4. Na twoje życzenie

Wiedział, że sam niewiele zdziała. Steve był na to zdecydowanie zbyt cwany i zbyt nieśmiały. To przecież nie tak, że James nigdy wcześniej nie próbował przyjaciela zeswatać. Przeciwnie, od wielu lat robił co w jego mocy, żeby nie musieć dłużej patrzeć na jego samotność. Nie miał zielonego pojęcia, co takiego robił źle.

Ktoś mógłby zapytać: James, ale skoro Steve najwyraźniej nie ma na to wszystko ochoty, to po co to robisz? Odpowiedź mogła być tylko jedna: od tego właśnie są przyjaciele. James po prostu wiedział, czego Steve potrzebuje i nie obchodziło go zupełnie, co Steve miał na ten temat do powiedzenia.

I zanim ktokolwiek zarzuciłby mu, że był despotycznym manipulatorem – Steve nie nadawał się do tego, żeby żyć w samotności. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż James Buchanan Barnes, który od wielu lat obserwował tęskne spojrzenia, jakie przyjaciel rzucał zakochanym parom, wysłuchiwał jego westchnień, które rozlegały się zawsze, gdy fabuła oglądanego wspólnie filmu wojennego przerywana była wątkiem miłosnym, nie wspominając już w ogóle o tych wszystkich szkicach, o których istnieniu zdaniem Steve'a James nie miał zielonego pojęcia. Nie, Steve potrzebował partnerki. I to najlepiej uszytej na miarę swojego wyidealizowanego wyobrażenia miłości.

Niestety, nie było szans, żeby znalazł kogoś takiego zupełnie sam. Dlatego właśnie postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

– Mam plan – szepnął konspiracyjnie, zagradzając Natashy drogę po jednym z najdłuższych i najbardziej irytujących treningów, jakie miał nieszczęście przetrwać.

Romanoff uniosła brew, skrzyżowała ramiona i prychnęła:

– Zaskocz mnie. – Nic w jej głosie nie sugerowało, że była rzeczywiście zainteresowana tym, co James zamierzał powiedzieć, ale to musiały być tylko pozory. Przecież gdyby naprawdę nie chciała go wysłuchać, po prostu by sobie poszła. A James nijak nie zdołałby jej zatrzymać.

– Podwójna randa – wypalił. – Ja, ty, Steve i jego dziewczyna.

Brwi agentki uniosły się jeszcze wyżej. W zielonych oczach błysnęło szczere rozbawienie. Może i nie potraktowała go poważnie, ale przynajmniej wciąż go słuchała. Zatem istniała szansa, że jego misja niesienia miłości jednak zakończy się sukcesem.

– Jego dziewczyna? – zapytała powoli Nat, najwyraźniej nie potrafiąc zdecydować, czy jest zażenowana, czy może raczej woli parsknąć śmiechem.

– Jeśli jakąś ma. – James uśmiechnął się półgębkiem. Cholera, chyba jednak nie potrzebował tych zajęć z prowadzenia przesłuchań. Przecież szło mu świetnie!

– A jeśli nie ma dziewczyny?

– To mu jakąś znajdę.

– I myślisz, że to dobry pomysł?

– Pewnie, że tak.

Natasha przewróciła oczami. Z jakiegoś powodu Jamesa strasznie to zirytowało. Zupełnie jakby w ten sposób podważała całą jego inteligencję. A przecież nie mogła tego zrobić jednym prostym wywróceniem oczu. Nie, James był na to zdecydowanie zbyt bystry. Jak mogła tego nie widzieć?

– Słuchaj, znam Steve'a i wiem, że jest strasznym pracoholikiem. Nie ważne, ile zadań mu przydzielą, on i tak weźmie sobie na głowę kilka dodatkowych. Jako jego najlepszy przyjaciel nie mogę tak po prostu na to patrzeć i nic z tym nie robić. Muszę pomóc mu znaleźć życiową równowagę, jeśli wiesz co mam na myśli.

