pierwszy

buty Gucci i czarny trencz,
czyli o tym, dlaczego nie chciał, żebym wysiadła

   Nigdy bym nie pomyślała, że spanie w samochodzie może być tak wygodne. Byłam przekonana, że znowu prześpię ze dwie godziny i wstanę jako wrak człowieka. Jednak spałam koło pięciu godzin, budząc się wypoczęta jak nigdy. Delikatnie uchyliłam powieki, a potem całkowicie otworzyłam oczy. Chwilę mi zajęło oprzytomnienie ze stanu sennego otępienia, którego tak nie lubiłam. Chłopak, do którego samochodu wsiadłam dzień wcześniej spał, momentami delikatnie pochrapując. Wyglądał tak spokojnie, dziwnie spokojnie jak na niego.

   Staliśmy na parkingu przed MacDonald'sem. Musiałam spać, kiedy tu zajechaliśmy. Mieli dobrą kawę, więc nie zamierzałam narzekać. Potrzebowałam rozprostować nogi, jednak wizja samodzielnego wyjścia z samochodu przerażała mnie zbyt bardzo, żeby otworzyć drzwiczki i wysiąść. Ułożyłam więc głowę z powrotem na oparciu fotela i przymknęłam oczy, biorąc kilka głębokich oddechów.

   Byłam spokojniejsza niż dzień wcześniej, chociaż ciągle chciało mi się płakać. Och, tak jak co dzień. Zauważyłam, że wszystkie złe rzeczy w moim życiu mają związek z alkoholem - nim właśnie śmierdział facet na stacji (Boże, oby później nie prowadził) i nim przesiąknęłam ja. Potrzebowałam prysznica. Albo chociaż nawilżanych chusteczek. I świeżego zestawu ubrań. Wszystko to miałam w bagażniku samochodu chłopaka - teraz już nie aż tak nieznajomego. 

   Było w nim coś takiego, co sprawiało, że wszystko we mnie chciało do niego mówić i go słuchać. Miał niesamowity i rzadko spotykany pogląd na świat i umiał tak dobierać słowa, żeby każde pasowało do poprzedniego. To był ten typ człowieka, który potrafiłby cię przekonać słowami do kupna zepsutego odkurzacza przedstawiając wszystkie jego walory artystyczne i kolekcjonerskie. Nie był jednak manipulantem, po prostu mówił tak barwnie i pięknie, że mogłabym go słuchać do końca życia. Umiał mówić tak, żeby chciało się go słuchać, i słuchać tak, żeby chciało się mówić.

   Przeciągnęłam się, czując, jak strzelają mi wszystkie kości. Momentalnie usłyszałam zduszone jęknięcie i szelest.

   - Dzień dobry. Obudziłam cię?

   - Dobry... i chyba tak, głośno się wiercisz. Nie spałem zbyt głęboko. Ale nic się nie stało.

   Pokiwałam głową, uśmiechając się do niego. Spodziewałam się bardziej niezręcznej atmosfery.

   - Jesteś głodna?

   - Nie jestem. Ale chętnie napiłabym się kawy.

   - To chodź.

    Wysiadł z samochodu, zgarniając z kieszeni w drzwiach portfel i wyciągając kluczyki ze stacyjki. Wzięłam swoją torebkę spod fotela i zajęło mi to tak długo, że znowu otworzył mi drzwi. To było naprawdę miłe z jego strony - w prawdzie byłam dla niego obcą osobą.

   Wysiadłam i stanęłam obok niego. Uśmiechnęłam się szeroko, a on odwzajemnił ten gest. Wyglądał na (uroczo) zaspanego. Przeczesał włosy palcami, a ja zapragnęłam zrobić mu zdjęcie. Ot, takie małe zboczenie amatorskiej pani fotograf. Na zewnątrz było zimno, a moje krótkie spodenki nie dawały ani odrobiny ciepła. Otuliłam się ciaśniej bluzą chłopaka, którą zarzuciłam na ramiona.

   - Idziemy?

   Weszliśmy do środka. Od wejścia uderzył we mnie zapach tłustego jedzenia i ciepło. Zdjęłam z ramion bluzę i przełożyłam przez pasek torebki. Najprawdopodobniej wyglądałam jak siedem nieszczęść, ale chłopak niczego nie skomentował.

   - Na co masz ochotę?

   - Co? Nie, nie będziesz mi nic zamawiać.

