, te okażą się zbyt głośne. Gdyby nie późna godzina, wyszedłby za Blackworthem na klatkę schodową, aby uniknąć zapraszania go do wnętrza mieszkania. Problem w tym, że o tej porze wielu mieszkańców osiedla wracało z pracy lub ze spotkań ze znajomymi, co wiązało się ze sporym ryzykiem nieoczekiwanego sąsiedzkiego spotkania.

Sean nie chciał, aby ktokolwiek zainteresował się jego niespodziewanym gościem, doszedł więc do wniosku, że z dwojga złego, lepiej będzie ugościć Ezrę w mieszkaniu. W milczeniu zrobił krok w tył, aby umożliwić mu wejście do środka. Przy okazji podziękował sobie w duchu za wieloletnią wprawę w sprzątaniu, która umożliwiła mu ekspresowe doprowadzenie mieszkania do jako takiego porządku.

Razem przeszli przez korytarz. Ezra rozejrzał się po wnętrzu, które choć przytulne, nie zawierało zbyt wielu elementów, na których ktoś jego pokroju faktycznie chciałby zawiesić oko. W powietrzu unosiła się woń herbaty, środka do dezynfekcji i kwiatowego płynu do szyb. Miękkie, pomarańczowe światło zachodzącego słońca delikatnie oblewało ściany i blaty niewielkiego aneksu kuchennego, który wyłonił się zza załomu korytarza, gdy przeszli do salonu.

     Sean wskazał gościowi kanapę. Na szczęście zawczasu pomyślał o tym, aby przewietrzyć pomieszczenie, więc poza detergentami, nie unosił się w nim żaden nieprzyjemny zapach. Przez uchylone okno docierały do nich ponadto strzępki przytłumionych rozmów, które choć trochę niwelowały panującą między nimi ciszę. Widocznie parę osób wybrało się na wieczorny spacer po okolicy.

     Wsłuchując się w śmiech biegających po ścieżkach dzieci i upominających ich rodziców, Sean tym bardziej zachodził w głowę, dlaczego Aileen miałaby się o niego aż tak martwić. Osiedle, na którym mieszkał, nie miało może opinii prestiżowego, ani jakoś szczególnie nowoczesnego, ale z całą pewnością mieściło się w części miasta, która uchodziła za względnie bezpieczną. Nikt nikomu nie wadził, nie było też nikogo, kto miałby jakiś problem z wampirami. Choć te raczej nie zapuszczały się w podobne rejony, ludzie wciąż mieli do nich szacunek.

     Stanął na środku salonu, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami i rozbieganym spojrzeniem. Gdzieś w oddali co jakiś czas rozlegał się szum jadących aut i szelest liści podrygujących na gałęziach pobliskich drzew. Nie były może zbyt głośne, ale na swój sposób uspokajające. Nie, żeby w ogóle mógł się uspokoić, mając przed sobą wampira, od którego dystansował się przez ostatnie parę dni.

     Napięcie wisiało w powietrzu, sprawiając, że w jego głowie powoli zaczynała szaleć nawałnica najróżniejszych myśli.    Ezra, który zdawał się tym nie przejmować, jak gdyby nigdy nic zajął miejsce z brzegu kanapy. Wciąż nic nie mówiąc, a jedynie zakładając nogę na nogę, powrócił do taksowania wzrokiem niezbyt dużego pomieszczenia. Wydawał się o wiele bardziej rozluźniony od Seana. Zachowywał przy tym wyraźny dystans.

  Weterynarz miał wrażenie, że oszaleje.

– Jeśli chcesz pytać, to pytaj, bo szlag mnie trafia, jak się tak gapisz i nic nie mówisz – powiedział na wydechu, a że wciąż nie wiedział, co zrobić z rękami, wcisnął je do kieszeni spodni. – Zakładam, że nigdy nie byłeś w ludzkim mieszkaniu, więc komentuj ile wlezie.

