5
Annabeth w pośpiechu zapięła pelerynę i pierwsza opuściła dormitorium. Zignorowała dwie współlokatorki, które dopiero co otworzyły oczy. Po wczorajszej kłótni i tak nie miała ochoty z nimi rozmawiać, tym bardziej na nie czekać.
Wbiegła do pokoju wspólnego, w którym, ku jej zdziwieniu, znajdowało się już sporo pierwszoroczniaków. Westchnęła ciężko, w duchu przeklinając swój los prefekta. Te dzieciaki, choć miały zaledwie po jedenaście lat, potrafiły wejść człowiekowi na głowę. Nie były tak grzeczne jak Puchoni i rozgarnięte, jak młodzi Krukoni. Te dzieci były sprytne i już na tym etapie ze sobą konkurowały. O ile prefekci innych domów mogli liczyć na wzajemną pomoc, Ann nie mogła. Dave Flynn nie zawracał sobie głowy porannym wstawaniem. Zmiana prefekta pozostała kwestią czasu
— Rodden! — Chłopięcy głos wyrwał dziewczynę z zamyślenia, zmuszając tym samym, by spojrzała nieco niżej, na ciemnowłosego chłopca.
— Black? Nie powinieneś jeszcze spać? — prychnęła widząc Regulusa, który podobnie jak jego starszy brat, nie praktykował punktualnego pojawiania się na zajęciach.
— Mam do ciebie sprawę — zaczął, uśmiechając się delikatnie.
Dziewczyna nie mogła ukryć rozbawienia. Regulus zajmował pierwsze miejsce na liście do odstrzału, wykonanej przez Annabeth. Nagminnie dokuczał dziewczynie i nastawiał Ślizgonów przeciw niej, ze względu na dobre kontakty z niektórymi Gryfonami.
— A czemu zawdzięczam tę wspaniałomyślność? — Dała jednak szansę chłopakowi, chcąc poznać jego prawdziwe zamiary.
— Dopilnuj, żeby to doszło do mojego brata. — Regulus wręczył Ann fragment artykułu.
Uwagę dziewczyny przykuło zdjęcie, które przedstawiało trzy osoby. Dwie z nich kojarzyła, tą po lewej natomiast znała bardzo dobrze.
" Ostatnie, wyjątkowo brutalne morderstwo pięcioosobowej rodziny mugoli przez długi czas dręczyło nasze umysły. Kto za tym stoi? Jeszcze niedawno ten problem spędzał sen z naszych powiek. Wiele osób przewinęło się przez Ministerstwo Magii, jednak dopiero kilka dni temu dostaliśmy oficjalną opinię. Orion i Walburga Black oraz Rafael Rodden zostali oskarżeni o zamordowanie ze szczególnym okrucieństwem rodziny mugoli. Sprawa jest dokładnie badana, jednak wszystko wskazuje na to, że winni zostali znalezieni. Będziemy informować naszych czytelników na bieżąco. "
Spojrzała na Regulusa, którego uśmiech wyraźnie się poszerzył. Poczuła jak krew odpłynęła jej z twarzy. Niebieskie oczy zaszły łzami. Zgniotła kartkę i wrzuciła ją do torby, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, wprawiając pierwszorocznych Ślizgonów w osłupienie.
— A ta co? — zapytał Flynn, który od kilku sekund, w piżamie, szlafroku i rozczochranych włosach, stał na ostatnim stopniu schodów prowadzących do męskiego dormitorium. Po chwili jednak zrozumiał, że dziś Annabeth nie wypełni sama wszystkich obowiązków. — Ja się z wami nie będę użerać — zastrzegł, po czym przeciągnął się i ruszył z powrotem na górę, by zdrzemnąć się jeszcze godzinkę.
~*~
Rodden była pewna, że pierwsza dotrze pod salę transmutacji, jednak myliła się. Na parapecie jednego z okien siedział nie kto inny, jak jej ostatni przedmiot zainteresowania.
— Cześć — wykrztusiła, mijając czarnowłosego.
Black przymknął oczy, nawet nie racząc spojrzeć na dziewczynę.
— Jeśli masz zamiar ponaśmiewać się z naszej wczorajszej porażki, to daruj sobie. Dobrze wiesz, że i tak was zmiażdżymy. Jak zawsze.
Rodden nadal stała niewzruszona. Nie obchodził jej już wczorajszy mecz. Z resztą, Black miał rację. Gryfoni potrafili grać w quidditcha i bez wątpienia odbiją sobie w kolejnych starciach, by zdobyć puchar.
— Nie o to chodzi.
— To o co?
— Regulus...
— Nie obchodzi mnie, co ten gówniarz wyrabia. Jest mi tak samo obojętny, jak ty i reszta twoich kumpli. Wszyscy jesteście tak samo źli, cyniczni, przesyceni nienawiścią. — Z każdym kolejnym słowem, Syriusz podnosił głos. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że w jego oczach ciskają gromy, a on sam przybrał nieco czerwonej barwy na poliki. Zaciskał ręce w pięści, a paznokcie zaczęły wbijać mu się w skórę.
