Rozdział 1
Ink przemieszczał się po różnych AU, doglądając je i ewentualnie starając się pomóc. Jednak nie było to takie proste, ze względu na fakt, że wszyscy go znienawidzili.
Po X-Evencie wszystko się w zasadzie zmieniło i to drastycznie.
Warunki sojuszu z Errorem zmieniły się całkowicie z uwagi na jedną rzecz.
Powieważ w trakcie gry, zainterweniowali sami twórcy.
Utworzyli oni nowy ład oraz zniszczyli XGastera, wtrącając go w otchłań kodu. Dla niego była to praktycznie bezbolesna śmierć. Kiedy spadł tam, został dosłownie rozerwany na kod binarny i został wymazany z historii Multiversum.
Więc panował względny spokój.
Względny, jeśli pominie się tą zimną wojnę z Inkiem. Wszyscy są przeciwko niemu.
Westchnął cicho i wkroczył do Anty-Voidu. To było w sumie jedyne miejsce, gdzie nie miał wrogów. No, oprócz Errora, ale on zwykle siedział w Pozaświecie.
Położył się i patrzył w górę, pogrążając się w myślach.
Po co miał żyć?
Układ chronił AU.
Wszyscy go znienawidzili. Stracił kogoś, kogo nazywał przyjacielem.
Nikt go już nie potrzebował.
Nie zauważył nawet, że nie wypił farb, by zachować emocje. Kawałek po kawałku, stawał się szary.
Po jakimś czasie zasnął, nawet nie zauważając.
Był w pięknym ogrodzie.
Piękne drzewa wiśniowe kwitły, rozrzucając wokoło różowawe płatki. Kwiaty rosnące w wielkich kępach nasycały powietrze słodkim zapachem.
Ink przechadzał się po tym bajecznym ogrodzie, pełen podziwu dla osoby, która to stworzyła.
To wszystko było takie piękne, takie żywe.
Wielobarwne, ogromne motyle krążyły pomiędzy kwiatami. Niebo, pomarańczowe od zachodu słońca, przecinały miejscami puszyste, białe obłoki. Delikatny wietrzyk poruszał liśćmi drzew, sprawiając że szeptały między sobą. Koło ich pni rosły wielkie, niebieskie kwiaty, o wielkich, majestatycznych płatkach i owocowym zapachu. Panował tu taki spokój...
Kiedy już nasycił się pięknem otoczenia, zauważył, że nie ma tam słońca. Po prostu go nie było. Kojące światło zalewało okolicę i niebo, lecz samej gwiazdy ani śladu.
Zastanowił się przez chwilę. Dzieło wyglądało na ukończone. Wszystko tu było po prostu perfekcyjne. Więc gdzie jest słońce?
Próbował wyczuć emocje Twórcy. Miał tą umiejętność odkąd tylko pamiętał. Zresztą sami mu ją dali. Sami dali mu emocje, kiedy siedział w pustce.
Tylko tutaj nic nie czuł.
Gorączkowo zaczął przechadzać się po ogrodzie. Szukał czegokolwiek, co dałoby mu pewność, że nie jest sam. Cokolwiek, nawet jakieś opakowania po słodyczach. Niechciał być sam.
Bał się.
Teraz już biegł spanikowany po tym miejscu, a kiedy to robił, wszystko stawało się brzydsze. Kwiaty zwiędły i zgniły. Drzewa pokryły się hubami i spruchniały. Ich gałęzie spadały z drzew z nieprzyjemnym plaskiem. Drewno zamieniło się w ochydną i śmierdzącą masę. Niebo pokryło się szarymi chmurami, zaś zza nich prześwitywał chorobliwie czerwony blask słońca.
Niegdyś piękny ogród zamieniał się w proch.
Artysta przebiegł jeszcze kawałek, po czym przewrócił się i upadł na szary pył. Tym właśnie stał się ogród. Wielką, ponurą pustynią, stworzonej z szarego pyłu, po której hulał wiatr. Zrobiło się zimno.
Pustynia jak i niebo razem wyglądały jak pobojowisko po eksplozji nuklearnej. Brakowało tylko wielkiego leja.
Ink podniósł się, nagle całkowicie wyczerpany. Rozejrzał się, szukając najmniejszego znaku życia.
Jakiś kawałek przed nim leżały podarte kartki i połamane ołówki, stopniowo porywane przez wiatr.
- To twoja wina...
Aż podskoczył, by znowu upaść w pył. Jakby niewidzialna siła wgniatała go w ziemię.
Zobaczył mnóstwo twarzy i słyszał głosy, które wciąż powtarzały "Twoja wina..." na okrągło, jak mantrę.
Złapał się za głowę i zaczął krzyczeć, by przestały.
- Nie, nie, NIE! PRZESTAŃCIE!!! O CO WAM CHODZI?!?! JA NIC NIE ZROBIŁEM!!! PRZESTAŃCIE!!!
Skulił się i trzymał czaszkę. Po jego policzkach spływały tęczowe łzy.
- D-dość... p-proszę...- wydukał, po czym został całkowicie przykryty przez pył. Zapadła ciemność.
Obódził się zlany potem, z szalikiem mokrym od łez.
To był tylko sen...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top