   - Jadę u ciebie za darmo, nie dorzucam ci się do paliwa, to chociaż śniadanie daj sobie postawić. To na co masz ochotę?

   - Nie przesadzaj.

   - Nie przesadzam i pytam poważnie. Powiesz mi, co chcesz, albo wcisnę ci sałatkę.

   Uśmiechnęłam się do niego szeroko, a on przewrócił oczami, mimowolnie jednak się uśmiechając.

   - Wygrałaś. Największą i najmocniejszą kawę, jaką tu mają, a do tego jakiegoś wrapa. Z mięsem, króliku.

   Roześmiałam się cicho. Pokiwałam głową i poszłam złożyć zamówienie, a on zajął nam stolik. Dołączyłam do niego chwilę później, niosąc dwie kawy i wrapa śniadaniowego z jajkiem i bekonem. Fuj, ale jak kto lubi.

   - Smacznego.

   - A ty? Nic nie jesz? - pokręciłam przecząco głową.

   - Nie jestem głodna. Kawa mi wystarczy.

   Nie powiedział nic więcej, tylko wgryzł się w swoje jedzenie, uśmiechając się szerzej. Musiał być naprawdę głodny.

   - Jak ci się spało? - zapytał mnie po chwili, kiedy w kartoniku zostały już tylko smugi po sosie.

   - Naprawdę dobrze, dziękuję. A tobie? Wyspałeś się choć trochę?

   - Trochę. Nie jest najgorzej, a po kawie będzie już tylko lepiej.

   Myślę teraz, że wtedy kłamał. Wory pod oczami i strzelające przy każdym ruchu kości tylko prosiły o sen.

   - Jesteś pewien? Mogę wyszukać jakiś motel niedaleko, zatrzymamy się na jedną noc...

   - Nie ma sensu. Dam radę, ale dziękuję.

   Wyglądał, jakby moje przejawy troski bardzo go cieszyły. Tak, jakby był nieprzyzwyczajony do uczucia, że ktoś w jakiś pokręcony sposób się tobą przejmuje. Nie znaliśmy w końcu swoich imion, powodów ucieczek, a ja nie znałam też kierunku jazdy, ale podobało mi się to. Po raz pierwszy w swoim życiu czułam się wolna. Kochałam to uczucie.

   - Wypiłaś już? - chłopak (a może już mężczyzna - nie chciałam zgadywać jego wieku, bo wyglądał bardzo młodo) przerwał ciszę, która zapadła między nami.

   - Prawie. Skoczę jeszcze tylko do łazienki i możemy jechać dalej. Domyślam się, że zależy ci na czasie.

   - Trochę tak, ale nie jakoś bardzo. W porządku.

   Wyrzuciłam papierowy kubeczek do śmietnika i zamknęłam się w kabinie. Na moje szczęście zeszłego wieczoru zapakowałam do swojej niesamowicie pojemnej torby lnianą koszulę i spodnie. Szybko spryskałam się wodą perfumowaną, wcześniej delikatnie przemywając skórę nawilżanymi chusteczkami. Lepsze to niż nic. Założyłam swoją ukochaną bluzkę i zwykłe ciemne spodnie z materiału, czując się o wiele lepiej. Przeczesałam palcami włosy i związałam je w luźnego koka.

   Wyszłam z kabiny, orientując się, że doprowadzenie się do względnego porządku zajęło mi niecałe siedem minut. Skierowałam się w stronę samochodu, a kiedy okazało się, że chłopaka jeszcze nie ma, oparłam się delikatnie o maskę. Boże, cała moja sytuacja wyglądała, jak żywcem wyjęta z jakiegoś filmu. Mimo to, bardzo przyjemnego i wcale nie chciałam, żeby się kończył.

   Chłopak wyszedł z budynku chwilę później, więc momentalnie odskoczyłam od maski jego samochodu. Irracjonalna część mojego umysłu kazała mi sprawdzić, czy w żaden sposób jej nie uszkodziłam. Przetarłam ją więc dłonią, i odetchnęłam z ulgą, kiedy upewniłam się, że wszystko jest w porządku.

   Przekręcił kluczyki w drzwiach i poszedł w stronę bagażnika.

   - Potrzebujesz czegoś?
 
   - Nie, wzięłam wszystko wczoraj.

   Pokiwał głową, nie pytając o nich więcej. Sam wyjął sobie świeżą koszulkę. Zdjął bluzę i został w samym podkoszulku. Wsiadłam do samochodu i postawiłam fotel do pozycji siedzącej.