Dobijała go nie tylko ostatnia rozgrywka Quidditcha, ale, co przyznawał niechętnie, artykuł o rodzicach. Prorok Codzienny nie był rzetelnym źródłem informacji, ale raczej nikt nie chciałby przeczytać historyjki na temat swoich rodziców, okrzykniętych mordercami.
Annabeth natomiast nadal stała i uważnie go obserwowała. Widziała, że humor chłopaka nie prezentuje się najlepiej, ale nie dawało mu to prawa do wyżywania się na przypadkowych osobach.
— Przesycony nienawiścią jesteś ty, Syriuszu. Choć nie wiem czemu, bo nigdy nie dałam ci powodu, byś mnie nienawidził. Regulus dał mi fragment artykułu, który dotyczył naszych rodziców. Chciał żebym dopilnowała, abyś go przeczytał, lecz już wiem, że to zrobiłeś. Uważaj na niego. Mnie nie musisz się obawiać, nie życzę źle ani tobie, ani twoim przyjaciołom.
~*~
— Jesteś słaby... — Chłodne, niebieskie oczy, próbowały nabrać odwagi, by spojrzeć w lustro. Czarodziej kurczowo ściskał lodowate brzegi zlewu, próbując jednocześnie uspokoić łomoczące w piersi serce. Odetchnął, a powietrze, które wydobyło się z jego wnętrza zamieniło się w parę. Zerknął w odbicie, którego tak nienawidził. Przyjrzał się uważnie, by już po chwili usłyszeć w głowie słowa ojca. Jesteś czystej krwi. Jesteś tym lepszym, Lucjuszu. Krzyknął, uwolnił emocje, uderzając pięścią w złowieszcze lustro, które naigrywało się z niego. Czuł to. Śmiało się z niego, ukazując bezsilność, której po raz kolejny nie zdołał stłumić. Bywa, że to, co ukrywane przez długi czas, w końcu znajdzie wyjście, wybuchnie ze zdwojoną siłą.
Usiadł na zimnej posadzce. Krew powoli sączyła się z ran, a on uważnie się jej przyglądał.
— I czym ona się różni? — szepnął.
— Niczym — odpowiedziała dziewczyna, która dopiero co weszła do łazienki. — Masz mokrą pelerynę... — Zdjęła swoją, również zdobioną zielonymi elementami. Okryła nią ramiona Lucjusza, który nadal wpatrywał się w ubrudzone płytki. — Hej... — pochyliła się nad chłopakiem i delikatnie, jakby bała się że go uszkodzi, odgarnęła jasne włosy za ucho. — Wiesz, że on może ci pomóc?
— Skazuje na siebie wyrok — odparł, kierując lodowate spojrzenie na brunetkę.
— Nie mam prawa niczego od ciebie żądać... — Annabeth uklękła, łapiąc delikatnie dłoń chłopaka. — Jedynie zapewniam cię, że...
— Nie zostawisz mnie? — W jego oczach czaił się obłęd. — Jeśli wybiorę źle...
— Ufam, że podejmiesz właściwą decyzję — Położyła dłoń na jego policzku.
Rozkoszował się ciepłem jej dłoni. Jej dotyk działał na niego kojąco, bo wiedział, że to ciepło płynie prosto z serca.
~*~
— W końcu wróciło ci krążenie — zażartowała Ann, mocniej ściskając dłoń blondyna.
— To wszystko dzięki tobie. — Lucjusz objął dziewczynę ramieniem.
— Oj, bo się zarumienię...
Nagle Malfoy przystanął, przypominając sobie słowa Rodden, wypisane na pomiętym pergaminie, który podrzuciła mu dziś na transmutacji.
— Napisze do ojca. — Podjął temat nieco ciszej. — Zapytam go czy to prawda, co piszą o Blackach i twoim ojcu.
— Myślę, że to prawdopodobne. Chociaż... z drugiej strony ojciec zawsze był ostrożny. Nie wiem dlaczego tym razem dałby się złapać...
— To ma związek z Voldemortem, Ann...
— Wiem... od czterech lat dzieją się takie rzeczy... Na razie jesteśmy tutaj bezpieczni, ale...
— Cicho... nie myśl o tym teraz — poprosił blondyn, uśmiechając się słabo. — Cieszmy się tym, co mamy, dobrze?
Annabeth pokiwała głową i wtuliła się w pierś Lucjusza, choć łzy tańczyły jej w oczach. Bała się tego, co nadchodzi, tego przed jaką decyzją stanie młody Malfoy, ale przede wszystkim, jaką drogą pójdzie. Wiedziała, po której stronie stoi rodzina chłopaka, i jak wielki wpływ ma na niego. Znała tylko jedną osobę, która wyrwała się z tego świata, który reprezentowało Dwadzieścia Osiem Rodów. Problem w tym, że ta osoba póki co żywiła do Rodden wyłącznie niechęć. Wierzyła, że z pomocą przyjaciółki zmieni tę sytuację, jednak bała się, że cena będzie ogromna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top