Ezra utkwił w nim nieco skonsternowane spojrzenie.

– Byłem w ludzkich mieszkaniach – oznajmił, kładąc dłoń na jednym z podłokietników. – Zastanawia mnie jedynie, dlaczego to twoje ma wielkość mojej łazienki. Masz w ogóle osobną sypialnię, czy śpisz na kanapie?

Seanowi opadły ramiona.

– Mam sypialnię – mruknął, wskazując na jedne z zamkniętych drzwi. – W gwoli ścisłości, łazienkę też.

Ezra skinął głową i jak gdyby nigdy nic wrócił do oglądania otoczenia. Na szczęście nic nie wskazywało na to, aby za jego pytaniem o sypialnie krył się jakiś dwuznaczny podtekst lub sugestia, więc Sean nie musiał martwić się o reakcje ze strony swojego zdradliwego ciała. Już i tak robił, co tylko mógł, aby nie dać po sobie poznać, jak bardzo przejmuje się obecnością wampira. Ani tym, że w pokoju obok znajdowało się dwuosobowe łóżko, które jeszcze nigdy nie miało okazji gościć nikogo, prócz Aileen.

Odchrząknął i ruszył w stronę aneksu. Jego myśli zmierzały w bardzo nieodpowiednim kierunku, powinien się uspokoić.

– Dlaczego właściwie tu jesteś? – zapytał niby od niechcenia, wchodząc za wyspę i otwierając jedną z szafek. – Chciałeś sprawdzić, czy nie uciekłem z miasta?

– Wątpię, żebyś to zrobił – odparł Ezra, uważnie przyglądając się jego poczynaniom. – Biorąc pod uwagę, że nie przekonała cię do tego perspektywa zamieszkania w domu pełnym wampirów, nie sądzę, żebyś uciekł tylko przez wzgląd na nasz pocałunek.

Sean zacisnął wargi. „Tylko" przez wzgląd na pocałunek?

Sięgnął do szafki i wyciągnął z niej pudełko, w którym trzymał najróżniejsze odmiany herbat. Jak na jedną osobę, było ich dość sporo, Sean nie był jednak w stanie nic poradzić na to, że lubił gromadzić zapasy (a jeśli zaistniała taka potrzeba, to zapasy od zapasów). Zawsze był przygotowany na ewentualność, że ktoś wpadnie do niego z niezapowiedzianą wizytą. I nawet jeśli z reguły tym kimś była wyłącznie Aileen, nie wyobrażał sobie, że miałby ją poczęstować czymś, co by jej nie posmakowało.

– Czegoś się napijesz? – zapytał, odwracając się w stronę kanapy i prezentując Ezrze otwarte pudełko z herbatami. – Mam kawę, kakao i herbat do wyboru do koloru. Krew niestety wyszła.

– Wino?

– Przyjechałeś autem. Ja zresztą też.

– Wampiry się nie upijają. Przynajmniej nie tak jak ludzie.

– Daję ci dziesięć sekund na wybór, inaczej parzę ci pokrzywę.

Ezra uniósł brew, ale ostatecznie wskazał pierwszą saszetkę z brzegu. Sean skinął głową i wrócił do części kuchennej, aby nastawić wodę. Wciąż zastanawiał się przy tym, co powinien zrobić z nieoczekiwanym gościem.

Gdy napisał Aileen, że Ezra planuje do niego przyjechać, wysłała mu w odpowiedzi uniesiony kciuk. Kiedy zapytał, co to niby ma oznaczać, odpisała, że w takim wypadku może robić, co chce. W końcu chodziło wyłącznie o to, aby nie przebywał na mieście sam. Skoro był z nim Ezra, miał wolną rękę.