   - Jedziemy? - chłopak wsiadł z impetem do środka i zamknął drzwi, głośno nimi trzaskając.

   - Jasne.

   Otworzyłam schowek na płyty, pomimo tego głosiku w mojej głowie mówiącego mi, że za bardzo się panoszę. Zrobiłam to z czystej ciekawości. Widok starego rocka i teraźniejszej muzyki alternatywnej sprawił, że polubiłam, o ile można to tak nazwać, siedzącego za kierownicą chłopaka jeszcze bardziej.

   - Mogę? - spytałam, wyciągając The Joshua Tree od U2.

   - Słuchasz tego?

   - Uwielbiam ich.

   - To jeden z najlepszych albumów, jakie tam trzymam. Włączaj!

   Jego entuzjazm udzielił się i mi, więc już po chwili z domontowanego odtwarzacza płyt CD rozbrzmiały pierwsze dźwięki "Where the streets have no name". Już po chwili oboje śpiewaliśmy razem z wokalistą, fałszując niemiłosiernie.

   - I want to tear down the walls that hold me inside.

   W moich oczach zabrały się łzy, które szybko otarłam. Przestałam śpiewać, co nie zraziło mojego towarzysza.

   - I'll show you a place, high on the desert plain, where the streets have no name. - nie fałszował ani trochę i naprawdę przyjemnie się go słuchało.

   - Where the streets have no name.

   - Jedziemy do Amsterdamu. Pomyślałem, że może jednak chciałabyś wiedzieć.

   - Pasuje mi. Nie byłam wieki, a zawsze kochałam to miasto. Zatrzymam się u starej znajomej w takim razie. Raczej mnie przyjmie.

   - Świetnie. Cieszę się, że nie będę musiał oferować ci noclegu. Nie chcę cię przez to obrazić, ale muszę coś załatwić.

   - Nie oczekuję od ciebie niczego więcej. Już i tak ostro cię wykorzystałam...

   - Cała przyjemność po mojej stronie i tak dalej. Sam się zatrzymałem, więc czuj się zaproszona. Kojarzysz "Podróż za jeden uśmiech"? Ja wiozę cię za jedną historię. 

   - Nie teraz, proszę... - nie czułam się dobrze zbywając go, miał przecież prawo czegoś ode mnie oczekiwać. Nie ma w życiu niczego za darmo. 

   - Posłuchaj, nie naciskam. Niczego od ciebie nie oczekuję, nie musisz mi opowiadać. Po prostu mnie zaciekawiłaś, a ja lubię słuchać.

   Nie umiałam mu odpowiedzieć. Żadne sensowne zdanie nie chciało wyjść z moich ust, więc nie powiedziałam niczego.

   - Dlaczego?

   - Co? - jego pytanie wyrwało mnie z zamyślenia.

   - Myślę, że o to właśnie chcesz zapytać. Dlaczego chcę, żebyś mi opowiedziała o sobie? Dlaczego chcę, żebyś opowiedziała mi swoją historię, kiedy jesteś, w swoim odczuciu, tak nieinteresująca?
  
   Chwila ciszy, musiałam przetrawić jego słowa.

    - Studiowałeś psychologię?
 
    - Przerwałem studia na trzecim roku, studiowałem dokładniej kryminologię z psychologią. Chciałem wrócić, ale nie miałem jak.

    - Och... - tylko tyle byłam w stanie z siebie wyrzucić.

    - Jadę do Amsterdamu, bo znowu chcę wrócić, ale wykładowca postawił mi ultimatum. Muszę zdać ponownie cały poprzedni rok, a żeby mi się to udało mam napisać pracę zaliczeniową i wykazać, że nie muszę powtarzać tamtych semestrów. Chcę ci pomóc, a przy okazji ty pomożesz mi.

   - A jeśli ja nie chcę twojej pomocy?

   - To po prostu opowiedz mi swoją historię. Dalej dam sobie radę sam.

    Pokiwałam głową, posyłając mu uśmiech.

   - Nie musisz opowiadać akurat teraz, mamy jeszcze jakieś pięć godzin.

   - Hmm, okej. Masz coś jeszcze ciekawego poza U2?

   - Nie wierzysz we mnie? Ja mam same ciekawe płyty. Wyjmij Nothing but Thieves.