Tak, chciał, żeby to zabrzmiało seksownie. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mu wyszło. Nie miał więc pojęcia dlaczego jedynym, co udało mu się osiągnąć, było kolejne wywrócenie oczami.

– O co ci właściwie chodzi? Przecież to dobry pomysł.

– Szukanie Steve'owi dziewczyny na siłę to twoim zdaniem dobry pomysł?

– A niby nie? Przecież to rozwiąże większość jego problemów. – W tym również konieczność spędzania większości dnia ze Starkiem.

– Naprawdę myślisz, że Steve nie jest w stanie sam sobie kogoś znaleźć?

– Cholera, znam go od dziecka – syknął, coraz bardziej zirytowany i podniecony zarazem. Boże, jak ona na niego działała! – Uwierz mi, jest absolutnie beznadziejny w kontaktach z kobietami. Jeśli mu nie pomogę, skona w samotności.

– I od ilu lat próbujesz to osiągnąć?

James zastanowił się. Część jego wspomnień wciąż osnuta była gęstą mgłą i sesje z profesorem Xavierem dały mu do zrozumienia, że tak było lepiej. Mimo to doskonale pamiętał pierwszy raz, gdy wyciągnął Steve'a na podwójną randkę. On miał na sobie swoją najlepszą niebieską koszulę, a Steve jego stare spodnie, które musiał zacisnąć paskiem na najdalsze oczko, a całość i tak jeszcze wzmocnić szelkami. Poszli wtedy do galerii sztuki, żeby Steve mógł się wykazać. Skończyło się na tym, że Rogers, owszem, wykazał się, ale tylko wobec podstarzałej i jadącej lawendą pani kustosz, a James musiał w trybie natychmiastowym odprowadzić do domów dwie znudzone niewiasty.

– Niedługo minie sześć lat.

– To brzmi jakbyś był troskliwym i skorym do poświęceń przyjacielem.

– To cały ja.

– Fantastycznie. Wiesz co? Podoba mi się ten pomysł.

Nie, żeby się tego nie spodziewał, ale tak szybko? Z jednej strony czuł, że zbyt łatwo mu poszło. Ale z drugiej, uśmiech Natashy wyglądał tak szczerze i słodko! Mimowolnie uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Naprawdę?

– Tak. I wiesz, co? Jeśli uda ci się zeswatać Steve'a z jakąś dziewczyną, to nie będziesz potrzebował żadnych wymówek, żeby zaprosić mnie na randkę.

Jej uśmiech nigdy wcześniej nie był tak promienny. Przez dłuższą chwilę James wpatrywał się w Natashę z bezmyślnym zachwytem i dopiero po chwili dotarło do niego, co zaproponowała. Zawsze uważał się za specjalistę w kwestii relacji damsko-męskich. Spójrzmy prawdzie w oczy, miał w tym przecież niemałe doświadczenie. A mimo to, pod wpływem spojrzenia Natashy, dłonie zaczęły mu się pocić, myśli uciekały we wszystkich możliwych kierunkach, a język stanął mu kołkiem w gardle.

Chciała się z nim umówić. Naprawdę tego chciała. Cholera, właśnie stał się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Zaraz jednak przypomniał sobie, dlaczego właściwie zaczął tę rozmowę. No tak, życie nie mogło być aż tak różowe.

– Będę zaszczycony, ale...

– Ale?

– Ale niespecjalnie jeszcze orientuję się w dziewczynach, które należą chodzą do naszej szkoły.

– Och, rozumiem. Więc potrzebujesz mojej pomocy, żeby wybrać spośród nich właściwą kandydatkę.

– Tak właśnie.

– Cóż, to całkiem zrozumiałe. W takim razie przygotuję listę uczennic, a ty zrobisz z nią, co uważasz za stosowne. Co ty na to?

– Natasho, jesteś aniołem.

Zatrzepotała rzęsami i oparła dłoń na jego ramieniu.

– Wiem. Naprawdę, wiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top