Sean czuł się tak, jakby nagle zyskał wampirzą opiekunkę. Niezbyt wymagającą i atrakcyjną, ale wciąż opiekunkę.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie – stwierdził, gdy woda się zagotowała i zabrał się przygotowywanie dwóch aromatycznych herbat. Jedną z nich postawił na stoliku przed Ezrą, drugą objął rękami, aby móc chłonąć przenikające przez kubek ciepło. – Dlaczego przyjechałeś?

Wampir niechętnie się wyprostował.

– Bo zacząłeś mnie unikać – odparł poważnie, wpatrując się w kubek. – Dowiedziałem się od Aileen, że pojechałeś do miasta i doszedłem do wniosku, że to dobry moment, żeby zmusić cię do rozmowy.

– Już rozmawialiśmy.

– Wyszedłeś. To nie była rozmowa, Sean.

– Stwierdziłeś, że możesz sprawić mi przyjemność, ale mam nie tracić czasu na wyobrażanie sobie, że mogłaby nas łączyć jakakolwiek relacja. To też nie była rozmowa.

Przez parę chwil mierzyli się spojrzeniami. Weterynarz wiedział, że źle postąpił, ale nie zamierzał odwoływać słów, które wypowiedział tamtego dnia w sypialni. Był z Ezrą w stu procentach szczery: nie mógł sobie pozwolić na przelotne romanse. Choć już jakiś czas temu zrozumiał, że naprawdę pragnął zbliżyć się do wampira, nie był kimś, kto zadowalał się ochłapami uczuć. Jeśli już miałby coś poczuć, to całym sobą.

Patrząc teraz na Ezrę, był pewien, że on także zdawał sobie sprawę z popełnionych przez siebie błędów. Nigdy dotąd nie zadawał się z ludźmi, więc nic o nich nie wiedział. Dla kogoś jego pokroju przelotne romanse nie były niczym szczególnym. Mając w zanadrzu perspektywę tak długiego życia, mógł sobie pozwolić na przygody na jedną noc.

Sean tego nie chciał. Nie takim kosztem.

– Okej, może po prostu o tym zapomnijmy – rzucił, odstawiając kubek, który nagle zaczął parzyć go w palce. – Udawajmy, że nic się nie wydarzyło.

– Nie chcę zapominać, ani tym bardziej niczego udawać – obruszył się wampir. – Chcę, żebyśmy porozmawiali.

– Przecież i tak nie ma o czym. Ty nie chcesz się wiązać, a ja jestem zbyt dużym tchórzem, żeby zgodzić się na seks bez zobowiązań. Pogódźmy się z myślą, że to po prostu nie wypa....

Nie dane mu było dokończyć, bo w tym samym momencie jego usta zostały nakryte przez znajome wargi. Ezra, który w milisekundę pokonał dzielącą ich odległość, naparł na niego całym ciałem, sprawiając, że opadł do tyłu i wbił się plecami w podłokietnik.

Wszystko potoczyło się tak szybko, że o mało nie strącili stojących na blacie kubków. Ezra pocałował Seana mocno i żarliwie, nie pozwalając mu na wykonanie jakiegokolwiek gestu. Dopiero gdy sam uznał, że już wystarczy i w końcu się odsunął, weterynarz był w stanie złapać łapczywy oddech.

– Dasz mi w końcu coś powiedzieć? – zapytał Ezra, mierząc go uważnym spojrzeniem. – Parę słów, nie więcej.

Sean rozchylił usta, ale nie wiedząc, co miałby mu na to odpowiedzieć, ostatecznie na powrót je zamknął. Kręciło mu się w głowie, miał wrażenie, że od nagłego pożądania, zamglił mu się wzrok. Ledwie był w stanie dostrzec sylwetkę wiszącego nad nim mężczyznę. Tężyznę jego ciała, wyczekujące, a zarazem błagalne spojrzenie, w którym kryło się tysiąc niewypowiedzianych słów.

Świadomy tego, jak bardzo czerwienieją mu policzku, w zawstydzeniu obrócił głowę.

– Mów.