   - A tego to nie znam, dobrzy są?

   - Wszystko, czego słucham, jest dobre.

   - Niech ci będzie.

   Włożyłam płytę do odtwarzacza, a już po chwili mężczyzna śpiewał, prawie zdzierając swoje gardło.

   - Musisz ich bardzo lubić! - próbowałam przekrzyczeć jego śpiew i muzykę, którą bardzo podgłośnił. Pokiwał tylko głową, ani na chwilę nie przestając śpiewać. Kiedy skończyła się pierwsza piosenka, ściszył nieco, pozostawiając muzykę jedynie jako tło.

   - Ta piosenka jest dla mnie bardzo osobista. W ogóle wyszła w najgorszym dla mnie roku i trochę mi pomogła.

   Pokiwałam ze zrozumieniem głową, uświadamiając sobie, że robię to zdecydowanie za często.

   - Masz rodzeństwo?

   - Nie, jestem jedynaczką. A ty?

   - Uhm, siostrę. Jest niesamowitą osobą. Nie zasłużyła na takiego brata.

   Mówienie o rodzinie widocznie sprawiało mu ból, więc postanowiłam zmienić temat.

   - Czemu kryminologia?
 
   - Bo to coś, w czym od zawsze byłem dobry. I, to brzmi głupio, ale chciałem doprowadzać ludzi do sprawiedliwości. Będę teraz na drugim roku. Już bym kończył studia, ale życie pisze różne scenariusze.

   - Ja złożyłam podania, nie wiem, czy gdzieś mnie przyjmą.

   - Co będziesz studiować? - zapytał, i brzmiał, jakby faktycznie był zainteresowany.

   - Medycynę, jeśli się gdziekolwiek dostanę.

   - Ambitnie. Na pewno cię przyjmą. Gdzie złożyłaś podania?

   - W Amsterdamie na Uniwersytecie Amsterdamskim, w Toronto na Torontońskim i na Oxfordzie. 

    - Jezu, jadę z jakimś pierdolonym geniuszem... yy, to znaczy, musisz być niesamowicie mądra jeśli wybierasz akurat takie uczelnie. A specjalizacja?

   - Neurochirurgia lub genetyka. Boże, przecież ja jestem na to za głupia.

   - Nie sądzę, myślę, że nikt głupi nie rzucałby się na medycynę, a co dopiero na Oxford.

    - Najbardziej chciałam właśnie do Londynu, ale zaczęłam tracić już nadzieje. Nie nadaję się i skończę jako niszowa artystka z niespełnionymi ambicjami.

    - Co tworzysz? - chyba chciał odwrócić moją uwagę od studiów, pytając mnie o moje hobby.

   - Właściwie to rzucam się na wszystko, bo i trochę rzeźbię, trochę rysuję, trochę szyję i trochę śpiewam, czasem też gram na gitarze elektrycznej albo pianinie. Ale jestem raczej przeciętna w tym wszystkim.

   - Jest coś, czego nie umiesz? No bo popatrz, rysujesz, śpiewasz, mówisz w przynajmniej czterech językach i idziesz na medycynę...

   - Nie umiem w relacje z ludźmi. - przerwałam mu, przygnieciona jego komplementem. Byłam do nich tak bardzo nieprzyzwyczajona. Jednak był to pierwszy od wielu lat komplement, którego szczerości nie negowałam, a nawet sprawił mi on swego rodzaju... przyjemność?

   Pokiwał głową, chyba zastanawiając się nad odpowiedzią.

   - Jakie jest twoje hobby? - zapytałam to po chwili ciszy, która po raz pierwszy zrobiła się ciut niezręczna, nadal jednak interesowało mnie to bardzo. On był po prostu ciekawym człowiekiem.

   - Gram na perkusji i piszę swoje teksty, ale moim największym hobby odkąd pamiętam było rysowanie. Nie robiłem żadnej z tych rzeczy przynajmniej od roku...

   - Dlaczego od tego odszedłeś?

   - Prywatne sprawy nie dały mi się skupić na tym, co kochałem, nie miałem na nic chęci ani czasu.
  
   - A co najbardziej lubiłeś rysować?

   - Chyba portrety. Albo pejzaże. Myślę, że jedno i drugie. A ty, niespełniona artystko?
  
   Uśmiechnęłam się na jego przezwisko. Zaakcentował je tak, że nie miało zgryźliwego wydźwięku, a sympatyczny i uroczy.