– Przepraszam – powiedział natychmiast Ezra, obejmując go za policzek. Drugą dłonią podpierał się o kanapę, aby móc nad nim zawisnąć. – Przepraszam za to, co powiedziałem. Nie chciałem... nie powinienem cię tak traktować.

Gdy jeszcze bardziej się nad nim pochylił, Sean poczuł, że otacza go jednocześnie niewysłowiony żar i bijący od wampira chłód. Nie wiedząc, co się dzieje, zamrugał, wpatrując się to w jedną, to w drugą tęczówkę mężczyzny. Jego oczy były szeroko otwarte, ale źrenice zwęziły się jak u kota. Oddech zdawał się o wiele gorętszy niż kiedykolwiek, słowa ociekały gorliwością i pożądaniem. Przepraszał, a zarazem prosił. Obejmował go, ale wciąż na tyle delikatnie, aby dać mu możliwość ucieczki.

– Ezra, ja naprawdę... nie mogę...

– Wiem – wyszeptał, nachylając się do jego ucha. Owiewające policzek Seana ciepło, przeniosło się w okolice jego szyi. – Wiem, że to wszystko musi coś dla ciebie znaczyć. Wiem też, że jeśli źle to rozegram, znów spróbujesz przede mną uciec.

Sean z trudem przełknął ślinę. Wampir znajdował się na tyle blisko, że wystarczyło, aby któryś z nich poruszył się o cal, a otarliby się policzkami. Nie wspominając o pozostałych fragmentach ciał, które zdawały się niebezpiecznie blisko.

Ezra wciąż trwał w bezruchu, dając mu czas na podjęcie decyzji. Z tym, że Sean nie był w stanie się skupić, gdy tuż przy jego uchu znajdowały się wampirze wargi. Te same, które chwilę wcześniej nakryły jego usta i zostawiały palące ślady na jego zarumienionej skórze. Te same, które nadal mogły to robić, o ile pozwoliłby Ezrze kontynuować.

– N... nie chcę tego – wychrypiał w końcu przez ściśnięte gardło. Sam nie wiedział, czy w jego słowach kryła się sama prawda, czy obłudne kłamstwo. Czego tak właściwie nie chciał? Uciec przed Ezrą czy zostać u jego boku? Chwycić się nikłej nadziei na związek czy trwać w przekonaniu, że to wszystko to jedynie farsa mająca na celu spełnić wampirze fantazje o spędzeniu nocy z człowiekiem?

Nie chciał być zabawką. Nieważne, jak bardzo pragnął zatonąć w tych nowych, burzliwych emocjach, ponad wszelką wątpliwość nie zamierzał dać się przy tym omamić. W przeszłości pozwalał na to zbyt wiele razy.

– Nie chcę – powtórzył, choć nieco mniej pewnie. Z dłonią zawieszoną ponad ramieniem i kolanami, które otaczały z obydwu stron jego własne nogi, czuł się jak w potrzasku. – Nie chcę, żeby tak to wyglądało, Ezra. Chcę ciebie, ale nie całego tego inwentarza.

Wampir drgnął. Był świadomy kierunku, w jakim zmierzały myśli Seana, bo wciąż nie unosił głowy.

– Sean, ty nie rozumiesz... Ja nigdy... nie wiem, czy potrafiłbym się aż tak zaangażować.

– Więc może po prostu sobie odpuść – poprosił z żalem weterynarz. – Bez przerwy mnie zwodzisz i sprawiasz, że to wszystko wydaje mi się możliwe. Mówisz, że to ja chcę przed tobą uciec, ale z nas dwóch to ty stale unikasz odpowiedzialności. Zmuszasz mnie do przekraczania granic, które stawiam wyłącznie po to, aby tacy jak ty nie mogli mnie skrzywdzić.

Oddech Ezry stał się bardziej urywany. Jego słowa w końcu musiały do niego trafić, bo mocniej naparł dłonią na kanapę.

– Nie chcę cię skrzywdzić – wyszeptał z równie dużym bólem w głosie. – Wierz mi, że gdybym mógł, już dawno zostawiłbym cię w spokoju. Z tym, że nie mogę. Próbuję o tobie zapomnieć, ale to co się ze mną dzieje, kiedy się oddalasz... Nie jestem w stanie tak po prostu cię zostawić. Usiłuję, ale nie potrafię.

Sean zacisnął powieki.

– Chodzi o moją krew? – zapytał, czując zbierające się w oczach łzy. – Wyczuwasz ją?

Ezra w końcu podniósł głowę. W jego oczach kryło się wiele sprzecznych emocji. Jedną z nich była uraza, kolejną żal, jeszcze inną współczucie. Spojrzał na Seana, jakby doskonale wiedział, jakich użyć słów, ale z jakiegoś powodu powstrzymywał się przed ich wypowiedzeniem.

– Twoja krew nie różni się od krwi tysięcy ludzi, z którymi miałem do czynienia na przestrzeni ostatnich dwustu lat – odparł po chwili zawahania. – Żałuję, bo gdyby było inaczej, wszystko mogłoby się okazać o wiele prostsze. Nie marnowałbym tak wielu bezsennych dni i nocy na zastanawianie się, co tak właściwie do ciebie czuję.

– A co tak właściwie czujesz?

– Zbyt wiele, Sean.

To mówiąc, ostrożnie otoczył policzek weterynarza dłonią. W jego oczach czaiło się coś, co tamten rozpoznał dopiero po chwili – ogromne poruszenie, które sprawiało, że w nielicznych, bo takich jak ten, momentach wampir przestawał być tym, kim był na co dzień. Znikał gdzieś ten zimny, nieprzejednany mężczyzna, który przez lata dążył do budowania i kontrolowania rodzinnego imperium. Maski, które tak starannie starał się przyciskać do twarzy, rozpływały się w powietrzu, ukazując rysy, które wydawały się znacznie bardziej ludzkie, niż można by przypuszczać.

Wampiry rzadko kiedy okazywały silne emocje, w tym momencie Ezra zdawał się jednak mocno przejmować tym, że Sean po raz kolejny mógłby go odrzucić. Mimo całej swojej powagi, nie był w stanie ukryć, że myśl o odmowie wstrząsała nim głębiej, niż chciałby to przyznać.

Dlaczego więc tak uparcie obstawał przy tym, że nie zdoła się zaangażować? Jakich słów powinien użyć Sean, aby w końcu do niego dotrzeć?

Miał wrażenie, że zna odpowiedź. Język, to on mógł się okazać kluczem. Mowa ciała potrafiła zdradzić naprawdę wiele, ale to słowa kształtowały rzeczywistość i wpływały na jej postrzeganie. Sean przez lata uczył się to pojąć. Teraz należało nauczyć tego samego Ezrę.

– Jesteś businessmanem, prawda? – zaczął, kładąc dłoń na dłoni wampira i przybierając o wiele łagodniejszy ton. – Lubisz mieć jasno określone warunki.

Ezra zmarszczył brwi. Nachylił się, jakby znów planował go pocałować, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Prawdopodobnie wiedział, że gdyby to zrobił, nie potrafiłby się dłużej kontrolować. Skończyłoby się jak tamtego dnia w gabinecie.

– Jeśli proponujesz, żebyśmy zawarli umowę, to wiedz, że jeszcze aż tak nisko nie upadłem – oznajmił, wodząc spojrzeniem od oczu do warg Seana. – Nie będę ustalał z tobą zasad potencjalnego związku, nie na tym polega relacja.

– Czego w takim razie się boisz? Co powstrzymuje cię przed tym, żeby spróbować?

Szczęka Ezry poruszyła się niespokojnie.