   - Nie miałam ulubionego stylu ani tematu, ale najczęściej rysowałam portrety i martwą naturę. Wychodziło mi to najlepiej. Znaczy, nadal rysuję, ale dużo mniej, niż kiedyś.

   - Narysuj mnie.

   - Co?

   - Narysuj mnie, może być nawet z profilu. Jeśli nie masz czym, z tyłu w torbie jest szkicownik i piórnik z kilkoma ołówkami i cienkopisami.

   - Mówiłeś, że już nie rysujesz...

   - To nie znaczy, że przestałem wszędzie chodzić z przyborami, a w sklepie pierwszą rzeczą, na jaką patrzę, już nie są pisaki. Ot, takie przyzwyczajenie.

   Sięgnęłam do tyłu, odpinając jedną z kieszeni. Trafiłam na dobrą, bo w środku znajdowały się wymienione przez chłopaka rzeczy. Wyjęłam czarny szkicownik na spirali i (również czarny) piórnik, na który naszyta była mała róża.

   - Sam wyszywałem. Ale nie mów nikomu, to mało męskie. - zażartował. Roześmiałam się, a potem otworzyłam szkicownik. Przerzuciłam kilka kartek, czując się, jakbym oglądaniem jego rysunków naruszała jego prywatność.

   - Możesz sobie obejrzeć, bez znaczenia. - spojrzał na mnie kątem oka, ciągle skupiony na drodze. Był dobrym kierowcą.

   - Mam wrażenie, jakby naruszało to twoją prywatność.
 
   - Jest okej, jak chcesz. Nie mam problemu z tym, żebyś je sobie przejrzała.

   Nie wróciłam jednak do poprzednich stron, tylko wyjęłam z piórnika ołówek mechaniczny (bo cała reszta była tępa) i zaczęłam szkicować.

   - Skup się na drodze. - powiedziałam, kiedy kątem oka zauważyłam, że popatrzył na to, co robię. Roześmiał się pod nosem.

   Podgłośnił nieco dźwięk i przełączył na radio, bo płyta zaczęła lecieć od nowa.

   - Chcesz, żebym włożyła coś jeszcze?

   - Niekoniecznie, ale jak chcesz, to Nirvana może być.

   Wyciągnęłam odpowiednią płytę, wymieniłam z poprzednią i włączyłam odtwarzacz. Nothing but Thieves wylądowali w pudełku, bo wiedziałam, jak frustrujące są pomieszane płyty.

   - Jakim cudem w ogóle w tak starym samochodzie znalazła się stacyjka z wejściem na płyty?

   - Pobawiłem się w małego mechanika i tak jakoś wyszło. Jak zauważyłaś, na kasety też zostawiłem, ale płyt mam jednak więcej.

    Wróciłam do szkicowania, widząc, jak postać na kartce zaczyna już przypominać chłopaka. Zaczęłam podstawowe cienie, aby potem już tylko dodawać kolejne ciemniejsze plamy. Styl realistyczny był moim ulubionym, więc tak postanowiłam stworzyć ten portret.

    - Jak ci idzie?
  
    - Nie podglądaj, patrz na drogę.

    Zaśmiał się głośno, a ja nie mogłam mu nie zawtórować.

    - Patrzcie się, rozkazują mi. W moim własnym samochodzie.

    - To wszystko dla twojego bezpieczeństwa. I idzie mi naprawdę dobrze, niedługo skończę.

    - Ale zostawisz mi ten rysunek?

    - I tak jest w twoim szkicowniku. Jest twój.

   Zamknęłam szkicownik, wcześniej składając swój podpis pod portretem. Dopisałam jeszcze datę.

    - Dziękuję, jesteś bardzo dobrym modelem.

    - Bardzo mi miło, dziękuję. - nonszalancko się ukłonił, robiąc dodatkowo śmieszny ruch ręką. Uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując rząd białych zębów. - Zobaczę sobie to arcydzieło jak już dojedziemy, chyba, że potrzebujesz postoju. Zostało nam już niedługo, ale moglibyśmy coś zjeść.

    - Jak wolisz. - wzruszyłam ramionami. Nie byłam tak właściwie głodna.

    - No to zajedziemy coś przekąsić, bo zrobiłem się głodny. Na co masz ochotę?

     - Cokolwiek, byleby było wegetariańskie. Nie jestem głodna.