– Tego, że zbytnio się zaangażujesz i w końcu faktycznie cię skrzywdzę – wyznał ściszając głos. – Zawsze to robię, Sean. Prędzej czy później każdego zawodzę. O wiele bardziej dbam o interesy klanu niż o tych, którzy chcieliby się do mnie zbliżyć. Wybieram obowiązki zamiast relacji.

– Więc dlaczego zamiast zostać w domu i poświęcać czas na pracę, wolałeś przyjechać tutaj? Do mnie?

To pytanie nieco zbiło Ezrę z tropu. Zamrugał, po czym rozejrzał się po salonie, jakby dopiero co uświadomił sobie, że sam także powinien je zadać.

Sean ciaśniej otoczył palcami jego rękę.

– Nie potrafię czytać w myślach, ani wyczuć, czy mówisz prawdę czy kłamstwa – zaczął obracając głowę w taki sposób, aby jego usta musnęły wewnętrzną stronę wampirzej dłoni. – Jeśli jednak zdołasz zaoferować mi choć namiastkę tego, co sprawia, że nie potrafisz odejść... wtedy jest szansa, że uwierzę, że to, co robisz, nie jest wyłącznie grą. I może, ale tylko może, zdołam ci zaufać.

Wampir nie odpowiedział od razu. Jego wzrok powędrował ku podłodze, jakby próbując ukryć własne myśli. W oczach dało się dostrzec dziwną mieszankę zagubienia i napięcia. Zanim jednak zdołał przełknąć ostatnie wątpliwości, Sean znów się odezwał.

– Wiem, że to nie będzie proste. – Uśmiechnął się, składając na jego dłoni kolejny, o wiele dłuższy pocałunek. W reakcji na ten dotyk, oddech Ezry stał się o wiele bardziej urywany, dyszący. – Jeśli zechcesz, nie musimy nazywać tego, co nas łączy. Na razie w zupełności wystarczy mi to, że potraktujesz naszą relację na poważnie.

– Co potem?

– Potem... najwyżej się zobaczy.

Na powrót ułożył głowę na podłokietniku. Rolę się odwróciły, teraz to on patrzył na wampira, czekając na jego ostateczną odpowiedź. Skoro żaden z nich nie mógł być w stu procentach usatysfakcjonowany, dawał mu szansę na wybór rozwiązania, które było mieszanką ich wspólnych oczekiwać.

Relacja, która mogła, ale wcale nie musiała przeradzać się w związek. Bliskość przy jednoczesnym zachowaniu dystansu.

Nie był pewien, czy Ezra w ogóle się zgodzi, więc w głębi duszy przygotowywał się na kolejne, tym razem ostateczne rozczarowanie. Miał dość podchodów i przelotnych pocałunków, które nie powinny mieć żadnego romantycznego podłoża, a mimo to wciąż rozbudzały w nim coraz większą nadzieję. Dość tego, że Ezra wciąż z nim pogrywał, bo nie miał odwagi się określić.

Z tym, że najwyraźniej zamierzał to zrobić, bo zamiast się odsunąć, zniwelował dzielący ich dystans i złożył na ustach Seana delikatny pocałunek.

– Zaczynam myśleć, że mógłbym cię zatrudnić – wyszeptał, przesuwając się odrobinę w bok, aby dotknąć wargami jego policzka. Później powtórzył ten sam gest, aby dostać się do jego powieki. – Masz talent do interesów, Lane.

– Mam uznać to za „tak"?

– Biorąc pod uwagę, że nie przyjmuję do pracy byle kogo? Domyśl się, jak brzmi odpowiedź.

Kolejny pocałunek był powolny, ale pełen niewysłowionego napięcia. Opadły bariery, zniknęły resztki oporów przed wzajemnym dotykiem. Sean westchnął, po czym oplótł dłonie wokół szyi Ezry, który w tym samym momencie zabrał dłoń, którą cały ten czas podpierał o kanapę. Opadłszy na ciało weterynarza, wymógł na nim obietnicę, że nigdy więcej nie spróbuje przed nim uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top