     - No ale musisz coś zjeść. Znajdziesz coś w Internecie, gdzie się najesz i nie będzie jakoś przesadnie drogo?

    - Hmm, okej.

    Po chwili już jechaliśmy prowadzeni przez mapy Google do niewielkiej restauracji kilkanaście kilometrów od nas. Nie obyło się oczywiście bez żartów na temat mojego wegetarianizmu, ale i ja dodałam trochę od siebie w kierunku chłopaka.

    - Jesteśmy.

    Wzięłam w dłoń torebkę i wysiadłam,  zanim zdążył otworzyć mi drzwi. Pokręcił głową, a ja się tylko uśmiechnęłam. Weszłam do środka (tym razem postawił na swoim i otworzył przede mną drzwi) i od progu zauważyłam przyjemną atmosferę tego miejsca.

    - Ładnie tu. - skomentował jako pierwszy, a ja przyznałam mu rację. Zajęliśmy jeden z wolnych stolików i wzięliśmy w dłonie menu.

    - Czy wiedzą już państwo, na co mają ochotę? - na obsługę nie trzeba było czekać.

    - Herbatę poproszę. - odezwałam się jako pierwsza.

    - A coś do jedzenia?

    - Nie, dziękuję.

    - Ja poproszę gazowaną wodę, sałatkę z pomidorkami cherry i serem halloumi, i jakieś mięso, niech mi pani proszę coś poleci.

    Kelnerka wzięła od nas zamówienie, zostawiając nas samych.

    - Zjesz to wszystko?

    - Bez żadnego problemu. - wzruszył ramionami. - Czemu nic nie zamówiłaś?

    - Mówiłam, nie jestem głodna. Herbata w zupełności mi wystarczy.

    - Jak chcesz. - cieszyłam się, że nie drążył tematu.

    Zdążyliśmy porozmawiać jeszcze tylko chwilę, bo kelnerka przyniosła zamówione dania i napoje. Życzyła nam smacznego, po czym odeszła, stukając obcasami.

    - Powinieneś zadzwonić. - powiedziałam, wskazując na numer na serwetce.

    - Nie była w moim typie i ma obrączkę. Nie gustuję w żonatych.

   Parsknęłam śmiechem, widząc jego sarkastyczny uśmiech. Po chwili zamienił się on jednak w poważny wyraz twarzy, kiedy przysuwał do mnie miskę z sałatką.

   - Nie jadłaś niczego cały dzień, musisz coś przekąsić. To nie jest dużo.

   - Ale...

   - Proszę?

   Wzięłam w dłoń widelec, zanurzając go w sałatce. Nie chciałam jeść, ale mogłam przeboleć tą jedną sałatkę.

   - Jak ci smakuje?

   - Jest bardzo smaczna.

   Zjadłam trzy czwarte porcji, po czym poczułam się pełna. Odsunęłam ją z powrotem w stronę chłopaka, który popatrzył na mnie tylko i uśmiechnął się ładnie. Wziął swój widelec i również spróbował sałatki, która chyba mu posmakowała.

  - Faktycznie, niezła. Ty tak jadasz na codzień? Nic, zero mięsa?

   - Od czterech lat.

   - Jezu, to ile miałaś jak zaczęłaś? 

   - Piętnaście.

   - Czyli teraz masz dziewiętnaście? - pokiwałam głową, potwierdzając. - Jesteś dużo dojrzalsza niż twoje rówieśniczki. Ja mam dwadzieścia trzy lata...

    - Nie jesteś jakoś dużo starszy - wzruszyłam ramionami. - A ja jestem już i legalna, i pełnoletnia. Nie będziesz miał przeze mnie kłopotów.
 
    - Ja... nie o to mi chodziło.

    - Przecież wiem, tylko się droczę. - roześmiałam się cicho. To było urocze, tak się zmieszał. Tak wesoło i szczęśliwie nie czułam się od bardzo dawna. W towarzystwie mężczyzny czułam się, jakbym znała go od zawsze, tak swobodnie i pewnie. Nie oceniał mnie, a ja nie oceniałam jego. Myśl o tym, że jesteśmy już coraz bliżej Amsterdamu i będziemy się musieli rozstać napawała mnie rozżaleniem, więc spychałam ją w głąb umysłu.

    Zdążyliśmy porozmawiać jeszcze tylko chwilę, bo skończył jeść i przywołał dłonią kelnerkę, chcąc zapłacić. Wyciągnęłam portfel i podałam mu banknot o kwocie wystarczającej na pokrycie ceny sałatki i herbaty, a kiedy wywrócił oczami, niemal wcisnęłam go mu w dłoń. Uregulował niewysoką należność, po czym wyszliśmy z lokalu, wracając do samochodu.

   - Ile jeszcze zostało do przejechania?

   - Około stu kilometrów. Ale pojedziemy na około, bo będzie korek, więc będziemy za jakieś trzy godziny. Amsterdam wieczorem jest najładniejszy.

  - To prawda. W ogóle Amsterdam jest przepiękny.

  - To rodzinne miasto mojej mamy. Właściwie się w nim wychowałem.

  - Ja wychowałam się w Kopenhadze, ale nie byłam w swoim rodzinnym mieście od siedmiu lat...

   Skręcił w jedną z bocznych dróg, prowadzony przez GPS. Wolałam jeździć takimi dużo bardziej, niż po motonnych autostradach.

   - Kiedy uciekłaś? To znaczy, jak dużo czasu minęło, zanim wsiadłaś do mojego samochodu?
 
   - Ze dwie godziny może? To była bardzo spontanicznie planowana decyzja...

   - To znaczy?

   - Od dawna chciałam się stamtąd wyrwać, ale decyzja o tym, że nastąpi to akurat tego dnia była spontaniczna. Wróciłam do domu, gdzie na szczęście nikogo nie było, spakowałam walizkę i wyszłam. Nie żałuję ani trochę.
 
   - Nikt cię nie szukał?

   - Na razie nie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było dokupienie nowej karty do telefonu. Nie chcę wracać...

   Pokiwał ze zrozumieniem głową, strzelając palcami, które rozprostowywał.

   - Nie masz kogoś, do kogo mogłabyś chcieć wrócić?

   - Nie. Nikogo.
 
   Zatrzymał samochód na światłach, patrząc w moją stronę.

   - Wierzę, że nie będziesz żałować swojej decyzji. Wjechaliśmy już do Amsterdamu, gdzie mam cię wysadzić?

    Podałam mu adres, przy którym mieszkała moja stara przyjaciółka. Byłam pewna, że będę mogła zatrzymać się u niej na parę dni.

   - Od dawna z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało, wiesz? - powiedział po chwili.

   - Mnie też... cieszę się, że trafiłam akurat na ciebie.

   Na zewnątrz zaszło słońce, a uliczne lampy oświetlały miasto, dając mu niesamowity klimat. Było pięknie. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo mi tego brakowało.

   - Jesteśmy. - powiedział, nieco zmęczonym głosem. Nie chciałam wysiadać, ale taka jest kolej rzeczy.

   Wzięłam w dłoń torebkę, wypięłam pas, a w tym czasie mężczyzna otworzył mi drzwi. Zamknął je za mną i podszedł do bagażnika. Wyjął z niego moją walizkę, teatralnie ocierając pot z czoła.

   - Dziękuję, było mi bardzo miło. - powiedziałam, po czym skinęłam mu głową, kiedy podawał mi walizkę. Wzięłam ją i uśmiechnęłam się w jego stronę po raz ostatni. Odwzajemnił uśmiech, chowając dłonie w kieszeniach bluzy. Odszedł w stronę swojego samochodu. Odwróciłam się na pięcie, ruszając w stronę bloków. Stukot  kółek mojej walizki był jedynym dźwiękiem roznoszącym się w tamtym momencie po dziwnie cichej ulicy.

   - Mam na imię Levi! - krzyknął, sprawiając, że spojrzałam w jego stronę przez ramię zdziwionym wzrokiem. - Było mi bardzo miło cię poznać!

   - Bardzo mi miło, Levi! - obdarzył mnie bardzo szerokim uśmiechem, nadal oparty o framugę samochodu.

   Mam nadzieję, że spodoba ci się mój rysunek. Byłeś bardzo dobrym modelem. Jednak tego już mu nie odkrzyknęłam, bo zamknął drzwi Mustanga i odjechał, zabierając mój dobry humor z ostatnich kilkunastu godzin.

/////

patrzcie, kto wrócił!
to najdłuższy rozdział, jaki napisałam kiedykolwiek. ma prawie 3,5 tysiąca słów. mam nadzieję, że się wam podoba, od tej pory będzie już tylko ciekawiej.

all the love,
adva~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top